piątek, 24 lipca 2020

„Przeciwżycie” – Philip Roth

Wydawnictwo: Wydawnictwo Iskry 
Tytuł oryginału: The Counterlife
Data wydania: 1994
ISBN: 8320713935
Liczba stron: 300

Philip Roth należy do grona tych autorów, których twórczość chciałabym poznać kompleksowo. Dlatego, jeśli tylko trafi się okazja, by kupić jakąś jego książkę, robię to. Raczej nie „opis okładkowy” jest w tym przypadku decydujący, a samo nazwisko na okładce. Tak też – „przypadkowo” – trafiło w moje ręce „Przeciwżycie” – z zielonogórskiego antykwariatu przy bibliotece Norwida. Wspomniana wyżej nota, mająca zachęcić przyszłych czytelników do sięgnięcia po tytuł, zachwalała, iż jest to powieść niepodobna do innych i jednocześnie najbardziej skomplikowana. Istotnie, trochę mnie to zaintrygowało. Jedyne czego żałuję w tym wypadku, to fakt, że chronologicznie przeczytałam słowo wstępne autorstwa Lecha Burdeckiego, które znajdowało się na początku książki – jak sama nazwa wskazuje – a które wg mnie zbyt wiele zdradza czytelnikowi i sugeruje oraz narzuca interpretację. Spokojnie mogłoby przeobrazić się w posłowie i stworzyć okazję do polemiki z autorem.

„Przeciwżycie” należy do cyklu książek, których głównym bohaterem jest Nathan Zuckerman, uznawany za alter ego autora. Istotnie, bohater jest pisarzem żydowskiego pochodzenia, który dość mocno podkreśla swoje pochodzenie. Chociaż zaryzykowałabym stwierdzenie, iż w tej powieści autor bardziej niż w przeczytanych przeze mnie do tej pory książkach, porusza problem żydowski. Powiem więcej – „Przeciwżycie” jest nim niemalże przesiąknięte! Żydzi, stosunek do nich innych kultur i nacji, ich rola we współczesnym świecie, ich przeszłość, kondycja, przyszłość, rola i tak w kółko. Szczerze – trochę czuję przesyt. Ale taka była wizja autora. Te wyżej wspomniane zagadnienia, Roth przedstawia przy okazji historii Nathana i jego brata Henry’ego oraz oczywiście kilku kobiet. Gdyż w zasadzie życie duchowe (oczywiście „hebrajsko-izralesko-judaistyczno-syjonistyczne” – taki żart) naprzemiennie opisywane jest z życiem erotycznym bohaterów. W tym aspekcie, przy okazji tej lektury, Roth wyjątkowo mocno kojarzył mi się z Kosińskim.

Wracając jednak do tematu całej historii, której punktem wyjścia – patrząc z perspektywy – jest dość zabawne, ironiczne ale i surrealistyczne zdarzenie. Mianowicie, stan zdrowia Harrego Zuckermana, który zaczął być uciążliwy dla bohatera do tego stopnia, iż ten zaryzykował swoje życie tylko po to, by nadal móc doznawać uciech doczesnych w towarzystwie kobiet. Próżne? Lekkomyślne, by nie powiedzieć głupie? Męskie?  Decyzja o poddaniu się operacji ratującej jego życie erotyczne, miała dla bohaterów bardzo różne skutki. Nie chciałabym zdradzać przyszłym czytelnikom zbyt wiele – tak jak to zrobił pan Burdecki we wstępie… Dodam jednak, iż autor przygotował wiele zwrotów akcji i opisał historię z kilku perspektyw, w których bohaterowie „pożyczają” sobie niejako swoje role, dokonując jednak innych wyborów. Bądź też los decyduje za nich.

Ukazanie jednej głównej historii z różnych perspektyw i przeżywanie jej w odmienny sposób, jakby się miało wpływ na zmianę przeszłości i przez to przyszłości, podobało mi się chyba najbardziej w tej powieści. Wprawdzie w późniejszych (bo powstałych po tej książce) utworach, np. filmowych motyw ten się pojawiał, jednak i tak był dla mnie w pewnym stopniu zaskakujący i nowatorski. W tej książce, chyba jak w żadnej innej, fikcja literacka stale przeplata się z faktami i to podwójnie czy nawet potrójnie. Nie tylko chodzi o wątki autobiograficzne Rotha, ale i życie książkowego autora oraz jego postaci literackich, które tworzy – na wzór osób mu bliskich. Może dla niektórych czytelników wydać się to zbyt zagmatwane, skomplikowane lub kolokwialnie mówiąc po prostu zakręcone, jednak mi przypadło to do gustu.

Nie wiem czy poleciłabym tę książkę na początek przygody z twórczością Philipa Rotha, jednak tym, którzy gustują w jego literaturze z pewnością i raczej jestem pewna, że się spodoba (jeśli nie wszystkim to większości). Chociażby ze względu na tę „inność” i wielopłaszczyznowość. Poza tym, mam wrażenie, że tak jak w żadnej innej książce, postanowił dać upust swoim „żydowskim” poglądom – tak, jakby problem go wyjątkowo „dręczył” i w końcu dał temu upust. Pouczające.

niedziela, 19 lipca 2020

„Pamięć lawendy” - Reyes Monforte

Wydawnictwo: WAM 
Data wydania: 2019
ISBN: 9788327716644
Liczba stron: 544

„Pamięć lawendy” to prezent od przyjaciółki, który potwierdza, że ponad 90% jej wyborów to strzał w dziesiątkę. Co więcej, większości, a może i prawie wszystkich jej typów sama bym nie kupiła. Dodam jeszcze, że już na pewno nie zdecydowałabym się na tę książkę, widząc tylko okładkę i/lub tytuł. Te jednoznacznie mogą kojarzyć się z jakimś babskim romansidłem. Jednak, o ile (jak większość książek) i ta jest również o wielkiej miłości na całe życie, to nie ma w niej nic pospolitego i oklepanego.

Narratorką i zarazem główną bohaterką tej powieści jest Lena – fotografka i, niestety, młoda wdowa. Jeśli istnieje coś takiego jak „miłość na całe życie”, to był nią właśnie jej mąż – Jonas, który zmarł ponad dwa miesiące temu, chociaż Lena już chyba zawsze będzie odmierzała ten czas z dokładnością do jednego dnia. Poza tym woli nie używać eufemizmów, tylko nazywać rzeczy po imieniu, bo Jonas nigdy od niej nie „odejdzie”. Pozostanie m.in. w jej pamięci na zawsze. Może te określenia wydają się brzmieć teraz dość banalnie, jednak czytając je na kartach książki Reyes Monforte nabierają jakiejś wyjątkowej głębi i stają się jakby przesłaniem, które powinno iść w świat.

Lenę poznajemy gdy wraca do rodzinnego miasteczka Jonasa, by tam na jego ukochanych polach lawendy, w towarzystwie prawdziwych przyjaciół, rozsypać jego prochy i w ten sposób spełnić jego ostatnie życzenie. Zapach lawendy już zawsze będzie jej go przypominać i budzić wspomnienia. Podczas wieczoru spędzonego w „domu Jonasa” po tym symbolicznym pożegnaniu, obudzą się także wspomnienia „sprzed czasu Leny”, czyli wtedy kiedy Jonas jeszcze jej nie znał. Dzięki jego przyjaciołom dowie się wielu tajemnic z przeszłości. Czy będzie mogła sobie z nimi poradzić?

Mimo, iż „Pamięć lawendy” to powieść obyczajowo-psychologiczna, a nie thriller, to fabuła trzyma w napięciu, a autorka stopniuje je coraz bardziej. Trochę na zasadzie śnieżnej kuli. Jedna tajemnica nierozerwalnie łączy się z kolejną. Zaintrygowany czytelnik nie może się wręcz doczekać, aż pozna wszystkie karty tej trwającej wiele lat gry. Do tego autorka w bardzo subtelny, przystępny ale i wyczerpujący sposób opisuje problem straty najbliższej osoby (chociaż w przypadku tej książki trzeba by użyć liczby mnogiej…) i przeżywania żałoby. Żal, ból i smutek jakie przepełniają Lenę, są tak sugestywne, że dla bardziej emocjonalnie podchodzących do książek czytelników wskazana będzie paczka chusteczek… Chociaż, chyba każdemu w końcu udzielą się uczucia, jakie wręcz targają bohaterami książki.

„Pamięć lawendy” to przejmująca opowieść, nie tylko o wielkiej miłości i stracie, ale i o przyjaźni, dającej pokrzepienie w najtrudniejszych chwilach. Chociaż ta historia chwilami może w niektórych wywołać małe „demony” przeszłości, to mimo wszystko daje ona też wiele pozytywów i pozwala z optymizmem patrzeć w przyszłość. Oczywiście, by znów odnaleźć spokój ducha i móc szczerze cieszyć się życiem musi minąć sporo czasu – dobrze, że Lena go jednak miała. Polecam – inspirująca, refleksyjna i zaskakująca, chociaż także wyczerpująca lektura.

środa, 15 lipca 2020

„Noc ognia” - Éric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak Literanova 
Tytuł oryginału: La nuit de feu
Data wydania: 7 listopada 2016
ISBN: 9788324037049
Liczba stron: 176

„Noc ognia” to ostatnia książka autorstwa Schmitta z mojej półki z „zapasami”. To książka, która czekała dość długo na swoją kolej, ale... chyba (w pewnym sensie) wybrała najlepszy czas dla siebie. Kiedy wczoraj nie mogłam zdecydować o kolejnej lekturze, poczułam, że teraz chcę przeczytać właśnie ją. Było to dobre posunięcie, szczególnie zważając na treść opowieści Schmitta…

Głównym bohaterem powieści jest młody filozof przed trzydziestką, który bierze udział w ekspedycji na pustynię, w celu zebrania materiałów do filmu, nad scenariuszem którego pracuje. Główny cel wyprawy odsuwa się jednak na dalszy plan. Okazuje się bowiem, że nie można wrócić z pustyni takim samym człowiekiem. Eric miał to szczęście, że znalazł tam o wiele więcej niż by kiedykolwiek mógł przypuszczać. „Bo czasem trzeba się zgubić, żeby się odnaleźć”. I czasem trzeba zostawić wszystko, żeby dostrzec to co ważne.

Niezwykle melancholijna, refleksyjna i inspirująca opowieść, dająca wiele pozytywnej energii. W moim odczuciu otwierająca na nowe, na nieznane, motywująca też w pewnym sensie do podejmowania ryzyka. Mimo, iż Schmitt porusza w swojej książce (obok filozoficznych aspektów) także tematy religijne, robi to w tak przekonujący i przystępny sposób, że trafi chyba do każdego czytelnika, bez względu na to w co lub czy w ogóle wierzy. A co więcej, wielce prawdopodobne, że tych drugich skłoni chociażby do zastanowienia się.

Dodatkowym atutem książki jest fakt, że główny bohater Eric to alter ego autora. Opisywane wydarzenia zyskują jeszcze więcej na wartości, okazując się częścią biografii Schmitta. Miłośnicy twórczości Schmitta będą mogli dowiedzieć się końcu skąd bierze się to umiłowanie życia i wszechogarniający spokój, które są wyczuwalne na kartach jego dzieł. Wielka (o)powieść, chociaż w sensie dosłownym zajmuje niecałe 200 stron. Ale jak ktoś kiedyś powiedział: „książki są przeciwieństwem armat – im krótsze i lżejsze, tym dalej niosą”. Myślę, że długo pozostanie mi w głowie to, co przeczytałam w „Nocy ognia”.


wtorek, 14 lipca 2020

„Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej” - Michał Witkowski

Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 12 lutego 2015
ISBN: 9788328020115
Liczba stron: 324

Chyba już wszystkie kolejne książki Michała Witkowskiego będę porównywała z „Drwalem”, od którego zaczęła się moja przygoda z twórczością tego autora. Nie jestem tylko pewna, czy to dobrze dla innych jego powieści, które same w sobie nie są oczywiście złe, ale dość blado wypadają na tle tej pierwszej…

Tytułowa Barbara, to nikt inny jak Hubert – gruby gej z żylakami, właściciel lombardu, były cinkciarz i cwaniaczek robiący swego czasu liczne szemrane interesy – swoisty twór PRL wspominający dawne czasy z sentymentem i rozrzewnieniem. Postanowił opisać swoje życie na komputerze skonfiskowanym przez jego ukraińskich przybocznych jednego z dłużników. Jego nostalgia udziela się czytelnikowi, przenosząc go nie raz do niepowtarzalnych lat 90-tych. I chociaż treściowo raczej nie czekają czytelnika tutaj żadne niespodzianki, gdyż opis okładkowy dość dokładnie oddaje fabułę, to obcowanie z prozą Witkowskiego jest i tak dobrą zabawą.

Uwielbiam tę jego niepowtarzalną, kąśliwą i subtelną zabawę słowem. Kultowe teksty, podbijane na kartkach powieści, zyskują jeszcze więcej wyjątkowości. Legendarne zjawiska z popkultury końca XX wieku powracają jak bumerang, zapewniając czytelnikowi „powrót do przeszłości”. A któż nie lubi wspominać tego co było? Szczególnie jeśli budzi uśmiech. Wprawdzie, to „tylko” uśmiech, a nie śmiech na całe gardło, towarzyszy „Drwalowi” od pierwszej do ostatniej (bez krzty przesady!) strony.

A propos humoru, który tak mnie urzekł, muszę podkreślić, że i tym razem miałam swojego „luja” – perełkę niczym z naszyjnika przez cały czas noszonego przez Barbarę Radziwiłłównę. Postacią, która swoim pojawieniem się bardzo mocno podniosła poprzeczkę, był mafioso spod licheńskiej wsi – szejk Zbigniew „Amal” Siemianowski. Jego mądrości życiowe, którymi się kierował można podziwiać z uśmiechem na twarzy i łykać jak młody pelikan. „Pieniądz i tylko pieniądz tam sięga, gdzie wzrok nie sięga, tam dosięga, gdzie nasza ręka nie dosięga!” – a że Zbigniew gadane ma, nie zawiedzie się nawet taki wybredny czytelnik jak ja.

Stylowa biografia człowieka interesu, który właściwie permanentnie jest na dorobku, przeplatana szmirowatymi opisami zjawisk typowych dla przemian lat 90-tych i nowej Polski, tworzą humorystyczny i malowniczy obraz społeczeństwa, którego jednym z ogniw jest właśnie „Barbara Radziwiłłówna” – obok cinkciarzy, cwaniaczków, drobnych przestępców obojga płci, chcących czerpać z życia pełnymi garściami – zawsze i wszędzie. Wyjątkowe jak sam autor. Ciekawe doświadczenie, które polecam.

A na marginesie dodam, iż Michał Witkowski pracuje obecnie nad videobookiem do tejże powieści. Więc jeśli komuś zalegają na dnie szafy jakieś fanty z lat 90-tych, proszony jest o wysłanie do wyżej wymienionego pisarza, w celu stworzenia oryginalnej dekoracji do inscenizacji, w której oczywiście rzeczony twórca zagra osobiście

piątek, 10 lipca 2020

„Bóg nie weźmie w tym udziału” – Krzysztof Koziołek

Wydawnictwo: Manufaktura Tekstów
Data wydania: 26 kwietnia 2012
ISBN: 9788393242276
Liczba stron: 468

„Bóg nie weźmie w tym udziału” – powiedział Fiedler – główny bohater thrillera sensacyjnego autorstwa Krzysztofa Koziołka. Młody gniewny, ostatni sprawiedliwy, nieprawdopodobnie odważny, piekielnie przenikliwy i niebezpiecznie inteligentny typ. Do tego, szukający spokoju przez zemstę. Dlaczego? Można się domyślić, że ktoś „mocno nacisnął mu na odcisk”. Chociaż tego, co się zdarzyło, nie można określić w tak delikatny i poetycki sposób…

Wiesław Fiedler to tajniak, który w ramach akcji trafia do więzienia, by zdobyć dowody obciążające swojego wroga i jednego z największych polskich przestępców. Wie, że to „Owsianka” (urocza ksywa prawda?) jest odpowiedzialny za śmierć ukochanej żony, która była w czwartym miesiącu ciąży. Teraz trzeba to „tylko” udowodnić. Jednak, czy Fiedler na pewno zna reguły gry, w której bierze udział? Ale nie przeszkadza mu to wcale w tym, by w swoją grę wciągnąć wszystkich dookoła – w końcu to on rozdaje karty i tak jest dobrze…

Już dawno nie czytałam tak genialnie napisanej książki. Suspens goni suspens. Zwroty akcji się mnożą, powodując, że czytelnik przewraca kartki z coraz większym niedowierzaniem, ale i mając coraz większy szacunek i podziw dla, z jednej strony wyobraźni, z drugiej – merytorycznej wiedzy autora. Chapeau bas ponownie, panie Pisarzu! Napięcie, powodujące szybsze bicie serca, stopniowane wzorcowo, dające wiele zadowolenia z lektury!

Powieść porusza nie tylko tematy stricte kryminalne (typowe dla tego gatunku), ale i ukazuje ciemną stronę polityki. Żądza pieniądza i władzy potrafi w niejednym wyzwolić bezwzględność i okrucieństwo, które mogą mieć niewyobrażalne skutki. Jak zawsze, autor podkreśla, że wszystkie wydarzenia są fikcyjne, ale mogą się wydarzyć. Biorąc pod uwagę ostatnie doniesienia z polskiej sceny politycznej, można mieć deja vu. Zważając na fakt, iż książkę wydano około 10 lat temu, nie można zaprzeczyć, że Krzysztof Koziołek nosa do tematów to ma! Trzeba mieć niewątpliwie talent, by napisać tak aktualną historię, która praktycznie się nie zdewaluowała. Do tego, ten wyjątkowo kreatywny humor przejawiający się np. w nazwisku jednego z bohaterów – polityka Lepieja (któż to może być...), albo w nazwach partii politycznych. Uwielbiam te smaczki, które stanowią już integralną część twórczości Autora.

Polecam wszystkim miłośnikom inteligentnej prozy trzymającej w napięciu, szczególnie tym, którzy jeszcze nie mieli okazji obcować z powieściami Krzysztofa Koziołka. Jest to wielka przyjemność i uczta dla czytelniczego ducha!

niedziela, 5 lipca 2020

„Niebieski rower. 1939 – 1942” – Regine Deforges

Cykl: Niebieski rower (tom 1) 
Wydawnictwo: Libros
Tytuł oryginału: La bicyclettte bleue (1939-1942)
Data wydania: 2001
ISBN: 8372278733
Liczba stron: 416

Na tę książkę natrafiłam już jakiś czas temu, w artykule traktującym o skandalizującej literaturze francuskiej. Zgłębiając temat stwierdziłam, iż może mi się ona spodobać, gdyż przypominała powieść Kristin Hannah pt.: „Słowik”. Główną bohaterką jest młoda kobieta, akcja dzieje się w czasie II Wojny Światowej itd. Poza tym postać autorki jest dość intrygująca. Deforges była pierwszą kobietą posiadającą i prowadzącą we Francji dom wydawniczy. Paryżanka określana była „kapłanką francuskiej literatury erotycznej”, a jej prace cenzurowane ze względu na „obraźliwe” treści. „Niebieski rower” jest częścią cyklu o tym samym tytule, składającego się z 7 części (raz natknęłam się na informację mówiącą o 9 tomach) – jednak na język polski przetłumaczono zaledwie 4… Szczerze, gdybym wiedziała to na samym początku, to nie wiem czy kupiłabym tę niepełną serię. Z drugiej strony, nie zawsze warto coś przeciągać w nieskończoność. Mam nadzieję, iż okaże się, że te 4 tomy wyczerpująco oddają historię Leo i po zakończeniu ostatniej części będę czuła zadowolenie podobne do tego, które towarzyszyło dzisiejszej lekturze.

Bezpośrednio do sięgnięcia w końcu po „Niebieski rower” skłoniła mnie jeszcze wypowiedź Zofii Mąkosy podczas autorskiego spotkania online z okazji wydania jej trzeciej części trylogii pt. ” Wendyjska winnica”. Lubuska pisarka podkreślała, że chciałaby tworzyć literaturę podobną właśnie do serii Regine Deforges – uczącą ale i dającą rozrywkę. Dodała, iż seria bardzo jej się spodobała, chociaż nie należy ani do znanych, ani wyjątkowo ambitnych książek. Cieszę się, iż wtedy wspomniała o „Niebieskim rowerze”.

Na niebieskim rowerze przemierza regularnie linię demarkacyjną, przewożąc korespondencję między strefą wolną a okupowaną. Jest odważna, zuchwała i piękna. Była też rozpieszczona, kapryśna, hedonistyczna i bezwstydna. Zresztą, złożoność jej charakteru widoczna jest dość często. Kobieta pełna sprzeczności – tak, już kobieta. Stała się nią w dość drastycznych, wojennych warunkach, mimo iż ma zaledwie kilkanaście lat. Okoliczności sprawiły, że Leo musiała dorosnąć bardzo szybko i zapomnieć o idyllicznym dzieciństwie w rodzinnej winnicy.

Książka porównywana jest do romansidła „Przeminęło z wiatrem”, co w moim przypadku raczej nie byłoby zachęcające. Nie wiem – nie czytałam, a widziałam tylko fragmenty filmu, gdyż nie jest to coś, co trafia w mój gust. Raczej opisałabym tę książkę jako sagę z historią w tle i rzeczywiście kojarzy się ze wspomnianym wyżej „Słowikiem”. Postać głównej bohaterki jest bardzo złożona i, w miarę rozwijania się akcji, ewoluuje. Nie mogę się doczekać, aż zobaczę kolejne odsłony w kolejnych częściach. Fabuła umieszczona w czasie II Wojny Światowej pozwala przyjrzeć się realiom panującym we Francji i trudnościom jakie spotykały jej mieszkańców. Często znajdujących się między młotem a kowadłem – z jednej strony kolaborujący ze zwycięzcą „zdrajcy”, z drugiej „zdradzieccy” i patriotyczni buntownicy. Dwa sposoby, by przetrwać ten trudny czas i wyjść cało z niecodziennej sytuacji. Leo spotka się z przedstawicielami obu grup, także w swojej najbliższej rodzinie.

Poza tym, jak przystało na skandalistkę literatury francuskiej, Deforges nie pominie wątków miłosnych (a nawet erotycznych), które będą związane bezpośrednio z główną bohaterką. Jednak zdecydowanie nie są to motywy dominujące, ani na tyle niesmaczne, by musiały być poddane jakiejkolwiek cenzurze. Przynajmniej w obecnych czasach. Liczne miłostki, które towarzyszą Leo w jej nowym życiu, równoważą bardziej dramatyczne wydarzenia – dając oddech zarówno bohaterce jak i czytelnikowi.

Muszę przyznać, że początkowo książka mnie trochę rozczarowała. Akcja ciągnęła się dość opornie i było raczej przewidywalnie. Dynamizm zyskała jednak w drugiej połowie i do samego końca pędziła, trzymając w napięciu i sprawiając jednocześnie, że koniecznie chcę poznać cykl do końca (a przecież najpierw pojawiły się wątpliwości…). Polecam miłośniczkom literatury francuskiej i powieści historycznych.

środa, 1 lipca 2020

„Przez” – Zośka Papużanka

Wydawnictwo: Marginesy 
Data wydania: 15 kwietnia 2020
ISBN: 9788366500112
Liczba stron: 296

Nowości wydawnicze trafiają do mnie przeważnie jako prezenty od mojej przyjaciółki, która śledzi na bieżąco aktualny rynek książkowy i czasem coś dla mnie wypatrzy. Ja skłaniam się raczej ku klasyce lub ewentualnie nowo wydanych powieściach pisarzy, których twórczość już dobrze znam i trafiła ona w mój gust. Jednak w ostatnim czasie byłam wręcz „bombardowana” opisami najnowszej książki Zośki Papużanki pt.: „Przez” – i to w każdym możliwym miejscu. Zaintrygowały mnie one do tego stopnia, że uległam i sięgnęłam po coś zupełnie innego, niespodziewanego i zaskakującego. Tym sposobem przeczytałam jedną z najnowszych, polskich, współczesnych powieści autorstwa niezbyt popularnej autorki. Zdecydowanie coś niszowego.

„Przez” obiektyw aparatu obserwuje (z wynajętego naprzeciwko mieszkania) swoją żonę. Dokumentuje jej codzienność – samotną codzienność bez niego. Zniknął po angielsku 5 lat wcześniej. Byli dość nietypowym małżeństwem, ale czy to był powód? PRZEZ co to zrobił? Co chce osiągnąć PRZEZ swoje obecne działania? Czy ma w ogóle jakiś cel lub plan?

Książka charakteryzuje się dość oszczędną fabułą, by nie powiedzieć po prostu, że niewiele się tu dzieje. Jednak niesamowicie przyciąga i intryguje. Czytelnik zastanawia się, jaki będzie finał tej opowieści. A ten. mimo iż z jednej strony jest dość zaskakujący, to sądząc po typie charakteru głównego bohatera, bardzo prawdopodobny. A kim jest ten główny bohater? To fotograf mający obsesję na punkcie swojej żony, typ dominujący, nie pozbawiony jednak pewnych zaburzeń, działający zdecydowanie nieszablonowo. Sugerowałabym jednak „poznać” go osobiście – podczas czytania książki.

Ważnym jej elementem są jednak nie tylko postacie – ona obserwowana, on obserwujący – ale i aparat fotograficzny, PRZEZ który są oni niejako ciągle połączeni. Autorka zastosowała tu bardzo oryginalny motyw fabuły, który odróżnia jej powieść od innych – fotografia to jakby kolejny bohater książki. Fotografia jako dokument chwili, rzeczywistości, czasu – zachowująca na zawsze ten konkretny moment – w jakimś stopniu ważny – dla niego, dla niej, dla ich (wspólnej?) przyszłości i przeszłości?

Styl Papużanki (o ile to w jaki sposób opisuje „Przez” jest charakterystyczne dla jej twórczości generalnie…) trafił do mnie od początku. Dość krótkie, konkretne i niewymuszone zdania, przez które się płynie. Trochę jakby unikała przecinków i kropek, chociaż oczywiście interpunkcji nie można nic zarzucić. Chodzi raczej o płynne przejścia między sekwencjami dotyczącymi poszczególnych bohaterów, ale i opisywanego czasu. Ma to niewątpliwie swój urok. Było to bardzo osobliwe obcowanie z książką. Nawet powiedziałabym, ze dość zmysłowe.

Książka skłania do refleksji, jednak trzeba być dość uważnym i spostrzegawczym czytelnikiem. O szeroko pojętej obsesji – Jego charakteryzuje aberracja – w kontekście postępowania, ale i namiętność – w przypadku fotografowania towarzyszącego mu niemal na każdym kroku. Poza tym w pewnym stopniu jest opętany uczuciem (jakim?) do swojej żony. Ona również zachowuje się przez ten cały czas dość paradoksalnie i chyba nie potrafi zapomnieć. Wyjątkowo ciekawe ujęcie złożoności ludzkiej natury. „Zabawne”, jak niektórzy lubią komplikować sobie życie. A może jednak nie dałoby się prościej? Dyskusja na ten temat byłaby z pewnością niezwykle zajmująca, niebanalna i porywająca…