czwartek, 30 maja 2019

„Zimowy ogród” – Kristin Hannah

Wydawnictwo: Świat Książki 
Tytuł oryginału: Winter Garden
Data wydania: 2 kwietnia 2014
ISBN: 9788379432561
Liczba stron: 368

„Zimowy ogród” to kolejna, mniej znana książka Kristin Hannah, która mnie zauroczyła. Z każdym następnym spotkaniem z tą autorką jestem pod coraz większym wrażeniem jej twórczości i stylu jakim się posługuje, wyczarowując niesamowicie emocjonalne opowieści, których nie można zapomnieć.

„Zimowy ogród” to historia rodzinna osnuta wokół tajemniczej przeszłości seniorki rodu, która w końcu niemalże u schyłku życia, postanawia swoim córkom opowiedzieć całą swoją historię. Niby próbowała im już wcześniej – w zawoalowanej formie pod postacią bajki – przyznać się do swoich tajemnic. Jednak mimo, iż była Rosjanką, a tradycja opowiadania bajek w Rosji jest bardzo długa i rozpowszechniona, dziewczynki w dzieciństwie nie dostrzegały drugiego dna tych wieczornych historyjek. Uwielbiały wieczorne spotkania z mamą, podczas których odczuwały chociaż trochę jej bliskość, jednak nie zdawały sobie sprawy, że opowiada ona poniekąd o sobie i o tym co w młodości przeżyła w czasie 2. Wojny Światowej żyjąc jeszcze w Leningradzie…

Kristin Hannah ponownie buduje fabułę swojej powieści na bazie prawdziwych historycznych wydarzeń, które miały miejsce w ZSRR podczas 2. Wojny Światowej. A jak powszechnie wiadomo była to historia dość wstydliwa – delikatnie mówiąc – bardzo tragiczna i przez ten kraj przez wiele lat ukrywana. Na szczęście, w pewnym czasie naoczni świadkowie znaleźli w sobie odwagę, by zrzucić zasłonę milczenia i w końcu znaleźli słuchaczy. Podobnie jak bohaterka książki.

Przepiękna historia o kobietach, ich tajemnicach i niezwykle silnych więziach rodzinnych, jednak nie tylko dla kobiet – o tym jak przeszłość matki wpływa przez cały czas na przyszłość jej córek, o tym – choć brzmi to banalnie – że prawda jest niezwykle oczyszczająca i nigdy nie jest za późno, by ją wyznać, o tym, że zawsze jest czas na zmiany, by żyć w zgodzie ze sobą. Wzruszająca, poruszająca, emocjonująca i pozostająca na długo w pamięci historia. Polecam serdecznie!

środa, 22 maja 2019

„Gra w klasy” – Julio Cortazar

Wydawnictwo: Muza Tytuł oryginału: Rayuela
Data wydania: 2008
ISBN: 9788374954273
Liczba stron: 688

„Gra w klasy” to książka, do której wróciłam po latach, gdyż ze wstydem muszę przyznać, że z „pierwszego czytania” niewiele pamiętałam. Być może sięgnęłam po nią wtedy zbyt wcześnie, może do takich lektur trzeba po prostu dorosnąć. A ponieważ „Grę w klasy” można czytać przynajmniej na dwa sposoby (chociaż „wymyśliłam” mój – trzeci – ale o tym później…), za drugim podejściem postanowiłam nie skupiać się tylko na chronologicznych rozdziałach od 1 do 56, a uzupełnić je o rozdziały nazywane przez samego autora jako „Z różnych stron (rozdziały, bez których można się obejść)” – muszę mu przyznać 100% racji! Ten drugi sposób opiera się na kluczu zamieszczonym na początku książki, wg którego rozdziały chronologiczne uzupełnione są o te dodatkowe zupełnie przypadkową numeracją (np. 73 – 1– 2 – 116 – 3 – 84 – 4 … itd.).

Z przykrością muszę stwierdzić, że bardzo szybko rozdziały dodatkowe okazały się „zbędne” i wyjątkowo mnie męczyły, co spowodowało, że sporo z nich czytałam bardzo pobieżnie lub je po prostu pomijałam. Dotyczyło to głównie tych, które całkowicie traktowały o filozofii – wg mnie zupełnie niezwiązanej z chronologicznymi rozdziałami, które mimo wszystko jakąś fabułę posiadały. Odpuściłam sobie też na przykład rozdziały po francusku – bez tłumaczenia – szczerze, nie wiem jaki był sens ich umieszczania oraz napisane w dziwny sposób czyli np. rozdział, w którym najpierw należy przeczytać wersy parzyste, a dopiero później nieparzyste. Z rozdziałów dodatkowych wybierałam tylko te, które dotyczyły bezpośrednio bohaterów książki.

A czym jest właściwie ta książka? Najogólniej rzecz ujmując można stwierdzić, że przedstawia nietypowych – bo z różnych stron świata – przedstawicieli paryskiej bohemy, spotkania ich klubu, niespieszne rozmowy o sztuce, filozofii, życiu przy łykach yerba mate i dźwiękach z płyt analogowych. Przyznam, że niektóre miały niepowtarzalny urok, chociaż zdecydowana większość była wg mnie na siłę udziwniona i przeintelektualizowana, co powodowało, że miało się wrażenie, iż są to właściwie rozmowy o niczym (nie mylić z Nitschem).

W zasadzie zaciekawił mnie jedynie wątek związany z główną parą z „Klubu Węża” (jak o sobie mówili) czyli relacja Horazio i Magi. Ich wzajemny stosunek bywał fascynujący i z pewnością książka zyskałaby więcej zwolenników gdyby został rozwinięty, a tak „elementy dodatkowe” zdominowały i stłamsiły tę parę. Cały czas, czytając „Grę w klasy” miałam wrażenie, że Cortazar na siłę chce być oryginalny, nieprzeciętny, a może i wręcz kultowy! Tylko, że w przypadku tego „dzieła” jego kultowość polega chyba jedynie na tym, iż ktoś powiedział, że takie właśnie jest…

Może tej książce należy poświęcić zdecydowanie więcej uwagi i czasu niż ja to zrobiłam… Może potrzebne jest sięganie po dodatkowe źródła traktujące dokładniej o wspomnianych w niej postaciach i nurtach… Może po prostu nie jestem odbiorcą, dla jakiego przeznaczył ją autor… Cóż, pozostaje mi tylko stwierdzić, że Cortazar (a przynajmniej jego „Gra w klasy”) jest nie dla mnie. Raczej nie polecam, bo trudno mi stwierdzić, komu mogłaby się spodobać ta książka.

czwartek, 16 maja 2019

„Trzy dni Sokoła” – Krzysztof Koziołek

Wydawnictwo: Manufaktura Tekstów
Data wydania: 2011
ISBN: 978-83-932422-6-9
liczba stron: 234

„Trzy dni Sokoła” to nie lada gratka dla miłośników kryminałów, gdyż nie jest to typowa powieść, a zbiór 3 powieści w odcinkach, które w 2010 i 2011 roku publikowane były na łamach zielonogórskiego tygodnika „Czwartek” oraz nowosolskiego „Tygodnika krąg”. Ostatnią można było przeczytać swego czasu na stronie internetowej autora – również w odcinkach. Ze względu na charakter tego gatunku, powieści te bardziej określiłabym mianem opowiadań – treść jest dość mocno skoncentrowana i zwięzła, natomiast liczba bohaterów dość mocno ograniczona. Nie są to jednak zarzuty, lecz informacje praktyczne, by czytelnik wiedział na co się nastawić.

Co łączy wyżej wspomniane trzy „opowiadania” pt.: „Trup w winnicy”, „Ostateczna rozgrywka” oraz „Zemsta absolutna”? Oczywiście postać tytułowego Sokoła – Andrzeja Sokoła, czyli dziennikarza śledczego, który współpracując z policją będzie bardziej spektakularnie od „mundurowych” rozwiązywać zagadki kryminalne. Dodam, iż postać ta – pod wieloma względami alter ego autora – budzi od pierwszego „spotkania” bardzo dużą sympatię. Bohater ten pojawia się regularnie – w mniejszej lub większej odsłonie – w kolejnych powieściach Krzysztofa Koziołka, co w zasadzie jest już „znakiem firmowym” pisarza.

Ze zrozumiałych względów nie będę zdradzać treści tych trzech opowieści, o których zresztą co nieco i tak powie już opis okładkowy. Dodam jednak, że bardzo ciekawym posunięciem było nawiązanie w nich do innych książek autora – tak, że tworzą one epilog do już istniejącej powieści retro lub prolog do kryminału, który – mam nadzieję – mimo wszystko kiedyś ujrzy światło dzienne.

Reasumując, „3 dni Sokoła” to intrygujące kryminały, które zapewniły mi dobrą dawkę rozrywki. Inne spojrzenie na ten gatunek będzie z pewnością ciekawym doświadczeniem dla miłośników opowieści z dreszczykiem i przedsmakiem tego, czego w większej dawce można oczekiwać od innych utworów Krzysztofa Koziołka. Polecam!

wtorek, 14 maja 2019

„Biedni ludzie” – Fiodor Dostojewski

Wydawnictwo: Książka i Wiedza    
Tytuł oryginału: Бедные люди
Data wydania: 1976
Liczba stron: 199

„Biedni ludzie” to debiutancka powieść Fiodora Dostojewskiego, której ostatecznie nadał formę epistolarną. Bohaterami, którzy wymieniają między sobą korespondencję, jest około 50-letni urzędnik Makary Dziewuszkin i obiekt jego westchnień, w którym zadurzony jest po uszy, czyli młoda prowincjuszka – Wareńka Dobrosiełowa.

Relacja jaka łączy tych dwojga jest dość osobliwa, gdyż w pewnym sensie jest to miłość platoniczna, ukryta – nawet jeśli nie do końca przed drugą osobą, to przed całym światem. Bardzo długo czytelnik ma wrażenie, że ta para zna się tylko i wyłącznie listownie, jednak z czasem wychodzi na jaw, że ich znajomość istnieje również realnie i Makary – mimo, iż nie bardzo wypada – pozwala sobie na wizyty u Wareńki. Zdecydowanie bardziej aktywny jest jednakowoż w listach, kiedy to niemalże w każdej linijce odkrywa przed nią swoje serce i uczucia jakie nim kierują. Co więcej, dla swojej ukochanej jest w stanie do najbardziej nieodpowiedzialnego i nierozważnego zachowania. Odejmie sobie od ust (dosłownie), by tylko ofiarować jej jakiś drobiazg. A ponieważ oboje są tytułowymi bohaterami, chwilami będzie niezwykle dramatycznie…

Czytanie tej powieści było dla mnie dość ciekawym doświadczeniem. Przede wszystkim intrygował mnie fakt, iż właśnie tą książką Dostojewski zaczynał budować swoją przyszłą pozycję w świecie literackim – powieścią tak zupełnie inną niż jego najbardziej popularna (i moja ulubiona) „Zbrodnia i kara”. Historia sama w sobie jest dość prosta, chociaż zakończenie całkiem zaskakujące. Niekoniecznie jednak w pozytywnym tego słowa znaczeniu, ale pozostawię to już indywidualnej ocenie. Natomiast sama relacja między dwojgiem bohaterów przez to, że zupełnie niedzisiejsza, wydawała się mało realna, a na pewno miejscami dość męcząca i irytująca.

Mimo wszystko nie żałuję oczywiście, że sięgnęłam po tę pozycję. Zarówno ze względu na moją sympatię do literatury rosyjskiej jak i samego autora należącego do grona tych pisarzy, których twórczość chcę poznać kompleksowo. Zawsze przyjemnie obcuje mi się z utworami, które oddają charakter Rosji i przybliżają czytelnikowi realia tego kraju, a tego ująć tej powieści nie można. Polecam głównie miłośnikom Dostojewskiego.

sobota, 4 maja 2019

„Zemsta i przebaczenie” - Éric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak Literanova 
Tytuł oryginału: La Vengeance du pardon
data wydania: 14 listopada 2018
ISBN: 9788324048427
liczba stron: 336

Po przeczytaniu „Zemsty i przebaczenia” stwierdzam z czystym sumieniem, że było bardzo dobrą decyzją sięgnięcie po dwie książki Erica-Emmanuela Schmitta pod rząd. Dzięki temu mogłam się delektować jego twórczością troszeczkę dłużej i moje czytelnicze oczekiwania zostały całkowicie zaspokojone. No… przynajmniej na jakiś czas… 

Ta książka – podobnie jak poprzednia pt.: „Intrygantki” – to znowu zbiór czterech utworów – jednak tym razem są to opowiadania i można dostrzec motywy je łączące. Również tytuł „zbioru”, będący jednocześnie tytułem trzeciego z kolei utworu, stanowi wspólny mianownik. Przez to ta książka wydaje mi się bardziej spójna, uporządkowana i nie tak przypadkowa jak poprzednia.

Powtórnie nie rozumiem jednak, dlaczego z okładki dowiemy się tylko kilku słów o pierwszym opowiadaniu. Myślę, że jeśli już skupiono się w tym miejscu na konkretach dotyczących treści, wypadałoby nadmienić – chociaż ogólnie – ale jednak o wszystkich utworach. Co tez poniżej uczynię, by czytelnicy mogli zdecydować, czy mają ochotę sięgnąć po tę książkę.

Bohaterkami pierwszego opowiadania są tytułowe „Siostry Barbarin”. Jednak więź jaka między nimi się wytworzyła nie jest typową relacją charakterystyczną dla bliźniaczek. Być może jest to wyjątek potwierdzający stereotypową regułę, lecz między Lily i Moisette już od najmłodszych lat istnieje cała gama negatywnych emocji. Ta młodsza („gorsza”) zazdrości swojej „idealnej” siostrze dokładnie wszystkiego. Możemy się domyślić, iż zawiść jaka towarzyszy jej niemal każdego dnia, nie przyniesie nic dobrego. Przyznam jednak, że zakończenie było dla mnie bardzo zaskakujące.

Kolejne opowiadanie „Mademoiselle Butterfly” przedstawia historię człowieka sukcesu – Wiliama Goldena, który nie bał się nigdy żadnych wyzwań. Do tego stopnia zależało mu na wygranej za wszelką cenę, że nie miał nawet oporów by uwieźć upośledzoną piękność mieszkającą w wiosce, gdzie spędzał wakacje ze swoją paczką po maturze i stać się jej „księciem z bajki”, o którym naiwnie marzyła od dawna. Owszem, wygrał zakład i uznanie zapatrzonych w niego kolegów. Jednak nie przypuszczał, że tamten wieczór odmieni nie tylko jego jako człowieka, ale i zdeterminuje jego dalsze życie.

Wreszcie tytułowa „Zemsta i przebaczenie” – zemsta przez przebaczenie? Opowieść o matce, która nawiązuje specyficzną więź z mordercą swojej jedynej córki, odwiedzając go regularnie w więzieniu. Swoje życie układa na nowo wokół spotkań z przestępcą, które wywierają coraz większy wpływ zarówno na jej, jak i jego życie. Czy kobieta osiągnie swój cel? I co się nim okaże. Pointa godna podziwu.

Zamykające zbiór opowiadanie pt. „Narysuj mi samolot” – nieco bardziej pogodne – przynajmniej częściowo – głównie przez dobór bohaterów, którymi jest kilkuletnia dziewczynka i jej ponad 90-letni sąsiad, którego odwiedza przeskakując przez mur dzielący ich ogrody. Między tą nietypową parą zawiązuje się prawdziwa i szczera przyjaźń, a zaczyna się właśnie od tytułowej prośby, gdyż Werner był podczas II Wojny Światowej niemieckim lotnikiem, więc powinien znać się na samolotach jak nikt inny. Bardzo ciekawym pomysłem było połączenie losów głównego bohatera z autorem „Małego księcia”. Zresztą Schmitt w pewnym sensie oddał w tym opowiadaniu hołd tej kultowej powiastce filozoficznej.

Eric-Emmanuel Schmitt przedstawił w tych opowiadaniach bardzo emocjonalne i wstrząsające historie zwykłych, choć bardzo wyrazistych i zróżnicowanych, ludzi stojących przed trudnym wyborem – czy będą w stanie wybaczyć, poświęcić się dla drugiej osoby, ale też i w pewnym sensie dla siebie – by osiągnąć wewnętrzny spokój, by móc sobie spojrzeć w twarz. Nie ukrywajmy – jest to dość ciężka tematyka skłaniająca do refleksji, jednak czytanie książek „mistrza słowa” jest czystą przyjemnością, którą szczerze polecam. Nawet jeśli przez jakiś czas czytelnik nie może otrząsnąć się z tego co przeczytał i przejść nad tym do porządku dziennego. Literatura powinna być wyrazista, esencjonalna, barwna – JAKAŚ – i ta właśnie taka jest!

środa, 1 maja 2019

„Intrygantki” - Éric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak
Tytuł oryginału: Théâtre. La Nuit de Valognes, Le Visiteur, Le Bâillon, L'École du diable
data wydania: 4 lutego 2013
ISBN: 9788324023349
liczba stron: 240

Na „Intrygantki” trafiłam przez przypadek, ale nie wahałam się ani chwili by po nie sięgnąć, gdyż nazwisko Schmitt jest w zasadzie gwarancją dobrej literatury. Dobrej, oryginalnej, niepowtarzalnej i zaskakującej. Do tej pory nie spotkałam chyba na autora, który pisałby tak bardzo zróżnicowane książki. Lubię to uczucie, kiedy po przeczytaniu jego utworu uśmiecham się do swoich myśli wspominając historie. I ta satysfakcja, że znowu doświadczyłam niespodziewanego!

Książa to zbiór czterech dramatów praktycznie niezwiązanych ze sobą. Przy czym tytuł „Intrygantki” pasuje tylko do pierwszego – „Noc w Valognes”. Również opis z tyłu okładki nie wspomina ani słowem o trzech kolejnych historiach, kolejno noszących tytuły: „Gość”, „Knebel” oraz „Szatańska filozofia”. Odniosłam nawet wrażenie jakby były one bonusem do pierwszej – najbardziej rozbudowanej „sztuki”, której głównym „aktorem” był nie kto inny jak Don Juan zwabiony na francuską prowincję przez kilka zranionych kobiet, chcących wziąć na nim odwet za złamane serca…

Muszę przyznać, że ta „potrójna premia” do „Intrygantek” przypadła mi bardziej do gustu, chociaż nie mogę powiedzieć, że leciwy Don Juan osądzany przez swoje kobiety, którym złamał serce, nie wywarł na mnie żadnego wrażenia. Mimo wszystko emanował jakimś urokiem – może nie tak silnym jak przed laty, ale jednak. Nie chciałabym skupiać się w tej opinii zbyt mocno na treści tych opowieści, gdyż uważam, że zainteresowany czytelnik ma prawo do samodzielnego ich odkrywania i rozkoszowania się tym doznaniem.

By jednak minimalnie przybliżyć czego można się po nich spodziewać, nadmienię, że w drugim dramacie doktora Freuda odwiedzi bardzo zaskakujący „Gość”, w którego istnienie – jak przystało na ateistę – oczywiście nie wierzy. Jednak nie przeszkadzało to mu prowadzić niezwykle interesującej dyskusji na temat – nazwijmy ogólnie – dobra i zła.

„Knebel” to natomiast monolog wygłaszany pośmiertnie przez młodego mężczyznę znajdującego się w bliżej nieokreślonym ale dość „pustym” miejscu. Mówca powoli wyjaśnia słuchaczom przyczyny swojego obecnego położenia. Jest to zdecydowanie nieszablonowa opowieść o miłości…

Na deser Schmitt serwuje czytelnikom „Szatańską filozofię” – dosłownie. Spotkamy więc sfrustrowanego diabła niemalże w depresji, na którą ma wpływ banalne zło szerzące się – a raczej banalnie wegetujące na ziemi. Rutyna i amatorszczyzna – bez przyszłości. Jednak okazuje się, że z każdego impasu jest wyjście! Kto je znajdzie jak nie diabeł… no może tylko „baba” lepiej by sobie z tym poradziła.

Jak nietrudno wywnioskować z powyższego, „Intrygantki” polecam każdemu – bez względu na to, czy miał już do czynienia z twórczością Erica-Emmanuela Schmitta, czy będzie to jego pierwsze spotkanie z tym autorem. Gwarantuję, iż będzie ono udane. Przy okazji tej książki zastanawiam się dlaczego dopiero teraz umieściłam pisarza na „liście moich ulubionych autorów”… Przy okazji postawiłam sobie kolejne czytelnicze „wyzwanie” – mianowicie przeczytać wszystkie książki Schmitta – nie mogę się już tego doczekać! Tym bardziej, że jedna książka oczekuje na półce i chyba dzisiaj po nią sięgnę – siłą rozpędu.