środa, 28 grudnia 2022

 „Telefon od Mikołaja” - Magdalena Witkiewicz

Wydawnictwo: Wydawnictwo FLOW
Data wydania: 2022-11-09
Liczba stron: 342
ISBN: 9788367402040

Okres okołoświąteczny to wyjątkowy czas, który sprawia, że mam ochotę sięgać po nietypowych (jak na moje gusta) autorów i powieści, byleby było właśnie w temacie świat. Tak też było w przypadku czerwonego „Telefonu od Mikołaja”, który w pierwszej chwili przyciągnął mnie miłą dla oka okładką. Opis okładkowy potwierdził, że czeka na mnie dobra zabawa…

Wincentyna – seniorka, która ma dziesiąt pięć lat, od dawna czeka na telefon od Mikołaja. Ukochany, jeszcze w czasie wojny (drugiej światowej gdyby ktoś miał wątpliwość…), obiecał, że się odezwie. Niezmiennie wierzy mu i czeka do dziś. Chociaż jej leciwy czerwony telefon z bakelitu płata czasem figle i myli wykręcane cyferki, nie zmienia go mając nadzieję. Postanawia zabrać go również ze sobą, gdy wybiera się na „krótkie” świąteczno-noworoczne ferie do domu seniora o nazwie „Happy End”. Może to być dobra okazja, by w końcu spędzić trochę czasu bez dzieci.

A w „Happy Endzie” okazuje się, że to miejsce wyjątkowe, przyciągające całą masę oryginałów i to właśnie tam pewnego wieczoru dzwoni czerwony telefon Wici. Jednak po drugiej stronie nie ma wiadomości od ukochanego Mikołaja, lecz od nastolatki, która w trudnym dla siebie momencie zdobyła się na odwagę i wykręciła numer zaufania dla młodzieży. Wincentyna z ekipą postanawiają działać.

Świąteczna powieść Magdaleny Witkiewicz jest wprost przeurocza, zabawna i taka nietypowa jak jej główna bohaterka Wincentyna. Trochę nostalgiczna, wzruszająca i melancholijna, ale też bardzo ciepła, pogodna i pokrzepiająca. Poza tym udowadnia, że w tym wyjątkowym czasie wszystko jest możliwe jeśli się wierzy i pragnie ze wszystkich sił. Magiczny wieczór wigilijny w „Happy Endzie” to czas niezapomniany i niepowtarzalny. Dajcie mu się porwać i przeżyjcie świąteczną przygodę na maksa i to bez trzymanki.

niedziela, 4 grudnia 2022

„Świat na nowo” – Barbara Wysoczańska

Wydawnictwo: Filia
Data wydania: 2022-10-26
Liczba stron: 608
ISBN: 9788382802887

Najnowsza powieść historyczna Barbary Wysoczańskiej potwierdza talent tej – można rzec – dopiero wschodzącej na polskim rynku literackim autorki. „Świat na nowo” to ogromna dawka emocji, wzruszająca i trzymająca w napięciu fabuła oraz cała masa faktów historycznych dotyczące powojennej – nowej Polski. Mieszanka idealna, by zachwycić i skraść serce niejednego mola książkowego.

Koniec drugiej wojny światowej jest nie mniej dramatyczny i niebezpieczny od jej wcześniejszych lat. Lidia z rodziną i całym pociągiem repatriantów ze Wschodu wyruszą na Ziemie Odzyskane. Ponieważ na miejscu wpada w oko porucznikowi Andryszkowi, który wita na dworcu nowych mieszkańców, dostaje pracę jako pielęgniarka w sowieckim szpitalu, a jej rodzina bardzo ładne mieszkanie w poniemieckiej kamienicy. Jednym z pacjentów, którymi Lidka opiekuje się z ogromnym oddaniem i zaangażowaniem, jest młody dotkliwie pobity i zostawiony na pastwę losu na bocznicy kolejowej Polak. Gdy Janek po wielu dniach odzyskuje w końcu świadomość, okazuje się, że nie tylko Lidia coś do niego poczuła, ale i jemu młoda dziewczyna nie jest obojętna.

Polski porucznik UB, pielęgniarka z dobrej kresowej rodziny i partyzant AK po przejściach – Nowa Sól miała być miejscem, w którym tych troje odnajdzie swoje miejsce w nowym świecie, w nowej rzeczywistości, w nowych czasach. Tymczasem przyszłość spłata im figla i skomplikuje wszystko jeszcze bardziej…

Autorka „Świata na nowo” z jednej strony zrobiła coś, co pojawia się w literaturze kobiecej dość często. Burzliwą historię miłosną wplotła w nie mniej dramatyczne czasy historyczne. Jednak tłem fabuły nie jest najczęściej wybierana druga wojna światowa, a czas zaraz po niej. Okres komunizmu czyli demokracji ludowej, kiedy to nowy rząd wspierany przez sowietów i NKWD tworzył nowy porządek w państwie. Ma on być szansą na nowe lepsze życie dla obywateli polskich, jednak ci bardzo szybko zauważają, że uwalniając się spod dominacji niemieckiej, przeszli bardzo płynnie pod „opiekuńcze skrzydła braci radzieckich”.

Przejmująca historia o potrzebie miłości, znajdowaniu swojego miejsca po niezwykle traumatycznych wydarzeniach wojennych i nadziei na „lepsze jutro”. Ogromną zaletą powieści jest bardzo staranna i drobiazgowa kreacja bohaterów, fabuła splatająca ich w bardzo skomplikowaną sieć zależności oraz bogate tło historyczne pełne konkretnych, wstydliwych i przez lata ukrywanych wątków z powojennej historii Polski. Myślę, że tą powieścią Barbara Wysoczańska potwierdziła, że spokojnie może zająć miejsce, które niedawno „zwolniła” inna niezwykle utalentowana autorka podobnego nurtu – Maria Nurowska.

środa, 30 listopada 2022

 „Cud Miód Malina” – Aneta Jadowska

Wydawnictwo: Sine Qua Non
Cykl: Klan Koźlaków (tom 1)
Data wydania: 2020-10-31
Liczba stron: 416
ISBN: 9788381298124

Aneta Jadowska to jedno z moich większych literackich zaskoczeń. Kupiła mnie swoją „detektywistyczno-turystyczną” trylogią ustecką i obudziła apetyt na więcej. Ponieważ to autorka, która pisze głównie fantastykę, postanowiłam nagiąć lekko moje gusta i przeczytać coś innego niż cykl „Garstka z Ustki”. Jej opowiadania z pogranicza fantastyki i powrotu do dzieciństwa urzekły mnie i rozbawiły. Świetna rozrywka dla dorosłych „dziewczynek”.

„Cud Miód Malina” to opowiadania, których bohaterami jest rodzina Koźlaków oraz ich bliscy. Ich narratorką jest tytułowa Malina, córka Aronii, wnuczka Delfiny i prawnuczka Narcyzy. A kim są owe panie? To współczesne wiedźmy, które zamieszkują Zielony Jar. Są piekielnie inteligentne, sarkastyczne i nieprzewidywalne, a swoją matriarchalną rodzinę zawsze stawiają na pierwszym miejscu. Gdy bliskim dzieje się krzywda, nie wahają się użyć trochę magii – lub trochę więcej… – i bez wahania wyciągają pomocne dłonie uzbrojone w miotły. Co najważniejsze, zawsze są bardzo skuteczne.

Czasem ma się ochotę sięgnąć po książkę inną niż zwykle. Dla odmiany, coś lekkiego, zabawnego, nietypowego. Opowiadania Anety Jadowskiej będą w takim przypadku idealne. Chociaż odnoszę wrażenie, że skierowane są do zupełnie innego odbiorcy – raczej nastoletniego – nie przeszkadza to, by również pełnoletnie czytelniczki dobrze się przy nich bawiły. A bawią i to na maksa. Autorka stworzyła niesamowite, oryginalne i rozbrajające postacie. Obok nestorki rodu – Narcyzy – nie można przejść nie wybuchając śmiechem lub chociaż nie ocierając łez rozbawienia z kącików oczu. Jej pozostałe krewne nie pozostają w tyle.

Opowiadania o przyjaźni, miłości, lojalności, oddaniu, dobru i złu, napisane żywym, współczesnym językiem w lekkim stylu, co sprawia, że łyka się je jednym tchem. Z pewnością autorka bawiła się przy tworzeniu ich tak dobrze, jak czytelnicy podczas czytania, daje to szansę na liczne kontynuacje. Póki co, przede mną druga część, po którą sięgnę z ogromną przyjemnością. Zaczarowała mnie i chyba przepadłam. Nie zdziwiłabym się, gdyby między akapitami pojawiło się jakieś zaklęcie na czytelników. Polecam. Rozkoszny powrót do bajkowego dzieciństwa.

piątek, 25 listopada 2022

 „Krew z krwi” – Przemysław Piotrowski

Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 2021-05-19
Liczba stron: 400
ISBN: 9788382520125

Bardzo lubię czytać książki lokalnych autorów, jednak dopiero teraz udało mi się „przetestować” twórczość Przemysława Piotrowskiego – byłego dziennikarza sportowego „Gazety Lubuskiej”, który (podobnie jak kilku innych zielonogórzan) postanowił zmienić zawód i zaczął pisać książki. Muszę przyznać, że było to bardzo zaskakujące spotkanie, w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu.

„Krew z krwi” to thriller sensacyjny z dość mocno rozbudowanym wątkiem psychologiczno-obyczajowym. Głównym bohaterem książki jest Daniel Adamski – autor kryminałów samotnie wychowujący śmiertelnie chorego synka. Wprawdzie mężczyzna napisał już kilka powieści, jednak nowy zawód nie okazał się póki co na tyle dochodowym zajęciem, by pozwoliło mu ono się utrzymać. W wolnych chwilach pracuje dodatkowo jako kierowca ubera. Poza pracą, życie całkowicie podporządkował swojemu synowi i walce o jego wyleczenie. Mimo bardzo nietypowych chorób, jest szansa by tak się stało. Potrzeba jednak na to, bagatela, łącznie kilkanaście milionów złotych. Gdy w mieście dochodzi do zabójstwa mężczyzny niczym żywcem (nomen omen) wyjętego z kart książki napisanej przez Adamskiego, mężczyzna zaczyna dostrzegać dla siebie pewną szansę…

Kryminały, thrillery i powieści sensacyjne są w ostatnim czasie coraz popularniejszą rozrywką literacką. Konkurencja w tym gatunku, zarówno na polskim jak i światowym rynku, jest spora. Biorąc to wszystko pod uwagę, coraz trudniej jest zaskoczyć czytelnika. Piotrowskiemu się udało – przynajmniej częściowo, co i tak jest sporym osiągnięciem. Wprawdzie w pewnym momencie czytelnik zaczyna domyślać się co jest na rzeczy, nie przeszkadza to jednak w rozkoszowaniu się fabułą, która częściowo dość mocno spowalnia, by jednak w drugiej części znacząco przyspieszyć, powodując wypieki na twarzy i szybszy puls. Do tego zawiłe zakończenie i pointa powodująca całą gamę doznań – zarówno pozytywnych jak i negatywnych – zasługują na uznanie. Dodanie do fabuły aktualnych motywów i postaci ze świata popkultury, ale i z życia codziennego, powoduje, że powieść staje się bardziej rzeczywista i bliska czytelnikowi. Z pewnością jest to dużą zaletą tej książki.

Jak już wspominałam, wątek seryjnego mordercy wzorującego się na książce głównego bohatera i jego poszukiwania to tylko jedna z warstw powieści Piotrowskiego – ta zewnętrzna. W tle cały czas przewija się choroba małego Leonarda i jej oddziaływanie nie tylko na chłopca ale i całą jego rodzinę i otoczenie. Dramat tych ludzi i tragizm sytuacji został opisany niezwykle realistycznie i sugestywnie. Determinacja ojca zasługuje na ogromny podziw, przez co główny bohater mimo wszystko budzi w czytelniku ogromną sympatię.

Oryginalna historia napisana w dobrym, współczesnym stylu, co sprawia, że ciężko tę książkę odłożyć na później. Emocjonująca, wywołująca dreszcze ale i niezwykle refleksyjna historia o wielkiej miłości rodzicielskiej, oddaniu i poświęceniu. Jestem pewna, że każdy po zamknięciu ostatniej strony zastanawia się, co zrobiłby w podobnej sytuacji, co sprawia, że książka dalej „żyje swoim życiem”. Nie każdemu pisarzowi się to udaje. Chapeau bas! Zdecydowanie warto zwrócić uwagę na tego autora. Polecam.

poniedziałek, 21 listopada 2022

 „Doktor Zosia” – Ałbena Grabowska

Wydawnictwo: Marginesy
Cykl: Uczniowie Hippokratesa (tom 3)
Data wydania: 2022-10-26
Liczba stron: 544
ISBN: 9788367406598

Za mną już, niestety, ostatnia część cyklu „Uczniowie Hipokratesa” pt.: „Doktor Zosia”. Mam jednak cichą nadzieję, że być może za jakiś czas autorka zdecyduje się na jakąś nieplanowaną kontynuację tej serii. Koncepcja, jaką przyjęła dla swoich powieści to temat rzeka, a od końca fabuły, która pokrywa się z zakończeniem drugiej wojny światowej do czasów współczesnych trochę się jeszcze w medycynie „zadziało”. Więc?

Tym razem główną i zarazem tytułową bohaterką powieści jest doktor Zosia, która ma już o wiele łatwiej w życiu zawodowym niż jej poprzedniczka, czyli doktor Anna. Mimo wszystko, wraz ze swoimi koleżankami po fachu, nadal musi udowadniać męskiej większości, że kobiety również mogą być dobrymi lekarzami. W końcu Zosia po dość burzliwym początku kariery znajduje swoje miejsce w Ujazdowskim Szpitalu Wojskowym w Warszawie. To miejsce wyjątkowe pod wieloma względami. Przede wszystkim, lekarki są tu traktowane na równi z lekarzami, co stwarza bardzo komfortowe warunki rozwoju. Nowoczesny szpital rozwija się bardzo prężnie, tworząc kolejne oddziały i pracownie. Zosia doskonali więc swoje umiejętności pediatry, np. na radiologii, neurologii czy hematologii, stając się lekarzem wszechstronnym. Nie spodziewa się wtedy, że już niedługo będzie musiała wykorzystać swoją rozległą wiedzę w praktyce i przede wszystkim, że będzie miała okazję spełnić swoje największe marzenie: zostanie praktykującym chirurgiem na froncie drugiej wojny światowej.

„Doktor Zosia” to jednak powieść nie tylko nawiązująca do historii drugiej wojny światowej. Jej pierwsza część obrazuje bardzo intensywne życie młodej lekarki, która powoli odnajduje swoje miejsce nie tylko w życiu zawodowym ale i prywatnym. Nawiązuje prawdziwe przyjaźnie, poznaje różne odcienie miłości i w końcu zakłada szczęśliwą rodzinę. Sielankę przerywa dopiero wybuch wojny, podczas której bohaterowie muszą zmierzyć się z wieloma wyzwaniami. Można się domyślić, że niestety nie wszyscy podołają im i wyjdą z nich obronną ręką. A Zosia?

Koncepcyjnie, trzecia część cyklu „Uczniowie Hipokratesa” nie różni się od poprzednich. Rozdziały opisujące perypetie Zosi przeplatają się z rozdziałami opisującymi rzeczywiste postacie ze świata medycyny oraz ich przełomowe wynalazki i odkrycia. Tym razem przeczytamy o Kazimierzu Funku, Rudolfie Albercie von Köllikerze, Fredericku Grancie Baantingu, Johnie Hughlings Jacksonie, Aloisu Alzheimerze, Sigmundzie Freudzie oraz Alexandrze Flemingu. Dodam, że fakty historyczne nawiązują bezpośrednio do wydarzeń w Szpitalu Ujazdowskim, przez co teoria przeplata się w pewnym sensie z praktyką.

Odnoszę wrażenie, że „Doktor Zosia” to powieść bardziej historyczna niż poprzednie części serii. Również liczni bohaterowie tej fabularyzowanej historii to postacie rzeczywiste – wojskowi, politycy, lekarze oraz artyści, których można było spotkać na ulicach przedwojennej Warszawy. Poza tym autorka wplata w fikcje literacką rzeczywiste fakty historyczne – porusza takie tematy jak Katyń, wybuch wojny, KL Auschwitz, getto warszawskie czy powstanie.

Ałbena Grabowska zakończyła swój medyczny cykl w doskonałym stylu, tworząc powieść, która zaspokoi gusta nawet najbardziej wybrednego czytelnika, nie wspominając nawet o miłośnikach twórczości autorki. Bo to, że oni będą spełnieni czytelniczo rozumie się samo przez się. „Doktor Zosia” to bardzo obszerna powieść historyczna, opisująca niezwykle ciekawie losy wielu bohaterów, w której fikcja przeplata się z rzeczywistością. Będzie oczywiście o miłości i przyjaźni, ale i o honorze, męstwie i odwadze. To co wyróżnia tę powieść spośród książek nawiązujących do drugiej wojny światowej, to oczywiście jej kontekst medyczny. Autorka-lekarka ponownie otwiera czytelnikom drzwi do świata medycyny, przedstawiając zawiłe zagadnienia w bardzo przystępny i zrozumiały sposób. To ogromna wartość dodana tej powieści. Polecam cały cykl i z niecierpliwością czekam na kolejny projekt Ałbeny Grabowskiej.

wtorek, 15 listopada 2022

„Siostry” - Zofia Mąkosa

Wydawnictwo: Książnica
Cykl: Makowa spódnica (tom 2)
Data wydania: 2022-09-28
ISBN: 9788327161864

W końcu miałam przyjemność przeczytać kontynuację – niestety bardzo krótkiego, bo składającego się zaledwie z dwóch części, cyklu „Makowa spódnica” – pt.: „Siostry”. Z jednej strony – głównie poprzez rozwinięcie wątków z pierwszej części – jest to powieść podobna klimatycznie do „Kamienia w wodę”. Jednak ze względu na tematykę poruszanych zagadnień różni się ona zasadniczo. Odnoszę również wrażenie, że poprzednia część była zaledwie wprowadzeniem i stworzeniem tła do problematyki rozwiniętej w części drugiej. Ale po kolei.

Fabuła „Sióstr” rozpoczyna się w roku 1661. Wiga zostaje zmuszona do powrotu w rodzinne strony, gdzie opiekuje się umierającym ojcem. Mimo pewnych rodzinnych niesnasek, udaje jej się odbudować relacje ze swoja ciotką, która wiele lat temu przygarnęła ją po śmierci matki i wszystkiego ją nauczyła. Rozalka nadal mieszka w Zulich, w domu pani Barbary oraz jej męża cyrulika. Czas dzieli między pielęgnację i dotrzymywane towarzystwa starszej pani oraz pomoc panu Tytusowi w opiece nad chorymi. Nawet nie spostrzega kiedy rozwija się w niej pasja do pomocy tym najbardziej potrzebującym i najbiedniejszym. Obie, chociaż bardzo za sobą tęsknią, jakoś odnalazły się w nowych miejscach i okolicznościach.

W końcu, po długiej rozłące, wnuczka postanawia odwiedzić babcię. Radość ze spotkania i przybycia krewnej z odległych stron jest tak wielka, że postanawiają uczcić to, zapraszając ciotkę Annę, jej córki i wnuczki, by razem spędzić ten czas. Po wiadomościach Rozalki z wielkiego świata, kobiety postanawiają trochę się rozerwać – śpiewają więc i tańczą, a zabawę kończą kąpielą w rzece. Niestety, ktoś je obserwuje. Nie przypuszczały, że beztroska na wzgórzu będzie mieć tak tragiczne konsekwencje…

Autorka podkreśla w posłowiu, że bardzo często temat znajduje pisarza – tak też było w przypadku „Makowej spódnicy”. Czytając książkę na temat terenów, z których pochodzi, uderzył ją fakt, jak bardzo anonimowe bywają kobiety, o których się wspomina w tych źródłach. Ich rola ograniczała się w zasadzie do bycia żoną przy mężu, matką dzieci męża swego – tylko nieliczne posiadały imiona czy nazwiska. To wiele mówiło o ogólnym stosunku do płci pięknej. Kolejne akapity lektury, po którą sięgnęła Zofia Mąkosa, dotyczyły największego na tych terenach polowania na czarownice. Gdy dodać dwa do dwóch powstaje pomysł na historię „sióstr” – prostych kobiet, którym można wmówić wszystko, pozbawiając je tożsamości i oskarżając o niedorzeczności, jakim było np. obcowanie z szatanem. Jaki los czekał takie niewiasty, wszyscy wiedzą.

W opozycji do powszechnie panujących standardów, autorka zbudowała postać Rozalki, która okazała się bardzo otwartą, światłą i – można by rzec – wyemancypowaną kobietą, która potrafi iść obraną drogą – nierzadko pod prąd, jednocześnie nie czyniąc nic wbrew otoczeniu. Przeciwnie – robiąc dla otoczenia wiele dobrego. Jej stosunki z babcią i innymi krewnymi pokazują, że niejednokrotnie kobiety zdane były tylko na swoją wzajemną pomoc.

„Makowa spódnica” – gdyż obie części należy traktować jako jedną całość, to wyjątkowa powieść historyczna, napisana niezwykle literacko przez historyka z ogromnym warsztatem „zawodowym” ale i z wielką wrażliwością. To opowieść bazująca na faktach historycznych uzupełniona bardzo subtelną nutką fantazji, która spaja wątki fabuły. Umieszczenie pośród bohaterek zielarek, które żyją w zgodzie z naturą, nadaje powieści bajkowego nastroju. A że każda bajka posiada również czarny charakter, by urozmaicić historię i bardziej uwydatnić szlachetność głównych bohaterek, pojawia się postać opętanego rządzą zemsty pana w czerni, który będzie grał pierwsze skrzypce nie tylko w procesach czarownic, ale za swój cel postawi sobie również pozbycie się Rozalki.

Dramatyczna historia, która przyspiesza bicie serca, ale i wzrusza, a co najważniejsze pokazuje, że dobro, szlachetność, lojalność, przyjaźń i miłość pokonają wszystkie przeciwności losu.

sobota, 12 listopada 2022

„Rozdzieliła nas wojna” – Max Czornyj, Joanna Jax, Agnieszka Lis, Maria Paszyńska, Sylwia Winnik, Barbara Wysoczańska, Bogna Ziembicka

Wydawnictwo: Filia
Data wydania: 2022-08-24
Liczba stron: 408
ISBN: 9788382801705

Na zbiór tych siedmiu wojennych opowiadań trafiłam przy okazji odkrycia Barbary Wysoczańskiej, której obie napisane dotychczas powieści trafiły w mój gust czytelniczy. Wprawdzie najpierw uznałam, że jedno „sprawdzone” nazwisko to za mało, by sięgnąć po tę antologię, ale po jakimś czasie doszłam do wniosku, że będzie to dobra okazja, by „przetestować” kilku innych autorów, których znałam tylko ze słyszenia.

Właściwie tylko jedna, i to pierwsza, z tych siedmiu historii nie przypadła mi do gustu, a była nią „Terra Felice”, którą napisał Max Czornyj. Opowieść miłosna, w której uczucie połączyło córkę ambasadora i syna księcia, a ich miłość przetrwała do końca życia mimo wcześniejszych przeciwności, wydała mi się zbyt fantazyjna i za mało realna. Motyw drugiej wojny światowej był w niej za mało wyczuwalny. Stylistycznie było ok, fabularnie już raczej niekoniecznie, przez co w pewnym sensie zraziłam się do tego autora i raczej nieprędko sięgnę po jego książki. A może to kwestia płci... Pozostałe opowiadania napisane zostały przez kobiety…

Drugi utwór pt.: „Muzyka serc” autorstwa Joanny Jax, o której powieściach słyszałam sporo dobrego, to historia (ponownie) miłosna o młodej żydowskiej pianistce i jej polskim nauczycielu gry. Już samo pochodzenie bohaterów predestynuje do raczej dramatycznej i tragicznej historii – na szczęście jednak z happy endem! Żałuję, że autorka nie rozwinęła fabuły, tworząc pełnowymiarową powieść.

Opowiadanie „Symetria” Agnieszki Lis różni się od pozostałych koncepcją, gdyż dzieje się w czasach współczesnych, natomiast do wydarzeń wojennych przenosi czytelników dziennik nestorki rodu, która obok wnuka jest główną bohaterką utworu. Młody chłopak, wbrew poleceniu babci, nie czeka do jej śmierci, by poznać treść pamiętnika. Dzięki temu pomoże babuni zakończyć pewną nierozwiązaną sprawę z przeszłości.

Konie nierozerwalnie wiążą się tradycją i historią Polski, dlatego też fabuła kolejnego opowiadania bazującego na faktach związana jest losami Państwowej Stadniny Koni Janów Podlaski, majątku ordynata Jana Zamoyskiego w Zawadzie, a także stadniny koni hrabiego Aleksandra Ledóchowskiego ze Smordwy. Opowiadanie „Koniarz” Marii Paszyńskiej jest tak samo wzruszające i bolesne jak fragment historii polskiej, na jakiej bazuje.

Sylwia Winnik w utworze „Nim zakwitną grusze” chyba najbardziej okrutnie opisuje wojenną rzeczywistość, gdyż umieszcza fabułę głównie w obozie koncentracyjnym w Sztutowie. Bohaterowie doświadczają tragicznych sytuacji, które dobrze są znane czytelnikom literatury obozowej. Okoliczności wymuszają kolejne ofiary, chociaż przyszłość przyniesie jako taką ulgę.

W końcu przyszedł czas na opowiadanie autorki, z powodu której sięgnęłam po całą antologię. „Ostatni portret” Barbary Wysoczańskiej to ponownie historia o miłości pełnej przeciwności i to jeszcze zanim zaczęła się wojna. Ona – córka bogatego fabrykanta, on jest synem robotnika pracującego dla jej ojca i posiada ogromny talent plastyczny. Mimo, że zadurzyli się w sobie z wzajemnością, to chłopak próbuje wyprzeć to uczucie. W chwili słabości Michał ulega jednak Krysi i maluje jej portret. Nie przypuszczali wtedy, że będzie on już ostatnim, gdyż nazajutrz wybuchnie wojna. Historia smutna, jak czasy, o których opowiada. Niestety, tym razem autorka okazała się mało oryginalna, chociaż bardzo dobrze czytało się jej historyjkę.

Kompilację zamyka Bogna Ziembicka opowiadaniem pt.: „Sukienka z Floriańskiej”. Jest to urokliwa i fascynująca historia miłosna z Tatrami w tle. Ilona postanawia postawić wszystko na jedną kartę i wbrew rodzicom wrócić do Zakopanego, by poślubić chłopaka, którego poznała przy okazji wyprawy w góry. W swoich planach nie przewidziała tylko jednego – że wybuch wojny wykreuje zupełnie inną, nieprzewidywalną rzeczywistość. Opowiadanie pełne zaskakujących zwrotów i z bardzo irytującą pointą.

Jak widzimy, miłość w czasie wojny jest dość popularnym i wdzięcznym tematem utworów literackich, dającym autorom sporo swobody i duże pole do popisu. Opowiadania, chociaż bardzo różne fabularnie, mają sporo wspólnego. Opowiadają o stracie – straconych szansach, straconym czasie, straconych możliwościach czy wspólnej przyszłości. Niestety, takie są realia wojny, która zadrwi z każdych planów i wywróci rzeczywistość do góry nogami. Tym, którym będzie dane, pozostaną wspomnienia… Nostalgiczne, wzruszające, refleksyjne. Polecam.
 

niedziela, 6 listopada 2022

„Na domowym froncie” – Kristin Hannah

Wydawnictwo: Świat Książki
Tytuł oryginału: Home Front
Data wydania: 2014-02-05
Data 1. wydania: 2012-01-31
Liczba stron: 488
ISBN: 9788379434220

Kristin Hannah to jedna z moich ulubionych współczesnych pisarek. Z tego względu niezmiernie ucieszył mnie fakt, że w ofercie jednej z książkowych grup udało mi się znaleźć książkę, której nie można normalnie kupić w księgarni, gdyż nie doczekała się jeszcze ponownego wznowienia. Okoliczność ta jest tym bardziej zastanawiająca i niezrozumiała, iż tematyka powieści „Na domowym froncie” w kontekście obecnych wydarzeń na Ukrainie jest niezwykle aktualna.

Jolene, po trudnym dzieciństwie w oparach alkoholu, odnalazła sens życia w wojsku. Tam otrzymała wsparcie, którego jej zawsze brakowało. Kierowanie się konkretnymi zasadami dużo ułatwiało – wszystko stało się nagle łatwiejsze. Na dodatek poznała tam swoją największą przyjaciółkę – Tami. Młoda kobieta stanęła więc na nogi i zaczęła żyć zupełnie innym życiem. Wszystko zaczęło się układać – poznała Michela i urodziła dwie córeczki. Można rzec, że była kobietą spełnioną. Obie z Tami były w Gwardii Narodowej, spełniały się zawodowo latając regularnie helikopterami. Obie wiodły spokojne lecz w żadnym razie nie monotonne życie. Aż pewnego dnia przyjaciółki otrzymały rozkaz wyjazdu do Iraku…

W książce „Na domowym froncie” autorka poruszyła bardzo ważny i trudny temat, ukazując go dość nietypowo, gdyż na przykładzie kobiet żołnierek. Hannah w bardzo realistyczny i dogłębny sposób opisała trud czynnej służby. Służby, która nie ogranicza się jedynie do niebezpiecznego pobytu na misji w rejonie wojennym, ale i obejmuje najpierw przygotowanie do wyjazdu podczas niemalże codziennego doskonalenia swoich umiejętności oraz – to co wydaje się chyba najmniej przewidywalne i najtrudniejsze – powrót do normalnego życia po niezwykle traumatycznych przeżyciach. Jak nietrudno się domyślić, bohaterowie książki będą zmagać się z syndromem stresu pourazowego (PTSM), który ukazany został z różnych perspektyw. Problem PTSM Hannah przedstawiła niezwykle merytorycznie ale i przystępnie, przybliżając czytelnikom potworność tego zjawiska.

Kristin Hannah, na przykładzie głównej bohaterki, podkreśla, jak wielką i niedocenioną rolę odgrywają kobiety w codziennym życiu. Są nie tylko żonami, matkami i pracownicami wykonującymi pracę zawodową, ale czuwają też nad tym, by dom i rodzina mogły normalnie funkcjonować. Michael, po wyjeździe żony na misję, czuł się jakby rzeczywiście został na froncie – froncie domowym. Wszystkiego musiał się uczyć niemal od początku – zarówno tego, jak radzić sobie z własnymi córkami jak i z domowymi zajęciami. Dopiero wtedy docenił jaki ogrom pracy wykonywała jego żona, by całej rodzinie dobrze się żyło.

„Na domowym froncie” to przejmująca i niezwykle emocjonująca (co nikogo nie zdziwi w przypadku tej autorki) opowieść o przyjaźni, miłości i wsparciu. Zarówno tym, które dostajemy od przyjaciół nazywanych „rodziną z wyboru”, jak i tą, którą daje małżonek czy partner. Waga tych relacji podkreślana jest niemal w każdym wątku powieści i potrafi zrównoważyć tragiczne wydarzenia, którymi wypełniona jest fabuła. Hannah akcentuje również, jak ważnym jest dbanie o te związki, na co składa się głównie szczerość, rozmowa i zrozumienie.

Niezwykle wzruszająca historia o całych rodzinach, które odczuwają skutki działań wojennych i których życie zmienia się później o 180 stopni. Bez fachowej pomocy powrót do normalności jest niemal niemożliwy. Warto zaznaczyć, że proszenie o tę pomoc nie jest niczym złym, co wielu osobom trudno jest zrozumieć. Polecam! Jedna z lepszych powieści autorki. Mam nadzieję, że doczeka się wkrótce wznowienia.

niedziela, 23 października 2022

„Sekretne życie autorów lektur szkolnych. Nie tacy święci jak ich malują” – Sławomir Koper

Wydawnictwo: Fronda
Data wydania: 2020-01-01
Liczba stron: 350
ISBN: 9788380795396


To moja druga książka Sławomira Kopra o tajemnicach polskich pisarzy. Z przykrością muszę stwierdzić, że poprzednia – „Nieznane losy autorów lektur szkolnych. Wstydliwe tajemnice mistrzów pióra” podobała mi się o wiele bardziej, mimo iż dwa tytuły są właściwie z jednej kategorii i mogłyby stanowić jedną wielką księgę.

W „Sekretnym życiu autorów…” Koper skupia się głównie na życiu osobistym swoich bohaterów, opisując ich różnorodne i niejednokrotnie kontrowersyjne życie uczuciowe. Niestety, kontrowersje te wynikają przede wszystkim z homoseksualizmu pisarzy lub faktu posiadania przez nich kochanek. Zdecydowana większość rozdziałów traktowała o jednym lub drugim, a czasem o obu. Było to dość monotonne, co jest największym zarzutem do tego kompendium. Czytając, miałam wrażenie, że autor uległ tej nachalnej queerowej modzie, która epatuje na każdym możliwym kroku – wszędzie – nawet już w literaturze na temat literatury.

W zakończeniu książki autor ponownie podkreśla, że nie wyczerpał jeszcze tematu, zapowiadając tym samym kolejną część przedstawiającą biografie polskich pisarzy z zupełnie innej perspektywy. Nie sądzę jednak bym sięgnęła po nią. Monotonia tego tomu trochę mnie zraziła, chociaż ogólnie pomysł na cykl bardzo ciekawy.

Poniżej krótkie streszczenie kolejnych rozdziałów.

Mickiewicz – aktywny członek sekty, której guru „zachęcił” go do życia z dwoma „żonami” jednocześnie.

Fredro – frywolny i bezpruderyjny hrabia, którego tytuł szlachecki został zakupiony przez ojca, któremu powiodło się w interesach.

Orzeszkowa – kochliwa rebeliantka łamiąca zasady epoki w której żyła, np. poprzez fakt iż nie bała się żyć i pracować na własny rachunek.

Konopnicka – chociaż określano ją mianem „mężczyźniary”, która dość często zmieniała obiekty westchnień, znana jest z dwuznacznej przyjaźni z pewną plastyczką. Matka ośmiorga dzieci, do których miała bardzo wątpliwy stosunek.

Wyspiański – mimo prawie całkowitej abstynencji (alkohol traktował tylko jako lekarstwo w formie naparstka dobrego koniaku) miewał niestworzone wizje, które później umieszczał w swoich utworach. Niewykluczone, że wizje te były wynikiem przechodzonej przez niego kiły.

Przerwa-Tetmajer – aktywny kobieciarz, który wskutek swoich licznych przelotnych miłostek zachorował na syfilis.

Sienkiewicz – w jego życiu istotną rolę odegrało pięć kobiet o imieniu Maria – pierwszą żonę kochał najbardziej, druga najbardziej dala się mu we znaki, a mała zemsta pisarza sprawiła, że inspirowana nią postać na wieki przetrwała ma kartach jego książki – „Rodziny Połanieckich”.

Prus – cierpiący na agorafobię, lęk przed mostami oraz piorunami, sybaryta-smakosz namiętnie jeździł na bicyklu.

Żeromski – praktycznie jawnie prowadził jednocześnie życie rodzinne z dwoma kobietami, które obdarzyły go potomstwem – żona synem, a kochanka córką.

Nałkowska – mimo, iż utarło się powiedzenie, że karierę literacką można było rozpocząć przez jej łóżko (lub Iwaszkiewicza), lubiła czuć nad sobą czyjąś rękę, która ją poprowadzi w życiu codziennym.

Wierzyński – poeta i zapalony sportowiec oraz komentator w jednym, autor najlepszej biografii Chopina na świecie.

Dąbrowska – niezbyt kobieca i drwiąca z kobiecego upodobania do nowych fryzur i makijaży, a mimo to na wieloletnią i swoją ostatnią partnerkę wybrała kobietę, tworząc długi choć burzliwy związek.

Gałczyński – wyjątkowo imprezowy poeta, któremu butelka towarzyszyła do ostatnich dni, przez co skomplikował życie zarówno swojej żonie i córce, jak i kochance i nieślubnemu synowi.

Gombrowicz – związki określał mianem „wspólnictwa”, zdeklarowany homoseksualista, który doświadczył dwóch dłuższych relacji – pierwsza z młodszym Argentyńczykiem, druga zakończona ślubem z Kanadyjką.

Andrzejewski – zdeklarowany gej, który by prowadzić „normalne życie” poślubił kobietę, jednak zanim doszło do konsumpcji małżeństwa uciekł ze świadkiem. Zakochiwał się w młodych talentach takich jak Baczyński czy Hłasko, stawiając sobie za cel ich promowanie.

Szklarski – polski autor z amerykańskim paszportem oskarżony o kolaborację i skazany na pobyt w więzieniu. Dopiero po wielu latach i różnych kierunkach pracy, sukces przyniosła mu seria dla młodzieży.

Nienacki – bezpruderyjny i zafascynowany młodymi dziewczynami, przez 27 lat żył na wsi z kochanką w wieku swojego syna, utrzymując normalne stosunki z żyjącą w mieście żoną.

Stachura – wrażliwy koczownik noszący jedynie jeansy Lee Cooper, uprawiający „życiopisanie” czyli opisujący tylko to, czego doświadczał.

poniedziałek, 17 października 2022

„Lato, gdy mama miała zielone oczy” – Tatiana Țîbuleac

Wydawnictwo: Książkowe Klimaty
Tytuł oryginału: Vara în care mama a avut ochii verzi
Data wydania: 2021-08-05
Liczba stron: 152
ISBN: 9788366505247

Bardzo lubię książki niespodzianki, gdyż niejednokrotnie udało mi się trafić w ten sposób na prawdziwą perełkę. W wielu przypadkach są to wybory, których sama bym raczej nie dokonała, dlatego tym bardziej cieszy poznanie nowego (i innego). Tak było w przypadku dość krótkiej historii napisanej przez rumuńską autorkę Tatianę Tibuleac. Tytuł mocno mnie zaintrygował i też w pewnym sensie ujął, natomiast opis okładkowy raczej nie zachęcił. Mimo to – nie łamiąc moich zasad – sięgnęłam po lekturę.

„Lato, gdy mama miała zielone oczy” to wspomnienie kilku miesięcy, które Aleksy spędził z mamą przed jej śmiercią, podczas ich pierwszego i zarazem ostatniego urlopu we Francji. Czas bardzo intensywny i przełomowy, odciskający głęboki ślad na przyszłym życiu chłopaka i determinujący jego drogę. Opisanie przez niego tamtych dni ma być formą terapii, którą przechodzi. A ta bardzo mu jest potrzebna i to od dawna.

To jedna z tych książek obok których nie przechodzi się obojętnie. Wywołuje w czytelniku skrajne emocje. Od złości wywołanej buntowniczym zachowaniem gardzącego matką nastolatka, poprzez poczucie ulgi i podziw, gdy zachodzi w nim zmiana i staje się wspierającym i kochającym swojego rodzica młodym mężczyzną. Czy tak ogromna przemiana w tak krótkim czasie jest możliwa? Wątpię… Ale na kartach książki jawi się realnie i chce się, by była na wskroś prawdziwa.

Książka opowiada o bardzo trudnych relacjach rodzinnych. Nie tylko między matką i synem, ale również między innymi jej członkami. Każdy ma tutaj do kogoś jakiś żal i pretensje. Nierozwiązane problemy wiszą nad nimi niczym fatum. Jest to rodzina zdecydowanie toksyczna, co w konsekwencji odbija się na jej poszczególnych członkach. Monolog głównego bohatera jest bardzo poruszający i emocjonujący. Budzi całą gamę emocji. Po początkowym oburzeniu na podłe zachowanie okropnego bachora, przez współczucie dla biednego i skrzywdzonego dzieciaka, przychodzi czas na podziw nad zachowaniem dojrzałego nastolatka, któremu czytelnik kibicuje z całych sił. Bardzo nietuzinkowa książka, która skłania do refleksji. Jestem ciekawa pozostałych utworów tej pisarki. Polecam.

piątek, 14 października 2022

Grzechy "Paryża Północy". Mroczne życie przedwojennej Warszawy – Paweł Rzewuski

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 2019-10-16
Liczba stron: 464
ISBN: 9788308069493

Bardzo lubię klimat dawnych lat, począwszy od międzywojnia po drugą wojnę światową, który znam zarówno z bardzo szeroko pojętej literatury jak i z filmów, takich jak np. „Vabank” czy seriali o Bodo albo kultowego „Czasu honoru”. Kiedy dodamy do tego moją fascynację Paryżem, logicznym następstwem będzie prezent, który otrzymałam od przyjaciółki, czyli książkę Pawła Rzewuskiego pt.: „Grzechy ‘Paryża Północy’ – roczne życie w przedwojennej Warszawie”.

Myślę, że autor swoim pomysłem zapełnił lukę na rynku literackim i ukazywał zupełnie inny obraz polskiej stolicy lat 20-tych i 30-tych. Owszem, czasem na kartach powieści pojawiały się jakieś postacie spod czarnej gwiazdy, ale były to raczej pojedyncze przypadki będące w kontrze do romantycznego bohatera walczącego o swoją ojczyznę. Rzewuski podszedł do tematu bardzo poważnie i wyczerpująco przedstawił mroczne życie w przedwojennej stolicy. Życie, które potrafi zafascynować czytelnika.

Życie w przedwojennej Warszawie nie było łatwe, co pokazują już pierwsze rozdziały traktujące m.in. o warunkach lokalowych w mieście czy też bezrobociu. Problemem była nie tylko ludność napływowa, która w wielkim mieście pokładała szansę na lepszą przyszłość. Wielkim problemem byli również weterani wojenni, kaleki i inwalidzi. Jedynym sposobem utrzymania dla wielu z nich było żebranie na ulicach oraz nocleg w licznych „pałacach biedy”, czyli w domach noclegowych i schroniskach dla najuboższych, którzy z różnych względów stracili swoje mieszkania. Opisując ten margines „Paryża Północy” autor odnosi się także do licznych aktów samobójczych, których skala w owym czasie bardzo przybrała na sile. Co ciekawe, szlagier Mieczysława Fogga pt.: „Ta ostatnia niedziela” szybko został okrzyknięty tangiem samobójców, gdyż bardzo często towarzyszył (szczególnie parom) podczas ostatnich chwil życia.

W kolejnej części książki Paweł Rzewuski opisuje nocne życie miasta, skupiając się na problemie zarówno cór jak i synów ulicy. Zaskakującym dla mnie był fakt, że w przedwojennej Warszawie istniał handel kobietami. Młode dziewczyny były wywożone za granicę lub kończyły w niewolniczych domach schadzek. Ze światem nierządu nierozerwalnie związany był również półświatek złodziei i zbrodniarzy. W książce bardzo szczegółowo opisano hierarchie i specjalności w tej dziedzinie. Tematykę uzupełniają rozdziały dotyczące hazardu oraz wszelakich używek, które obok pospolitego alkoholu były bardzo popularne. To szerokie kompendium o ciemnej stronie stolicy kończą rozdziały o bandach grasujących w mieście, mogących poszczycić się niemałą sławą i będących bohaterami licznych przyśpiewek i ballad, chociażby tych z repertuaru Kapeli Czerniakowskiej Grzesiuka.

Książkę, chociaż jest literaturą faktu, czyta się jak kryminał z najbardziej wartką akcją. Autorowi należą się słowa uznania za bardzo przystępny sposób przedstawienia tak mocno merytorycznej wiedzy. Lektura wciąga i można ją przeczytać niemal jednym tchem. Treść uzupełniona jest kilkoma fotografiami z epoki. Dodam, iż jestem zachwycona bardzo spójną z treścią okładką ze złotymi elementami. Przepiękne wydanie, które będzie ozdobą każdej biblioteczki. Polecam zainteresowanym tematem.


sobota, 8 października 2022

„Rodzinne strony” – Iwona Mejza

Wydawnictwo: Dragon
Cykl: Miasteczko Anielin (tom 2)
Data wydania: 2022-09-07
Liczba stron: 320
ISBN: 9788382741926

Lubię od czasu do czasu czytać ksiażki-niespodzianki, które dostaję w prezencie i są dla mnie zaskoczeniem. Tym razem był to jednak prezent nietypowy, gdyż nie otrzymałam go od osoby znającej mój gust, a od wydawnictwa „Dragon”. Niemniej jednak propozycja zrecenzowania powieści Iwony Mejzy bardzo mnie ucieszyła i z pozytywnym nastawieniem zabrałam się za lekturę.

„Rodzinne strony” to druga część cyklu pt.: „Miasteczko Anielin” i kontynuacja powieści „Przyjaciółka”, której niestety jeszcze nie miałam okazji przeczytać. Nieznajomość pierwszego tomu nie wyklucza jednak sięgnięcia po drugi, chociaż wielu faktów z przeszłości bohaterów trzeba się domyślać lub szukać ich między wierszami.

„Rodzinne strony” to powieść obyczajowa, ukazująca losy mieszkańców uroczej miejscowości o nazwie Anielin. Społeczność opisana przez autorkę jawi się bardzo barwnie, różnorodnie ale i swojsko. Znajdziemy tam między innymi: wścibską i troskliwą kioskarkę Felicję; braci bliźniaków – Teofila i Ksawerego, zajmujących się książkami – prawdziwych dżentelmenów jak z dawnych lat; sklepikarkę Agatę – słomianą wdowę, która przeżywa trudny czas; Włocha Romano prowadzącego pizzerię i pomagającą mu samodzielną i zapatrzoną w niego Jowitę; pracującego w księgarni tajemniczego Marcinka oraz rodzinę pań Wójcickich składającą się z babci Czesi, jej wnuczki Marty zwanej Tusią oraz 6-letniej Poli. Każda z postaci poszczycić się może własną, indywidualną i bogatą historią, a jednocześnie (ze względu na fakt, iż wszyscy tworzą jedną społeczność) ich perypetie przenikają się i uzupełniają. Mieszkańcy Anielina pomagają sobie, oferując wsparcie, zrozumienie lub konkretne działanie. Razem przeżywają dobre i złe chwile. Cieszą się mniejszymi i większymi sukcesami. I mimo licznych trosk wypełniających codzienność, Iwona Mejza stworzyła bardzo pozytywny i ciepły obraz wspólnoty, który wywołuje całą gamę pozytywnych emocji.

Jednak „Rodzinne strony” to nie tylko sielsko-aniel(iń)ska opowieść o małym miasteczku. Autorka porusza w niej wiele ważnych współcześnie problemów społecznych, takich jak alkoholizm, przemoc domowa, emigracja zarobkowa, samotność osób starszych, śmierć bliskich i w konsekwencji żałoba. Tragedie te nie dominują jednak fabuły, chociaż skłaniają do refleksji, więc można uznać, że autorka osiągnęła swój cel.

Powieść Iwony Mejzy to typowa literatura kobieca – napisana przez kobietę, dla kobiet i przede wszystkim o kobietach, ukazując ich problemy na różnych etapach życia. To powieść o rodzinie, miłości, przyjaźni i poszukiwaniu własnej drogi. To również opowieść o tym jak przeszłość determinuje naszą teraźniejszość i przyszłość. Lekka powieść napisana współczesnym i żywym językiem, którą czyta się błyskawicznie i miło wspomina po zamknięciu ostatniej strony. Jedynym moim zastrzeżeniem jest realizacja wielowątkowości fabuły, która sprawiła, że poszczególnych bohaterów poznajemy dość pobieżnie. Autorka starała się chyba dość sprawiedliwie obdzielić poszczególne postacie ilością poświęconych im stron i w zasadzie niewielka różnica jest tu między bohaterami głównymi i drugoplanowymi. Z drugiej strony, jest to być może sposób, by cykl nie kończył się jedynie na drugim czy trzecim tomie...

Bardzo dziękuję wydawnictwu „Dragon” za możliwość poznania chociażby fragmentu twórczości nowej dla mnie autorki i bardzo przyjemną lekturę. Z wielką chęcią ponownie „odwiedzę” Anielin i sprawdzę, jak dalej potoczyły się losy jej ciepłych i pełnych życzliwości mieszkańców. Lekturę polecam głównie miłośniczkom powieści obyczajowych.


czwartek, 6 października 2022

„Baśnie dla dzieci i dla domu, tom 1” – Jacob Grimm, Wilhelm Grimm

Wydawnictwo: Media Rodzina
Cykl: Baśnie dla dzieci i dla domu (tom 1)
Tytuł oryginału: Brüder Grimm. Kinder- und Hausmärchen
Data wydania: 2010-01-01
Liczba stron: 496
ISBN: 9788372784834

Jako absolwentka filologii germańskiej, niejako „z zawodu”, lubię sięgać po książki niemieckich autorów. Nie tylko współczesne, ale i po kanon klasyki, który chociażby częściowo został omówiony podczas studiów. Tak było w przypadku baśni braci Grimm. Na zajęciach z literatury czytaliśmy w oryginale tylko kilka utworów – cóż, „taki mamy program”, więc jakiś czas temu postanowiłam, że zapoznam się z całością. W ten sposób trafił w moje ręce pięknie wydany 2-tomowy zbiór 200 baśni Jacoba i Wilhelma Grimm – napisanych ale i zebranych oraz spisanych przez braci np. na podstawie przekazów ustnych.

W tomie pierwszym znajdują się 93 utwory – w większości raczej nieznane ogółowi, jednak są tu również takie „sławy” jak „Jaś i Małgosia”, „Czerwony kapturek”, „Kopciuszek” czy „Śpiąca królewna”. Poza tym, typowo niemieckie baśnie jak „Miejscy muzykanci z Bremy”, „Roszpunka”, „Pani Holle” i spolszczony „Rumpelsztyk”, który dla mnie na zawsze pozostaje Rumpelschtilzchen. Bohaterami tych opowieści – poza księżniczkami, królewiczami, krasnoludkami, braćmi, siostrami, zwierzętami czy prostymi ludźmi jak młynarze i rybacy – są też nietypowe stwory, takie jak kiełbasa, słomka, węgielek i fasolka. Tak więc spodziewać się można sporej różnorodności miejscami bardziej lub mniej udziwnionej.

Baśnie i bajki z zasady powinny być pouczające i zawierać mądrą pointę. Co mnie mocno zdziwiło, to fakt, że nie wszystkie utwory Grimmów takie były. Zdarzało się, że owszem pokazywały naganne zachowanie, ale jednocześnie sprawca nie ponosił żadnych konsekwencji, a co więcej, wychodził z sytuacji obronną ręką. Bywały też i przypadki, kiedy w jednej scenie autor normalnie podchodzi do dość drastycznego czynu, jakim jest zabicie konia, by w kolejnej usprawiedliwić go, gdyż działał w trosce o głodne kruki, które chciał jakoś nakarmić. Gdzie tu logika?

Decydując się na sięgnięcie po baśnie braci Grimm nastawiałam się na przyjemny powrót do dziecięcych lat i bardziej wysublimowane doznania. Spodziewałam się „wniknięcia” do niesamowitych światów owianych nutką tajemniczości i magii. Tymczasem otrzymałam dość rzeczowe, zwięzłe opowiastki, które okazały się być zaledwie bazą do historii mojego dzieciństwa, które były bardzo pięknie opowiedziane. Przyznam, że czytane na studiach w oryginale i fragmentarycznie bajki (jak się okazało najciekawsze) brzmiały dużo lepiej niż polskie tłumaczenie. Na marginesie: poza kilkoma archaicznymi określeniami, które trzeba by sprawdzić w słowniku, bardzo dobrze nadają się również dla początkujących uczniów.

Poza tym dość ubogim opisem literackim, który nie stworzył klimatu, rozczarowująca była również sama fabuła znacznej części baśni. Wątki pojawiające się ni z tego ni z owego, jakby zaczerpnięte z innych bajek i „upchnięte” na siłę – by rozbudować treść. To samo tyczy się także zakończeń, co było dość irytujące. Motyw główny – lekko zmieniony – powtarzał się również w kolejnych utworach, tworząc jakby kolejną wersję jednej historyjki.

Wyobrażenie o baśniach braci Grimm zderzyło się mocno z rzeczywistością i powstał wielki huk. Nie dziwię się również, dlaczego spośród tak wielkiego zbioru, wydawane są rozbudowane wersje zaledwie kilku bajek. I nie mam tu na myśli tego obecnie już znanego okrucieństwa i drastyczności baśni Grimmów. Polecam ciekawskim czytelnikom, którzy chcą się na własne oczy przekonać, jak rzeczywiście wyglądają te słynne baśnie. Przede mną jeszcze tom drugi. Jednak musi minąć trochę czasu, bym mogła się za niego zabrać…

niedziela, 25 września 2022

„Kobiety nie kłamią i nie mają więcej niż 39 lat. Mentalny lifting dla początkujących” - Monika Bittl

Wydawnictwo: Otwarte
Data wydania: 2021-05-24
ISBN: 9788381350945
Liczba stron: 310

Ten poradnik to miał być zabawny dodatek do prezentu urodzinowego, który dostałam od przyjaciółki równolatki. Sama wcześniej przeczytała tę książkę. Owszem – w pierwszym momencie tytuł wpadł mi w oko i wywołał uśmiech, opis na okładce również zachęcił, więc pełna optymizmu i nadziei na dobrą zabawę zaczęłam czytanie.

Autorka stworzyła to dzieło bazując na doświadczeniach własnych oraz jej najbliższych przyjaciółek. Chciała podzielić się z większym gronem kobiet swoimi sposobami na to, jak radzić sobie z tym – dla wielu – problematycznym wiekiem, kiedy przestajemy już być 30-stkami i zaczyna się całkiem „nowa epoka” – czyli druga połowa naszego życia. Co brzmi niemal jak „początek końca”. Dość poważnie, prawda?

Książka składa się z bardzo wielu mocno zróżnicowanych rozdziałów. W zasadzie traktuje o wszystkim i o niczym. Autorka często też przytacza rodzinne anegdotki, co jest chyba największym plusem tego zbioru. Można nawet stwierdzić, że chciałoby się osobiście poznać tę zabawną rodzinkę. Gdy jednak usiłuje dawać jakieś wskazówki lub porady, zaczyna być dość banalnie, a nawet infantylnie. Nie raz z zażenowaniem pytałam samej siebie: co ona właściwie wygaduje i po co? Myślę, że znaczącą kwestią jest tutaj fakt, iż autorka – Niemka – nie stworzyła poradnika uniwersalnego, a pisząc go odnosiła się do najbliższego środowiska. Wyszło więc dość sztucznie. Szczerze, jestem w szoku, że ta książka to bestseller. Duży minus za dziwne zakończenie, które sprawia jakby treść nagle się urywała i np. z powodu błędu drukarskiego zabrakło spajającego całość podsumowania, będącego czymś w rodzaju klamry.

Reasumując. Idea bardzo dobra, ale realizacja mizerna. Kwestia talentu? Błyskotliwości? Polotu? Niestety nie znalazłam w tej książce niczego nowatorskiego ani odkrywczego, co mogłoby mnie zainspirować. Nie neguję lekkiej literatury, która może być odskocznią, po bardziej wymagających i obciążających pozycjach, ale ta jest tak leciutka, że cała treść uleciała po zamknięciu książki.

piątek, 23 września 2022

„Nieznajoma z Sekwany” – Guillaume Musso

Wydawnictwo: Albatros
Tytuł oryginału: L'inconnue de la Seine
Data wydania: 2022-08-10
Liczba stron: 384
ISBN:  9788382159004

Za mną przeczytana tradycyjnie w trzy dni najnowsza książka Musso. Z jednej strony cieszę się, że wszystkie jego powieści mam już przeczytane i praktycznie od razu mogę się delektować nowością. Minusem jest fakt, że na kolejną przyjemność przyjdzie mi czekać nie wiadomo ile. „Nieznajoma z Sekwany” to powrót do zawiłych historii z całą masą zaskoczeń, do jakich przyzwyczaił mnie pisarz i jakie uwielbiam. Niedawno odnosiłam wrażenie, jakby powoli zaczynało brakować mu pomysłów. Tym razem na szczęście potwierdził swoją dobrą formę.

W zimną grudniową noc „Nieznajoma z Sekwany” zostaje wyłowiona całkiem naga, ale jednak żywa, co samo w sobie jest zaskakujące. Jej dalsze zachowanie budzi tylko coraz większe zdziwienie. Nic nie jest logiczne. Ani jej pojawienie się, ani zniknięcie, a już na pewno jej tożsamość, gdyż wyniki badań DNA wskazują, iż jest ona zmarłą w katastrofie lotniczej pianistką. Zagadkę próbuje rozwikłać odsunięta od bardziej tradycyjnych śledztw pani komisarz. Skazana na banicję, trafia do jednoosobowego oddziału zajmującego się zjawiskami nadprzyrodzonymi. Zastępuje starszego kolegę, który uległ wypadkowi, a którego – tuż przed zniknięciem – wzywała nieznajoma z Sekwany. Czy Roxanne, która postanowiła rzucić pracę w policji, stanie na wysokości zadania i spręży się po raz ostatni poznając prawdę?

Fabuła powieści mknie niczym błyskawica – już dawno nie doświadczyłam takiego tempa w książce. Dzieje się bardzo dużo pozornie sprzecznych sytuacji, które mimo wszystko bardzo inteligentnie się uzupełniają, tworząc wyśmienity spektakl. Autor powoli odkrywa kolejne kawałki misternej mozaiki, która na koniec ukaże niesłychany obraz. Wplątanie do fabuły elementów mitologicznych dodaje historii wyjątkowego sznytu. W zasadzie jednym – jak na mój gust – zastrzeżeniem jest zbyt szybko przeprowadzony finał całej historii, który jednak mimo wszystko daje pole do popisu jeśli powstanie kiedyś pomysł na kontynuację.

Musso, zainspirowany bardzo starą paryską legendą, przenosi do współczesności historię nastolatki o tajemniczym uśmiechu, którą wyłowiono z Sekwany ponad 150 lat temu. Mam wrażenie, że wspomniany wyraz twarzy towarzyszy wszystkim czytelnikom tuż po zamknięciu książki. Nie mogę się doczekać, kiedy znów ogarnie mnie takie zadowolenie po skończonej lekturze. Oczywiście polecam miłośnikom wyrafinowanych kryminałów z pogranicza świata iluzji, trzymających w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Bardzo typowa powieść tego autora!

wtorek, 20 września 2022

„Cienie Paryża” - Paulina Kuzawińska

Wydawnictwo: Lira
Data wydania: 2021-05-19
Liczba stron: 347
ISBN: 9788366730717

Książka-prezent wręczona mi, ponieważ uwielbiam wszystko co paryskie. Często otrzymuję od przyjaciółki książki, w których „głównym bohaterem” jest właśnie stolica Francji. Przeważnie są to powieści przypadkowych lub zupełnie mi nieznanych autorów. Bywa, że książki te zaskakują mnie pozytywnie i kradną moje serce. Przeważnie jednak są dość przeciętne i gdyby nie Paryż, z pewnością nie znalazłyby się w moich rękach. Podobnie byłoby raczej z „Cieniami Paryża”…

Książkę Pauliny Kuzawskiej, mylnie określaną jako powieść historyczną, gdyż Wystawa Światowa z 1889 roku i powstanie Wieży Eifla są zaledwie tłem do zbudowania dość zawiłej fabuły, nazwałabym thrillerem retro. Głównym bohaterem jest młody architekt, który stworzył projekt słynnej na całym świecie wieży. Zmuszony był jednak sprzedać swoją pracę komuś, kogo było stać na realizację tak potężnego przedsięwzięcia. Tym kimś był oczywiście Gustave Eiffel. Długo nie mógł odżałować swojej decyzji i niemal nieustannie ubolewał na tym, że praktycznie cała sława i rozgłos przypadną komuś innemu. Ciągły stres negatywnie wpłynął na psychikę Victora. W końcu mężczyzna postanowił zniszczyć przyczynę swoich frustracji czyli wieżę Eiffla…

Fabuła jest oczywiście bardziej rozbudowana i skomplikowana. Nie ma chyba historii o mieście miłości pozbawionej romansów. Tak też jest w tym przypadku. Myli się jednak ten, kto będzie przypuszczać, że ma przed sobą typowe francuskie romansidło. Relacje damsko-męskie są zaledwie przyczynkiem do całej intrygi. Intrygi, o której istnieniu dowiadujemy się w ostatnim rozdziale książki. Myślę, że autorce zabrakło umiejętności, by dopracować ją jakoś lepiej. Odkrycie wszystkich kart – niejako samemu – pozbawia czytelnika sporej frajdy. Zakończenie, mimo iż zaskakujące, rozczarowało, gdyż odniosłam wrażenie, jakby przepisano je z zupełnie innej książki.

Powieść trzyma w napięciu i jest pełna niedomówień. Opowieść przesiąknięta jest mrocznym klimatem, wywołującym dreszcze z pogranicza metafizyki. Ani czytelnik, ani główny bohater nie jest pewien co jest prawdą, a co jedynie wytworem chorej wyobraźni. Bywało to dość męczące i irytujące podczas czytania. Opis okładkowy zachęcał, ale zabrakło umiejętności w realizacji tych założeń. Postawienie Wieży Eiffla w tle i dodanie szelestu eleganckich sukni to trochę za mało, by uzyskać klimat la belle epoque.

piątek, 16 września 2022

„Schronisko które przestało istnieć” – Sławomir Gortych

Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Seria: Ślady zbrodni
Data wydania: 2022-07-28
Liczba stron: 368
ISBN: 9788327162144

Na książkę Sławka Gortycha trafiłam podczas buszowania po jednej z karkonoskich grup. Zainspirowana inną książką („Biały pył. Piekło na K2” – Krzysztofa Koziołka, którego uwielbiam) jestem obecnie na etapie szykowania się do mojej pierwszej górskiej „wyprawy”. Dlatego poszukuję informacji o Karpaczu i karkonoskich szlakach. Wprawdzie z dużą rezerwą podchodzę do tych kolejnych debiutów literackich, ale w tym przypadku od samego początku poczułam ogromną ochotę, by przeczytać ten kryminał. Dodam, że zaskoczył mnie bardzo mocno – pozytywnie oczywiście!

Głównym bohaterem powieści jest młody lekarz Maksymilian, który swój krótki listopadowy urlop postanawia wykorzystać, by odwiedzić schronisko swojego wuja. Niestety, ze względu na wszechogarniający pośpiech i natłok obowiązków, nie zdąży już odwiedzić samego wujka, z którym zawsze miał bardzo dobry kontakt. Niestety, zaledwie kilka dni temu Artur Rajczakowski stracił życie w nieszczęśliwym wypadku, spadając w przepaść. Mimo to, a może właśnie dlatego Maks zdecydował się na tę górską wyprawę. Tym bardziej, że biorąc pod uwagę historię schroniska i jego poprzednich właścicieli, wypadek wuja wcale nie wygląda na pechowy zbieg okoliczności…

Mimo, że sam pomysł na umiejscowienie intrygi w Karkonoszach nie jest nowatorski (gdyż właśnie u wspomnianego wyżej Krzysztofa Koziołka pojawił się już ładnych kilka lat temu podobny pomysł) to przedstawienie historii jest naprawdę wyjątkowo oryginalne. Wprawdzie nie raz czytałam o amatorskich „detektywach”, którzy próbowali rozwikłać jakieś tajemnice – często właśnie rodzinne, to mimo wszystko bardzo dobrze czyta się ten kryminał. Intrygująca akcja rozwija się z każdą kolejną stroną, coraz bardziej trzymając w napięciu. Nie pozbawiona jest oczywiście zaskoczeń i licznych zwrotów. Na dużą pochwałę zasługuje również styl autora, który przykłada dużą wagę do języka polskiego. Niewiarygodne, że mamy tu do czynienia z debiutem literackim. A może to po prostu kwestia „zwykłego” talentu?  

Dla mnie osobiście największą zaletą tej książki – szczególnie biorąc pod uwagę moje plany turystyczne – jest oczywiście miejsce akcji. Od razy widać, że autor jest wielkim pasjonatem wycieczek górskich i o Karkonoszach wie bardzo dużo. Niezwykle plastycznie opisuje wszystkie miejsca i szklaki, przemycając pomiędzy wierszami sporo praktycznych wskazówek dla turystów. Dodatkowo przybliża czytelnikom nie tylko topografię, ale i historię tych terenów, gdyż pewne wątki fabuły sięgają aż 1945 roku. Myślę, że nie wszyscy wędrujący szlakami ze Szklarskiej lub Karpacza są świadomi co działo się tam w czasie i po drugiej wojnie światowej.

Doskonała powieść – trzymający w napięciu i pouczający kryminał, który inspiruje nie tylko do ruszenia na szlak, ale i do poszerzenia swojej wiedzy, sięgając po literaturę bardziej fachową. Wyjątkowo udany debiut, który dobrze wróży na przyszłość. Mnie cieszy szczególnie fakt, że jest to pierwsza część trylogii. Z niecierpliwością czekam na część drugą. Szczerze polecam.


poniedziałek, 12 września 2022

„Bajki” – Oscar Wilde

Wydawnictwo: Wydawnictwo Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek
Data wydania: 1988-01-01
Liczba stron: 135
ISBN: 8385000461

Ten niewielki zbiór bajek schował się na mojej półce z książkami i dość długo czekał na swoją kolej. Podobno bajki te należą do najchętniej czytanych utworów Wilda. Była to dość zaskakująca informacja, gdyż osobiście na najpopularniejszą książkę autora wytypowałabym „Portret Doriana Greya”. Może poczytność bajek wynika z faktu, że są to bardzo proste i przez to przystępne w odbiorze utwory o niewątpliwym uroku.

Poniższa kompilacja zawiera następujące utwory: Szczęśliwy książę, Słowik i róża, Prawdziwy przyjaciel, Nadzwyczajna rakieta, Urodziny infantki, Rybak i jego dusza, Młody król, Gwiazduś oraz Olbrzym-Samolub. Już same tytuły sporo mówią o treści bajek. Dość typowej dla tego gatunku. Bohaterami – jak na bajki przystało – bardzo często są zwierzęta, obok tak stereotypowych postaci jak książęta, księżniczki, ale i prości ludzie pokroju rybaka, ogrodnika czy drwala. Pokazują one ponadczasowe wartości i dają jednoznaczne drogowskazy.

Bajki Wilda to jednak utwory skierowane do młodszych czytelników lub nawet słuchaczy. Fabuły raczej nieskomplikowane zawierają zrozumiały morał, który bez problemu trafi także do dzieci. Starszy czytelnik z pewnością doceni jednak warsztat literacki pisarza, który przede wszystkim pięknie i emocjonalnie przedstawił te dość trywialne i oczywiste historyjki.

Lekturę tego zbioru polecić mogę jako miłą odmianę od bardziej wymagających utworów i wspomnienie dawnych czasów dzieciństwa. „Bajki” Wilda warto postawić na półce obok tych bardziej popularnych autorstwa Andersena albo braci Grimm, gdyż z pewnością zasługują na większą atencję i rozpropagowanie.

wtorek, 6 września 2022

Ilustrowana kronika Zielonej Góry (The Ilustrated Chronicle of Zielona Góra) - Igor Myszkiewicz

 

Wydawnictwo: Stowarzyszenie FORUM ART.
Tytuł oryginału: Ilustrowana kronika Zielonej Góry
Data wydania: 2021-10-20
Liczba stron: 324
ISBN: 9788395308055

Kolejna książka traktująca o moim rodzinnym mieście, którą otrzymałam w prezencie. Sama bym raczej jej nie kupiła, gdyż czytałam podobną publikację tego samego autora. „Krew Bachusa. Opowieści zielonogórskie” – był to jednak zbiór 100 anegdot na temat Zielonej Góry. Tym razem czytelnik otrzymuje bardziej szczegółową kronikę miasta – począwszy od 4500 roku p.n.e., kiedy to na terenach wzdłuż rzeki, która kiedyś będzie Odrą, pojawili się pierwsi myśliwi. Następnie opisana jest Zielona Góra (czy też raczej Grünberg) pod panowaniem Piatów Śląskich, kolejno w granicach Królestwa Czech i Węgier, Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, Królestw Prus, Cesarstwa Niemieckiego, Republiki Weimarskiej, III Rzeszy, w końcu Rzeczypospolitej Polskiej, Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej i III Rzeczypospolitej Polskiej. Już powyższy fakt dobrze obrazuje jak różnorodną treść mamy przed sobą.

Skoro kronika, to poszczególne wydarzenia opatrzone są datą – przeważnie jest to sam rok, chociaż zdarzają się uszczególnienia z konkretnym dniem i miesiącem. Zazwyczaj jednak autor opisuje ważniejsze zdarzenie lub zdarzenia, które miały miejsce w danym roku. Co zaskakujące, przeważnie wpisy są bardzo regularne, np. od około 1600 roku dotyczą wszystkich kolejnych lat, aż do roku 2020. Urozmaiceniem wpisów są zabawne ilustracje w charakterystycznym stylu autora, który jest też rysownikiem. (Tu warto wspomnieć jego komiks „Paprochy historii. Zielonogórskie podróże w czasie”).

Książka może nie jest jakimś dziełem naukowym, jednak zawiera całą masę faktów historycznych w pigułce. Może być więc przyczynkiem do sięgnięcia po bardziej specjalistyczną literaturę. Z pewnością daje bardzo dobry obraz przemian, jakie przechodziła Zielona Góra na przestrzeni wieków. A bywało zaskakująco i dramatycznie oraz... gorąco – nie wiem czy jakiekolwiek inne miasto ma na swoim koncie aż tyle pożarów…

Dla mnie osobiście najciekawsze wpisy zaczynają się od przełomu XIX i XX wieku czyli powiedzmy od tej historii nowszej, która jest mi lepiej znana z literatury wszelakiej. Tą część czytałam już z wielką przyjemnością. Wcześniejsze wpisy – często dotyczące kolejnych najazdów i władców – były dość monotonne, a fakty trudne do zapamiętania. Zresztą autor bardziej obszernie opisuje te najświeższe wydarzenia, co jest tylko plusem dla całej publikacji.

„Ilustrowana kronika Zielonej Góry” sprawdzi się również jako promocja naszego miasta poza granicami kraju, gdyż druga połowa książki przetłumaczona jest na język angielski. Z pewnością jednak jest to także dobry prezent dla każdego zielonogórzanina, gdyż warto wiedzieć „co w trawie piszczy”. Z pewnością kolejny spacer po mieście nabierze teraz trochę innego charakteru. Polecam.


niedziela, 4 września 2022

„Nieznane losy autorów lektur szkolnych. Wstydliwe tajemnice mistrzów pióra” – Sławomir Koper

 

Wydawnictwo: Fronda
Data wydania: 2020-11-27
Liczba stron: 336
ISBN:  9788380795747

Kolejna część cyklu autorstwa Sławomira Kopra na temat życia polskich pisarzy. Teoretycznie jest to drugi tom i podobno nie ostatni, ale nie ma najmniejszego znaczenia w jakiej kolejności będzie się je czytać. Wybór opisywanych biografii jest dość przypadkowy – autorów łączy to, że znamy ich wszystkich z lekcji języka polskiego i kojarzymy głównie z portretów wiszących na ścianach. Koper postanowił pokazać literatów z innej – czasem także tej wstydliwej strony. Z pewnością postacie zyskały jakiegoś bardziej prawdziwego – ludzkiego wymiaru. Nierzadko okazuje się, że pełni są pokus, popełniają błędy i mają sporo za uszami. Niektóre akapity są naprawdę kontrowersyjne i szokujące.

Poniższa monografia z pewnością powinna zostać włączona do kanonu lektur szkolnych, a jeśli nie, to przynajmniej poloniści mogliby z niej korzystać, by podnieść poziom atrakcyjności lekcji. Czytając ciekawostki na temat życia pisarzy, łatwiej zapamiętać fakty z ich biografii. Do tego zachęcają do sięgnięcia po ich dzieła – nie tylko te najbardziej znane, które w większości znamy jednak ze szkoły – przynajmniej we fragmentach.

Sławomirowi Koprowi zarzuca się, że pisząc te książki bazuje na taniej sensacji i wyciąga brudy, co jest nie na miejscu szczególnie w przypadku tak znamienitych postaci. Ale przecież nie tworzy tych faktów, a zaledwie przybliża je szerszemu gronu czytelników, którzy nie zawsze przekopaliby się przez tysiące stron, by je odkryć samodzielnie.

Polecam miłośnikom biografii i literatury ogólnie. A poniżej mała zachęta zawierająca, kilka wspomnianych i wg mnie ciekawszych faktów z życia „autorów lektur szkolnych”:

Słowacki – cierpiał na kompleks Mickiewicza; lęk budziło w nim monotonne i uporządkowane życie w jednym miejscu – z tego względu dużo podróżował, na co fundusze zapewniała mu gra na giełdzie.

Krasiński – pożeracz niewieścich serc, przez jego wybujałą uczuciowość długo żył z dwoma kobietami jednocześnie – z żoną i kochanką.

Reymont – zaskakujące, że ktoś kogo jedynym uzyskanym dyplomem był tytuł czeladnika krawieckiego, po latach otrzymał literacką nagrodę Nobla. Poza tym dziwi również fakt, że był zarówno aktorem jak i medium w seansach spirytystycznych. Szokuje natomiast fakt, że sprytnie oszukał towarzystwo ubezpieczeniowe i wyłudził ogromne odszkodowanie za wypadek kolejowy, którego skutki mocno podkolorował. Biografia nadaje się na dobry film!

Kasprowicz – powinno się jego biografię omawiać w kontekście innego pisarza – Stanisława Przybyszewskiego. Losy obu panów podzieliła, a raczej połączyła... wspólna żona.

Leśmian – specyficzny don juan, który upust swoim żądzom dawał w bardzo frywolnej poezji, której adresatkami były jego liczne kochanki.

Pawlikowska-Jasnorzewska – pochodząca ze znanej artystycznej rodziny, niemalże nieustannie w konflikcie z siostrą poetką, żona trzech mężów, która potrafiła rozwodzić się bardzo korzystnie.

Schulz – masochista i fetyszysta kobiecych stóp, mający m.in. lęk przed przestrzenią i fobie pokarmowe.

Miłosz – platonicznie zakochany w matce Daniela Olbrychskiego, mocno zaprzyjaźniony z Iwaszkiewiczem, który w wyjątkowy sposób wspierał jego karierę, budząc tym sporo kontrowersji i plotek.

Broniewska – zdeklarowana, oddana i aktywna komunistka należąca do rodziny patchworkowej; była przyszywaną babcią prowadzącego koło fortuny Wojciecha Pijanowskiego.

Poświatowska – podążająca za trendami wielbicielka dobrych butów w typie Audrey Hepburn; kochanka Kosińskiego, którą opisał w jednej ze swoich książek.

Grochowiak – życie, poza twórczością, dzielił między 3 miłości – żonę Magdę, kochankę Marię i wódkę, przy czym najbardziej wierny był tej ostatniej.

Szymborska – z ukochanym mężczyzną swojego życia nigdy nie zamieszkała, wędkarka z zamiłowania, która w testamencie zostawiła 3,5 miliona złotych na nagrodę literacką, która wzbudzała dużo kontrowersji.

Mrożek – wyalienowany „mruk” mający niebywałe szczęście do żon i nadzwyczaj duże powodzenie u płci przeciwnej.

Kosiński – prawdziwy celebryta swoich czasów; skandalizujący pisarz i perwersyjny podrywacz – skradł serce m.in. Urszuli Dudziak, która uważa, że był mężczyzną jej życia.

Herbert – cierpiał na chorobę afektywną dwubiegunową, co być może uzasadniało jego skłonność do nad wyraz aktywnego konfabulowania, szczególnie na temat swojej biografii.

poniedziałek, 29 sierpnia 2022

„Lincoln Highway” - Amor Towles

Wydawnictwo: Znak Literanova
Tytuł oryginału: Lincoln Highway: A Novel
Data wydania:  2022-06-15
Data 1. wydania: 2021-10-05
Liczba stron: 560
ISBN:  9788324083695

Informacja o pojawieniu się na polskim rynku wydawniczym trzeciej powieści autorstwa Amora Towlesa była dla mnie ogromną niespodzianką. Wcześniejsze książki tego autora zrobiły na mnie ogromne wrażenie – szczególnie niepowtarzalny „Dżentelmen z Moskwy” długo pozostał w mojej pamięci. Jak przewidywałam – od „Lincoln Highway” trudno było się oderwać, to jedna z tych książek, dla których zarywa się noce.

Lincoln Highway to autostrada łącząca zachodni kraniec Ameryki ze wschodnim. Jest to też droga, która ma doprowadzić małego Billego ze starszym bratem do ich mamy, która kilka lat temu nagle opuściła rodzinę. Dramatyczne okoliczności sprawiły, że bracia zostali zmuszeni do rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Dlaczego więc nie połączyć dwóch celów i z farmy w Nebrasce nie przenieść się do rozwijającej się słonecznej Kalifornii... Wszystko wskazuje na to, że ich mama przebywa właśnie w San Francisko. Wydaje się, że Emmett zaplanował wszystko bardzo dokładnie. Nie przewidział jednak niespodziewanej wizyty znajomych, która całkowicie pokrzyżuje ich plany. Chłopcy – już w 4 – wyruszą najpierw do Nowego Jorku, gdzie Lincoln Highway ma swój początek.

„Lincoln Highway” to współczesna przygodowa powieść drogi, wzorująca się na klasycznej literaturze amerykańskiej. I chociaż zarówno fabuła, jak i postacie są zdecydowanie nowatorskie, to czytelnik odnosi wrażenie, że to wszystko brzmi bardzo znajomo. Może to kwestia stylu Towlesa, który sprawia, że bohaterowie stają się czytelnikowi bardzo bliscy – może nie tyle się z nimi indetyfikuje, co mimo wszystko rozumie ich rozterki i mocno im kibicuje. Każdy z nich charakteryzuje się swoją osobistą i raczej tragiczną historią, jednak te indywidualne biografie przenikają się i wchodzą w interakcję, tworząc jedną wielką całość.

Monumentalna powieść epicka, która ma szansę wejść do kanonu amerykańskiej klasyki. Powieść poruszająca serca, umysły i dusze. Wzruszająca, inspirująca i pouczająca historia o dorastaniu, marzeniach, przyjaźni i braterskiej miłości. Urzekające są w niej postacie, ich relacje, ich zasady i wybory. To wszystko w bardzo atrakcyjnej scenerii Ameryki połowy XX wieku, która oferuje pisarzowi ogromne pole do popisu. Amor Towles idealnie wykorzystał ten materiał, jak i spuściznę swojego kraju. Póki co, najlepsza powieść jaką przeczytałam w tym roku i jedna z moich naj (!) w ogóle. To, co dodatkowo mnie urzeka w twórczości Towlesa, to fakt, że swoją twórczością potrafi zauroczyć zarówno męskich jak i damskich czytelników – są to bardzo uniwersalne historie. Polecam każdemu, potrafiącemu docenić piękno literatury pięknej.

środa, 24 sierpnia 2022

„Fototapeta” - Michał Witkowski

Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 2015-04-22
Data 1. wyd. pol.: 2006-01-01
Liczba stron: 324
ISBN:  9788328020108

Pierwszą przeczytaną przeze mnie powieścią Witkowskiego był „Drwal” – przepadłam! Pewnie również w pewnym sensie przez sentyment do Międzyzdrojów. Chociaż faktem jest, że podczas lektury zaśmiewałam się na głos. Gdy z jakimś autorem zaiskrzy, sięgam po jego kolejne książki z wielką chęcią. „Wymazane” i „Barbara Radziwiłłówna…” podobnie trafiły w mój gust, chociaż nie da się ukryć, że nie było takich zachwytów jak przy pierwszej czytanej powieści. Jak widać, nie czytałam jeszcze tych najbardziej znanych i popularnych – czyli skandalizujących utworów pisarza. Może przyjdzie na nie czas, chociaż po lekturze „Fototapety” zdecydowanie muszę zrobić przerwę z Witkowskim. Zbiór opowiadań dość mocno mnie rozczarował.

Książka zawiera teksty z początków twórczości autora. Może ten fakt miał duży wpływ na efekt końcowy zbioru? Utwory już wcześniej zostały opublikowane w pismach literackich np. w „Twórczości”. Mamy więc w ręce poniekąd odgrzewane kotlety. Poza tym w „Fototapecie” przeczytamy również fragment niedokończonej powieści „Psie pole” i wcale się nie dziwię, że nie została ona napisana do końca. Chociaż dziwi koncepcja (lub raczej jej brak) na ten utwór.

Ciekawi mnie w jaki sposób została wybrana kolejność opowiadań do zbioru. Czy to przypadek? Czy najlepsze tym razem zostało pokazane na początku? Początek ten był dość obiecujący. Opowiadanie „Grosz”, którego główny bohater do złudzenia przypomina autora, to monolog przesadnie skoncentrowanego na swoim zdrowiu chimeryka, który relacjonuje swoje wyjście do lekarza. Spotkanie z polską służbą zdrowia bawi do łez, chociaż to poniekąd śmiech przez łzy. Już w tym utworze pojawiał się ten charakterystyczny dla „późniejszego” Witkowskiego humor.

Nieźle było również w opowiadaniu „Kolaboracja”, którego główny bohater Michał (?) wybrał się z ojcem, w ramach nagrody w konkursie Teleranka, na wycieczkę do Związku Radzieckiego. Bywało śmiesznie, bywało też jednak dziwnie. Chwilami chyba zbyt mocno. Niestety, w tym momencie zaczął się wkradać chaos, który rozgości się już do samego końca zbioru.

Kolejne opowiadanie „Mosina” to wspomnienia z wakacji u dziadków w miejscowości pod Poznaniem. Autor, jako spostrzegawczy obserwator, bardzo trafnie i też dowcipnie odtworzył obraz zwykłej codzienności tamtych lat – zwykłej, jednak budzącej sentyment, szczególnie w czytelniku, który sam z autopsji pamięta podobne „obrazki”.

Utwór „Pierroty”, jakoby w kontrze do „radzieckiej wycieczki”, przedstawia cudownie-upiorne życie w NRD. Niby jest w porządku, chociaż odczuwalny jest tu ponownie ten cały rozgardiasz – jakby brak było koncepcji na tę opowieść. To powoduje, że ciężko coś więcej powiedzieć na temat tego opowiadania.

Drugą część zbioru – szczerze, nie wiem z jakiego powodu podzielonego na te dwie części – rozpoczynają dwa dość krótkie tekściki: „Na gapę do raju” i „Kamera”, napisane jakby przy okazji pod wpływem impulsu. Pierwsze opisuje wypad grupki młodych chłopaków na weekend do dużego miasta. Traf chciał, że wspomniane wyrostki podróżowały tym samym pociągiem, co autor. Kolejne, pisane z perspektywy tytułowej kamery, która w latach 80-tych była istnym szałem w środowisku rodzinnym. Kręcono wszystko co się dało! Podobnie jest w tej relacji z rodzinnego grillowania w ogrodzie.

Przedostatnie opowiadanie – „Po sezonie” – opisujące dość mroczne przygody miejscowych cwaniaczków z „dziczkami” – miejscowymi dziewczynami, które podrywali już wiele razy i które oczywiście wiele razy im ulegały. Miejscami było groźnie, miejscami nostalgicznie. Plus za dowcip.

Na koniec autor zostawił fragmenty niedokończonej powieści „Psie pole” i jak ja się cieszę, ze ta powieść nie została dokończona i nie trafiła w moje ręce i ręce innych zachęconych nazwiskiem autora. Psie Pole – dziś peryferyjna część Wrocławia. „Psie pole” opisuje Psie Pole. Czytając, odnosiłam wrażenie, że każdy akapit stanowi odrębną myśl nie związaną z poprzednią. To taki miks spostrzeżeń z obserwacji Psiego Pola. Dość zaniedbanej, przytłaczającej dzielnicy „na końcu świata”. Tu już było ciężko.

Czytając powyższą część mojej opinii stwierdzam, że może ona nawet kogoś zachęcić do sięgnięcia po „Fototapetę” – nieskromnie powiem, że brzmi lepiej, niż moje odczucia podczas czytania. A czytało się niestety dość mozolnie i topornie. Fakt – nie zawsze trzeba pisać o rzeczach ekstra ważnych. Można przedstawić coś ciekawego i wyjątkowego tylko dla autora, ale w taki sposób, by oczarować innych. Tu niestety tego zabrakło. Zbyt chaotycznie, zbyt nijako – za mało Witkowskiego w Witkowskim. Potraktuję ten zbiór jak wypadek przy pracy albo wprawki do późniejszej twórczości literackiej, którą tak lubię.

Pocieszające jest – sądząc po innych opiniach na portalu – że nie jestem odosobniona w takiej ocenie. Bo już myślałam, że ze mną jest „coś nie tak”. Niestety, nie polecam – nie warto tracić przede wszystkim czasu, bo ceny 5 zł jaką zapłaciłam za tę książkę nie ma co brać pod uwagę. Chociaż, patrząc z perspektywy czasu, cena dużo mówi o tej książce.

piątek, 19 sierpnia 2022

„Legendy Ustki i Ziemi Słupskiej” – Anna Dobrosława Koprowska-Głowacka

Wydawnictwo: Wydawnictwo REGION Jarosław Ellwart
Data wydania: 2022-01-01
Liczba stron: 112
ISBN:  9788375918656

Ustka oczarowała mnie już wiele lat temu. Od tamtego czasu regularnie ją odwiedzam i chociaż znam to miejsce już dość dobrze, to mi mimo wszystko, każda kolejna wizyta pozwala odkryć coś nowego. Podczas tegorocznego urlopu np. trafiła w moje ręce książka przedstawiająca legendy usteckie oraz Ziemi Słupskiej. Zbiór Anny Koprowskiej-Głowackiej zawiera legendy i podania głównie z XIX i XX-wiecznych źródeł etnograficznych, w tym także niemieckojęzycznych. Część z nich została zasłyszana i potwierdzona przez starych mieszkańców tych rejonów.

Patrząc na książkę jako na całość, muszę jednak stwierdzić, że trochę mnie rozczarowała. Poza kilkoma legendami stricte łączącymi się moją ukochaną Ustką, pozostałe są nie tylko dość uniwersalne, bo mogłyby dotyczyć praktycznie każdego innego miejsca, to na dodatek są do siebie mocno podobne. Nie wiem czemu – poza dodatkową ilością stron – miało służyć powielanie schematu o zakopanym głęboko w ziemi skarbie strzeżonym przez diabła czy też zaklętych księżniczkach, które można było uratować, jednak się nie nie udawało… Trochę takie bajanie – nie mówię, że to złe, ale żeby od razu reklamować te opowiastki łącząc z tym wyjątkowym miejscem nad polskim morzem?

Myślę, że nie będę tu odosobniona jeśli stwierdzę, że najciekawsze i w związku z tym najlepsze utwory opowiadają o syrence (bezsprzecznym symbolu Ustki) i rybaku o imieniu Mistral. Ciekawe i przyjemnie przekazane historie. Rzeczywiście, w tych legendach odczuwalny był charakter miasta i jego integralność ze wspomnianymi miejscami. Podobnie jak przy legendzie związanej z Orzechowem i może jeszcze kilku innych dotyczących Ustki. Pozostałe traktowałabym jednak jako bajki dla dzieci. Myślę, że świetnie nadawać się będą do nauki samodzielnego czytania dla młodszych – głównie przez długość tekstów i dość prosty język.

Książkę polecam głównie jako pamiątkę z malowniczej Ustki – szczególnie w prezencie dla małych czytelników. Niektóre opowieści mogą być inspiracją do wycieczek po okolicy i poznaniu innych urokliwych miejscowości sąsiadujących z Ustką. Sama mam jeden typ przy kolejnym wyjazdem na urlop...

środa, 17 sierpnia 2022

„Serotonina” – Michel Houellebecq

Wydawnictwo: W.A.B.
Tytuł oryginału: Sérotonine
Data 1. wydania: 2019-01-04
Liczba stron: 336
ISBN: 9788328066397

Gdybym musiała jakoś sklasyfikować moje upodobania literackie, do czołówki moich ulubionych książek weszłaby literatura francuska – głównie współczesna, chociaż jest kilka klasyków, które bardzo cenię. Michela Houellebecq'a kojarzyłam do tej pory głównie z ekranizacji „Cząstek elementarnych”, jednak gdy podczas wakacyjnego zakupu książek trafiłam na „Serotoninę”, uznałam iż będzie to dobry wybór. I tym sposobem zaczęłam dość nietypowo przygodę z tym autorem, bo nie od pierwszej, a od najnowszej jego powieści.

Głównym bohaterem i narratorem powieści jest 46-letni Florent, który, by podwyższyć w swoim organizmie poziom hormonów szczęścia i w związku z tym w miarę normalnie funkcjonować, zażywa regularnie tabletki captoriaxu. Chyba jest nieźle, bo powrócił do podstawowych zabiegów higienicznych i realizuje swój nowy, regularny i dość uporządkowany – by nie powiedzieć ubogi i przewidywalny – plan dnia. Po tym jak zamieszkał w pokoju hotelowym dla palących, co rano wyrusza w rundkę po okolicy, rozpoczynającą się od śniadania w pobliskim bistro. Następnie włóczy się po mieście, wspomina, filozofuje i pije białe wino – dość sporo i chyba nawet coraz więcej…

… i właściwie fabułę ograniczyć można zaledwie do tych kilku powyższych zdań. Niewiele się dzieje w tej powieści. Bohater wspomina swoje życie, skupiając się głównie na relacjach z kobietami – tych bardziej znaczących nie było znowu tak wiele. Póki ma jeszcze jakąś energię do działania – chociaż energia to w jego przypadku trochę zbyt szumnie powiedziane… – póki udaje mu się zrealizować zamiar podróży, odwiedza kilka miejsc z przeszłości – udaje się do Almerii, Normandii, by w końcu jednak powrócić do Paryża. I cały czas wspomina, trochę jakby był u kresu swojego życia, a przypomnę, iż mamy do czynienia z 40-latkiem. Czy tak właśnie „działa” depresja?

Powieść ma dość melancholijny i pesymistyczny charakter, gdyż jest to właściwie długie pożegnanie bohatera z życiem. Mimo, iż obiektywnie rzecz biorąc, ciężko byłoby dopatrzeć się powodów takiego stanu rzeczy. Cóż, może jednak depresja nie wybiera. Przez to jednak – przynajmniej w moich oczach – Florent wydawał się być bardzo irytującą postacią. Taką, która właściwie na właśnie życzenie doprowadziła się do obecnego stanu. Apatyczny, zrezygnowany, bierny i narzekający… Mimo to, książka przyciąga czytelnika. Historia intryguje, budzi ciekawość, więc czytelnik przy niej trwa, by dowiedzieć się co będzie dalej. Bezsprzeczną zaletą jest cała masa zabawnych momentów, które w najgorszym wypadku wywoływały zaledwie uśmiech na twarzy, a czasem nawet głośny śmiech. Były to takie mini sytuacje, czasem jedno zdanie lub kilka humorystycznie wypowiedzianych słów – jednak w punkt. Styl autora – niby prosty, bez zbędnych ozdobników, jednak bardzo przystępny i trafia do czytelnika.

Mimo iż na pierwszy plan wysuwa się pesymizm egzystencjalny autora, spostrzegawczy (lub zdeterminowany) czytelnik wyciągnie jednak z tej powieść coś pozytywnego. Florent – owszem, zmarnował szanse na udane czyli szczęśliwe życie osobiste, jednak to nie musi być regułą. Oczywistym jest, iż czasu nie da się cofnąć. Ale… Warto sięgnąć, by przekonać się samemu. Ciekawa.