wtorek, 23 marca 2021

„Wyścig o Paryż” - Meg Waite Clayton

Wydawnictwo: W.A.B
Tytuł oryginału: The Race for Paris
Data wydania: 10 maja 2017
ISBN: 9788328043954
Liczba stron: 384

Książka, która wpadła mi w oko wiele miesięcy temu i od tamtego czasu czekała na swoją kolej przekładana raz po raz z miejsca na miejsce. Opis wydawał się intrygujący i zachęcający, jednak czegoś brakowało. Po przeczytaniu tego fabularyzowanego reportażu nadal mam mieszane odczucia. Zakończenie było świetne, jednak chyba nie było w stanie dźwignąć całej treści. Nie tyle treści, co sposobu jej przekazania. Ale po kolei.

„Wyścig o Paryż” to beletryzowana opowieść o pionierkach damskiego fotoreportażu, do napisania której autorkę zainspirowało wiele rzeczywistych zdarzeń, postaci, fotografii, artykułów i dokumentów, które ta dokładnie wymienia w podziękowaniach na końcu książki. Trójka głównych bohaterów: Jane (dziennikarka), Liv (fotoreporterka) oraz Fletcher (fotograf wojenny), którzy wezmą udział w „Wyścigu o Paryż”, są więc postaciami całkowicie fikcyjnymi, chociaż jednocześnie bardzo realistycznie przedstawionymi, co było wielką zaletą całej opowieści.

Młode amerykanki poznają się w 1944 roku w Normandii, w obozie dla prasy znajdującym się przy szpitalu polowym. Obie mają wspólny cel, wielkie ambicje, aspiracje i (niestety) brak akredytacji, by podążać legalnie za aliantami, którzy kierują się w stronę Paryża. Mimo to, o niczym innym tak nie marzą jak o tym, by być jednymi z pierwszych, które zdadzą fotorelację z wyzwolonego i wolnego Paryża. Wykorzystując więc okazję i swój urok osobisty wyruszają w drogę. Opiekuńcze ramię, szczególnie nad Liv, rozłoży Fletcher, który z jej mężem Charlsem odwiedził niejeden front i któremu ten sporo zawdzięcza. Tak jak i poprzednie dziewczyny Charlsa, jego obecna żona zrobi na nim ogromne wrażenie…

Fabuła inspirowana historią, ciekawe chociaż mające w większości raczej niedzisiejsze problemy postacie, intrygujące relacje, mrożąca krew w żyłach sceneria, więc co może się nie udać? Sama się dziwię, dlaczego ta książka nie zauroczyła mnie tak jak jej zakończenie. Największym minusem była chyba dość letnio i jednostajnie poprowadzona fabuła pozbawiona raczej zwrotów akcji i nie wzbudzająca większych emocji. Pod tym względem było dość nijako, a chwilami wręcz nużąco. Nawet wątki miłosne pozbawione były tej fascynacji, która powinna się udzielać czytelnikowi. Nie wiem czy taki był zamysł autorki, czy tak po prostu wyszło… Na duży plus zasługuje zakończenie, w którym w końcu zaczyna się coś dziać, jednak trochę za późno, i trochę za krótko ono trwa. Tutaj autorka rzeczywiście miała jakiś pomysł i nawet szkoda, że nie rozbudowała tej historii.

Traktując jak paradokumentalny reportaż można sięgnąć po tę książkę, by chociaż trochę przybliżyć sobie rolę kobiet w tym męskim świecie oraz uświadomić jak wiele przeciwności losu musiały pokonać, by wyrobić sobie pozycję zawodową i zyskać uznanie czytelników. Ich determinacja, odwaga i pomysłowość zasługują na uznanie i szacunek. Z pewnością historia niejednej z pań, które zainspirowały autorkę, będzie motywowała do działań i rozwoju zawodowego także współczesne kobiety. Patrząc pod tym kątem, warto przeczytać, chociaż powieść to raczej przeciętna.

czwartek, 18 marca 2021

„Ława przysięgłych” - Krzysztof Koziołek

Wydawnictwo: Manufaktura Tekstów
Data wydania: 2015 (data przybliżona)
ISBN: 9788393483174
Liczba stron: 314

Niewiele pozostało mi już na półce do przeczytania książek Krzysztofa Koziołka, zanim na rynku wydawniczym pojawią się nowe, nad którymi obecnie autor pracuje. Jakiś czas temu jego twórczość trafiła w mój gust, postanowiłam więc poznać ją kompleksowo. I mimo iż na przestrzeni lat widać zdecydowaną różnicę w stylu literackim i duży rozwój Koziołka-pisarza, to i tak z wielką chęcią sięgam po jego starsze książki. Chociaż można powiedzieć, że zaczynał w nich wtedy „raczkować”.

Tytuł książki sugeruje jej tematykę. Tym razem autor skupił się głównie na polityce, a co się z tym wiąże, nowelizacjach prawa oraz, jak nietrudno się domyślić, „walce o stołki”. Pretekstem do powyższych zagadnień była powodująca gorące dyskusje kwestia zakresu obrony koniecznej i nieumyślnego spowodowania śmierci. Główny bohater książki – Damian Kanclerz – oraz jego rodzina zostali zaatakowani na parkingu przy markecie przez dwóch zbirów z kijami bejsbolowymi. Ponieważ jednak pół roku wcześniej, by poprawić kondycję i pozbyć się piwnego brzuszka, Damian zapisał się na kursy karate, umiejętności nabyte w czasie treningu kazały mu zareagować instynktownie. Kilka ruchów obronnych jakie wykonał pozbawiło napastników życia. W świetle polskiego prawa ofiara stała się oprawcą, który musi ponieść karę za swój czyn.

Jednak tym razem precedensowo werdykt na temat Damiana Kanclerza oraz całego zajścia ma wydać ława przysięgła składająca się z 12 przedstawicieli społeczeństwa – takich samych zwykłych ludzi jak Kanclerz. A społeczeństwo raczej jednoznacznie ocenia tego typu napady. Czy jednak Damian Kanclerz może czuć się pewnie i spokojnie czekać na koniec procesu? Tym bardziej, że ojciec dwóch zabitych braci to obecnie budzący respekt biznesmen z szemraną przeszłością...

Czytając tę książkę miałam przed oczami amerykański film sensacyjny i dosłownie „widziałam” występy początkującego i pełnego zapału adwokata, który próbuje przebić się w bardzo hermetycznym środowisku prawników niechętnie przyjmujących do swojego grona nowych. Jedyny sprawiedliwy (i nieskorumpowany… jeszcze), młody-gniewny, po przejściach lecz zdeterminowany – wydaje się być ostatnią deską ratunku dla naszego bohatera. Miało to swój urok, chociaż pozwalało bardzo szybko przewidzieć finał całej historii.

Książka bardzo ciekawie przedstawia związane z obroną działania adwokata, które bardzo daleko wykraczają poza salę sądową i niejednokrotnie wiążą się ze żmudną pracą wielu ludzi – np. prywatnych detektywów. Ogrom czynników jakie musi przewidzieć dobry mecenas, robi wrażenie na czytelniku i wywołuje podziw dla jego przebiegłości czy też zapobiegliwości.

Wartka akcja, trzymające w napięciu sceny walki dobra ze złem (brzmi naiwnie?) i raczej przewidywalny wynik tego starcia. Mimo to, była to dla mnie dobra rozrywka. Fanom Koziołka polecam, a nowym czytelnikom sugeruję rozpoczęcie przygody z Koziołkiem od jego nowszych thrillerów.

wtorek, 16 marca 2021

„Dwa dni w Paryżu” - Jojo Moyes

Wydawnictwo: Znak Literanova
Data wydania: 26 października 2020
ISBN: 9788324070336
Liczba stron: 352

Nazwisko Jojo Moyes kojarzy chyba każdy czytelnik (chociażby z regałów w księgarniach). Nie można nie przyznać, że nie rzuca się w oczy. Jednak jakoś do teraz nie był to dla mnie na tyle przekonujący argument, by sprawdzić jakie książki pisze ta autorka. Tym bardziej, że w sumie „literatura kobieca” to nie jest to, co lubię najbardziej. No… pomijając pewne wyjątki. Jednak po otwarciu prezentu ucieszył mnie widok książki „Dwa dni w Paryżu”. Pomyślałam: „czemu nie”?! W końcu jak mawiała Audrey Hepburn: „Paryż to zawsze dobry pomysł”. Z wielką nadzieją zaczęłam czytać.

I jakoś było tak całkiem zwyczajnie, bez klimatu, jakby autorka po prostu „spisała” opowieść, zamiast ją stworzyć. Z każdą kolejną stroną moje zdziwienie popularnością autorki było coraz większe. Jak można porwać aż tak wielkie rzesze czytelniczek, serwując im tak bardzo przeciętne, oczywiste i dość naiwne opowiastki?

„Dwa dni w Paryżu” to zbiór 11 opowiadań. Przy czym tylko dwa z nich (te dłuższe) dzieją się w stolicy Francji. Nieobiektywnie stwierdzę, że właśnie te dwa bardziej do mnie trafiły, chociaż zdecydowanie brakuje im paryskiej magii i atmosfery, jaką na kartkach wyczarowuje zawsze chociażby Musso czy Schmitt. Były to po prostu dość romantyczne i przewidywalne historyjki miłosne. Pomysł na fabułę był – trzeba przyznać – jednak jakby na realizację zabrakło energii. Zdecydowanie jestem przyzwyczajona do innej literatury.

Zbiór bardzo przypadkowych opowiadań, pozbawionych motywu przewodniego, który by je jakoś spajał w całość. Ot, po prostu teksty i przemyślenia autorki. Dla sugerujących się tytułem i opisem okładkowym, który dotyczy tylko właśnie tytułowego opowiadania, będzie to raczej rozczarowanie. Dla mnie nowe doświadczenie, które raczej nie przekonało mnie do twórczości Jojo Moyes. Nawet, jeśli osoby które znają ją dokładniej, twierdzą, że książka ta nie należy do najlepszych, to póki co nie mam ochoty sprawdzać jakie jest jej najlepsze „dzieło”. Może kiedyś… Tylko dlatego, że się nie zarzekam. Ale okładka ujmująca i urocza.

sobota, 13 marca 2021

„Cała prawda o miłości” - Clare Pooley

Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Tytuł oryginału: The Authenticity Project
Data wydania: 11 sierpnia 2020
ISBN: 9788381169431
Liczba stron: 440

Kolejny miły prezent książkowy za mną – debiut literacki Clare Pooley (nie licząc pamiętnika pisanego przez nią na blogu). I nauczona doświadczeniem, podejrzewam, że będzie to autorka jednej książki i nawet jeśli kiedyś jeszcze „zepnie się”, by wydać kolejną powieść, trudno będzie jej dorównać tej pierwszej – wyjątkowej, która zapada w pamięć. Tak to przeważnie bywa, kiedy ktoś  zamarzy o tym, by zostać pisarzem i rezygnuje ze swojego wyuczonego i wykonywanego przez wiele lat zawodu. Ale wracając do książki.

Na wstępie zaznaczę, iż jej oryginalny tytuł czyli „Projekt autentyczność” o wiele lepiej do niej pasuje niż polskie „tłumaczenie”. Praktycznie, każda książka jest w pewnym sensie o miłości, jednak w tym przypadku jest to raczej opowieść o przyjaźni i prawdzie, a dopiero później również o wielu rodzajach miłości. Wspomniany „Projekt autentyczność” to pomysł pewnego malarza w podeszłym wieku, który od wielu lat boryka się z potworną samotnością. Tym bardziej dokuczliwą, że bardzo długo brylował na salonach i obracał się w kultowej śmietance towarzyskiej, którą wszyscy znają z pierwszych stron gazet… tych plotkarskich. Pewnego dnia, gdy zrobiło się wokół niego nadzwyczaj cicho i pusto, postanowił, że opisze w zeszycie swój największy i wstydliwy sekret, a następnie pośle go w świat. Zeszyt pt. „Projekt autentyczność” zostawił w kawiarni u Moniki. I tak zaczął się łańcuszek…

Autorka miała bardzo ciekawy i oryginalny pomysł na fabułkę. Bohaterowie tworzą wspólnie żyjącą książkę, która zmienia ludzkie losy. Jeśli nie bezpośrednio, to skłania ich do refleksji i motywuje do zmiany swojego życia. Czasem wystarczy zacząć od powiedzenia prawdy, a już czują ulgę. Kiedy mają szczęście, trafią na życzliwych ludzi, którzy zaoferują pomocną dłoń. „Każdy ma trzy życia: publiczne, prywatne i sekretne” – i ta myśl bardzo dobrze pasuje do bohaterów książki. Bohaterów, którzy borykają się z przeróżnymi problemami, jednak gdy spojrzą na nie oczami innych ludzi, nie wydają się już one końcem świata.

Jest to bardzo ciepła i urocza opowiastka, w której wszystko się udaje tak jak powinno. Może trochę wyidealizowana i nierealna, jednak każdemu przyda się czasem lekka lektura na odprężenie. I chociaż w posłowiu autorka wyjaśnia skąd pomysł na książkę oraz podkreśla, że to bardzo osobista dla niej powieść, bo większość postaci obdarzyła swoimi własnymi problemami, to zupełnie nie wyczuwa się tego ciężaru jaki przez lata jej ciążył. Relaksująca, intrygująca, urokliwa historia o wielu odcieniach przyjaźni.

wtorek, 9 marca 2021

„Wariatka z Komańczy” - Maria Nurowska

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania:  20 października 2015
ISBN”: 9788380691278
Liczba stron: 272
 

Kolejna przeczytana przeze mnie (jak zwykle błyskawicznie, bo w ciągu 2 dni) powieść Marii Nurowskiej opowiada o kolejnej silnej kobiecej osobowości. I chociaż autorka jest zdania, że nie istnieje literatura kobieca, lecz tylko dobra lub zła, to nie mogę uniknąć tego określenia myśląc o książkach Nurowskiej. To całkowicie kobieca, lecz nie babska, bo to określenie ma wydźwięk pejoratywny, literatura – pisana przez silną kobietę, przeważnie o silnych i nieprzeciętnych kobietach, dla kobiet. Jakich? Dla kobiet rozkoszujących się literaturą.

Tytułową wariatką z Komańczy jest malarka – Marta Kuhn, która po burzliwym życiu pełnym wzlotów i upadków (niby brzmi typowo, lecz fabuła jest wyjątkowo wartka i oryginalna) osiada w malowniczo położonym domku w Bieszczadach, by oddawać się swoim dwóm pasjom – malarstwu i psom. Światowy sukces jaki odniosła jej sztuka, pozwolił jej wykorzystywać swój talent, by pomagać fundacjom zajmującym się zwierzętami. Ta miłość do bezbronnych czworonogów będzie przyczyną niejednej tragedii jaka zdarzy się jeszcze w życiu Marty, ale nie uprzedzajmy faktów. Póki co, wydaje się, że w jej dość monotonnym (chociaż z pewnością nie nudnym czy zwyczajnym) życiu pojawi się nieco więcej barw, niż na malowanych przez nią węglem obrazach. Jak potoczy się znajomość z francuskim architektem, który w okolicy zajmuje się restaurowaniem cerkwi?

Narracja prowadzona jest na dwóch płaszczyznach czasowych przez narratorkę, która jest jednocześnie główną bohaterką. Opowiada ona naprzemiennie o swoim dawnym i obecnym życiu. Wątki z dzieciństwa i młodości przeplatają się z teraźniejszością, kiedy to zostaje uwięziona w ciemnym kontenerze gdzieś na ukraińskim odludziu. Zaskoczeni? Ja też byłam! Oczywiście, w swoim czasie wszystko się wyjaśni i nie zamierzam psuć czytelnikom przyjemności płynącej z lektury… Ten sposób opowiadania historii, który Nurowska już nieraz zastosowała w swoich książkach, wzbudza w czytelniku wyjątkową ciekawość, która nie pozwala odłożyć książki na dłużej. Wartka akcja, chociaż nie jest to thriller sensacyjny, staje się synonimem literatury Nurowskiej.

Oczywiście, jeśli pisze się o kobietach, to nie sposób nie pisać o miłości. Jednak ci, którzy przeczytali chociaż kilka książek Marii Nurowskiej, wiedzą, że nie będzie to typowe romansidło z happy endem. To książki wielowymiarowe i wielowątkowe, poruszające (jakby przy okazji) dużo ważnych problemów społecznych, politycznych i historycznych. Jednak autorka nie bombarduje nimi na każdej stronie. Wprawdzie od jakiegoś czasu dość intensywnie uprawia propagandę w mediach społecznościowych, ale książki (przynajmniej te, które przeczytałam) napisane są ze smakiem. W literaturze udaje jej się zachować równowagę i klasę.

O pasji, namiętności, miłości, o tym co dodaje życiu wartości i smaku – zarówno pośród dzikiej i inspirującej bieszczadzkiej przyrody, jak i w egzotycznych zakątkach świata! Fenomenalne portrety psychologiczne bohaterów Nurowskiej sprawiają, że ich historie na długo pozostają w głowach czytelników. Kolejna pełnowymiarowa i sugestywna biograficzna powieść fabularyzowana, chociaż tym razem o fikcyjnej postaci, lecz tak realnej i wręcz namacalnej, że aż chciałoby się żeby istniała naprawdę. Wariatka, obok której nie można przejść obojętnie.

niedziela, 7 marca 2021

„Długa noc w Paryżu” - Dov Alfon

Wydawnictwo: Czarna Owca
Tytuł oryginału:    לילה ארוך בפריז
Data wydania”:  30 września 2020
ISBN: 9788381431835
Liczba stron: 464

Książkę otrzymałam w prezencie gwiazdkowym ze względu na moje uwielbienie Paryża. Jednak niestety, charakter mojego ulubionego miejsca jest bardzo mało wyczuwalny w tej powieści. Jest to po prostu zupełnie inny typ książki. Autor skupia się w niej na zupełnie innych elementach. Ale po kolei.

„Długa noc w Paryżu to” wartki thriller polityczny, który swoją wyjątkowość zawdzięcza głównie sylwetce autora. Otóż jest to były pracownik izraelskiego wywiadu, który pisze o swojej byłej – najtajniejszej ze wszystkich – jednostce 8200, w której służył. Nie wiem czy w jakiejś innej książce znajdziemy informacje na temat funkcjonowania 8200 oraz innych służb obronnych Izraela. Pewnie niewiele osób było w ogóle świadomych istnienia takowej. Dov Alfon pisze natomiast o tych wszystkich instytucjach bardzo obszernie, a jednocześnie w przystępny sposób, otwierając na kartkach swojej książki drzwi do zupełnie innego świata. Świata polityki i bardzo nowoczesnej technologii, do której dostępu nie ma oczywiście przeciętny obywatel.

Akcja książki dzieje się podczas 24 godzin, częściowo w Paryżu, a częściowo w Izraelu i zaczyna się od zabójstwa młodego Izraelczyka na paryskim lotnisku. Zdarzenie z każdą minutą zaczyna mieć coraz więcej niewiadomych i budzi kolejne wątpliwości. A kiedy pojawią się następne ofiary jest już pewne, że wszystko jest inne niż się wydawało na początku. Sprawę pomaga rozwiązać charyzmatyczny i niesamowicie inteligentny nowy dowódca 8200, który całkiem prywatnie przebywa właśnie w stolicy Francji. Niezbędne będzie mu jednak wsparcie uroczej i młodziutkiej zastępczyni, która pod jego nieobecność kieruje jednostką w Izraelu…

Jest to zdecydowanie książka wielowątkowa, przedstawiająca wydarzenia, które dzieją się w tym samym czasie w różnych miejscach i wzajemnie się uzupełniają. Czytelnik musi więc mocno skupić uwagę na treści i kolejnych postaciach, o dość obco brzmiących nazwiskach, które pojawiają się w kolejnych rozdziałach (a dodam, że pojawią się też obywatele Państwa Środka…). Rozdziałach dość krótkich, lecz mocno treściwych, co wpływa znacząco na dynamikę czytania.

Thriller sensacyjny, w którym bohaterowie muszą „rozwiązać zagadkę”, więc czytelnik przypatruje się ich dochodzeniu. Niby nic odkrywczego. Jednak okoliczności są zdecydowanie oryginalne. Mamy bowiem do czynienia z konfliktem izraelsko-europejskim, zahaczającym o globalne porachunki prominentów ze świata polityki i finansów, którzy mają bardzo mocne plecy, a ich sprzymierzeńcy ulokowani są w wyjątkowo zaskakujących instytucjach. A tak na marginesie, gdy nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo o co chodzi. Powód całej afery jest zatem banalny jak i zakończenie książki, na które autorowi chyba zabrakło pomysłu, więc postawił na element miłosny. Pomijając zakończenie jak z innej książki (chyba, że kopiuj wklej nie poszło i to miała być inna książka…), warto sięgnąć po tę książkę, szczególnie po to, by przyswoić unikatową wiedzę na temat izraelskiego wywiadu. Poza tym, nie stracicie wiele czasu, gdyż czyta się ją błyskawicznie.


środa, 3 marca 2021

„Zrób mi jakąś krzywdę” – Jakub Żulczyk

Wydawnictwo: Świat Książki
Data wydania: 9 maja 2018
ISBN: 9788380317482
Liczba stron: 272

Kolejna książka-prezent spoza listy, na którą pewnie sama prędko bym się nie zdecydowała, gdyż jakoś ciągle mam poczucie, iż „szkoda mi czasu” (póki co) na współczesnych polskich autorów, których wysyp zalał ostatnio polski rynek książkowy. „Szkoda czasu” (oczywiście w cudzysłowie, a nie w cudzysłowiu, bo przecież nie „w dupiu”), bo jak można tracić czas na czytanie książek?! Bardzo lubię takie niespodzianki i niezmiernie mi miło, że ktoś wybrał ją pod kątem mojego gustu czytelniczego.

„Zrób mi jakąś krzywdę” to współczesna historia szalonej, młodzieńczej miłości, pełna kultowych elementów popkultury, które przywołują niezapomniane wspomnienia (przynajmniej jeśli chodzi o pokolenie 30-latków). Głównymi bohaterami są 25-letni Dawid oraz 15-letnia Kaśka (siostra jego kumpla, w której zakochuje się na całego). Można powiedzieć, że całe pokolenie, które dzieli tych dwoje, determinuje relację jaka się między nimi zaczyna rodzić. I tym sposobem autor serwuje czytelnikowi historię niczym z teledysku połączonego z grą komputerową. A wszystko to dzieje się dwubiegunowo – naprzemiennie: w niewyobrażalnie bogatej i podkręconej wyobraźni głównego bohatera oraz już bardziej „zwyczajnie” (chociaż na pewno nie normalnie) w książkowej rzeczywistości.

Jest więc ucieczka z domu, porwanie, kradzieże, pościgi i cała masa napotkanych po drodze „oryginałówž nie z tej bajki. A w tle tego całego galimatiasu słychać punk rocka i klikanie dżojstików od Nintendo. A i nierzadko głośny śmiech towarzyszący czytaniu, gdyż nie sposób nad nim zapanować. Dynamiczna narracja, pełna pikantnych i kąśliwych spostrzeżeń i dialogów niczym z kina akcji lub telewizyjnego serialu, którego nikt nie ogląda, ale każdy zna, mają wyjątkowy urok i chwytają za moje czytelnicze serce. Ten debiut Żulczyka przypomina mi trochę teksty Bartka prowadzącego bloga http://uzyjwyobrazni.com. Mam tylko nadzieję, że „wielkie umysły myślą podobnie” i nie wzorował się żaden z nich na tym drugim. Za bardzo ich lubię...

Bardzo udany debiut autorski, który bez wątpienia zapadnie w pamięci na długo i obudzi apetyt na więcej. Ja mam ochotę... za jakiś czas. Mam nadzieję, że będzie tylko lepiej. Specyficzna, romantyczna powieść drogi o wchodzeniu w dorosłość, fascynacji płcią przeciwną, przyjaźni nad którą fruwają „motyle w brzuchu” w takt punk rocka. Must read prawdziwego book’fana! Polecam. Smaczne.

Ps. podobno są plany ekranizacji tej powieści. Byłby to w końcu film na jaki czekam z ochotą. Jak za „dawnych lat”.