Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fantastyka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fantastyka. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 1 lipca 2024

„Ropuszki” – Aneta Jadowska

Wydawnictwo: Sine Qua Non
Seria: Imaginatio [SQN]
Data wydania: 2021-03-21
Data 1. wyd. pol.: 2015-09-18
Liczba stron: 764
ISBN: 9788382102000

O „Ropuszkach” słyszałam już dość dawno temu, ale przez pewien czas był problem z nabyciem tej książki. Pojawienie się jej w księgarni w równym stopniu zaskoczyło mnie, co ucieszyło, gdyż to – póki co – ostatni zbiór opowiadań Anety Jadowskiej, którego nie miałam okazji przeczytać. Narazie nie odważyłam się na „pełnowymiarową” powieść z głównego nurtu autorki. Natomiast jej fantastyczne opowiadania trafiły w mój gust idealnie. Dają mi sporą dawkę rozrywki, śmiechu i w pewnym sensie takiego fajnego powrotu do dzieciństwa – do bajek, baśni, fantastycznych bohaterów i ich niesamowitych przygód. Oczywiście, opowiadania adresowane są do dorosłych czytelników, na co składa się wiele elementów, ale to pozostawiam do samodzielnego odkrycia tym, którzy lubią, mają ochotę, ale się wahają lub po prostu są otwarci na inną – nieprzeciętną literaturę.

„Ropuszki” to zbiór ponad dwudziestu opowiadań o bardzo zróżnicowanej długości i tematyce, co powoduje, że z jednej strony każdy znajdzie tu coś dla siebie, ale z drugiej – nie każda historyjka spodoba się w równym stopniu. Jak chyba każdy czytelnik, mam tu swoich faworytów i złapałam się na tym, że miałabym ochotę przeczytać te opowieści w rozbudowanej formie – czyli jako powieść i pewnie tak samo dobrze bym się przy tej lekturze bawiła. Cóż… może to czas, by jednak skusić się na jakąś powieść Anety Jadowskiej? Tylko że autorka pisze cykle, a jak już rozpocznę jakąś serię, to zazwyczaj kończę. Nie wiem czy to mnie obecnie nie przytłoczy.

I mimo, iż autorka lubuje się w seriach, które z zasady składają się z kilku tomów, to i tak pozostają jej pomysły i wątki, na które brak miejsca właśnie w tych obszernych książkach. Z tego względu m.in. powstają kolejne zbiory opowiadań, które uzupełniają historie głównych bohaterów Anety Jadowskiej, z którymi ciężko się rozstać – tak czytelnikom, jak i samej twórczyni.

To, co łączy wszystkie opowiadania z „Ropuszek”, to sztandarowa postać książek Jadowskiej czyli Dora Wilk. Czy tylko ja mam wrażenie, że ta ruda wiedźma, która była policjantką w Toruniu, a obecnie jest detektywką w magicznym Thronie po sąsiedzku, to alter ego autorki? Czy zmyliła mnie ognista fryzura? Dora Wilk jest wspólnym mianownikiem historyjek, które opisują ją w interakcji z całą rzeszą fantastycznych stworów – wiedźm, wampirów, wilków, czarodziejów i wielu innych, których nazw nie jestem w stanie powtórzyć. Czasem walczą po jednej stronie, czasem po przeciwnych – bez wątpienia jest niezwykle dynamicznie i zaskakująco, co dostarcza sporą dawkę rozrywki i jest świetnym przerywnikiem pomiędzy bardziej poważnymi, wymagającymi lub przytłaczającymi lekturami.

Ciekawe, czy szybciej będę mieć okazję, by sięgnąć po kolejny zbiór opowiadań, czy po kolejną część trylogii usteckiej o Gracjach. Tak czy siak, przeczytam z wielką przyjemnością.


sobota, 28 stycznia 2023

„Cuda wianki. Nowe przygody rodziny Koźlaków” – Aneta Jadowska

Wydawnictwo: Sine Qua Non
Cykl: Klan Koźlaków (tom 2)
Data wydania: 2022-10-31
Liczba stron: 464
ISBN: 9788382109108

Gdy tylko dowiedziałam się, że zbiór opowiadań „Cud Miód Malina” doczekał się kontynuacji, dopisałam „Cuda wianki” do mojej świątecznej listy prezentowej. Gdyby usunąć z treści liczne, chociaż znajdujące się jak najbardziej na swoim miejscu i idealnie współgrające z kontekstem sytuacyjnym, przekleństwa – można by było traktować tę książkę jak serię filmów o Shreku. Niby bajka dla młodszych odbiorców, ale i dorośli świetnie się przy niej bawią. A może każdy potrzebuje czasem „przenieść się” w czasy dzieciństwa?

Drugi tom cyklu o Klanie Koźlaków – chociaż w sumie raczej Koźlaczek – gdyż niezmiennie w tej rodzinie dominuje żeński pierwiastek, przybliża czytelnikom sylwetki kolejnych wiedźm z rodziny Maliny. Wprawdzie wszystko nadal kręci się wokół uroczej rysowniczki komiksów – córki Aroni i prawnuczki Narcyzy i to jej powiązania z innymi członkiniami klanu wysuwają się na pierwszy plan książki. Jest ona w pewnym sensie przewodniczką po uroczej i nietypowej rodzinie, która już dawno temu została integralną częścią społeczności Zielonego Jaru – najbardziej magicznego miejsca w całej Polsce.

Dodatkowo, poza magicznymi ciotkami Maliny, autorka przybliża również postać spoza klanu czyli Grzesia – kuzyna Klona, który to (już jako chłopak Maliny) należy jedną nogą do Koźlaków. Grzegorz, który jakiś czas temu stracił swoją magiczną zieloną moc odnalazł nowe powołanie w pracy policjanta. Dzięki swojemu zaangażowaniu w pracę, tym razem pomoże aresztowanej Aronii oraz jeszcze kilku obywatelom Zielonego Jaru, którzy nagle po prostu zniknęli.

Kolejna opowieść dotyczy bliźniaczek z najmłodszego pokolenia Koźlaków – Luby i Żywej, które są siostrzenicami Maliny. Jedna z dziewczynek znalazła puchatego stworka, którego nazwała Zenuś – bo tak było łatwiej. Problem zaczął się, kiedy Zenuś przestawał powoli mieścić się w szafie, a każdej nocy znikało jedzenie z lodówki. Ciocia Malina ma jednak plan!

Bohaterką kolejnej opowieści jest ciotka Ruta – najbardziej stroniąca od magii Koźlaczka, która zamieszkała ze swoją ukochaną Amelią w bezpiecznej odległości od klanu. Artystyczna dusza parająca się garncarstwem, której nowy i podejrzany sąsiad stwarzający jej niezdrową konkurencję, dość mocno zaczął uprzykrzać życie. Niechęć wprawdzie nie była wymierzona bezpośrednio w Rutę, gdyż przyświecał mu bardziej intratny cel, niż likwidacja małego sklepu z rękodziełem. To bez wątpienia największa afera kryminalna w historii Zielonego Jaru.

Tom bez Narcyzy i jej Harpii to tom niepełny! Tym razem banda seniorek wyrusza swoimi nowymi lśniącymi kamperami – każda w swoim własnym („w trumnie będą się cisnęły, póki co one decydują gdzie leżą, a leżeć chcą wygodnie”) w daleką podróż, by pomóc kumpeli z przeszłości, która znalazła się w potrzebie. Będzie się działo!

Zbiór kończy zabawne i lekkie opowiadanie o Lilianie i pomyłce, która ważyła 50 kg i kosztowała 5000 zł. A wszystko przez to, że ciotka Maliny uważała, iż pogarszający się wzrok to część pakietu „S” jak Starość. Cóż…, jednak Malince główka pracuje i „nie ma takiej cytryny, z której nie można wycisnąć lemoniady!”.

Kolejny tom bardzo magicznej serii, pełnej miłości, ciepła i tego typowokoźlaczkowego szaleństwa, które wzrusza i bawi, ale i też uzależniająco przyciąga do siebie i nie chce puścić! Uwielbiam i czekam na kolejny tom, gdyż wierzę, że nie można tak po prostu zakończyć tej serii, której – mam wrażenie – tworzenie jest świetną zabawą także dla autorki.
 

poniedziałek, 9 stycznia 2023

 „A potem już tylko nic” – Krzysztof Koziołek

Wydawnictwo: Manufaktura Tekstów
Data wydania:  2022-11-25
Liczba stron: 450
ISBN: 9788396487247

Najnowsza powieść Krzysztofa Koziołka różni się zdecydowanie od książek, do których autor nas przyzwyczaił. Nie wiem czy jakikolwiek thriller trzymał mnie tak bardzo w napięciu i przerażał – zarówno w trakcie, jak i po skończeniu lektury. „A potem już tylko nic” dostarcza ogromnej dawki emocji i doznań. Doskonała ale i refleksyjna rozrywka, która zmusza do zastanowienia się, co dalej.

Fabuła powieści rozgrywa się w 2031 roku, czyli w niedalekiej przyszłości. Ludzkość doświadczyła trzeciej wojny światowej oraz kilku kolejnych pandemii, panuje kryzys ekologiczny, w wyniku którego woda jest ściśle racjonowana. Obywatele podzieleni są na cztery kategorie i podlegają stałej kontroli kamer i czujników poprzez noszone bransoletki. Do tego dochodzi godzina policyjna, wszechobecna cenzura i liczne ograniczenia – za kradzież wody grozi kara śmierci, gdyż właśnie przedstawiciele koncernów dystrybuujących wodę mają władzę i decydują o przyszłości mas. Często, nawet mała butelka wody to „być lub nie być”. Główny bohater powieści Jan Krzyk dochodzi do punktu, w którym nie ma już w zasadzie wyboru. Decyduje się na bardzo odważny, ale i szalony krok. To wszystko w imię miłości do córki i w trosce o jej przyszłość…

Wizja świata jaką przedstawia autor w thrillerze „A potem już tylko nic”, chociaż upiorna, jest też niestety bardzo realistyczna. Do tej pory nie raz się zdarzało, że wykreowana na kartkach powieści Koziołka wizja, znajdowała po dłuższym lub krótszym czasie, swoje bardzo wierne odbicie w rzeczywistości. Myślę, że każdy kto przeczyta tę książkę będzie mieć nadzieję, że tym razem będzie inaczej. Ja wierzę… łudzę się, że tym razem będziemy mieć do czynienia z wyjątkiem potwierdzającym regułę i profetyczne zdolności autora nie zadziałają.

Poza tym fabuła dopracowana w najmniejszym szczególe, bardzo realistyczne portrety psychologiczne bohaterów budzące cała gamę uczuć, inteligentne odniesienia do popkultury w odpowiednim momencie rozładowujące napięcie, chociaż to właściwie ze strony na stronę coraz bardziej eskaluje. Wartka akcja sprawia, że nie sposób tę książkę odłożyć na później – uwaga: do przeczytania w maksymalnie dwa dni! Polecam zaopatrzyć się w dużą butelkę wody i rozkoszować się lekturą.

P.S. Gdy ktoś ma problem z zaspokojeniem dziennego zapotrzebowania na wodę, po przeczytaniu tej książki gładko osiągnie odpowiednie nawodnienie organizmu. Taki „skutek uboczny”…

środa, 30 listopada 2022

 „Cud Miód Malina” – Aneta Jadowska

Wydawnictwo: Sine Qua Non
Cykl: Klan Koźlaków (tom 1)
Data wydania: 2020-10-31
Liczba stron: 416
ISBN: 9788381298124

Aneta Jadowska to jedno z moich większych literackich zaskoczeń. Kupiła mnie swoją „detektywistyczno-turystyczną” trylogią ustecką i obudziła apetyt na więcej. Ponieważ to autorka, która pisze głównie fantastykę, postanowiłam nagiąć lekko moje gusta i przeczytać coś innego niż cykl „Garstka z Ustki”. Jej opowiadania z pogranicza fantastyki i powrotu do dzieciństwa urzekły mnie i rozbawiły. Świetna rozrywka dla dorosłych „dziewczynek”.

„Cud Miód Malina” to opowiadania, których bohaterami jest rodzina Koźlaków oraz ich bliscy. Ich narratorką jest tytułowa Malina, córka Aronii, wnuczka Delfiny i prawnuczka Narcyzy. A kim są owe panie? To współczesne wiedźmy, które zamieszkują Zielony Jar. Są piekielnie inteligentne, sarkastyczne i nieprzewidywalne, a swoją matriarchalną rodzinę zawsze stawiają na pierwszym miejscu. Gdy bliskim dzieje się krzywda, nie wahają się użyć trochę magii – lub trochę więcej… – i bez wahania wyciągają pomocne dłonie uzbrojone w miotły. Co najważniejsze, zawsze są bardzo skuteczne.

Czasem ma się ochotę sięgnąć po książkę inną niż zwykle. Dla odmiany, coś lekkiego, zabawnego, nietypowego. Opowiadania Anety Jadowskiej będą w takim przypadku idealne. Chociaż odnoszę wrażenie, że skierowane są do zupełnie innego odbiorcy – raczej nastoletniego – nie przeszkadza to, by również pełnoletnie czytelniczki dobrze się przy nich bawiły. A bawią i to na maksa. Autorka stworzyła niesamowite, oryginalne i rozbrajające postacie. Obok nestorki rodu – Narcyzy – nie można przejść nie wybuchając śmiechem lub chociaż nie ocierając łez rozbawienia z kącików oczu. Jej pozostałe krewne nie pozostają w tyle.

Opowiadania o przyjaźni, miłości, lojalności, oddaniu, dobru i złu, napisane żywym, współczesnym językiem w lekkim stylu, co sprawia, że łyka się je jednym tchem. Z pewnością autorka bawiła się przy tworzeniu ich tak dobrze, jak czytelnicy podczas czytania, daje to szansę na liczne kontynuacje. Póki co, przede mną druga część, po którą sięgnę z ogromną przyjemnością. Zaczarowała mnie i chyba przepadłam. Nie zdziwiłabym się, gdyby między akapitami pojawiło się jakieś zaklęcie na czytelników. Polecam. Rozkoszny powrót do bajkowego dzieciństwa.

czwartek, 6 października 2022

„Baśnie dla dzieci i dla domu, tom 1” – Jacob Grimm, Wilhelm Grimm

Wydawnictwo: Media Rodzina
Cykl: Baśnie dla dzieci i dla domu (tom 1)
Tytuł oryginału: Brüder Grimm. Kinder- und Hausmärchen
Data wydania: 2010-01-01
Liczba stron: 496
ISBN: 9788372784834

Jako absolwentka filologii germańskiej, niejako „z zawodu”, lubię sięgać po książki niemieckich autorów. Nie tylko współczesne, ale i po kanon klasyki, który chociażby częściowo został omówiony podczas studiów. Tak było w przypadku baśni braci Grimm. Na zajęciach z literatury czytaliśmy w oryginale tylko kilka utworów – cóż, „taki mamy program”, więc jakiś czas temu postanowiłam, że zapoznam się z całością. W ten sposób trafił w moje ręce pięknie wydany 2-tomowy zbiór 200 baśni Jacoba i Wilhelma Grimm – napisanych ale i zebranych oraz spisanych przez braci np. na podstawie przekazów ustnych.

W tomie pierwszym znajdują się 93 utwory – w większości raczej nieznane ogółowi, jednak są tu również takie „sławy” jak „Jaś i Małgosia”, „Czerwony kapturek”, „Kopciuszek” czy „Śpiąca królewna”. Poza tym, typowo niemieckie baśnie jak „Miejscy muzykanci z Bremy”, „Roszpunka”, „Pani Holle” i spolszczony „Rumpelsztyk”, który dla mnie na zawsze pozostaje Rumpelschtilzchen. Bohaterami tych opowieści – poza księżniczkami, królewiczami, krasnoludkami, braćmi, siostrami, zwierzętami czy prostymi ludźmi jak młynarze i rybacy – są też nietypowe stwory, takie jak kiełbasa, słomka, węgielek i fasolka. Tak więc spodziewać się można sporej różnorodności miejscami bardziej lub mniej udziwnionej.

Baśnie i bajki z zasady powinny być pouczające i zawierać mądrą pointę. Co mnie mocno zdziwiło, to fakt, że nie wszystkie utwory Grimmów takie były. Zdarzało się, że owszem pokazywały naganne zachowanie, ale jednocześnie sprawca nie ponosił żadnych konsekwencji, a co więcej, wychodził z sytuacji obronną ręką. Bywały też i przypadki, kiedy w jednej scenie autor normalnie podchodzi do dość drastycznego czynu, jakim jest zabicie konia, by w kolejnej usprawiedliwić go, gdyż działał w trosce o głodne kruki, które chciał jakoś nakarmić. Gdzie tu logika?

Decydując się na sięgnięcie po baśnie braci Grimm nastawiałam się na przyjemny powrót do dziecięcych lat i bardziej wysublimowane doznania. Spodziewałam się „wniknięcia” do niesamowitych światów owianych nutką tajemniczości i magii. Tymczasem otrzymałam dość rzeczowe, zwięzłe opowiastki, które okazały się być zaledwie bazą do historii mojego dzieciństwa, które były bardzo pięknie opowiedziane. Przyznam, że czytane na studiach w oryginale i fragmentarycznie bajki (jak się okazało najciekawsze) brzmiały dużo lepiej niż polskie tłumaczenie. Na marginesie: poza kilkoma archaicznymi określeniami, które trzeba by sprawdzić w słowniku, bardzo dobrze nadają się również dla początkujących uczniów.

Poza tym dość ubogim opisem literackim, który nie stworzył klimatu, rozczarowująca była również sama fabuła znacznej części baśni. Wątki pojawiające się ni z tego ni z owego, jakby zaczerpnięte z innych bajek i „upchnięte” na siłę – by rozbudować treść. To samo tyczy się także zakończeń, co było dość irytujące. Motyw główny – lekko zmieniony – powtarzał się również w kolejnych utworach, tworząc jakby kolejną wersję jednej historyjki.

Wyobrażenie o baśniach braci Grimm zderzyło się mocno z rzeczywistością i powstał wielki huk. Nie dziwię się również, dlaczego spośród tak wielkiego zbioru, wydawane są rozbudowane wersje zaledwie kilku bajek. I nie mam tu na myśli tego obecnie już znanego okrucieństwa i drastyczności baśni Grimmów. Polecam ciekawskim czytelnikom, którzy chcą się na własne oczy przekonać, jak rzeczywiście wyglądają te słynne baśnie. Przede mną jeszcze tom drugi. Jednak musi minąć trochę czasu, bym mogła się za niego zabrać…

piątek, 15 kwietnia 2022

„Liczby ostatnie” - Jarosław Maślanek

Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Data wydania: 2021-02-25
Liczba stron: 320
ISBN: 9788381961806

Lubię nowe doświadczenia – również te literackie. Z tego względu cieszę się z książkowych prezentów, gdyż często otrzymuję książki, których sama bym „raczej na pewno” nie wybrała. Zazwyczaj są to ożywcze odmiany, które dają zadowolenie. Tym razem otrzymałam prezent od koleżanki, która jest polonistką. Coś czuję, że jej zawód miał znaczący wpływ na jego wybór. Szczerze, zastanawiam się, czy istnieją czytelnicy, którzy z powodu szczerych upodobań wybierają dystopię. Trudno mi to sobie wyobrazić. No może ci gustujący w fantastyce, o niezbyt optymistycznym (delikatnie mówiąc) podejściu do życia lubią tego typu literaturę.

„Liczby ostatnie” to historia przedstawiona w alternatywnej do naszej rzeczywistości, która ma sporo odniesień do naszego realnego świata. Jest to cywilizacja zmierzająca ku upadkowi, w której na skutek „Z” (Zniszczenia? Załamania? Zagłady???), zmian klimatycznych, kryzysów gospodarczych, ekonomicznych i politycznych – jednym słowem wszelakiej Z jak Zarazy, zaszły ogromne zmiany mające opłakane skutki dla społeczeństwa, nad którym zaczyna dominować natura i roślinność. W zasadzie nie ma ratunku, jest już za późno by odwrócić tragiczne zmiany. Trzeba to zaakceptować i jakoś odnaleźć się w tym nowym świecie, choćby było to chwilowe. Chwila ta dla jednych trwać będzie dłużej, niż dla drugich. W społeczeństwie istnieją bowiem jednostki zdrowe, które w ogóle nie chorują – tak jak główny bohater książki – Kurdebenek.

Powieść zaczyna się prawie normalnie. Autor przedstawia paczkę przyjaciół w wieku szkolnym składającą się z trójki chłopaków, którym przewodzi Nina. Chudson, Grubel i narrator Kurdebenek są pod wrażeniem dziewczyny. Na skutek bliżej nieokreślonych zajść, których czytelnik musi się domyślać, dochodzi między przyjaciółmi do konfliktu. Paczka się rozpada, każdy idzie w swoją stronę. W tej niby normalnej rzeczywistości powoli zaczyna się dziać coraz gorzej. Ludzie chorują, umierają. Inni tracą pracę. Niby nic nadzwyczajnego, jednak czuć w powietrzu jakiś ferment. I nagle natłok i skala zmian tak przybierają na sile, że bohater pojawia się w świecie pełnym absurdalnych niedorzeczności…

Ciężko jest tę książkę ocenić jednoznacznie. Uważam, że w swoim gatunku jest to bardzo dobra powieść, jednak zupełnie nie przypadła mi do gustu. Przeczytałam, gdyż po pierwsze otrzymałam ją w prezencie, a po drugie zaczęłam. Jak wiadomo, gdy zaczynam, to mam w nawyku kończyć – mimo wszystko. Przyjemności z lektury nie miałam jednak żadnej. Jest to książka zdecydowanie dołująca, przygnębiająca, przytłaczająca, męcząca, wywołująca wewnętrzny niepokój i napięcie. Nawet nie wiem czy można ją traktować w kategorii przestrogi. Raczej takie czarnowidzenie dla zwrócenia uwagi (na siebie i swój utwór) i by odróżnić się od innych autorów. Być może jest to literatura strawna dla czytelników lubujących się w SF, chociaż raczej więcej tu „czarnej” fiction niż science. Cieszę się, że dobrnęłam do końca i mam już za sobą! p.s. mały plus za dość liczne elementy humorystyczne, głównie w dialogach. Kilka razy zaśmiałam się na głos.

piątek, 8 kwietnia 2022

„Lalkarz z Krakowa” - R.M. Romero

Wydawnictwo: Galeria Książki
Tytuł oryginału: The Dollmaker of Krakow
Data 1. wydania: 2017-10-12
Liczba stron: 290
ISBN: 9788365534941

W pierwszym momencie przyciągnęła mnie do tej książki hipnotyzująca okładka. Tytuł zaintrygował, a opis sprawił, że z wielką chęcią ją kupiłam. Czy tak by się stało gdybym przed zakupem natknęła się na informację, iż ta powieść zaliczana jest do literatury dziecięcej? Tylko czy to na pewno jest odpowiedni wybór dla małych czytelników?

Jest to historia, która toczy się dwutorowo. Postacią, która łączy dwie płaszczyzny jest lalka Karolina. Po tym jak trafiła do domu krakowskiego Lalkarza, wspomina czasem swoje życie w Krainie Lalek. Podobno magiczne zabawki znajdują się u tego, kto ich z jakichś konkretnych względów potrzebuje. Cóż… Cyryl był osobą samotną – czy to jednak wystarczy? Początkowo Karolina rzeczywiście tylko dotrzymywała mu towarzystwa. W końcu był ktoś do kogo mógł się odezwać. Lecz gdy do Krakowa zaczęli przybywać naziści okazało się, że los miał dla Lalkarza i Lalki całkiem inne zadanie…

Z pewnością jest to bardzo oryginalna książka, traktująca o bolesnych i trudnych wydarzeniach. Autorka opisuje historię w bardzo prosty i oszczędny sposób, do tego na podstawie analogii do zdarzeń z Krainy Lalek, co sprawia, że może ona być łatwiej zrozumiana przez dzieci. Chociaż osobiście uważam, iż książka nadaje się raczej dla dzieci starszych/młodzieży – zaliczyłabym ją w najlepszym wypadku do literatury młodzieżowej. O ile opowieść dotycząca stricte Krainy Lalek mogłaby być przedstawiona także młodszym, to jednak rozdziały dotyczące świata realnego są z pewnością dla nich zbyt ciężkie i brutalne.

„Lalkarz z Krakowa” to opowieść pełna magii, która urzeka – zaryzykuję stwierdzenie – także dorosłych czytelników. Niby banalna, chwilami infantylna, ale przy tym bardzo urocza i prawdziwa. Idealna lektura by oderwać się od bardziej przyziemnych historii, mimo iż w gruncie rzeczy dotyczy holocaustu i drugiej wojny światowej. Brawa dla autorki należą się z pewnością za pomysł, by tak specyficzne wydarzenia opisać w tak niezwykły i nietypowy sposób. Myślę, że ta książka mogłaby spokojnie zostać włączona do kanonu lektur szkolnych dla szkoły podstawowej. Historia o przyjaźni, człowieczeństwie i o tym, że zawsze mamy wybór. Ku przestrodze. Godna uwagi – polecam.
 

środa, 16 marca 2022

„Błyskawica” – Kristin Hannah

Wydawnictwo: Da Capo
Seria: Nie chowaj tej książki przed żoną! I tak kupi sobie nową!
Tytuł oryginału: When lightning strikes
Data wydania: 1994-01-01
Liczba stron: 364
ISBN: 8371575637

„Błskawica” to jedna ze starszych książek Kristin Hannah, którą udało mi się kupić na aukcji. Mój egzemplarz jest stary, wyplamiony, ma pożółkłe kartki i pieczątki biblioteczne. Książka po przejściach, jednak zupełnie mi to nie przeszkadzało. Nawet stwierdzam, że idealnie pasowało właśnie do tej powieści. Powieści zupełnie innej niż wszystkie Hannah, które dotychczas przeczytałam. Nie spodziewałam się, że autorka sięgnie po takie gatunki jak western czy fantasy, a to wszystko, poza typową powieścią o miłości, znajdziemy właśnie w „Byskawicy”.

Główną bohaterką książki jest Lainie – autorka poczytnych romansów, która swoim wizerunkiem i zachowaniem raczej pasowałaby do typowej gwiazdy rocka. Cała ta otoczka jest jednak klasyczną maską, za którą kobieta może się schować. Na fakt, że wybudowała wkoło siebie wysoki mur składają się traumatyczne zdarzenia z przeszłości. Nie dopuszcza do siebie w zasadzie nikogo poza swoją agentką i córką, która jest dla niej całym światem. Pewnego burzowego wieczoru, gdy Kelly była na szkolnej wycieczce, Alaine postanawia zająć się pracą. Włącza więc komputer by kontynuować pisanie westernu. Po chwili słyszy huk towarzyszący błyskowi. W końcu zasypia. Budzi się wypoczęta jak nigdy wcześniej i znajduje się... w miasteczku na dzikim zachodzie. Po chwili dochodzi do niej, że jest świadkiem ostatniej opisanej przez siebie sceny…

Po takim początku nie sądziłam, że książka spodoba mi się tak bardzo i pochłonie bez reszty. Do niedawna jedynym „westernem”, który lubiłam była trzecia część „Powrotu do przyszłości”. Obecnie ten gatunek trochę odczarował mi swoimi filmami Tarantino, ale mimo wszystko nie nazwałabym się fanką historii z dzikiego zachodu. A jednak. To połączenie współczesnej, nowoczesnej bohaterki i bandytów na koniach z rewolwerami u bok sprawiło, że pojawił się nie tylko uśmiech ale i ciekawość, która przerodziła się w trzymającą w napięciu niecierpliwość co będzie dalej?

„Błyskawica” to oczywiście – jak wszystkie książki Hannah – opowieść o wielkiej miłości. Umieszczona jednak w nietypowej scenerii, co sprawia, że jest to wyjątkowa historia. Elementy fantastyczne, nierzeczywiste i nieprawdopodobne idealnie pasowały do fabuły nadając jej jakiejś zaskakującej realności. Piękna bajka dla dorosłych dziewczynek, którą chciałoby się przeżyć tak jak Lainie. Zresztą kto z nas – czytelników – chociaż raz nie myślał o tym, by spotkać jakąś książkową postać. Skoro Lainie się udało…

Z jednej strony przewidywalna, z drugiej zaskakująca – to połączenie sprawia, że fabuła mocno przyciąga, a ciekawość rozbudzana jest z każdym rozdziałem. Romantyczna, pełna namiętności i przyjemnych dreszczyków opowieść o miłości na dzikim zachodzie. Inna niż wszystkie!

poniedziałek, 27 grudnia 2021

„Zabawa w chowanego” - Guillaume Musso

Wydawnictwo: Albatros
Tytuł oryginału: La vie est un roman
Data wydania: 2021-08-11
Liczba stron: 256
ISBN: 9788382155723

Musso, poza niewielkimi wyjątkami, a dokładnie poza jedną debiutancką powieścią, oczarowywał mnie zawsze coraz bardziej przy czytaniu kolejnych jego książek. Tym razem jednak ponownie poczułam niewielkie rozczarowanie. Odnoszę wrażenie, że autor napisał tę powieść trochę na siłę i podobnie jak jego bohaterowie walczył z kryzysem twórczym. Niby miał jakiś pomysł na fabułę, ale gdy doszło do realizacji jego wizji, poziom skomplikowania fabuły go przerósł.

Bohaterami „Zabawy w chowanego” są pisarze. Książka więc mocno traktuje o literaturze, w której fikcja przenika rzeczywistość. Zaciera się granica między światem realnym, a tym stworzonym na kartach książki. I o ile w pewnych momentach wizje Musso są, mimo niewątpliwie nadprzyrodzonego charakteru, raczej zrozumiałe, pojawiają się takie, które zdecydowanie są „przekombinowane”. Tak jakby autor chciał zaserwować swoim czytelnikom „zbyt dużo”.

Mimo tych potknięć ogólna fabuła ciekawi i trzyma w napięciu. Świadczy o tym fakt, iż książkę przeczytałam w ciągu jednego dnia. Po prostu chciałam dowiedzieć się „o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi”. Wątek tajemniczej angielskiej pisarki Flory, która stroni od ludzi i przeżywa dramatyczne zdarzenie był wprawdzie dość przewidywalny w podstawowej płaszczyźnie, jednak wszystko w tej książce ma swoje drugie dno. Podobnie twórczość paryskiego pisarza Romaina Ozorskiego pełna była – jak się okazało pod koniec książki – zaskakujących zwrotów.

Książka specyficzna, nie do końca w typowym stylu Guillaume Musso, gdyż brak w niej tej surrealistycznej i urzekającej magii, z pogranicza fantazji, baśni i snu, które dodawały powieści wyjątkowego blasku. Mimo to intryguje i trzyma w napięciu (mimo kilku słabszych momentów). Przed finałem raczej nie poleciłabym jej. Natomiast zakończenie książki mocno winduje jej noty. Fani Musso pewnie mu „wybaczą”, ale czy przekona tą powieścią nowych czytelników?

sobota, 10 kwietnia 2021

„Strażniczka Słońca” - Maja Lunde, Lisa Aisato

Cykl: Kwartet sezonowy (tom 2)
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Tytuł oryginału: Solvokteren
Data wydania: 24 marca 2021
ISBN: 9788308073636
Liczba stron: 200

Kto powiedział, że baśnie i bajki są tylko dla dzieci? Czytając kolejną baśniową opowieść Mai Lunde odniosłam wrażenie, iż adresowała ją właśnie do dorosłych czytelników. Z pewnością urzeknie ona każdego pełnoletniego czytelnika, tym bardziej, że nie jest pisana infantylnym i banalnym językiem, który zazwyczaj towarzyszy twórczości dla młodszych czytelników lub słuchaczy. W zasadzie zarzucić tej pozycji mogę tylko jedno, iż była tak bardzo krótka i tak szybko się skończyła. I tylko to jedno może świadczyć o fakcie, że być może Lunde pisała ją jednak dla dzieci, które łatwiej samodzielnie przyswoją niezbyt długie rozdziały.

„Strażniczka Słońca” zrobiła coś niebywałego, mianowicie uwięziła je za wielką bramą, więc na świecie panowała wiecznie ponura, jesienna aura. Wszyscy marzli, żadne rośliny nie chciały rosnąć, wszyscy byli wiecznie głodni. Warzywa i owoce otrzymywali od dziadka Lilii, który przynosił kosz ze swojej szklarni i dzielił sprawiedliwie między mieszkańcami miasteczka. Jednak było tego za mało, by każdy chociaż przez krótki czas mógł chodzić syty. Mimo to, każdy szanował nawet najmniejszy kawałek chleba. Dlatego, gdy pewnego dnia dziadek wychodząc do pracy zapomniał wziąć z domu pół kromki chleba, która stanowiła całe drugie śniadanie, wnuczka postanowiła mu ją zanieść. W szklarni nie znajduje jednak ani dziadka, ani żadnych roślin. Skąd więc dziadek bierze pożywienie dla całej wioski? I wtedy dziewczynka odkrywa tajemnicze drzwi, a za nimi ścieżkę, która prowadzi do…

Urzekająca, wielowarstwowa opowieść o cieniach życia. O stracie i niszczącym bólu z nią związanym oraz konsekwencjach działania, któremu przyświeca zawziętość, gorycz i złość. To też historia o wielkiej odwadze i sile, która wynika ze szlachetnych pobudek i przekonania, by zawsze robić to, co należy i kierować się szlachetnymi zasadami. To baśń o tęsknocie za wiosną, kiedy budzi się wszystko do życia i świat nabiera zupełnie innych barw, a łąka pełna kolorowych kwiatów ogarnia także duszę.

Przepiękna, porywająca, czarująca i urzekająca historia przenosząca dorosłych do świata dzieciństwa. Ilustracje w wykonaniu Lisy Aisato stanowią jej integralną część. Wywołują one niesamowite i intensywne emocje oraz najskrytsze wspomnienia. Do czytania, oglądania, pamiętania i uśmiechania się. Cieszę się, że jeszcze dwie części cyklu przed czytelnikami i miłośnikami wyjątkowo oryginalnej twórczości Mai Lunde. P.S. Idealny pomysł na prezent dla kogoś, kto docenia literaturę.

środa, 5 sierpnia 2020

„Alicja w Krainie Czarów” - Lewis Carroll

Wydawnictwo: Dressler Dublin
Tytuł oryginałuy: Alice au pays des meweilles
Data wydania: 2020
ISBN: 9788327499325
Liczba stron: 152

Alicja z Krainy Czarów to postać kultowa, którą lubię od bardzo dawna. Do tej pory jednak nie sięgnęłam jeszcze po powieść Lewisa Carrolla – właściwie nie wiem dlaczego. Kiedy ją zobaczyłam, nie mogłam oprzeć się zakupowi – okładka jest wręcz urocza. Niestety, kupując, nie dopatrzyłam się, iż nie jest to oryginalna wersja Carrolla lecz wersja zaadaptowana i przełożona na język francuski przez Natalie Chalmers, którą dla polskich czytelników z kolei przetłumaczyła Wioletta Gołębiewska. Ilustracje w wykonaniu Julii Sardy trafiły w mój gust i świetnie korespondują z tekstem.

Książka składa się z 12 krótkich rozdziałów, które określiłabym jednak mimo wszystko jako dość ogólne i pobieżne przedstawienie przygód Alicji. Uważam, że nadaje się albo dla kogoś, kto orientuje się chociaż trochę w tym, co wydarzyło się w Krainie Czarów, albo dla bardzo młodych czytelników, którzy zaczynają samodzielne przygody z książką i już bez pomocy rodziców mogą sobie poczytać.

Dla mnie – dorosłego czytelnika – trochę za mało wyczuwalne były te subtelne dwuznaczności typowe dla powieści Lewisa Carrolla, gdyż książka od dawna uznawana jest za jedyną w swoim rodzaju. Jak uważa np. Maciej Słomczyński w przedmowie do „Alicji” w swoim tłumaczeniu – „jest to zapewne jedyny wypadek w dziejach piśmiennictwa, gdzie jeden tekst zawiera dwie zupełnie różne książki: jedną dla dzieci i drugą dla bardzo dorosłych”. W tym kontekście mogę stwierdzić, iż Natalie Chalmers skupiła się tylko na tej „dosłownej” opowieści dla dzieci.

Wieczoru z Alicją nie uważam oczywiście za stracony, jednak polecam tę książkę tylko młodym czytelnikom. W tym wydaniu szczególnie jako prezent – z pewnością zrobi wrażenie na osobach ceniących sobie literaturę już od najmłodszych lat. A mi nie pozostaje nic innego, jak w końcu sięgnąć po oryginalny utwór Carrolla czyli „Alicję w Krainie Dziwów” i kontynuację „Po drugiej stronie lustra”.

środa, 11 marca 2020

„Mistrz i Małgorzata” – Michaił Bułhakow

Tłumaczenie: Andrzej Drawicz
Wydawnictwo: Rebis
Tytuł oryginału: Мастер и Маргарита
Data wydania: 10 kwietnia 2012
ISBN: 9788375108552
Liczba stron: 528

Kolejne, marcowe czytanie mojego wielbionego „Mistrza i Małgorzaty” za mną. Tym razem wybrałam przekład w wykonaniu Andrzeja Drawicza, gdyż za każdym razem sięgam po inne wydanie tej powieści. I niestety, już w zasadzie od pierwszego zdania czegoś mi brakowało… Niby „Pewnego razu wiosną, w porze niesłychanie upalnego zmierzchu, pojawiło się nad Patriarszymi Stawami dwóch obywateli.” to to samo co „Kiedy zachodziło właśnie gorące wiosenne słońce, na Patriarszych Prudach zjawiło się dwóch obywateli”, ale…

Ale chyba przyzwyczaiłam się do tego bardziej „kultowego” początku i pierwszego tłumaczenia, z którym zaczęłam moją przygodę ze świtą Wolanda. Niestety (a może i stety), ale dla mnie to już zawsze będą Patriarsze Prudy, a nie stawy. Olej może rozlać tylko Anuszka, a nie Anielcia. Natomiast czarną magię zdemaskowano w „Variétés”, a nie na scenie „Rozmaitości”. Przykłady mogłabym mnożyć... Troszkę mniej uroku miały dla mnie również najbardziej znane cytaty, po których prawie każdy rozpozna, z jakim utworem ma do czynienia. Może się czepiam, ale pod tym względem czułam podczas czytania lekkie rozdrażnienie.

Pomijając specyfikę wspomnianego przekładu, czytając książkę, ponownie miałam wrażenie jakbym spotkała się z przyjaciółmi po latach (a dokładnie mówiąc po roku). Powiedziałabym, że bosko bawiłam się czytając szczególnie drugą część powieści, lecz w tym wypadku określenie „diabelsko” będzie chyba bardziej na miejscu. Co jeszcze zauważyłam po tym kolejnym czytaniu, to fakt, że wątek dotyczący Piłata odbieram coraz bardziej spójnie z historią współczesną dziejącą się w Moskwie. Za pierwszym razem uznawałam te „biblijne” opowieści wręcz za jakąś niedorzeczność. Tymczasem, obie historie zazębiają się i poniekąd uzupełniają. Lubię dostrzegać tego typu zmiany w odbiorze „Mistrza i Małgorzaty”.
I niezmiennie żałuję tylko jednego – że nie dane mi będzie poznać dalszego losu bohaterów powieści Bułhakowa. Przy każdym kolejnym czytaniu coraz bardziej brakuje mi ciągu dalszego. Myślę zresztą, że nie tylko mnie zastanawia dokąd tym razem i w jakiej postaci trafiliby Woland, Korowiow, Azazello, Hella i Behemot, a także jak odnaleźliby się w nowej rzeczywistości Mistrz z Małgorzatą. Szkoda, że Bułhakow nie spotkał swego czasu na swej drodze Wolanda…

sobota, 28 grudnia 2019

„Dynia i jemioła. Nietypowe historie świąteczne” - Aneta Jadowska

Wydawnictwo: Sine Qua Non 
Data wydania: 24 października 2018
ISBN: 9788381292870
Liczba stron: 416

Twórczość Anety Jadowskiej poznałam poprzez jej „ustecki” kryminał opowiadający o moim ulubionym wakacyjnym miejscu. (Obecnie na półce czeka jego kontynuacja pt. „Martwy sezon” i przyznam, że kusi by sięgnąć po niego już dziś…) Jednak ponieważ autorka jakiś czas temu napisała „Nietypowe historie świąteczne” postanowiłam umieścić tę pozycję w „liście do Mikołaja” i tak właśnie – mimo iż nie jestem fanką fantastyki – przeczytałam „Dynię i jemiołę” czyli cykl opowiadań, których bohaterami są sztandarowe postacie z powieści Anety Jadowskiej, z typowego dla tej pisarki gatunku.

Przyznam, że forma opowiadań w tym gatunku – jak na początek mojej „przygody z fantastyką” – była optymalna. Historyjki niezbyt długie i napisane dość dynamicznie, przez co całość przeczytałam w ciągu 2 dni. Nie ukrywam, że dobrze się bawiłam podczas lektury – było zabawnie, lekko, nietypowo (szczególnie jak na mój gust literacki), ale mało świątecznie. Decydując się na tę książkę sądziłam, że opowieści będą bardziej osadzone w tej aktualnej atmosferze, a tymczasem okres świąt był jedynie tłem i to bardzo odległym, które w większości przypadków nie miało żadnego znaczenia dla treści. Historyjki równie dobrze mogły wydarzyć się w każdym innym czasie. No trudno – nie ma tragedii, ale jakiś dysonans pozostał.

Co do samych opowiadań, to odbieram je trochę na zasadzie baśni albo legend, ale dziejących się jak najbardziej w świecie współczesnym. Może wielką fanką fantastyki nie zostanę, ale dobrze bawiłam się czytając o wilkołakach, duchach, wiedźmach, cieniach i innych „zbirach” z alternatywnego świata „za bramą”. Bo tym, którym jak mi obce są powieści Jadowskiej, trzeba wspomnieć, że fabuła umieszczona jest głównie w świecie łudząco kojarzącym się z tym prawdziwym chociażby poprzez nazwy miejsc takich jak Thorn, Trójprzymierze, Sawa oraz Wars, gdzie na ulicy spotkać można jednak nie tylko żywego człowieka ale i np. zmiennokształtnych, potrafiących przybierać postać zarówno zwierząt jak i ludzi.

Poza tym podobało mi się umieszczenie w treści kultowych elementów z popkultury pod zmienionymi dowcipnie nazwami. I tak np. jedna z wiedźm – Malina – pracowała w kawiarence o nazwie „Starbunny” – czyż to nie urocze?  A czytając zakończenie jednego z opowiadań, w którym płatna zabójczyni potworów Nikita miała spłacić dług wdzięczności swojemu partnerowi od mokrej roboty, pomagając przeobrazić jego mieszkanie w „dom” podczas zakupów w Ikei, sprawiło, że śmiałam się na głos. Nie wiem do końca czy taki był zamysł autorki, ale mnie te opowiadania naprawdę bawiły, chociaż chwilami miało być chyba dość „straszno”…

Fanom sztandarowej twórczości Anety Jadowskiej nie trzeba chyba polecać tych opowiastek. Sceptykom, którzy ostrożnie podchodzą do fantastyki polecam, by mogli się przekonać, że ten gatunek również może dostarczyć niezłej dawki rozrywki. Miło spędzony czas.


piątek, 15 marca 2019

„Mistrz i Małgorzata” – Michaił Bułhakow

Tłumaczenie: Jan Cichocki
Wydawnictwo: Bellona
Tytuł oryginału: Мастер и Маргарита
Data wydania: 11 maja 2017
ISBN: 9788311150379
Liczba stron: 592

Ponieważ „Mistrz i Małgorzata” jest bez wątpienia moją ulubioną książką i regularnie do niej powracam, postanowiłam z okazji rocznicy śmierci Mistrza Bułhakowa przeczytać ją ponownie. Tym razem sięgnęłam po wydanie Bellony, zachwalające nowy przekład w wykonaniu Jana Cichockiego, który „był uczniem wybitnego literaturoznawcy prof. Iwana Owczarenki i w ciągu ostatnich lat przełożył z języków: rosyjskiego, ukraińskiego i bułgarskiego prawie 20 książek, zdobywając pozycję jednego z najlepszych tłumaczy literatur słowiańskich.”

Nie czuję się – póki co – specem od najsłynniejszego utworu Michaiła Bułhakowa, ale kilka niuansów w tym przekładzie udało mi się wyłapać. Dotyczyły one głównie nazw osób i miejsc oraz związanych z życiem codziennym w Rosji, jak np. nazwy potraw. Pojawiło się również kilka przypisów, tłumaczących pochodzenie pewnych nazw. Czy jest to lepsze tłumaczenie czy gorsze? Raczej nie rozpatrywałabym tego w tych kategoriach – po prostu miejscami inne. Czasami jednak zdarzało się, że te najbardziej kultowe cytaty brzmiały odmiennie od najpopularniejszej wersji i w tej kwestii coś już mi nie „grało”. Jednak podejrzewam, że to siła przyzwyczajenia.

Do sięgnięcia po „Mistrza i Małgorzatę” nie trzeba chyba nikogo przekonywać, więc w tej opinii nie będę zachwalać samej powieści. Odniosę się jednak to tego, jak tym razem odebrałam tę książkę. Czytałam ją pierwszy raz po tym, jak zapoznałam się z Dziennikami Mistrza i Małgorzaty pisanymi przez Bułhakowa i jego trzecią żonę. Muszę przyznać, że tym razem wątki autobiograficzne były bardziej zauważalne podczas czytania niż poprzednio. Udręczony Mistrz (ale nie tylko) cały czas jawił mi się jako Bułhakow. Było to zdecydowanie ciekawe i nowe dla mnie zjawisko. Zasugerowana treścią wspomnień chyba też bardziej zwracałam uwagę na fragmenty i detale dotyczące życia codziennego w Moskwie (i Rosji), którego jak wiadomo „umysłem nie da się pojąć”.

Póki co mamy pięć polskich przekładów „Mistrza i Małgorzaty” – jak na razie zapoznałam się z dwoma – pióra Witolda Dąbrowskiego i Ireny Lewandowskiej oraz Jana Cichockiego. Przede mną jeszcze trzy „wersje”. Czyli wiem już, co przez najbliższe trzy lata będę czytać na początku marca.