piątek, 22 września 2023

„Księga utraconych imion” – Kristin Harmel

Wydawnictwo: Świat Książki
Tytuł oryginału: The Book of Lost Names
Data wydania: 2021-02-24
Liczba stron: 400
ISBN: 9788381396455

Druga, przeczytana przeze mnie powieść autorstwa Kristin Harmel, coraz bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że autorka ta i jej twórczość ma bardzo dużo wspólnego z twórczością Kristin Hannah. Póki co, zauważam jednak dwie różnice: Harmel „specjalizuje” się we francuskich historiach dotyczących drugiej wojny światowej i pisze dość zwięźle, jakby jej książka musiała ograniczyć się do konkretnej ilości stron. Trochę żałuję, że w fabule stosuje „przeskoki czasowe” i czytelnik musi wielu rzeczy się domyślać lub je sobie wyobrażać. Chciałabym przeczytać pełną historię „Księgi utraconych imion”, w której autorka miałaby możliwość swobodnego rozwinięcia kilku wątków głównych bohaterów.

„Księga utraconych imion” to pomysł Evy – młodej żydówki, która zdecydowała się uciekać z Paryża przed obławą Vel d’Hiv, czyli masowymi aresztowaniami Żydów w 1942 r. Dzięki informacjom od przyjaciela, dziewczyna trafiła wraz z matką do małego miasteczka, którego mieszkańcy pomagają uciekinierom dostać się do bezpiecznej Szwajcarii. Udając się tam, ani przez moment nie przeszło jej przez myśl, że Aurignon na tak długo stanie się dla niej domem, że tam odnajdzie nie tylko nowy cel swojego życia, ale i przyjaciół oraz miłość. W tej małej mieścinie Eva została jedną z lepszych fałszerek dokumentów jakie działały w ruchu oporu, a jej talent uratował tysiące Żydów przed wywózką do Auschwitz. Jednak dla niej to było ciągle mało. Postanowiła, że znajdzie sposób, by wysyłane w świat (pod nową katolicką tożsamością) żydowskie dzieci, mogły w przyszłości wrócić do swoich prawdziwych korzeni. Udało jej się!

Mimo, iż postacie oraz główny wątek w „Księdze utraconych imion” są fikcyjne, to cała opowieść inspirowana jest – jak zawsze w przypadku powieści Harmel – prawdziwymi zdarzeniami. Chętnych, którzy mają ochotę poszerzyć swoją wiedzę na ten temat, autorka w posłowiu odsyła do konkretnych naukowych pozycji. Wątpię jednak, by któraś z nim została przetłumaczona na język polski.

Chociaż tematyka drugiej wojny światowej jest dość popularna we współczesnej polskiej i światowej literaturze, to Kristin Harmel udało się stworzyć wyjątkową historię, która mimo całego swojego tragizmu i okrucieństwa, niesie ze sobą bardzo pozytywne przesłanie. Jak często w przypadku literatury kobiecej – pisanej przez kobiety dla innych kobiet – sporo uwagi poświęca się wątkom miłosnym. Podobnie jest i tutaj – Eva z wielkim zaangażowaniem oddaje się swojej pracy fałszerskiej, jednak okoliczności sprawiają, że mimo wielu bolesnych zdarzeń, otwiera swoje serce dla chłopca, z którym współpracuje. Czy będzie to jednak historia z happy endem? Przekonają się ci, którzy sięgną po „Księgę utraconych imion”.

Powieść napisana lekkim stylem i dość prostym językiem, mimo to autorka była w stanie stworzyć zapadającą w pamięć i bardzo emocjonującą historię o odwadze, poświęceniu, miłości i trudnych wyborach, które – gdy podjęte w zgodzie z własnym sumieniem i sercem – przynoszą w końcu pozytywne rezultaty. Lektura księgi Kristin Harmel była dla mnie bardzo przyjemną rozrywką i sprawiła, że z jeszcze większą ochotą sięgnę po kolejną powieść Harmel. U boku Kristin Hannah narodziła się poważna konkurencja...

niedziela, 10 września 2023

„Gdzie jest Angelique?” – Guillaume Musso

Wydawnictwo: Albatros
Tytuł oryginału: ANGELIQUE
Data wydania: 2023-07-26
Liczba stron: 336
ISBN:  9788367513883

W zeszłym roku Guillaume Musso zapowiedział rok przerwy w swojej pracy zawodowej, by poświęcić więcej czasu (zaniedbywanej w swoich oczach) rodzinie – głównie dzieciom. Nie ukrywam, że to oświadczenie mocno mnie rozczarowało, gdyż autor przyzwyczaił swoich czytelników, do tego, że co roku w ich ręce trafi przynajmniej jedna nowa książka. A ten kto przeczytał chociaż jedną powieść Musso wie, że jest to niepowtarzalne doświadczenie pełne nieprzewidywalnego. Mimo to – zaskakująco –pojawiła się w 2023 roku „Angelique”. Chwyt marketingowy, czy zmiana decyzji z jakiegoś (np. ekonomicznego) powodu? Pewnie się nie dowiemy, lecz nie ma to chyba większego znaczenia – ważne, że Musso nie zawiódł i nawet ponownie zaskoczył. Najbardziej chyba gatunkiem, gdyż „Gdzie jest Angelique” to klasyczny kryminał, bez grama – typowej dla autora – metafizyczno-magicznej otoczki.

W Paryżu, w nietypowych okolicznościach ginie była primabalerina. Wszystko wskazuje na nieszczęśliwy wypadek, chociaż rekonstrukcja zdarzeń ma wiele nieprawdopodobnych elementów. Bo kto o północy podlewa kwiaty i wypada przez barierkę balkonu? Córka tancerki postanawia więc rozwiązać zagadkę nagłej śmierci matki. O pomoc prosi emerytowanego policjanta, którego spotyka przypadkowo na oddziale szpitalnym, gdzie w ramach terapii gra pacjentom na wiolonczeli. Tylko czy to rzeczywiście było przypadkowe spotkanie? Osobliwa para zaczyna jednak wspólne „śledztwo” – w myśl zasady „coś za coś”…

Ogólny zarys fabuły brzmi z pewnością banalnie i bardzo popularnie – by nie powiedzieć typowo czy przeciętnie, jednak realizacja tego pomysłu jest już wyjątkowa – tak jak i każda powieść Guillaume Musso. Fakt, początek książki może lekko rozczarowywać, gdyż jest tak zwyczajnie i typowo – akcja rozwija się chyba trochę za długo, co może zniechęcić. Jednak mniej więcej w drugiej połowie książki – wątki mnożą się na potęgę, wprowadzając czytelnika w coraz większe osłupienie i wywołując przy tym uśmiech zadowolenia, że oto i Musso jakiego uwielbiamy. Pojawiają się drugie i trzecie dna poszczególnych wątków, które niczym brakujące kawałki układanki wskakują na swoje miejsce. Finał opowieści jest bardziej niż zadowalający, jednak ogólny odbiór powieści oceniłabym mimo wszystko zaledwie jako „bardzo dobry”, a nie „rewelacyjny” czy też „wybitny” jak zazwyczaj.

Czytając tę książkę nie mogłam pozbyć się wrażenia, że została napisana „na kolanie”, bez należytej i tak podziwianej dotychczas u autora staranności o szczegóły. Jakby miała być zaledwie zarysem do pełnowymiarowej powieści. I nie chodzi o to, że jest to chyba najbardziej realistyczna fabuła Musso jaką do tej pory czytałam (a przeczytałam wszystkie jego książki) – brak w niej całkowicie elementów metafizycznych, które nadawały powieściom baśniowego i magicznego sznytu. Autentyzm w wydaniu Musso też jest w porządku i trzyma w napięciu. Jednak historia opisana jest jakby zbyt pobieżnie i pośpiesznie. Gdy dodamy do tego nadzwyczaj szeroką interlinię, jednoznacznie nasuwa się wniosek że książka powstała na siłę – by nie zawieźć fanów? By zarobić mimo wszystko w tych trudnych popandemicznych czasach, które również znajdują odzwierciedlenie w fabule.

Mimo powyższego cieszę się, iż mogłam przeczytać kolejną powieść Guillaume Musso, chociaż lektura minęła mi jak w mgnieniu oka. Fani autora z pewnością będą zadowoleni. Zaletą jest z pewnością fakt, iż autor pokazał się nam z innej literackiej strony. Polecam.

środa, 6 września 2023

„Lubiewo. Nowe wydanie” – Michał Witkowski

Wydawnictwo: Znak Literanova
Data wydania: 2020-10-28
Liczba stron: 448
ISBN:978-83-240-7222-4

Po tym jak zauroczył mnie „Drwal” całkowicie przepadłam za twórczością Witkowskiego i wielką przyjemnością dawkuję ją sobie co jakiś czas. Wprawdzie do wspomnianego wyżej „ideału” zbliżyło się tylko najnowsze „Tango” – czyli michaśkowy kryminał retro, ale próbuję, smakuję, poszukuję nadal. Tym razem przyszedł czas na kultowe „Lubiewo” w nowej rozszerzonej wersji. Wiele o tej książce słyszałam i sporo po niej sobie obiecywałam. Tym bardziej, że Lubiewo leży po sąsiedzku z Międzyzdrojami, więc może i „Lubiewo” padnie niedaleko od „Drwala”? Niestety, to był zbyt duży skrót myślowy.

Sądziłam, że przeczytam powieść mającą rozbudowaną fabułę w „charakternym” stylu Michaśki, z elementami komicznymi, które rozbawiają, aż po głośny śmiech, lecz tymczasem „Lubiewo” okazało się mieć raczej charakter reportażu, mającego na celu przedstawienie szerszemu gronu tajemniczego, pikantnego i kontrowersyjnego środowiska homoseksualistów aż od czasów PRLu. Przy czym największą uwagę autor poświęca najbliższej sobie (gdyż do nich należy) grupie „ciot”.

Książka składa się więc z luźnych opowieści bądź też rozmów między Michaśką a jej kumpelami-ciotkami. Tematyka – czy może raczej MONOtematyka – dotyczy oczywiście barwnego, wyuzdanego życia „nocnego”, gdzie luj ściele się gęsto, a chuć bucha z rozgrzanego… narządu przyczyniającego się do nierządu. Dziewczyny wspominają stare dobre i niedobre czasy z rozbawieniem, z sentymentem i z tęsknotą. Były wtedy przecież młode, pełne optymizmu i świat stał przed nimi otworem.

„Lubiewo” to bardzo różnorodna opowieść, przedstawiająca wiele intrygujących portretów koleżanek Michaśki na tle danej epoki, w dość obszernym przedziale czasowym. Dzięki temu czytelnik może podglądać nie tylko to konkretne środowisko, ale ma też dostęp do części historii dotyczącej konkretnych realiów, przemian społecznych i gospodarczych, które większość z czytelników może znać zaledwie z opowieści swoich rodziców lub dziadków.

Dla mnie, niewątpliwie największą zaletą książki jest styl autora – żywy, dosadny, prawdziwy, kiedy trzeba wulgarny, w innym momencie niesamowicie zabawny. Uwielbiam „słuchać” opowieści Michaśki! Jestem pewna, że każdy kto chociaż raz zetknął się z „jej” twórczością, rozpoznałby jej prozę po kilku linijkach czy też wyrazach. U-wiel-biam.

Może i „Lubiewo” nie było kontynuacją lub poprzednikiem „Drwala” – chociaż lujów ci tutaj dostatek, ale książka przy wszystkich swoich kontrowersjach może mieć pozytywny odbiór. Z pewnością sprawi, że niejeden czytelnik z większą sympatią podejdzie teraz do przedstawicielek grupy „ciot”, a może i na grupę gejów spadnie przy okazji trochę więcej przychylności. Bohaterów Witkowskiego jest bardzo trudno nie lubić, jak i samego „pociesznego”, rubasznego i uroczo przegiętego „Pana Dziennikarza”.