wtorek, 24 lipca 2018

„Fatalne jaja” – Michaił Bułhakow

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Tytuł oryginału: Rokowyje jajca
Data wydania: 1999
ISBN: 83-7180-974-3
Liczba stron: 74

Ciągle pod wrażeniem epokowego dzieła Michaiła Bułhakowa, które jest jedną z moich ulubionych książek, gdy nadarzyła się okazja i w antykwariacie pojawiły się „Fatalne jaja”, postanowiłam sięgnąć po ten mniej znany utwór mistrza.

Ponieważ staram się nie żałować rzeczy, które zrobiłam (ewentualnie tych, których nie udało mi się zrobić…) uznaję, że był to bardzo dobry wybór, chociaż ta książeczka nie oczarowała mnie tak, jak wspomniana na początku „Mistrz i Małgorzata”. Z resztą uważam, że nie powinno się porównywać ze sobą tych dwóch zupełnie innych utworów, chociaż nie uniknie się chyba tego zabiegu i raczej większość czytelników będzie próbowała szukać jakichś odniesień, pewnie pojawią się też jakieś „ale”…

ALE ja skupię się w mojej opinii oczywiście tylko na „Fatalnych jajach”, które określiłabym jako dłuższe opowiadanie lub nowelkę. Natknęłam się też na określenie „utwór science fiction”, który jest parodią powieści katastroficznej.   Zgadzam się z tymi nazwami – dodam, że elementów fantastycznych jest w sam raz, nawet dla kogoś takiego jak ja, kto delikatnie mówiąc nie przepada za SF.

„Fatalne jaja” to historia przełomowego odkrycia czerwonych promieni oraz ich badacza profesora Persikowa. Zoolog w zasadzie przypadkowo doszukuje się istnienia czerwonego światła, które przyspiesza rozwój organizmów, sprawia, że rosną do ponad przeciętnych rozmiarów, ale i nowe zmutowane gatunki stają się dużo bardziej drapieżne i groźne… Profesor bardzo szybko zdobywa rozgłos, a władze kremlowskie decydują się wykorzystać to nie zbadane jeszcze do końca i nieprzewidywalne odkrycie, by zwalczyć skutki zarazy kur. Jak można się spodziewać nie był to do końca dobry pomysł. Jeśli dodamy do tego jeszcze FATALNIE pomylone JAJA o tragedię nie trudno. By jednak pozostawić jakieś zaskoczenie dla potencjalnych czytelników na tym poprzestanę…

Treść tej satyry na sytuację w Związku Radzieckim obnażającą hipokryzję władzy sowieckiej została tak sprytnie dopracowana, że tym razem utwór pisarza nie dostał się w ręce cenzury. Za to należy mu się wielkie uznanie. Zabawna, zaskakująca, ironiczna historia z mało optymistycznym zakończeniem – ale jakże prawdziwym i mimo, że powstała w 1924 roku pozostaje ciągle aktualna. Uniwersalizm Bułhakowa to na fenomen, a charakterystyczny styl sprawia, że czyta się to opowiadanie bardzo dobrze. Zachęciło mnie ono do sięgnięcia po inne – mniej znane utwory Michaiła Bułhakowa, co też uczynię, gdy tylko trafi się taka okazja. Polecam. 

środa, 11 lipca 2018

„Furia rodzi się w Sławie” – Krzysztof Koziołek

Wydawnictwo: Manufaktura Tekstów 
Data wydania: 5 sierpnia 2015
ISBN: 9788393483181
liczba stron: 296

„Furia rodzi się w Sławie” to kolejny kryminał retro, który potwierdził moją przychylność do twórczości Krzysztofa Koziołka. Mimo, że książka powstała przed najnowszym kryminałem p.t. „Wzgórze Piastów”, to przedstawia późniejsze wydarzenia 1944 roku. Tym sposobem – przypadkowo – poznałam chronologicznie historię hrabiny Franziski von Häften – głównej postaci „Wzgórza Piastów” i jak się szybko okazało również jednej z ważniejszych postaci „Furii”. Muszę przyznać, że ta bohaterka ponownie wywarła na mnie największe wrażenie i wzbudziła wielka sympatię. Mam nadzieję, że jeszcze pojawi się na kartkach literatury Koziołka. Dodam jeszcze, że akcja naprawdę nabrała tempa kiedy wątek hrabiny zaczął być rozwijany – fabuła bardzo na tym zyskała!

Wróćmy jednak do „Furii”. Akcja książki tym razem dzieje się w innym miasteczku województwa lubuskiego – mianowicie w tytułowej Sławie – uzdrowisku położonym nad tzw. „Śląskim Morzem”. Z książki dowiemy się naprawdę sporo ciekawostek dotyczących tego miejsca, co jest ogromną zaletą tej (jak i innych) książki Koziołka. Przyznam, że chętnie odwiedziłabym to miasto i podążyła śladami zarówno hrabiny jak i Antona Habichta – asystenta kryminalnego (brzmi znajomo?) – który może nie wzbudził tak wielkiej sympatii, ale jest mimo wszystko postacią interesującą.

Otóż Habicht otrzymuje zadanie wydające się przekraczać jego kompetencje zawodowe i z Głogowa trafia do Sławy, by rozwiązać zagadkę brutalnych morderstw młodych dziewcząt. Przełożeni motywują go jednak obietnicą awansu w przypadku pomyślnego zakończenia śledztwa. Nadzieja, że w uzdrowisku będzie mógł trochę pobumelować i nacieszyć się specyficznym mikroklimatem, pryska dość szybko jak bańka mydlana. Habicht z coraz większym zaangażowaniem pracuje nad sprawą odkrywając coraz to nowe fakty, aż pewnego razu – chyba ku zaskoczeniu mocodawców przez których został wybrany do tego zadania – poznaje o „jeden fakt za dużo”…

Jak skończy się śledztwo Habichta? Co naprawdę dzieje się w Sławskim Pałacu? Nad czym pracują Niemcy i jakie zdanie ma grupa Hitler Jugend stacjonująca w pobliskiej marinie? W końcu jaką rolę tym razem odegra hrabina von Häften i co w Sławie będzie robić sam Himmler? Odpowiedzi na te pytania poznacie po przeczytaniu książki.

Ciekawa zagadka, stopniowane napięcie, lekkie pióro, ciekawe postacie oraz bogato przedstawione tło obyczajowe i historyczne historii to zdecydowane zalety kryminału „Furia rodzi się w Sławie”. Polecam ponownie i mam nadzieję, że Krzysztof Koziołek wkrótce należeć będzie przynajmniej do piątki najpoczytniejszych polskich autorów kryminałów. Dobra literatura, na dobrym poziomie!

niedziela, 1 lipca 2018

„Wzgórze Piastów” – Krzysztof Koziołek

Wydawnictwo: Akurat 
Data wydania: 13 czerwca 2018
ISBN: 9788328709782
Liczba stron: 320

„Wzgórze Piastów” to już czternasta powieść Krzysztofa Koziołka, która jednocześnie należy - obok książek „Furia rodzi się w Sławie” i „Góra Synaj” – do serii kryminałów retro. Dość długo się też zastanawiałam czy sięgać po cykl chronologicznie, ale doszłam do wniosku, że nie jest to konieczne. Poza tym nie mogłam się doczekać „Wzgórza Piastów”, którego akcja rozgrywa się przede wszystkim w moim rodzinnym mieście.

Fabuła kryminału dzieje się głównie w 1939 roku - dosłownie w przeddzień Drugiej Wojny Światowej, chociaż mamy kilka retrospekcji opisujących wcześniejsze wydarzenia, do których bohaterowie odnoszą się w teraźniejszości. Główną bohaterką książki jest hrabina Franziska von Häften – Polka, która z praktycznych względów poślubiła Niemca. Jest ona również polską agentka wywiadu, a jej zadanie w Grünbergu (obecnie Zielona Góra) polega na donoszeniu polskim władzom o postępach w budowie umocnień nad Odrą, które koordynuje z resztą jej mąż inżynier. 

Działalność wywiadowcza hrabiny jest jednak motywem pobocznym. Na główny plan wysuwa się śledztwo kryminalne dotyczące pewnej tajemniczej śmierci, która zdarzyła się podczas przyjęcia śmietanki towarzyskiej Grünbergu, nie mogło tam zabraknąć oczywiście Franziski i jej męża. Traf chciał, że coraz więcej poszlak wskazuje na udział osób trzecich w tym niefortunnym „wypadku” największej plotkary w środowisku, która straciła życie w swojej piwniczce na wino. W końcu podejrzenia padają także na hrabinę…

Intrygująca fabuła, zaskakująca historia, napięcie stopniowane z każdym kolejnym rozdziałem, gdy czytelnik dowiaduje się niesamowitych i nowych faktów, bardzo ciekawe charakterystyczne postacie to tylko niektóre zalety „Wzgórza Piastów”. Będzie też trochę miłości, namiętności, zdrady – co pewnie szczególnie ucieszy czytelniczki. Wszystko jednak bardzo wyważone, akuratne i ze smakiem. 

Poza tym autor wykonał kawał naprawdę dobrej roboty oddając bardzo wiernie realia Zielonej Góry lat 30tych ubiegłego wieku. Skupił się tu nie tylko na faktach historycznych – chociaż te są nie bez znaczenia – bardzo wiernie opisuje również topografię i architekturę miasta (i okolic) oraz ważniejszych miejsc i wystrój wnętrz budynków, w których toczy się historia. Czytając tę powieść czytelnik bez problemu wyobraża sobie życie społeczne, kulturalne i polityczne dawnych lat, ma przed oczami najmniejszy detal strojów postaci, czy niemal czuje smak spożywanych przez nich dań i trunków. Nie mogę tu co prawda uniknąć skojarzeń z serią o Breslau Marka Krajewskiego, chociaż nie sądzę by było to coś złego. Z resztą postać hrabiny przywodzi mi na myśl tytułową „Marlene” z powieści historycznej Hanni Münzer, która na długo zapadła w mojej pamięci.

„Wzgórze Piastów” to bardzo dobry kryminał, który przypadnie do gustu nie tylko zielonogórskim lokalnym patriotom (tych serca skradnie na bank!). Szkoda tylko, że spotkanie z hrabiną von Häften było tak krótkie i tak szybko się skończyło. Pozostaje mi mieć nadzieję, że nie będzie ono ostatnie. Polecam i czekam na więcej!