poniedziałek, 28 lutego 2022

„Czarni” – Paweł Reszka

Wydawnictwo: Czerwone i Czarne
Data wydania: 2019-01-01
Liczba stron: 336
ISBN: 9788366219137

„Czarni” to reportaż, który otrzymałam w prezencie. Sama nie przepadam za tym gatunkiem literackim. Chyba, że temat jest wyjątkowo interesujący (dla mnie). W tym przypadku niestety tak nie było – przeciwnie – temat kościoła, księży i zakonnic działa na mnie jak płachta na byka. Mimo to zdecydowałam się na lekturę – dla odmiany i ponieważ, prędzej czy później, chcę przeczytać wszystkie otrzymane książki.

„Czarni” to materiał dokumentalny o szeroko pojętym „kościelnictwie”. Napisany na podstawie rozmów z klerem, dokumentów (np. listów pisanych przez księży udostępnionych przez adresatów), pamiętnika pisanego przez księdza, anonimów wysłanych przez księży do swoich zwierzchników oraz własnych obserwacji autora podczas eksperymentu dziennikarskiego, kiedy przebrany za księdza testował reakcję otoczenia na swoją osobę. Przyznam, że te fragmenty były najciekawsze. Niestety stanowiły jej niewielką część.

Książka podzielona jest na rozdziały (zatytułowane tak jak siedem grzechów głównych), a te dalej na bardziej szczegółowe podrozdziały. Chociaż czasami odnosiło się wrażenie, że rozmówcy odchodzą trochę od tematu głównego, snując opowieści o swoich doświadczeniach, tak jakby po prostu chcieli się przed kimś wygadać, to książka daje dość szeroki wgląd w świat „czarnych”, ukazując więcej cieni niż blasków tego zawodu. Można ją traktować jak informator dla kandydatów na księdza, zanim zdecydują się wstąpić do seminarium i – nazwijmy to wzniośle – poświęcić swoje życie bogu.

Mimo że reportaż wydaje się być napisany obiektywnie i bezstronnie, to nie wzbudzi raczej sympatii ani pozytywnych uczuć w stosunku do kleru. I nie mam tu na myśli ekstremalnie negatywnych i powszechnie piętnowanych zachowań, takich jak np. pedofilia. Dodam, iż ten temat jest zaledwie wspominamy w rozmowach. Wychodzi na to, że wystarczy przedstawić wierny i prawdziwy obraz statystycznego księdza, by zniechęcić do tej grupy społecznej kogoś, kto patrzy na nich z zewnątrz. Najgorsze, że autor nie pisze o jednostkowych przykładach, które można traktować jako wyjątki. Wyjątkiem okazuje się ksiądz mający szczere powołanie, który potrafi poświęcić swoje życie kościołowi i robić to dodatkowo z zachowaniem celibatu.

Jeśli masz ochotę podnieść sobie ciśnienie, to sięgnij po tę książkę traktującą o wyjątkowo wyrachowanych, cynicznych, chciwych i obłudnych mężczyznach, którzy postanowili dla własnej wygody urządzić się w życiu wykonując zawód księdza. Załamujące, że aż tak wielki odsetek społeczeństwa, dorabiając ideologię do wiary, potrafi manipulować ludźmi i traktować ich z góry dla własnych korzyści. Gdyby nie cenzura, aż chciałoby się to nazwać po imieniu, czyli qr…stwem.

piątek, 25 lutego 2022

„Czas na mnie. Opowieść o Maćku Kozłowskim” – Agnieszka Kowalska

Wydawnictwo: Czerwone i Czarne
Data wydania: 2013-01-23
Liczba stron: 230
ISBN:  978-83-7700-065-6

Ta książka to ogromna niespodzianka. Gdy na jednej z grup zobaczyłam okładkę musiałam się upewnić czy dobrze widzę. Książka o Maćku (nie Macieju albo Marianie – ale o tym dowiedzą się ci, którzy po nią sięgną…) Kozłowskim – jednym z moim ulubionych polskich aktorów, którego dosłownie każde filmowe wcielenie uwielbiam. Nie jest to jednak jego biografia, chociaż czytelnik pozna sporo faktów na temat aktora.

Ta książka to wspomnienia napisane przez jego ukochaną, którą w końcu poślubił, z którą jednak nie spędził zbyt wiele czasu. To książka o ich miłości, codzienności i niecodzienności. Autorka-malarka w bardzo pięknych słowach wspomina tę ich wielką miłość, która ciągle trwa. To również książka o fizycznym rozstaniu z Maćkiem i o tym jak sobie z nim poradziła.

Związek Kozłowskiego i Kowalskiej mógł być postrzegany jako dość kontrowersyjny, ze względu na fakt iż oboje byli wielkimi osobowościami i indywidualistami. Podczas lektury chwilami odnosiłam wrażenie, że autorka próbuje wyjaśnić pewne niuanse związane z ich małżeństwem albo chce się usprawiedliwić, by zyskać w oczach postronnych. Oficjalnie się do tego nie przyzna, jednak takie miałam odczucia.

Książka wzbogacona jest licznymi zdjęciami aktora w towarzystwie żony, znajomych lub zwierząt które uwielbiał. Między wierszami możemy odnaleźć jego całkiem inną – i jakże inną od jego filmowych kreacji – twarz. Chociaż te wspomnienia do najdłuższych nie należą, to są bardzo treściwe i warto po nie sięgnąć – szczególnie jeśli darzyło się sympatią Maćka Kozłowskiego. Życzyłabym sobie, by stały się wstępem do rozbudowanej i wyczerpującej biografii tego aktora. I nie zgodzę się, że widzowie nie kojarzą go z nazwiska, chyba tylko totalni ignoranci!

środa, 23 lutego 2022

„Wyznaję” – Jaume Cabré

Wydawnictwo: Marginesy
Tytuł oryginału: Jo confesso
Data 1. wydania: 2011-01-01
Liczba stron: 768
ISBN: 9788363656249

Bardzo cieszę się, że otrzymałam tę książkę w prezencie i zostałam postawiona przed faktem dokonanym. Sama pewnie nieprędko sięgnęłabym po nią – z podobnych względów, z jakich tak późno przeczytałam Zafona. Nic nie poradzę na to, że odrzucają mnie tzw. modne książki modnych autorów. Może odrzucają to za mocne słowo, ale reklama i PR w moim przypadku osiągają dokładnie odwrotny skutek. Dostałam – przeczytałam – oczarowałam (się).

„Wyznaję” to prawdziwa, wielowątkowa powieść epicka, która pochłania od pierwszego rozdziału. To historia wyjątkowo zdolnego chłopca, który urodził się wprawdzie w nieprzeciętnej rodzinie, jednak ta w ogóle nie okazała mu ani ciepła, ani miłości. Najbliższymi stały się więc książki, których wkoło było mnóstwo. Z nimi spędzał czas, one wskazywały mu kierunki, one stały się jego towarzyszami dnia codziennego. Z rezolutnego chłopca, który fascynował się nauką i sztuką wyrósł oryginalny, żyjący w swoim świecie naukowiec, który stale poszerzał swoją wiedzę i pochłaniał kolejne książki.

„Wyznaję” to długi, bardzo osobisty list pisany przez głównego bohatera do swojej ukochanej, który traktować można jak wielkie wyznanie miłości. Chociaż, jak się później okaże, nie tylko. To historia jego, jego rodziny, najbliższych, ale i ważnego przedmiotu, który towarzyszył Adrianowi praktycznie od samego początku – zabytkowych skrzypiec, które nie do końca legalnie znalazły się w rodzinie chłopca w czasie drugiej wojny światowej…

„Wyznaję” to również przenikająca wiele warstw, czasów, zdarzeń, okoliczności rozprawa o istocie zła, która spaja poszczególne wątki i motywy tej książki. Książki, która poza osobistą historią Adriana, dotyczy także szeroko pojętej historii – nie tylko Hiszpanii, ale i bardziej globalnej – europejskiej – z uwzględnieniem wątku żydowskiej zagłady i obozów koncentracyjnych. „Wyznaję” to w końcu powieść przesiąknięta sztuką, która w pewnym sensie staje się jednym z jej bohaterów, chociażby pod postacią zabytkowych skrzypiec posiadających nawet własne imię. Osobista (jeśli można się tak wyrazić) historia instrumentu spaja wątki poszczególnych bohaterów niczym brakujący kawałek układanki.

Żeby nie było tak różowo, mam kilka krytycznych uwag. Odnoszę wrażenie, że autor chwilami starał się być bardziej oryginalny niż to konieczne. Mam tu na myśl niestandardowe prowadzenie narracji, które nie tyle nie jest chronologiczne, co w pewnym sensie patchworkowe. Retrospekcje albo wybieganie w przyszłość nie są raczej dla przeciętnego czytelnika problemem. Jednak zmiana bohatera na innego w obrębie jednej sceny czy dialogu, to już zabieg wg mnie trochę na siłę. Przy czym ten który np. kończy rozmowę ze swoim partnerem, zostaje w niej umieszczony z zupełnie innej epoki i miejsca. Owszem – podkreślenie uniwersalizmu zagadnienia, ale…? Jednak tym, co było dla mnie bardziej uciążliwe podczas lektury, był brak tłumaczeń obcojęzycznych cytatów. Bardziej popularne (i krótsze) sentencje łacińskie są do ogarnięcia, ale całe długie zdania po katalońsku, francusku, niemiecku to już raczej wątpliwe. Szczególnie rozczarowujące było to w ostatnim rozdziale – na finał historii, który z tego względu z pewnością wiele stracił. Niestety, ale po zakończeniu czuję niedosyt. Po części od pewnego momentu przewidywalne, ale też nie do końca jasne – właśnie przez brak tłumaczenia. Nie wszyscy są tak zdolni jak główny bohater.

Mimo wszystko jestem pod ogromnym wrażeniem twórczości Jaume Cabre i jego najważniejsza książka pozostanie w mojej pamięci na długo. Była to wyjątkowo długa, pełna zaskoczeń i emocji przyjemność obcowania z tą monumentalną powieścią. Polecam miłośnikom złożonych i znaczących opowieści.

niedziela, 13 lutego 2022

„Ostatnia podróż Winterberga” – Jaroslav Rudiš

Wydawnictwo: Książkowe Klimaty
Data wydania: 2021-09-11
Liczba stron: 584
ISBN:  9788366505315

„Ostatnia podróż Winterberga” to najnowsza powieść Rudisa, który jakiś czas temu trafił w mój czytelniczy gust. Przeczytałam kilka jego książek – wszystkie spodobały mi się praktycznie od pierwszej strony. Czeski humor bawił, czasem nawet do łez. Dlatego z wielką nadzieją i radością sięgnęłam po ten prezent, tym bardziej że jest to książka z dedykacją autora i dodatkowym autografem tłumaczki. Jednak „Ostatnia podróż Winterberga” to powieść specyficzna i zupełnie inna od poprzednich. Nie mogę powiedzieć, że bawiła tak jak jej poprzedniczki, jednak zaciekawiła.

Dwoje głównych bohaterów wyrusza razem w podróż – podróż przez wspomnienia i historię, ale i konkretne miejsca na terenie dawnych „Austro-Węgier”, które ich łączą. Koniecznie musi to być podróż koleją – im wolniejsza i bardziej przypominająca początek XX wieku tym lepsza. Wintenberg pracował jako motorniczy, ma więc słabość do pociągów, a ponieważ ma już 99 lat towarzyszy mu Jan Kraus – Czech, który mógłby być jego prawnukiem. Wprawdzie córka Winterberga wynajęła go, by pomógł ojcu w tej dosłownie ostatniej podróży, jednak splot wydarzeń sprawił, że panowie ruszyli rzeczywiście w świat.

Był to pomysł szalony, jak i sam Winerberg, który nie rozstaje się z wydanym 1913 roku przewodnikiem i non stop czyta go na głos, wywołując w ten sposób w otoczeniu konsternację, irytację albo złość. Gdy tych „napadów historii” (jak mawia) nie można przerwać, można je jedynie przeczekać. Tych dwojga różni praktycznie wszystko, jednak okazuje się, że świetnie odnajdują się w swoim towarzystwie, gdyż jest też coś co ich łączy… Co to jest i jakie tajemnice mają obaj panowie?

Główny wątek książki jest jej najmocniejszą stroną. Ciekawił mnie zarówno powód podróży, jak i jej finał. Jednak z przykrością muszę stwierdzić, że gorzej było z realizacją tych założeń. Na pewno nie można odmówić autorowi oryginalnego pomysłu na powieść, jednak ciężko mi wyobrazić sobie, że rzeczywiście spodobał się jakiemuś czytelnikowi w 100%. Zdecydowana większość z tych 584 stron to cytowane fragmenty kultowego turystycznego przewodnika – i jest tylko jeden problem – przewodnika z 1913 roku, więc mocno zdewaluowanego. Gdyby Winterberg podczas opowiadania swojej historii, zaledwie wspominał co ciekawsze (zabawniejsze, kontrowersyjne, tragiczne, charakterystyczne) fakty, byłoby całkiem ok. Jednak on po prostu czyta całe strony tego przewodnika, a my razem z nim. Przyznam, że czasem musiałam je „przeskoczyć”, bo było to nie do zniesienia.

Na szczęście oddech przynosi narracja w wykonaniu Krausa, która dotyczy zarówno teraźniejszości, jak i jego osobistej historii. Szkoda, że ten wątek przedstawiono w tak okrojonej wersji. Myślę, że rozbudowanie biografii Jana wpłynęłoby pozytywnie na całość. No ale autor miał inną wizję…

Cieszę się, że udało mi się dobrnąć do końca podróży Winterberga. Podróży melancholijnej, chwilami onirycznej, chociaż bardziej pasowałoby powiedzieć sennej, powolnej i mozolnej niczym kolej z początku XX wieku. Niestety, bedeker przytłoczył zarówno Winterberga jak i Krausa oraz podróż. Zabrakło tu równowagi. Jednak największym rozczarowaniem było zakończenie, na które czekałam z wielką nadzieją. Liczyłam, że będzie pointą, która wynagrodzi wcześniejsze potknięcia i da mi to czytelnicze spełnienie, które tak bardzo lubię. Niestety… Jaroslav Rudis chyba lepiej radzi sobie w krótszej i bardziej „skondensowanej” prozie.


sobota, 5 lutego 2022

„Dymy nad Birkenau” – Seweryna Szmaglewska

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data 1. wyd. pol.: 1964-10-01
Liczba stron: 382
ISBN: 9788381692120

Tzw. „powieści obozowe” od dłuższego czasu cieszą się dość duża popularnością. Na rynku literackim regularnie pojawiają się kolejne części serii. Mam tu na myśli fabularyzowane powieści historyczne, w których jednak główne skrzypce gra fantazja autora, zainspirowana kilkoma faktami historycznymi. Pomijając kilka wyjątków takich jak np. „Słowik” K. Hannah, serię Hanni Münzer czy powieści M. Nurowskiej, które można określić dodatkowo mianem literatury pięknej, nie bardzo mam ochotę sięgać po tego typu książki. Jeśli już czytam na ten temat, to preferuję wspomnienia, relacje czy literaturę faktu, w których brak miejsca na fikcję i fantazjowanie. Dlatego też postanowiłam przeczytać „Dymy nad Birkenau” czyli jedną z bardziej znaczących i pierwszych relacji literackich z obozu Auschwitz-Birkenau.

Seweryna Szmaglewska od 1942 do 1945 roku była więźniem obozu koncentracyjnego, a 18 stycznia 1945 roku, podczas marszu śmierci podjęła zakończoną sukcesem ucieczkę. To, że udało jej się tak długo przeżyć w Auschwitz, a na dodatek uciec, należy do rzadkości. Już od pierwszych dni na wolności zaczęła spisywać relację z tego piekła na ziemi, którego latami doświadczała. Będąc za drutami wykonywała liczne wyczerpujące i wyniszczające prace fizyczne, przeżyła też kilka ciężkich chorób, które doprowadziły do śmierci ogromne ilości więźniów. To wszystko razem wydaje się tak nieprawdopodobne, jakby Szmaglewska miała zapisane gdzieś na górze przeżyć ten koszmar i dać jego świadectwo – świadectwo więźniów i ofiar obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau.

„Dymy nad Birkenau” to relacja autorki z kilkuletniego pobytu w obozie koncentracyjnym. Wspomnienia nie są jednak pisane w pierwszej osobie. Szmaglewska pisze o wielu przypadkach, dając ogólny lecz bardzo konkretny i dokładny obraz sytuacji. Czytelnik jednak nie wie, których zdarzeń doświadczyła ona na własnej skórze. Trochę szkoda, nie umniejsza to jednak wartości jej relacji. Relacji, która porusza takie aspekty jak codzienność obozowa, a w szczególności prace, które musieli wykonywać więźniowie, warunki, w których przyszło im żyć, choroby jakie dodatkowo utrudniały im przeżycie i wiele innych. Książka opisuje również bardzo szeroko tych, którzy stali po drugiej stronie barykady, czyli SS-manów. Nie tylko ich sposób „prowadzenia” obozu, ale i jak postanowili odnaleźć się w tych specyficznych warunkach wyciągając z nich jak najwięcej korzyści.

„Dymy nad Birkenau” to wybitne osiągnięcie literatury obozowej, na co składają się nie tylko walory literackie ale i faktograficzne. Przetłumaczono je na wiele języków – również tych mniej popularnych jak mongolski czy chorwacki. W 1946 roku książka została dołączona do materiału dowodowego przez Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze. W procesach przeciwko zbrodniarzom III Rzeczy zeznawała również Seweryna Szmaglewska.

Książka jest chyba najmocniejszą i najbardziej wstrząsającą relacją z obozów koncentracyjnych jaką czytałam. Niesamowite, zaskakujące i przerażające fakty obrazujące „zwykłą” oświęcimską codzienność. Nieprawdopodobne ale prawdziwe. Myślę, że autorka bardzo dobrze poradziła sobie z przybliżeniem czytelnikom tej niewyobrażalnej rzeczywistości, którą trudno zrozumieć normalnemu człowiekowi. W czasie PRL „Dymy nad Birkenau” były lekturą w szkole średniej. Zdecydowanie powinno się do tego wrócić. Książka, którą należy przeczytać, by zrozumieć.