poniedziałek, 30 grudnia 2019

„Martwy sezon” – Aneta Jadowska

Cykl: Garstka z Ustki (tom 2) Wydawnictwo: Sine Qua Non
Data wydania: 30 października 2019
ISBN: 9788381296113
Liczba stron: 390

Bardzo długo czekałam na „Martwy sezon” – wg zapowiedzi miałam szansę przeczytać go podczas mojego czerwcowego urlopu w Ustce. Niestety, plany wydawnicze trochę zweryfikowała rzeczywistość i stał się on moim prezentem gwiazdkowym. Na wstępie muszę zaznaczyć, że w przypadku tej książki raczej nie będę obiektywna, gdyż Ustkę po prostu uwielbiam…

Druga część serii o Garstkach z Ustki różni się trochę od rozpoczynającego cykl „Trupa na plaży”. Jest to raczej powieść obyczajowa z elementami miłosnymi (czyli to co każda kobieta lubi najbardziej?), a dopiero w dalszej kolejności kryminał mający wyjaśnić zagadkę trupa, gdyż jak wiadomo tam gdzie Magdalena Garstka musi być i trup(y). Fabuła książki skupia się głównie na Tamarze czyli ciotce Magdy, która zastąpiła jej matkę i opiekowała się Garstką jak własną córką. Kobieta uległa poważnemu wypadkowi samochodowemu podczas pracy nad projektem fotograficznym w Szwecji. Poczuła, mimo iż traktowała się cały czas jak nomadkę, że miejscem gdzie chce wrócić do zdrowia jest właśnie Ustka – przy Magdzie. A ponieważ poważne złamanie nogi uniemożliwiało jej normalne funkcjonowanie i mogła pojeździć co najwyżej na wózku inwalidzkim a nie swoim stylowym „wielorybem”, potrzebowała kierowcy, który odwiezie ją do Ustki jej samochodem. I los ponownie postawił na jej drodze dawną miłość czyli Cezarego. Cezarego, który zresztą był uczestnikiem projektu i który przez te wszystkie lata rozłąki również wiele myślał o Tamarze…

I tak do zwariowanego świata Garstki zawitają dwaj nowi bohaterowie, którzy bardzo szybko poczują na własnej skórze „urok” Ustki i pensjonatu „Wielka Niedźwiedzica”. Nie będą jedynymi gośćmi u Marii Garstki. Na wypoczynek przyjechały także dwa emerytowane małżeństwa. Nazywające siebie „Łowcami duchów” z rozszczekanym terierem oraz drugie – specyficzne i wyjątkowo konfliktowe. Jak to u pani Marii bywa – pod swoim dachem znalazła miejsce i kolejna „Ptaszyna”, gdyż pensjonat ciągle kontynuuje swoją drugorzędną i tajną misję czyli pomoc maltretowanym kobietom. Jak w takiej rzeczywistości odnajdzie się Tamara i przede wszystkim Czarek – jako ktoś całkiem z zewnątrz? Czy udzieli im się „zabawa w detektywa” tak jak wcześniej Magdzie?

Ja, czytając „Martwy sezon” miałam wrażenie, że odwiedzam starych znajomych i podglądam trochę ich życie, co było bardzo przyjemnym doświadczeniem, podczas którego dobrze się bawiłam. Wprawdzie mało było w tej części tej mojej Ustki – niestety nie była tak mocno wyczuwalna jak w pierwszej części, gdzie spokojnie można było uznać miasteczko za drugiego głównego bohatera, a między wierszami odnaleźć dosłownie przewodnik turystyczny. Trudno się mówi, mi wystarczyły wspomnienia, bo i tak widziałam którędy spacerują bohaterowie, ale może być to rozczarowujące dla innych czytelników. Jeśli komuś nie przeszkadza, że wątek obyczajowo-rodzinno-miłosny zdominował opowieści sensacyjne, na pewno będzie zadowolony z kontynuacji historii Garstek. Ale jeżeli ktoś się jednak głównie nastawia na wartki kryminał trzymający w napięciu i zakończony zaskakującym finałem, może się poczuć lekko rozczarowany. Ja mimo wszystko z wielką chęcią przeczytam kolejny tom serii jeśli się taki pojawi, a mam przeczucie, że tak właśnie będzie, gdyż pewne wątki ciągle pozostają otwarte.

sobota, 28 grudnia 2019

„Dynia i jemioła. Nietypowe historie świąteczne” - Aneta Jadowska

Wydawnictwo: Sine Qua Non 
Data wydania: 24 października 2018
ISBN: 9788381292870
Liczba stron: 416

Twórczość Anety Jadowskiej poznałam poprzez jej „ustecki” kryminał opowiadający o moim ulubionym wakacyjnym miejscu. (Obecnie na półce czeka jego kontynuacja pt. „Martwy sezon” i przyznam, że kusi by sięgnąć po niego już dziś…) Jednak ponieważ autorka jakiś czas temu napisała „Nietypowe historie świąteczne” postanowiłam umieścić tę pozycję w „liście do Mikołaja” i tak właśnie – mimo iż nie jestem fanką fantastyki – przeczytałam „Dynię i jemiołę” czyli cykl opowiadań, których bohaterami są sztandarowe postacie z powieści Anety Jadowskiej, z typowego dla tej pisarki gatunku.

Przyznam, że forma opowiadań w tym gatunku – jak na początek mojej „przygody z fantastyką” – była optymalna. Historyjki niezbyt długie i napisane dość dynamicznie, przez co całość przeczytałam w ciągu 2 dni. Nie ukrywam, że dobrze się bawiłam podczas lektury – było zabawnie, lekko, nietypowo (szczególnie jak na mój gust literacki), ale mało świątecznie. Decydując się na tę książkę sądziłam, że opowieści będą bardziej osadzone w tej aktualnej atmosferze, a tymczasem okres świąt był jedynie tłem i to bardzo odległym, które w większości przypadków nie miało żadnego znaczenia dla treści. Historyjki równie dobrze mogły wydarzyć się w każdym innym czasie. No trudno – nie ma tragedii, ale jakiś dysonans pozostał.

Co do samych opowiadań, to odbieram je trochę na zasadzie baśni albo legend, ale dziejących się jak najbardziej w świecie współczesnym. Może wielką fanką fantastyki nie zostanę, ale dobrze bawiłam się czytając o wilkołakach, duchach, wiedźmach, cieniach i innych „zbirach” z alternatywnego świata „za bramą”. Bo tym, którym jak mi obce są powieści Jadowskiej, trzeba wspomnieć, że fabuła umieszczona jest głównie w świecie łudząco kojarzącym się z tym prawdziwym chociażby poprzez nazwy miejsc takich jak Thorn, Trójprzymierze, Sawa oraz Wars, gdzie na ulicy spotkać można jednak nie tylko żywego człowieka ale i np. zmiennokształtnych, potrafiących przybierać postać zarówno zwierząt jak i ludzi.

Poza tym podobało mi się umieszczenie w treści kultowych elementów z popkultury pod zmienionymi dowcipnie nazwami. I tak np. jedna z wiedźm – Malina – pracowała w kawiarence o nazwie „Starbunny” – czyż to nie urocze?  A czytając zakończenie jednego z opowiadań, w którym płatna zabójczyni potworów Nikita miała spłacić dług wdzięczności swojemu partnerowi od mokrej roboty, pomagając przeobrazić jego mieszkanie w „dom” podczas zakupów w Ikei, sprawiło, że śmiałam się na głos. Nie wiem do końca czy taki był zamysł autorki, ale mnie te opowiadania naprawdę bawiły, chociaż chwilami miało być chyba dość „straszno”…

Fanom sztandarowej twórczości Anety Jadowskiej nie trzeba chyba polecać tych opowiastek. Sceptykom, którzy ostrożnie podchodzą do fantastyki polecam, by mogli się przekonać, że ten gatunek również może dostarczyć niezłej dawki rozrywki. Miło spędzony czas.


poniedziałek, 23 grudnia 2019

„Małe zbrodnie małżeńskie” - Éric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak
Tytuł oryginału: Petits crimes conjugaux
data wydania: 2005
ISBN: 8324005803
liczba stron: 100

Chcąc wypełnić sobie czytelniczo ostatni dzień przed świętami, postanowiłam sięgnąć po coś krótkiego, trafiło więc na dramat Schmitta pt.: „Małe zbrodnie małżeńskie”. Chciałam dziś skończyć, by jutro – z czystym sumieniem – móc rozpocząć jakiś gwiazdkowy prezent, jednak się trochę przeliczyłam. Zamiast spędzić z tą książką jeden dzień lub wieczór, spędziłam około półtorej godziny i znowu jestem w punkcie wyjścia…

To właściwie moje drugie spotkanie z tym utworem, gdyż kilka lat temu miałam przyjemność oglądać spektakl teatralny na jego podstawie. Na scenie było bardzo dynamicznie, podobnie jak podczas dzisiejszego czytania. Utwór opowiada historię małżeństwa z 15-letnim stażem. Opowieść rozpoczyna się w momencie, kiedy żona przyprowadza do mieszkania męża cierpiącego na amnezję będącą skutkiem wypadku. Wspominając czasy przed wypadkiem próbuje namalować mężowi jego obraz, czy aby na pewno jest on jednak jego a nie jej? Między parą dochodzi do bardzo żywiołowego i energicznego dialogu, podczas którego co chwilę – zarówno czytelnik jak i zaangażowani – dowiadują się kolejnych rewelacji. Polemika przypomina chwilami „mecz ping-ponga” – tak szybko ripostują wypowiedzi interlokutora! Celowo nie piszę nic więcej na temat treści, gdyż nie chcę pozbawić czytelnika zabawy!

Przysłuchiwanie się tej rozmowie było świetną rozrywką, gdyż cały utwór to właściwie jedna małżeńska rozmowa. Zaskakująca, emocjonująca, chwilami zabawna i rozczulająca, pełna zwrotów akcji, ale i nostalgicznie wywołująca wspomnienia. Schmitt jak zawsze w doskonałym gatunku, chociaż tym razem wybrał mniej popularny (przynajmniej dla siebie) dramat. Jednak spokojnie – czytelnik „wchodzi” w akcję jak w najbardziej wartkiej powieści. Szczerze polecam!

sobota, 21 grudnia 2019

„Śnieżna siostra” – Maja Lunde

Cykl: Kwartet sezonowy (tom 1)
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie    
Tytuł oryginału: Snøsøsteren
Data wydania: 16 października 2019
ISBN: 9788308069455
Liczba stron: 192

Maja Lunde trafiła w mój gust czytelniczy już pierwszą książką po jaką sięgnęłam czyli „Historią pszczół”. Z wielką ochotą przeczytałam również następną część „kwartetu ekologicznego”, a obecnie czekam z niecierpliwością na kolejne (chyba już niedługo, gdyż pojawiło się ostatnio niemieckie tłumaczenie jej trzeciej książki…). I pomimo faktu, iż teoretycznie „Śnieżna siostra” jest książką dla dzieci, uznałam, że w tym szczególnym okresie przedświątecznym miło będzie przeczytać współczesną „opowieść wigilijną” – tak, by trochę wprowadzić się w odpowiedni nastrój.

„Śnieżna siostra” to historia rodzinna, której głównym bohaterem jest 10-letni Julian – chłopiec, który chyba w tym roku nie będzie mieć Bożego Narodzenia. Jego rodzina przeżywa ciągle trudne chwile, ze względu na śmierć starszej siostry Juliana. Czas zatrzymał się w miejscu, próbują zapomnieć, by zniknął też ból, ale czy to jest na pewno dobre rozwiązanie? I wtedy na drodze Juliana staje Hedvig – zawsze radosna, pełna energii i piegów na nosie dziewczynka, która miewa setki pomysłów na sekundę…

Książka Mai Lunde to niezwykle ciepła, emocjonująca i wzruszająca opowieść o rodzinie, przyjaźni i świętach – wg mnie nie tylko dla dzieci. Zresztą w każdym drzemie gdzieś jego wewnętrzne dziecko i warto dać mu dojść jednak do głosu – dla samego siebie… To opowieść, która wskazuje drogę, daje nadzieję i wsparcie.

Dodatkową zaletą, której nie można przemilczeć jest szata graficzna „Śnieżnej siostry”. Jest to klasycznie piękne wydana książka z wyjątkowymi ilustracjami, które kojarzą mi się z książkami z dzieciństwa. Trudno oderwać od nich wzrok! To książka, która będzie idealnym prezentem świątecznym dla czytelnika w każdym wieku, by podkreślić tę szczególną okazję i obudzić wspomnienia.




niedziela, 1 grudnia 2019

„Mock. Golem” – Marek Krajewski

Cykl: Eberhard Mock (tom 9)
Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 16 października 2019
ISBN: 9788324059119
Liczba stron: 416

„Mock. Golem” to najnowsza książka z cyklu o Eberhardzie Mocku i zarazem pierwsza przeczytana przeze mnie po spotkaniu autorskim z Markiem Krajewskim. Chyba przez to, podczas lektury cały czas dźwięczał mi w uszach jego charakterystyczny, niski głos. Muszę przyznać, że było to ciekawe doświadczenie. Ciekawe, bowiem podczas wspomnianego wieczoru dowiedziałam się kilku informacji o samej książce, a także o jej autorze. Np. że nie gustuje w alkoholu i jest całkowitym abstynentem, a „alkoholizm i narkomanię uznaje za wielkie nieszczęście ludzkości”. Czy to właśnie z tego względu postanowił osnuć fabułę tej książki wokół alkoholizmu głównego bohatera?

Tym razem 38-letni Eberhard przeżywa osobistą tragedię, którą próbuje załagodzić właśnie alkoholem. Z każdym dniem jednak stacza się coraz bardziej. Problemy się mnożą zamiast znikać. Co gorsza, w tym stanie nie zauważa, że staje się narzędziem w rękach przebiegłego i fanatycznego przeciwnika, który chce go wykorzystać… Pojawi się problem Żydów ze wschodu, którzy mieli traktować Breslau zaledwie jako przystanek w drodze do „ziemi obiecanej”. Będzie również o „tańczącej sekcie Mesjasza” doprowadzającego młode kobiety do „samobójstwa z melancholii”. Pojawią się też nieuczciwe praktyki medyczne w różnym wydaniu… Jak zawsze dość spora dawka przemocy i brutalności – tym razem nie tylko w wykonaniu Mocka, który sam stanie się ofiarą.

Ponieważ jednak stali czytelnicy znają z poprzednich książek Krajewskiego dalsze losy nadwachmistrza, wiedzą, że jego koniec jest jeszcze daleki i ponownie wyjdzie obronną ręką ze wspomnianych tarapatów. Zaciekawionym w jaki sposób się to stanie, szczerze polecam sięgnąć po 9 tom cyklu. Fanów uspokoję – Marek Krajewski zapewnił, że zamierza pisać o Eberhardzie jeszcze przez 7 lat, zakładając, że wydaje jedną książkę z cyklu rocznie, czeka nas jeszcze kilka spotkań z Mockiem. Tym razem poznaliśmy jego wyjątkowo osobistą i rzekłabym nawet – wrażliwą twarz. Szczególnie z tego względu ciekawi mnie bardzo kolejna odsłona.

Z niecierpliwością czekam na kolejną historię Mocka i nie wykluczone, że w tym czasie sięgnę w końcu po drugi popularny cykl Krajewskiego – jak się okazało o jego ulubionym literackim bohaterze – Edwardzie Popielskim.

środa, 20 listopada 2019

„Kiedy byłem dziełem sztuki” - Éric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak Literanova 
Tytuł oryginału: Lorsque j'etais une oeuvre d'art
data wydania:  3 listopada 2014
ISBN: 9788324026333
liczba stron: 264
 

„Kiedy byłem dziełem sztuki” to kolejna opowieść-przypowieść autorstwa popularnego francuskiego pisarza, który jest marką samą w sobie. Zawsze wiele obiecuję sobie, gdy sięgam po kolejne książki Schmitta. Póki co, jeszcze mnie nie zawiódł, chociaż przyznam, że ta powieść nie zostanie moją ulubioną. Nie można jednak zarzucić, że fabuła jest nieoryginalna czy też mało wyjątkowa! Pisarz zaskoczył ponownie.

Tytułowym dziełem sztuki jest Adam Bis, czyli stworzony przez sławnego artystę udziwniony stwór – dosłownie ludzka rzeźba. Pewnie wiele osób ma teraz skojarzenia z Frankensteinem… Coś w tym chyba jest. Adam w poprzednim swoim życiu – tym pierwszym, prawdziwym – czuł się bardzo nieszczęśliwy. Przytłoczony przez sławę jaką cieszyło się jego dwóch pięknych braci bliźniaków, czuł się przez cały czas wręcz niewidzialny, tak jakby nigdy nie istniał. Podczas kolejnej próby samobójczej spotkał jednak na urwisku intrygującą postać, a był nią wspomniany wcześniej artysta – Zeus Peter Lama. Ten poprosił go jedynie o odsunięcie swojej decyzji w czasie na 24 godziny. Zapewniał, że może odmienić jego życie i dać mu większą sławę od jego braci. Młody chłopiec nie przypuszczał, że dosłownie podpisał pakt z „diabłem”.

Książka traktuje wg mnie o dość oczywistych tematach, jednak – jak to zawsze w przypadku Schmitta – ubranych w piękne słowa. Opowieść dość surrealistyczna pełna filozoficznych myśli, przekazanych jednak niezwykle przystępnie i zrozumiale. Poruszana jest przede wszystkim kwestia prawdziwego piękna, które każdy z nas nosi w sobie i które prędzej czy później zostanie odkryte przez tę właściwą osobę. Dalej autor pyta, co jesteśmy w stanie zrobić, by osiągnąć sukces i sławę, i czy nasze wyobrażenie o nich rzeczywiście zapewni to prawdziwe szczęście. Czy wyrzekając się siebie zapewnimy sobie radość i zadowolenie? I przede wszystkim, gdzie są granice sztuki i czy cokolwiek ogranicza artystę?

Ładna, intrygująca i pozytywna historia, która przypomina o kilku ważnych i jednoznacznych prawdach, którymi powinniśmy kierować się w życiu. Godna uwagi

poniedziałek, 18 listopada 2019

„Apartament w Paryżu” – Michelle Gable

Wydawnictwo: W.A.B. 
Tytuł oryginału: A Paris Apartment
Data wydania: 4 lipca 2018
ISBN: 9788328057708
Liczba stron: 576

Na książkę „Apartament w Paryżu” zwróciłam uwagę przez powieść Guillaume Musso o tym samym tytule. Stwierdziłam, że interesującym może być czytanie dwóch różnych, a tak samo zatytułowanych książek, a ponieważ – jak chyba „powszechnie” wiadomo – mam bzika na punkcie Francji, decyzja była prosta.

„Apartament w Paryżu” Michelle Gable opowiada historię dwóch kobiet, które łączy tytułowe mieszkanie. Jedna z nich – April – młoda amerykańska rzeczoznawczyni, pracująca dla znanej firmy zajmującej się licytacjami antyków, trafia do apartamentu, by przeprowadzić ekspertyzę znajdujących się w nim przedmiotów. Przedmioty te, jak i cały apartament, należały przed niespełna wiekiem do drugiej głównej bohaterki – Marty de Florian, która była luksusową kurtyzaną. O jej losach czytelnik jak i sama April dowiaduje się z pamiętników znalezionych pomiędzy meblami. Z każdą przeczytaną stroną młoda Amerykanka ulega coraz większemu czarowi wyjątkowej Francuzki. Aż w końcu za cel stawia sobie zorganizowanie aukcji poświęconej tylko i wyłącznie dziedzictwu Marty, gdyż uznaje, że jej dobytek straci wiele na wartości będąc umieszczonym pomiędzy „zwyczajnymi” antykami na wielu tematycznych aukcjach.

Zadanie jakiego podejmuje się April jest dość trudne, ale czy niewykonalne? Wprawdzie swoje paryskie życie podporządkuje głównie zbieraniu kolejnych informacji na temat Marty, ale przecież nie samą pracą człowiek żyje i to na dodatek w Paryżu! Tym bardziej, że na horyzoncie pojawi się interesujący prawnik… Nie można chyba pisać o francuskiej stolicy, nie poruszając tematu miłości. Jednak ta książka to nie tylko „babskie romansidło”. To powieść obyczajowa z historią w tle i to niezwykle interesującą, gdyż jak się okaże główna bohaterka spokrewniona jest z Wiktorem Hugo, a na dodatek zawodowo miała okazję poznać wiele interesujących osobistości, powszechnie znanych z kart historii.

Ostatecznie, książka zrobiła na mnie duże wrażenie i jestem zadowolona, że zdecydowałam się po nią sięgnąć, chociaż jest dość nierówna. Pierwszą połowę czytało mi się dość mozolnie, jednak w drugiej części akcja tak przyspieszyła, że „pochłonęłam” ją w jeden dzień. Intrygująca, zaskakująca i bardzo paryska, mimo, że napisana przez Amerykankę. Polecam, chociaż raczej czytelniczkom.

sobota, 28 września 2019

„Cierpkie grona” – Zofia Mąkosa

Cykl: Wendyjska Winnica (tom 1)
Wydawnictwo: Książnica
Data wydania: 10 maja 2017
ISBN: 9788324582648
Liczba stron: 496

Po „Cierpkie grona” sięgnęłam ze względu na fakt, iż akcja powieści rozgrywa się na pograniczu polsko-niemieckim (czyli w moich rodzinnych okolicach) przed i w trakcie II Wojny Światowej. Wprawdzie bardziej ciekawi mnie kontynuacja tej historii – czyli 2 tom cyklu, którego akcja dziać się będzie już bezpośrednio w Grünbergu, jednak uznałam, że lepiej poznać tę opowieść chronologicznie – od samego początku. Myślę, że w tym przypadku to najlepsze rozwiązanie.

Debiutancka książka Zofii Mąkosy to powieść epicka, w której fakty historyczne przeplatają się z fikcją literacką, a ponieważ autorka jest z wykształcenia historykiem, książka ma bez wątpienia dużą wartość merytoryczną. Jest to właściwie pewnego rodzaju kronika, obrazująca życie na terenie obecnego województwa lubuskiego, które kiedyś należało do III Rzeszy. Pisarka skupia się głównie na codziennych sprawach mieszkańców Chwalimia zwanych Wendami. Przyznam, że nie kojarzyłam wcześniej tej grupy etnicznej i dlatego tym bardziej cieszę się, że mogłam tu o nich przeczytać.

„Cierpkie grona” to saga rodzinna, której głównymi bohaterkami są Marta Neumann oraz jej córka Tila. Niby ich losy możnaby określić mianem całkiem zwyczajnych, jednak przedstawiono je w tak interesujący sposób, że czytelnik śledził je zaintrygowany i z każdym rozdziałem w coraz większym napięciu. W swojej książce autorka skupia się głównie na przedstawieniu roli kobiet we wspomnianym wyżej okresie, ich determinacji, sile, zaradności. Nie tylko na przykładzie matki i córki, ale i ich bliskich, znajomych i sąsiadek. Często brały na swoje barki niewyobrażalnie dużo obowiązków, by utrzymać dom i rodzinę, kiedy mężczyźni musieli walczyć na froncie. Ich postawa imponuje. Siłą rzeczy Mąkosa poruszą również problem Żydów oraz obozów pracy, do których trafiały także niemieckie obywatelki odsiadując w nich wyroki. Miały więc teoretycznie szansę wyjść z tego specyficznego więzienia o ile udało im się przetrwać. Jak okrutne to miejsce i jak tragiczne były losy osadzonych przedstawia na przykładzie Janki, niesłusznie skazanej na 5 lat zamknięcia.

Książkę polecam, szczególnie zainteresowanym 2 Wojną Światową oraz historią pogranicza polsko-niemieckiego. Wprawdzie stylistycznie nie zawsze wszystko mi się zgadzało, ale wierzę, że z każdą kolejną powieścią autorka będzie doskonalić swój warsztat literacki i jej książki będzie się czytało jeszcze lepiej. Zwyczajna-niezwyczajna książka o życiu na prowincji, ukazująca w uniwersalny sposób ludzkie losy. A co najważniejsze, zachęcająca do sięgnięcia po kolejny tom, co uczynię z wielką chęcią… za jakiś czas.

środa, 21 sierpnia 2019

„Napój miłosny” - Éric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak Literanova 
Tytuł oryginału: L'Elixir d'amour
data wydania: 26 stycznia 2015
ISBN: 9788324026562
liczba stron: 144

„Napój miłosny” Schmitta to powieść pisana w formie listów pomiędzy byłymi kochankami. Korespondencja zaczyna się tuż po ich rozstaniu, którego skutkiem była również wyprowadzka Luizy z Paryża i to aż do Kanady. A przyczyną? Wina leży po jednej stronie – i to winny jest Adam – sarkastyczny i pewny siebie psychoanalityk, który ma dość lekkie podejście do wierności w związku i zdecydowanie rozgranicza miłość od seksu, który jest przyjemnością. A dlaczego mężczyzna (w sumie dlaczego ktokolwiek) miałby rezygnować z przyjemności?

Czytelnik podgląda więc korespondencję tych dwojga, których ciągle jeszcze wiele łączy. W zasadzie ich relacja przechodzi na zupełnie inne tory. Chwilami przypomina nawet bardziej przyjaźń – wymiana zdań między nimi jest bardzo intymna i porusza wiele osobistych tematów. Jednak motywem przewodnim jest pytanie, czy istnieje jakiś sposób na to, by rozkochać w sobie każdą osobę – coś w rodzaju „miłosnego eliksiru”, który zawsze zadziała. Adam jest zdania, że jak najbardziej i przechwala się, iż zna taką metodę! Eliza niby niedowierza, jednak… i tu czeka na czytelników niespodzianka! Jest to niezwykle zajmująca rozmowa, której finał mocno intryguje i w końcu zaskakuje, powodując uśmiech na twarzy czytelnika! No tak – taki pomysł mógł mieć „tylko” Schmitt!

Polecam – jak zawsze zresztą – powieść Ericha-Emmanuela Schmitta, gdyż ponownie przygotował wyjątkowo oryginalną książkę dla swoich czytelników, która jest może niezbyt dużą objętościowo, ale bardzo treściwą lekturą skłaniającą do refleksji i zadumy – nad tym co było, nad tym co jest i być może nad przyszłością. Poza tym Schmitt to taki czarodziej słów – czytanie jego książek to „po prostu” wielka przyjemność. Czemu jej sobie nie podarować?

środa, 14 sierpnia 2019

„Opowieści fantastyczne” – Fiodor Dostojewski

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie   
Tytuł oryginału: Pietierburgskije snowidienija w stichach i prozie; Bobok; Malczik u Christa na jołkie; Mużyk Mariej; Stoletniaja; Krotkaja; Son smiesznogo czełowieka; Priłożenije: Kak opasno priedawat'sia czestolubiwym snam
Data wydania: 1988
ISBN: 830801352X
Liczba stron: 194

Tak jak przypuszczałam, pod nazwą FANTASTYCZNE nie kryły się wcale takie typowe opowiadania, które można by określić mianem tego gatunku. Ponieważ fantastyka to raczej nie moja bajka, a elementy surrealistyczne i groteskowe przyjmuję w literaturze tylko w symbolicznej ilości (wyjątek: ukochany „Mistrz i Małgorzata” – wyjątek potwierdzający regułę?) – dla mnie było to bardzo pozytywne „rozczarowanie”. Dodam, że elementy ze świata fantastyki ograniczały się właściwie jedynie do ukazywania sennych mar i widziadeł, które spotykała większość bohaterów opowiadań. Poza tym, jeśli mam być szczera, to w niektórych utworach było mi bardzo trudno dopatrzyć się tej fantastyki…

Uważam te opowiadania za jak najbardziej realistyczne, czyli takie, jak typowe powieści Dostojewskiego. Jednak mimo wszystko nie wywarły na mnie takiego wrażenia jak np. ulubiona „Zbrodnia i kara” (klasyka sama w sobie!). Owszem, pewne utwory ze zbioru „Opowiadania fantastyczne” zdecydowanie wyróżniają się na tle pozostałych, ale ogólnie czegoś mi w tej książce brakowało. Może to kwestia bardzo oszczędnej – krótkiej – formy? Czegoś było mi za mało, za szybko się kończyły – jak mgnienie oka.

Co mi się w nich podobało, to wyczuwalny charakter i klimat typowy dla rosyjskich pisarzy. To coś, po czym od razu pozna się wschodnią duszę. Sposób przedstawiania przez Rosjan rzeczywistości jaka ich otacza jest niepowtarzalny i praktycznie od razu zauważalny. To coś, co mnie urzekło w literaturze rosyjskiej już bardzo dawno temu. Także w „Opowiadaniach fantastycznych” czytelnik mógł „podglądać” typową rosyjską rzeczywistość, a jak mówił sam Dostojewski „czy może być coś bardziej fantastycznego i bardziej zaskakującego – ba, często mniej wiarygodnego niż rzeczywistość”? Polecam mimo wszystko, bo to Dostojewski i warto poznać go od trochę innej strony. Chociaż nie mogę się doczekać kiedy sięgnę po jego kolejną POWIEŚĆ…

sobota, 27 lipca 2019

„Labirynt duchów” – Carlos Ruiz Zafon

Cykl: Cmentarz Zapomnianych Książek (tom 4)
Wydawnictwo: Muza
Tytuł oryginału: El Laberinto de los Espíritus
Data wydania: 11 października 2017
ISBN: 9788328707757
Liczba stron: 896

„Labirynt duchów” to ostatnia część zamykająca tetralogię Zafona pt. „Cmentarz zapomnianych książek”. Miałam na nią ochotę już od dawna, ale nie chciałam zbyt szybko pozbywać się przyjemności poznawania dalszego ciągu historii, a w zasadzie jej zakończenia, jak i nie chciałam się pożegnać „już na zawsze” (?) z jej wyjątkowymi bohaterami. Na szczęście przez 900-stronicową objętość mogłam z tą lekturą obcować niemal tydzień, co było miłą odmianą, gdyż zazwyczaj kończę „standardowe” powieści po 2-3 dniach.

Mogłoby się wydawać, że kolejna część nie przyniesie już czytelnikowi nic nowego, jednak nic bardziej mylnego! Fabuła „Labiryntu duchów” skupia się wokół całkiem nowej, budzącej sympatię, postaci – Alicji Gris, której losy oczywiście w jakiś sposób będą powiązane ze starymi bohaterami, jednak jej pojawienie się łączy się z całkiem nowymi i niezwykle intrygującymi wątkami, których oczywiście nie będę tu zdradzać. Wspomnę tylko, że los samej bohaterki do złudzenia przypomina tytułową Nikitę z filmu Luca Bessona. Tak – tym razem będzie trochę strzelania i przemocy. Jednak, mimo iż niektóre sceny są dość drastyczne, książka nie straciła swojego uroku. Autor zachował równowagę, chociaż zdecydowanie pokazał inne oblicze historii, co jest oczywiście tylko i wyłącznie zaletą. Zaskoczenia w literaturze są niezwykle ważne – przynajmniej dla mnie.

Już przy okazji pisania opinii o innej książce Zafona wspomniałam, iż nie ma takich słów, które w pełni oddadzą wyjątkowość dzieł tego autora. Je trzeba po prostu przeczytać, by się o tym przekonać! By móc ulec ich urokowi. Mnie niezmiennie oczarowują i dostarczają całego spektrum doznań. Wzruszają, zaskakują, trzymają w napięciu, wywołują uśmiech do swoich myśli – czarują! Z każdą kolejną częścią serii byłam pod coraz większym wrażeniem i coraz większą sympatią darzyłam jej bohaterów.

Zakończenie godne całego cyklu i chociaż autor daje sobie pewną furtkę, by jednak jeszcze kiedyś móc powrócić na Cmentarz Zapomnianych Książek, to wg mnie opowieść jest już spełniona i zakończona. Na jego miejscu raczej zrezygnowałabym z jej przeciągania na siłę. Czasem można „przedobrzyć”, a w tym przypadku byłaby to wielka szkoda.

piątek, 19 lipca 2019

„Trucicielka” - Éric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak Literanova 
Tytuł oryginału: Concerto a la memoire d'un ange
Data wydania: 7 lutego 2011
ISBN: 9788324016198
Liczba stron: 240

Jeśli Erich-Emmanuel Schmitt to wiadomo, że będzie o uczuciach i to w dużych dawkach. Tak też jest tym razem. „Trucicielka” to zbiór 4 opowiadań, przy okazji którego dowiedziałam się dlaczego autor tak upodobał sobie ten gatunek – ale o tym trochę później…

Cykl otwiera tytułowe opowiadanie o kobiecie, którą oskarżono o otrucie swoich trzech mężów. Starszą panią jednak ułaskawiono. Lokalna społeczność spekuluje, każdy mieszkaniec miasteczka ma swoje podejrzenia. Jednak prawdę pozna tylko jeden człowiek – kto, dlaczego i co będzie dalej??? Z pewnością zmieni to jego przyszłe życie, a czy będzie przełomowe również dla „trucicielki”?

Bohaterem kolejnego opowiadania pt.: „Powrót” jest marynarz, który – by utrzymać swoją rodzinę – większość życia spędza na morzach. Właściwie od dawna dbanie o swoje dzieci ogranicza się w jego przypadku do zapewnienia im bytu. Pewnego dnia – będąc bardzo daleko od domu – dowiaduje się z telegramu, że jego córka nie żyje. Z powodu trudności w łączności nie można uzyskać dokładniejszych informacji. Zanim nie zejdzie na ląd przeżywa męki, gdyż miał 4 córki. Autor niesamowicie przedstawia psychikę ojca, który znalazł się w tak tragicznej sytuacji.

„Koncert Pamięci anioła” to chyba najbardziej zaskakujące opowiadanie z tego zbioru. O dwójce muzyków, których życie diametralnie zmienia jedno przypadkowe a zarazem tragiczne zdarzenie. Powoduje ono, że obaj zamieniają się poniekąd swoimi rolami. Cwaniactwo zastąpi szlachetny altruizm, a czystość i łagodność zostaną wyparte przez chęć zemsty. Jak zakończy się historia „Kaina” i „Abla” – bo tak często nazywani byli chłopcy w młodości? Niezwykle osobliwy i nietuzinkowy utwór.

Zbiór zamyka „Elizejska miłość” – opowiadanie o rzeczywistych relacjach prezydenckiej pary, które diametralnie różnią się od kreowanego przez nich modelu idealnego małżeństwa. O tym jakie uczucia pojawiają się kiedy miłość się kończy. I czy kończy się definitywnie? Czy ewoluuje, przybiera nietypowe oblicze, by w końcu wybuchnąć ze zwielokrotnioną mocą? Z pewnością o Miłości przez duże M.

Jeśli chodzi o te opowiadania, nie zrobiły one na mnie takiego wrażenia jak poprzednie. Chociaż muszę przyznać, że im więcej mija czasu od ich przeczytania, tym bardziej na mnie oddziałują. Z pewnością skłaniają do refleksji i nie pozostawiają czytelnika obojętnym. Poza tym jest to, co zawsze u Schmitta, więc jego miłośnicy będą z pewnością ukontentowani. Są niebanalne postacie z oryginalną historią pełną emocji, opisane w wyjątkowym stylu – subtelnym, chwilami poetyckim ale też z drugiej strony takim bliskim – chyba każdemu – nienachalnym i bardzo przystępnym.

Dla mnie szczególną zaletą tego zbioru opowiadań jest umieszczony na końcu książki „Pamiętnik autora”, z którym zetknęłam się po raz pierwszy, a który od jakiegoś czasu umieszcza on w drugim wydaniu swoich książek. Ponieważ z feedbacku, jaki Schmitt otrzymał od swoich czytelników dowiedział się, iż cenią oni sobie te jego zapiski, pierwszy raz dołączył je do pierwszego wydania książki. Jako że pamiętnik powstawał równolegle z utworami, dowiemy się z niego nie tylko jakie okoliczności towarzyszyły ich powstaniu, ale również dlaczego autor zdecydował się na pisanie tak wielu opowiadań. Wbrew pozorom każdy z jego zbirów jest spójną, przemyślaną i zaplanowaną całością, a nie oddzielnymi utworami (chociaż oczywiście można je czytać pojedynczo).

Co ciekawe, autorowi zdarza się czasem pisać opowiadania np. z okazji jakiegoś wydarzenia, a nie z myślą o konkretnym cyklu – na tzw. „luźnych kartkach”. Jeśli kiedyś zostaną wydane opatrzy je tytułem „Opowiadania zebrane”. Przyznam, że miałabym ochotę poznać Schmitta od tej strony. Póki co, na mojej półce z książkami oczekującymi na przeczytanie znajdują się trzy powieści Schmitta. Czas więc na małą zmianę, po której ponownie wiele sobie obiecuję.

niedziela, 30 czerwca 2019

„Dziecko Noego” - Éric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak 
Tytuł oryginału: L'enfant de Noé
data wydania: 2007
ISBN: 9788324005468
liczba stron: 132

„Dziecko Noego” to kolejna, może niewielkiego formatu, ale jednak bardzo wartościowa książka autorstwa Ericha-Emmanuela Schmitta, opowiadająca w sposób niezwykle emocjonujący i przejmujący o rzeczach ważnych. Narratorem tej „przypowieści” jest mały żydowski chłopiec – Joseph – który został uratowany przez katolickiego księdza prowadzącego w Belgi ochronkę dla sierot.

Z perspektywy czasu opowiada on o swoich tragicznych przeżyciach, których początek wiąże się z rozdzieleniem go od rodziców w czasie II wojny światowej. Ksiądz Pons, którego – jak inni – nazywał od momentu ich pierwszego spotkania Ojcem – i tak też go traktował, stworzył mu jednak azyl w „Żółtej Willi” i dał mu oparcie (duchowe oraz fizyczne), tak niezbędne dla dziecka w podobnej sytuacji. Stał się też jego powiernikiem, wzorem, przyjacielem – najważniejszą osobą w życiu, która wywarła ogromny wpływ na jego późniejsze jestestwo.

Opowieść inspirowana jest prawdziwymi wydarzeniami, przez co jej odbiór jest jeszcze bardziej emocjonalny. I chociaż opowiadana jest „ustami” małego chłopca – dość prosto, oszczędnie, jednak niezwykle szczerze i prawdziwie, chwyta mocno za serce, wywołując w czytelniku całe spektrum uczuć. Historia może nie jest zbyt oryginalna – nieraz słyszałam już o uratowanych w czasie wojny Żydach – jednak historia, którą warto przeczytać, by pamiętać, że zawsze – a przede wszystkim w trudnych momentach – warto być dobrym i uczciwym człowiekiem. Jedynym minusem tej książki jest wg mnie jej długość – żałuję, że tak szybko się skończyła… Szczerze polecam!

sobota, 29 czerwca 2019

„Zdobyć to, co tak ulotne” – Beatrice Colin

Wydawnictwo: W.A.B.
Tytuł oryginału: To Capture What We Cannot Keep
data wydania: luty 2017
ISBN: 9788328037724
liczba stron: 352

Raczej nie zdarza się bym wybierała tzw. typowo kobiecą literaturę i kolokwialnie mówiąc „romansidła”, jednak tym razem uległam książce „Zdobyć to, co tak ulotne”. Być może wstyd się przyznać, ale wszystkiemu „winna” jest jej bajecznie czarująca okładka z wieżą Eiffla, która jest dla mnie bez wątpienia zjawiskiem kultowym – jakimś wyśnionym, niespełnionym jeszcze marzeniem. Zresztą istnieje naprawdę niewielkie prawdopodobieństwo, że to co paryskie nie spodoba mi się. Jeśli dodamy do tego belle epoque – przepadłam!

Z tego względu bardzo otwarcie i pełna pozytywnego nastawienia sięgnęłam po opis historii miłosnej, jaka się zrodziła między obiecującym inżynierem pracującym przy budowie wieży Eiffla a opiekunką towarzyszącą młodemu rodzeństwu podczas podróży do Paryża. Wątek główny dość typowy – różni ich praktycznie wszystko. Droga na jaką się decydują nie jest łatwa. Przed szczęśliwym finałem czeka ich cała masa przeszkód. Jednak, niestety, coś w tej całej opowieści nie zagrało. Myślę, że przyczyną tego jest dość specyficzna – może nawet trochę nieudolna – narracja debiutującej tą powieścią autorki. Czytając, odnosiłam wrażenie, że wątki są jakby zbyt poszarpane, za dużo tu przerywania w pół słowa, zbyt wiele niedopowiedzeń, jakby autorce po prostu brakowało pomysłu na poprowadzenie tematu.

Plusem tej powieści jest bez wątpienia jednak tło historyczne całej fabuły, gdyż akcja rozgrywa się w czasie wznoszenia wieży Eiffla. Bardzo interesującym było „przyglądanie” się wątpliwościom i trudnościom jakie Gustav Eiffel i jego współpracownicy napotkali podczas budowy tej monumentalnej budowli. Myślę, że Beatrice Colin dość dobrze oddała atmosferę panującą pod koniec XIX wieku w Paryżu. Podobnie jak zwyczaje panujące w tym czasie, chociażby odnośnie relacji międzyludzkich, aranżowanych małżeństw i mezaliansów. Był to bez wątpienia okres dość trudny dla kobiet – i dla przykładowej głównej bohaterki książki. Chociaż jej bierność bywała dość irytująca…

Reasumując – powieść może nie powaliła mnie na kolana, na pewno nie na tyle by ją dalej polecać, jednak dostrzegam jej pewne plusy. Czytało się ją całkiem w porządku – nie mogę powiedzieć, że był to czas stracony. Ot po prostu nowe doświadczenie… Jednak, raczej w najbliższej (i dalszej) przyszłości będę omijać podobne utwory i pozostanę przy moich „ugruntowanych” już przyzwyczajeniach i upodobaniach.

piątek, 28 czerwca 2019

„Ballada o pewnej panience” – Szczepan Twardoch

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 12 października 2017
ISBN: 9788308064337
Liczba stron: 320

Opowiadania wyjątkowe jak i proza Szczepana Twardocha. Bezapelacyjnie urzekające i godne uwagi. Chociaż jest to forma raczej krótka, wszystko było tu wyważone i takie w punkt – idealnie zbalansowane, co sprawiło że niedosytu brak – na szczęście! Chociaż lekko nie było… Utwory te są dość mocno wyczerpujące i „raczej” pesymistyczne – niezwykle emocjonujące, grają na „najcieńszej strunie”.

Tematycznie dość spójne, chociaż fabularnie oczywiście bardzo zróżnicowane i każde z nich jest unikatowo oryginalne. Pojawiają się więc w nich trudne związki i miłość – raczej smutna i bez happy endu, samotność, strata, żal… – to wszystko bardzo mroczne i depresyjne, ale też bardzo esencjonalne – JAKIEŚ! I wbrew pozorom bardzo prawdziwe, chociaż częściowo fantastyczne. Poza tym – jak to u Twardocha bywa – większość akcji umieszczona w jego ukochanej śląskiej scenerii, co było bardzo ciekawym zabiegiem, szczególnie dla kogoś „z zewnątrz”.

Oczarowana Twardochem polecam ponownie te wyjątkowe doznania literackie!

wtorek, 11 czerwca 2019

„Marzycielka z Ostendy” - Éric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak 
Tytuł oryginału: La rêveuse d'Ostende
data wydania: 27 lipca 2009
ISBN: 9788324012305
liczba stron: 256

„Marzycielka z Ostendy” to kolejny zbiór pięciu opowiadań Ericha Emanuela Schmitta, który oczarował mnie totalnie. Tym razem są one bardziej spójne tematycznie, chociaż każde przedstawia zupełnie inną historię, innych bohaterów i ich inne rozterki. Niemniej jednak wszystkie oscylują wokół tematyki miłości – pięknej, ale i trudnej, nieszczęśliwej, niespełnionej, chociaż bardzo intensywnej i prawdziwej. Poza tym, jeśli miłość to i samotność oraz marzenia…

Bohaterem tytułowego opowiadania jest pisarz odwiedzający malownicze miasteczko w poszukiwaniu ukojenia po zakończonym niedawno związku. Podczas pobytu w Ostendzie ma zaszczyt jako jedyny poznać historię wielkiej miłości jego gospodyni, która strzegła swego sekretu przez całe życie. Opowieść niczym bajka mocno poruszy pisarzem, ale czy uwierzy on w tak niesamowitą historię? A może uda się to czytelnikom? A przecież cud do końca jest cudowny, a im bardziej niemożliwy tym bardziej prawdziwy!

W drugim opowiadaniu pt.: „Zbrodnia doskonała” Schmitt schodzi bardziej na ziemię. Przeczytamy o kobiecie, która wydaje się mieć idealne życie, męża, rodzinę, jednak z jakiegoś powodu dochodzi do wniosku, że żyje w fikcji. Kto, dlaczego i jak zasiał ziarenko niepokoju, które wykiełkowało do potężnych rozmiarów i stało się przyczyną tragedii? Zaskakujące opowiadanie, wywołujące bardziej skrajne emocje, nawet chwilowo złość i poirytowanie, chociaż pointa zasługuje na uznanie.

W "Ozdrowieniu" czytelnik – lub może raczej czytelniczka – dostanie większą dawkę romantyzmu. Historia zahukanej pielęgniarki, która dzięki nietypowemu pacjentowi odkrywa swoją kobiecość i zmienia swoje życie jest niczym bajka o Kopciuszku. Ale bez obaw – nie będzie zbyt cukierkowo. Autor zachował równowagę, mimo, że okaże się to dopiero na końcu.

Kolejne opowiadanie – "Kiepskie lektury" – jest najbardziej zabawne z wszystkich przedstawionych w powyższym zbiorze. Bohaterowie – kuzyn i kuzynka – oboje samotni, spędzający od zawsze razem wakacje, to postacie zdecydowanie komiczne. Toteż takie opowiadanie z morałem i przestrogą! O tym jak ważne jest dobieranie odpowiedniej lektury, bo może… Zakończenie dość surrealistyczne – czarny humor, ale jednak humor.

Ostatnie opowieść o "Kobiecie z bukietem", najkrótsze i najbardziej pobieżne, jednak refleksyjne. Tytułowa bohaterka przez dziesiątki lat codziennie oczekiwała na 3. peronie dworca w Zurychu na kogoś, trzymając w rękach bukiet pomarańczowych kwiatów. Była to postać niezwykle tajemnicza. Nikt właściwie nie wiedział kim ona jest, dlaczego to robi i na kogo czeka. Pewnego dnia starsza dama już się nie pojawiła. Dlaczego?

Schmitt niezwykle poetycko i subtelnie opisuje wyjątkowe historie zwykłych ludzi. Te opowieści są bardzo emocjonujące i skłaniają do refleksji. Na długo pozostają z czytelnikiem, rozbudzając jego apetyt na kolejne obcowanie z utworami tego autora. Na mnie czekają już kolejne książki Schmitta i nie mogę się doczekać, kiedy po nie sięgnę. Polecam absolutnie każdemu miłośnikowi czytania!

niedziela, 9 czerwca 2019

„Życie pana Moliera” – Michaił Bułhakow

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Tytuł oryginału: ŻYZŃ GOSPODINA DE MOLJERA
Data wydania: 1999
ISBN: 8371804806
Liczba stron: 172

Do sięgnięcia po „Życie pana Moliera” zachęciły mnie mocno dzienniki Bułhakowa, które czytałam jakiś czas temu. Zresztą po tamtej lekturze ogólnie inaczej postrzegam utwory pisarza. Jednak z przykrością muszę stwierdzić, że „Molier” w pewnym sensie mnie rozczarował. Tzn. spodziewałam się czegoś więcej, a tymczasem jest to po prostu fabularyzowana biografia Moliera. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że mógł ją napisać każdy. Niestety, podczas czytania w ogóle nie czułam, że utwór stworzył Mistrz Bułhakow. Może gdyby autor częściej nawiązywał do swojej biografii, a nie tylko (dosłownie!) w samym zakończeniu, wydźwięk utworu byłby inny?

Szczerze, to po lekturze jestem dość mocno zdziwiona, gdyż w dziennikach „Życie pana Moliera” było dość często wspominane. Bułhakow podkreślał niejednokrotnie, że Molier również nie miał najłatwiejszego życia – głównie zawodowego, chociaż i prywatne było dalekie od ideału. Ja jednak widzę znaczące różnice miedzy stosunkiem władzy do twórczości obu autorów. Chyba, że Bułhakow po prostu tak delikatnie ujął te kwestie…

Jeśli kogoś ciekawi życie francuskiego komediopisarza, to jak najbardziej lektura ta będzie trafnym wyborem! Dla miłośników Bułhakowa również może być to interesująca pozycja – chociaż więcej tu francuszczyzny, a słowiański klimat jest praktycznie niewyczuwalny.

czwartek, 6 czerwca 2019

„Będę Cię szukał, aż Cię odnajdę” - Krzysztof Koziołek

Cykl: Będę Cię (tom 1)
Wydawnictwo: Manufaktura Tekstów
Data wydania: 14 kwietnia 2016
ISBN: 9788394323110
liczba stron: 422

„Będę Cię szukał, aż Cię odnajdę” to chyba najbardziej zaskakująca książka autorstwa Krzysztofa Koziołka. Po przeczytaniu jestem szczerze zdziwiona, że podobała mi się aż tak bardzo i że totalnie wciągnęłam się w fabułę, gdyż – jak się okazało – miała ona sporo elementów SF, za którymi delikatnie mówiąc nie przepadam – zarówno w literaturze jak i kinie… W pewnym momencie było tak zaskakująco nieprawdopodobnie, że tym bardziej nie mogłam się doczekać, co autor jeszcze wymyśli!

Decydując się na wybór tego kryminału sugerowałam się przede wszystkim nazwiskiem autora ale i opisem książki, który nie sugerował w żadnym miejscu, iż czytelnik będzie mieć tu do czynienia ze scenariuszem przypominającym thriller Spielberga pt. „Raport mniejszości” – przez który nomen omen nie udało mi się za żadnym razem przebrnąć do końca, mimo kilku prób. To naprawdę nie moja bajka. A może powinnam napisać, że nie była to moja bajka do dziś – czyli do dnia, kiedy szczerze spodobał mi się ten nietypowy „kryminał”…

Wróćmy jednak do początku… Głównym bohaterem książki jest Wespazjan Cudny (czyż nie uroczo?) powszechnie jednak znany pod ksywą Wally, którego po powrocie do domu w dniu swoich 18-tych urodzin czeka niespodzianka w najbardziej pejoratywnym znaczeniu jakie można sobie tylko wyobrazić. Poza martwymi rodzicami, w domu jest też dwóch przestępców, którzy próbują dopaść i jego. Ponieważ Wally nie jest przeciętnym chłopcem, udaje mu się uciec. Wolnością nie cieszy się jednak zbyt długo. Wskutek wypadku trafia do szpitala i wtedy zaczyna się dla niego prawdziwe zderzenie z dorosłością lub może bardziej pasuje tu określenie z „rzeczywistością”. Absurd goni absurd, a zaczyna się „zaledwie” od oskarżenia go o podwójne morderstwo rodziców i osadzenia w areszcie śledczym! Skoro to jest początek, to zakończenia nie spodziewał się chyba nikt!

Dodam tylko, że chłopakowi będzie pomagać sztandarowa już (i moja ulubiona) postać z powieści K. Koziołka czyli Andrzej Sokół – dziennikarz śledczy i miłośnik gór o wielu talentach, które czytelnik będzie mieć okazję odkryć przy okazji czytania książki. Pojawią się brawurowe ucieczki rodem z kina akcji – nie tylko po szosach ale i malowniczymi ścieżkami górskimi, będą też nadprzyrodzone umiejętności, mistyczne elementy, badania naukowe nad sterowaniem umysłem w imię „idei”, poza tym trochę elementów romantyczno-miłosnych i nawet sentymentalnych.

„Będę Cię szukał, aż Cię odnajdę” to najbardziej zdumiewający i szokujący kryminał Krzysztofa Koziołka jaki powstał! Jestem pod wielkim wrażeniem wyobraźni autora i ogromu pracy jaki musiał włożyć w przygotowanie materiałów do pisania książki. Chapeau bas Panie Krzysztofie! Totalnie wciągająca i trzymająca w napięciu od pierwszej do ostatniej strony fabuła jest tak nieprawdopodobna, że aż można w nią uwierzyć! Miła i nieoczekiwana niespodzianka, której długo nie zapomnę, gdyż uwielbiam książkowe zaskoczenia! Cieszy tym bardziej, że autor na ten rok zapowiedział już kontynuację pt.: „Będę Cię szukał, aż Cię pokocham”. Wolę nie zastanawiać się co tym razem przygotuje dla czytelników, ale i tak się uśmiecham na samą myślę, że wkrótce się o tym przekonam. Dla fanów s-f obowiązkowa lektura, ale polecam również i jego oponentom, gdyż mogą się mocno zaskoczyć i zweryfikować swoje upodobania!

czwartek, 30 maja 2019

„Zimowy ogród” – Kristin Hannah

Wydawnictwo: Świat Książki 
Tytuł oryginału: Winter Garden
Data wydania: 2 kwietnia 2014
ISBN: 9788379432561
Liczba stron: 368

„Zimowy ogród” to kolejna, mniej znana książka Kristin Hannah, która mnie zauroczyła. Z każdym następnym spotkaniem z tą autorką jestem pod coraz większym wrażeniem jej twórczości i stylu jakim się posługuje, wyczarowując niesamowicie emocjonalne opowieści, których nie można zapomnieć.

„Zimowy ogród” to historia rodzinna osnuta wokół tajemniczej przeszłości seniorki rodu, która w końcu niemalże u schyłku życia, postanawia swoim córkom opowiedzieć całą swoją historię. Niby próbowała im już wcześniej – w zawoalowanej formie pod postacią bajki – przyznać się do swoich tajemnic. Jednak mimo, iż była Rosjanką, a tradycja opowiadania bajek w Rosji jest bardzo długa i rozpowszechniona, dziewczynki w dzieciństwie nie dostrzegały drugiego dna tych wieczornych historyjek. Uwielbiały wieczorne spotkania z mamą, podczas których odczuwały chociaż trochę jej bliskość, jednak nie zdawały sobie sprawy, że opowiada ona poniekąd o sobie i o tym co w młodości przeżyła w czasie 2. Wojny Światowej żyjąc jeszcze w Leningradzie…

Kristin Hannah ponownie buduje fabułę swojej powieści na bazie prawdziwych historycznych wydarzeń, które miały miejsce w ZSRR podczas 2. Wojny Światowej. A jak powszechnie wiadomo była to historia dość wstydliwa – delikatnie mówiąc – bardzo tragiczna i przez ten kraj przez wiele lat ukrywana. Na szczęście, w pewnym czasie naoczni świadkowie znaleźli w sobie odwagę, by zrzucić zasłonę milczenia i w końcu znaleźli słuchaczy. Podobnie jak bohaterka książki.

Przepiękna historia o kobietach, ich tajemnicach i niezwykle silnych więziach rodzinnych, jednak nie tylko dla kobiet – o tym jak przeszłość matki wpływa przez cały czas na przyszłość jej córek, o tym – choć brzmi to banalnie – że prawda jest niezwykle oczyszczająca i nigdy nie jest za późno, by ją wyznać, o tym, że zawsze jest czas na zmiany, by żyć w zgodzie ze sobą. Wzruszająca, poruszająca, emocjonująca i pozostająca na długo w pamięci historia. Polecam serdecznie!

środa, 22 maja 2019

„Gra w klasy” – Julio Cortazar

Wydawnictwo: Muza Tytuł oryginału: Rayuela
Data wydania: 2008
ISBN: 9788374954273
Liczba stron: 688

„Gra w klasy” to książka, do której wróciłam po latach, gdyż ze wstydem muszę przyznać, że z „pierwszego czytania” niewiele pamiętałam. Być może sięgnęłam po nią wtedy zbyt wcześnie, może do takich lektur trzeba po prostu dorosnąć. A ponieważ „Grę w klasy” można czytać przynajmniej na dwa sposoby (chociaż „wymyśliłam” mój – trzeci – ale o tym później…), za drugim podejściem postanowiłam nie skupiać się tylko na chronologicznych rozdziałach od 1 do 56, a uzupełnić je o rozdziały nazywane przez samego autora jako „Z różnych stron (rozdziały, bez których można się obejść)” – muszę mu przyznać 100% racji! Ten drugi sposób opiera się na kluczu zamieszczonym na początku książki, wg którego rozdziały chronologiczne uzupełnione są o te dodatkowe zupełnie przypadkową numeracją (np. 73 – 1– 2 – 116 – 3 – 84 – 4 … itd.).

Z przykrością muszę stwierdzić, że bardzo szybko rozdziały dodatkowe okazały się „zbędne” i wyjątkowo mnie męczyły, co spowodowało, że sporo z nich czytałam bardzo pobieżnie lub je po prostu pomijałam. Dotyczyło to głównie tych, które całkowicie traktowały o filozofii – wg mnie zupełnie niezwiązanej z chronologicznymi rozdziałami, które mimo wszystko jakąś fabułę posiadały. Odpuściłam sobie też na przykład rozdziały po francusku – bez tłumaczenia – szczerze, nie wiem jaki był sens ich umieszczania oraz napisane w dziwny sposób czyli np. rozdział, w którym najpierw należy przeczytać wersy parzyste, a dopiero później nieparzyste. Z rozdziałów dodatkowych wybierałam tylko te, które dotyczyły bezpośrednio bohaterów książki.

A czym jest właściwie ta książka? Najogólniej rzecz ujmując można stwierdzić, że przedstawia nietypowych – bo z różnych stron świata – przedstawicieli paryskiej bohemy, spotkania ich klubu, niespieszne rozmowy o sztuce, filozofii, życiu przy łykach yerba mate i dźwiękach z płyt analogowych. Przyznam, że niektóre miały niepowtarzalny urok, chociaż zdecydowana większość była wg mnie na siłę udziwniona i przeintelektualizowana, co powodowało, że miało się wrażenie, iż są to właściwie rozmowy o niczym (nie mylić z Nitschem).

W zasadzie zaciekawił mnie jedynie wątek związany z główną parą z „Klubu Węża” (jak o sobie mówili) czyli relacja Horazio i Magi. Ich wzajemny stosunek bywał fascynujący i z pewnością książka zyskałaby więcej zwolenników gdyby został rozwinięty, a tak „elementy dodatkowe” zdominowały i stłamsiły tę parę. Cały czas, czytając „Grę w klasy” miałam wrażenie, że Cortazar na siłę chce być oryginalny, nieprzeciętny, a może i wręcz kultowy! Tylko, że w przypadku tego „dzieła” jego kultowość polega chyba jedynie na tym, iż ktoś powiedział, że takie właśnie jest…

Może tej książce należy poświęcić zdecydowanie więcej uwagi i czasu niż ja to zrobiłam… Może potrzebne jest sięganie po dodatkowe źródła traktujące dokładniej o wspomnianych w niej postaciach i nurtach… Może po prostu nie jestem odbiorcą, dla jakiego przeznaczył ją autor… Cóż, pozostaje mi tylko stwierdzić, że Cortazar (a przynajmniej jego „Gra w klasy”) jest nie dla mnie. Raczej nie polecam, bo trudno mi stwierdzić, komu mogłaby się spodobać ta książka.

czwartek, 16 maja 2019

„Trzy dni Sokoła” – Krzysztof Koziołek

Wydawnictwo: Manufaktura Tekstów
Data wydania: 2011
ISBN: 978-83-932422-6-9
liczba stron: 234

„Trzy dni Sokoła” to nie lada gratka dla miłośników kryminałów, gdyż nie jest to typowa powieść, a zbiór 3 powieści w odcinkach, które w 2010 i 2011 roku publikowane były na łamach zielonogórskiego tygodnika „Czwartek” oraz nowosolskiego „Tygodnika krąg”. Ostatnią można było przeczytać swego czasu na stronie internetowej autora – również w odcinkach. Ze względu na charakter tego gatunku, powieści te bardziej określiłabym mianem opowiadań – treść jest dość mocno skoncentrowana i zwięzła, natomiast liczba bohaterów dość mocno ograniczona. Nie są to jednak zarzuty, lecz informacje praktyczne, by czytelnik wiedział na co się nastawić.

Co łączy wyżej wspomniane trzy „opowiadania” pt.: „Trup w winnicy”, „Ostateczna rozgrywka” oraz „Zemsta absolutna”? Oczywiście postać tytułowego Sokoła – Andrzeja Sokoła, czyli dziennikarza śledczego, który współpracując z policją będzie bardziej spektakularnie od „mundurowych” rozwiązywać zagadki kryminalne. Dodam, iż postać ta – pod wieloma względami alter ego autora – budzi od pierwszego „spotkania” bardzo dużą sympatię. Bohater ten pojawia się regularnie – w mniejszej lub większej odsłonie – w kolejnych powieściach Krzysztofa Koziołka, co w zasadzie jest już „znakiem firmowym” pisarza.

Ze zrozumiałych względów nie będę zdradzać treści tych trzech opowieści, o których zresztą co nieco i tak powie już opis okładkowy. Dodam jednak, że bardzo ciekawym posunięciem było nawiązanie w nich do innych książek autora – tak, że tworzą one epilog do już istniejącej powieści retro lub prolog do kryminału, który – mam nadzieję – mimo wszystko kiedyś ujrzy światło dzienne.

Reasumując, „3 dni Sokoła” to intrygujące kryminały, które zapewniły mi dobrą dawkę rozrywki. Inne spojrzenie na ten gatunek będzie z pewnością ciekawym doświadczeniem dla miłośników opowieści z dreszczykiem i przedsmakiem tego, czego w większej dawce można oczekiwać od innych utworów Krzysztofa Koziołka. Polecam!

wtorek, 14 maja 2019

„Biedni ludzie” – Fiodor Dostojewski

Wydawnictwo: Książka i Wiedza    
Tytuł oryginału: Бедные люди
Data wydania: 1976
Liczba stron: 199

„Biedni ludzie” to debiutancka powieść Fiodora Dostojewskiego, której ostatecznie nadał formę epistolarną. Bohaterami, którzy wymieniają między sobą korespondencję, jest około 50-letni urzędnik Makary Dziewuszkin i obiekt jego westchnień, w którym zadurzony jest po uszy, czyli młoda prowincjuszka – Wareńka Dobrosiełowa.

Relacja jaka łączy tych dwojga jest dość osobliwa, gdyż w pewnym sensie jest to miłość platoniczna, ukryta – nawet jeśli nie do końca przed drugą osobą, to przed całym światem. Bardzo długo czytelnik ma wrażenie, że ta para zna się tylko i wyłącznie listownie, jednak z czasem wychodzi na jaw, że ich znajomość istnieje również realnie i Makary – mimo, iż nie bardzo wypada – pozwala sobie na wizyty u Wareńki. Zdecydowanie bardziej aktywny jest jednakowoż w listach, kiedy to niemalże w każdej linijce odkrywa przed nią swoje serce i uczucia jakie nim kierują. Co więcej, dla swojej ukochanej jest w stanie do najbardziej nieodpowiedzialnego i nierozważnego zachowania. Odejmie sobie od ust (dosłownie), by tylko ofiarować jej jakiś drobiazg. A ponieważ oboje są tytułowymi bohaterami, chwilami będzie niezwykle dramatycznie…

Czytanie tej powieści było dla mnie dość ciekawym doświadczeniem. Przede wszystkim intrygował mnie fakt, iż właśnie tą książką Dostojewski zaczynał budować swoją przyszłą pozycję w świecie literackim – powieścią tak zupełnie inną niż jego najbardziej popularna (i moja ulubiona) „Zbrodnia i kara”. Historia sama w sobie jest dość prosta, chociaż zakończenie całkiem zaskakujące. Niekoniecznie jednak w pozytywnym tego słowa znaczeniu, ale pozostawię to już indywidualnej ocenie. Natomiast sama relacja między dwojgiem bohaterów przez to, że zupełnie niedzisiejsza, wydawała się mało realna, a na pewno miejscami dość męcząca i irytująca.

Mimo wszystko nie żałuję oczywiście, że sięgnęłam po tę pozycję. Zarówno ze względu na moją sympatię do literatury rosyjskiej jak i samego autora należącego do grona tych pisarzy, których twórczość chcę poznać kompleksowo. Zawsze przyjemnie obcuje mi się z utworami, które oddają charakter Rosji i przybliżają czytelnikowi realia tego kraju, a tego ująć tej powieści nie można. Polecam głównie miłośnikom Dostojewskiego.

sobota, 4 maja 2019

„Zemsta i przebaczenie” - Éric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak Literanova 
Tytuł oryginału: La Vengeance du pardon
data wydania: 14 listopada 2018
ISBN: 9788324048427
liczba stron: 336

Po przeczytaniu „Zemsty i przebaczenia” stwierdzam z czystym sumieniem, że było bardzo dobrą decyzją sięgnięcie po dwie książki Erica-Emmanuela Schmitta pod rząd. Dzięki temu mogłam się delektować jego twórczością troszeczkę dłużej i moje czytelnicze oczekiwania zostały całkowicie zaspokojone. No… przynajmniej na jakiś czas… 

Ta książka – podobnie jak poprzednia pt.: „Intrygantki” – to znowu zbiór czterech utworów – jednak tym razem są to opowiadania i można dostrzec motywy je łączące. Również tytuł „zbioru”, będący jednocześnie tytułem trzeciego z kolei utworu, stanowi wspólny mianownik. Przez to ta książka wydaje mi się bardziej spójna, uporządkowana i nie tak przypadkowa jak poprzednia.

Powtórnie nie rozumiem jednak, dlaczego z okładki dowiemy się tylko kilku słów o pierwszym opowiadaniu. Myślę, że jeśli już skupiono się w tym miejscu na konkretach dotyczących treści, wypadałoby nadmienić – chociaż ogólnie – ale jednak o wszystkich utworach. Co tez poniżej uczynię, by czytelnicy mogli zdecydować, czy mają ochotę sięgnąć po tę książkę.

Bohaterkami pierwszego opowiadania są tytułowe „Siostry Barbarin”. Jednak więź jaka między nimi się wytworzyła nie jest typową relacją charakterystyczną dla bliźniaczek. Być może jest to wyjątek potwierdzający stereotypową regułę, lecz między Lily i Moisette już od najmłodszych lat istnieje cała gama negatywnych emocji. Ta młodsza („gorsza”) zazdrości swojej „idealnej” siostrze dokładnie wszystkiego. Możemy się domyślić, iż zawiść jaka towarzyszy jej niemal każdego dnia, nie przyniesie nic dobrego. Przyznam jednak, że zakończenie było dla mnie bardzo zaskakujące.

Kolejne opowiadanie „Mademoiselle Butterfly” przedstawia historię człowieka sukcesu – Wiliama Goldena, który nie bał się nigdy żadnych wyzwań. Do tego stopnia zależało mu na wygranej za wszelką cenę, że nie miał nawet oporów by uwieźć upośledzoną piękność mieszkającą w wiosce, gdzie spędzał wakacje ze swoją paczką po maturze i stać się jej „księciem z bajki”, o którym naiwnie marzyła od dawna. Owszem, wygrał zakład i uznanie zapatrzonych w niego kolegów. Jednak nie przypuszczał, że tamten wieczór odmieni nie tylko jego jako człowieka, ale i zdeterminuje jego dalsze życie.

Wreszcie tytułowa „Zemsta i przebaczenie” – zemsta przez przebaczenie? Opowieść o matce, która nawiązuje specyficzną więź z mordercą swojej jedynej córki, odwiedzając go regularnie w więzieniu. Swoje życie układa na nowo wokół spotkań z przestępcą, które wywierają coraz większy wpływ zarówno na jej, jak i jego życie. Czy kobieta osiągnie swój cel? I co się nim okaże. Pointa godna podziwu.

Zamykające zbiór opowiadanie pt. „Narysuj mi samolot” – nieco bardziej pogodne – przynajmniej częściowo – głównie przez dobór bohaterów, którymi jest kilkuletnia dziewczynka i jej ponad 90-letni sąsiad, którego odwiedza przeskakując przez mur dzielący ich ogrody. Między tą nietypową parą zawiązuje się prawdziwa i szczera przyjaźń, a zaczyna się właśnie od tytułowej prośby, gdyż Werner był podczas II Wojny Światowej niemieckim lotnikiem, więc powinien znać się na samolotach jak nikt inny. Bardzo ciekawym pomysłem było połączenie losów głównego bohatera z autorem „Małego księcia”. Zresztą Schmitt w pewnym sensie oddał w tym opowiadaniu hołd tej kultowej powiastce filozoficznej.

Eric-Emmanuel Schmitt przedstawił w tych opowiadaniach bardzo emocjonalne i wstrząsające historie zwykłych, choć bardzo wyrazistych i zróżnicowanych, ludzi stojących przed trudnym wyborem – czy będą w stanie wybaczyć, poświęcić się dla drugiej osoby, ale też i w pewnym sensie dla siebie – by osiągnąć wewnętrzny spokój, by móc sobie spojrzeć w twarz. Nie ukrywajmy – jest to dość ciężka tematyka skłaniająca do refleksji, jednak czytanie książek „mistrza słowa” jest czystą przyjemnością, którą szczerze polecam. Nawet jeśli przez jakiś czas czytelnik nie może otrząsnąć się z tego co przeczytał i przejść nad tym do porządku dziennego. Literatura powinna być wyrazista, esencjonalna, barwna – JAKAŚ – i ta właśnie taka jest!

środa, 1 maja 2019

„Intrygantki” - Éric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak
Tytuł oryginału: Théâtre. La Nuit de Valognes, Le Visiteur, Le Bâillon, L'École du diable
data wydania: 4 lutego 2013
ISBN: 9788324023349
liczba stron: 240

Na „Intrygantki” trafiłam przez przypadek, ale nie wahałam się ani chwili by po nie sięgnąć, gdyż nazwisko Schmitt jest w zasadzie gwarancją dobrej literatury. Dobrej, oryginalnej, niepowtarzalnej i zaskakującej. Do tej pory nie spotkałam chyba na autora, który pisałby tak bardzo zróżnicowane książki. Lubię to uczucie, kiedy po przeczytaniu jego utworu uśmiecham się do swoich myśli wspominając historie. I ta satysfakcja, że znowu doświadczyłam niespodziewanego!

Książa to zbiór czterech dramatów praktycznie niezwiązanych ze sobą. Przy czym tytuł „Intrygantki” pasuje tylko do pierwszego – „Noc w Valognes”. Również opis z tyłu okładki nie wspomina ani słowem o trzech kolejnych historiach, kolejno noszących tytuły: „Gość”, „Knebel” oraz „Szatańska filozofia”. Odniosłam nawet wrażenie jakby były one bonusem do pierwszej – najbardziej rozbudowanej „sztuki”, której głównym „aktorem” był nie kto inny jak Don Juan zwabiony na francuską prowincję przez kilka zranionych kobiet, chcących wziąć na nim odwet za złamane serca…

Muszę przyznać, że ta „potrójna premia” do „Intrygantek” przypadła mi bardziej do gustu, chociaż nie mogę powiedzieć, że leciwy Don Juan osądzany przez swoje kobiety, którym złamał serce, nie wywarł na mnie żadnego wrażenia. Mimo wszystko emanował jakimś urokiem – może nie tak silnym jak przed laty, ale jednak. Nie chciałabym skupiać się w tej opinii zbyt mocno na treści tych opowieści, gdyż uważam, że zainteresowany czytelnik ma prawo do samodzielnego ich odkrywania i rozkoszowania się tym doznaniem.

By jednak minimalnie przybliżyć czego można się po nich spodziewać, nadmienię, że w drugim dramacie doktora Freuda odwiedzi bardzo zaskakujący „Gość”, w którego istnienie – jak przystało na ateistę – oczywiście nie wierzy. Jednak nie przeszkadzało to mu prowadzić niezwykle interesującej dyskusji na temat – nazwijmy ogólnie – dobra i zła.

„Knebel” to natomiast monolog wygłaszany pośmiertnie przez młodego mężczyznę znajdującego się w bliżej nieokreślonym ale dość „pustym” miejscu. Mówca powoli wyjaśnia słuchaczom przyczyny swojego obecnego położenia. Jest to zdecydowanie nieszablonowa opowieść o miłości…

Na deser Schmitt serwuje czytelnikom „Szatańską filozofię” – dosłownie. Spotkamy więc sfrustrowanego diabła niemalże w depresji, na którą ma wpływ banalne zło szerzące się – a raczej banalnie wegetujące na ziemi. Rutyna i amatorszczyzna – bez przyszłości. Jednak okazuje się, że z każdego impasu jest wyjście! Kto je znajdzie jak nie diabeł… no może tylko „baba” lepiej by sobie z tym poradziła.

Jak nietrudno wywnioskować z powyższego, „Intrygantki” polecam każdemu – bez względu na to, czy miał już do czynienia z twórczością Erica-Emmanuela Schmitta, czy będzie to jego pierwsze spotkanie z tym autorem. Gwarantuję, iż będzie ono udane. Przy okazji tej książki zastanawiam się dlaczego dopiero teraz umieściłam pisarza na „liście moich ulubionych autorów”… Przy okazji postawiłam sobie kolejne czytelnicze „wyzwanie” – mianowicie przeczytać wszystkie książki Schmitta – nie mogę się już tego doczekać! Tym bardziej, że jedna książka oczekuje na półce i chyba dzisiaj po nią sięgnę – siłą rozpędu.

sobota, 27 kwietnia 2019

„Nad Śnieżnymi Kotłami” – Krzysztof Koziołek

Wydawnictwo: Akurat 
Data wydania: 20 marca 2019
ISBN: 9788328711549
Liczba stron: 352

„Nad Śnieżnymi Kotłami” to kolejny z serii kryminał retro, którego głównym bohaterem jest asystent kryminalny Anton Habicht. Tym razem zostaje on „zesłany” do pracy w Schreiberhau czyli do dzisiejszej Szklarskiej Poręby, gdzie zmuszony jest budować swoją zawodową pozycję od samego początku i niemalże samego dołu. Mimo to, dostrzega on liczne plusy w porównaniu ze swoją sytuacją np. finansową z Glogau i stara się głównie na tych plusach – wbrew wszystkiemu – skupić.

Tym razem Habicht musi rozwiązać zagadkę przypadkowej śmierci pewnej damy z towarzystwa (której prawie był świadkiem) oraz kilku mężczyzn, którzy również przebywali w tym samym czasie co ona w tym samym hotelu… A że akcja dzieje się w górach, nie bez znaczenia będzie również bogactwo jakie one w sobie kryją. Możemy się tylko domyślać, że z każdą kolejną śmiercią sytuacja będzie stawała się coraz bardziej zagmatwana…

Tylko czy do końca? Niestety, tym razem akcja kryminału mnie nie porwała i nie wciągnęła, tak jak wcześniej. Było dość przeciętnie i jakby zbyt powierzchownie jak na mój gust. Chyba za mało trzymała mnie ta historia w napięciu. Owszem – zaciekawienie ciągiem dalszym było, ale nie takie, bym była w stanie pochłonąć tę książkę w jeden dzień. Miałam wrażenie, jakby to był zaledwie szkic – plan – całej historii. Trochę szkoda.

Czas z tą lekturą jednakowoż nie był w żadnym razie stracony. Ogromną zaletą tego kryminału retro jest przedstawienie realiów jakie panowały w 1939 roku w Schreiberhau. Czytając opisy miejsc miało się niemal wrażenie, że przechadza się ulicami Szklarskiej i zwiedza jej okolice. Autor ponownie skupił się na wielu detalach i ciekawostkach charakterystycznych dla tamtego czasu i miejsca. Jest to bezspornie największa wartość tej książki. Nie pominął oczywiście wielu faktów historycznych związanych z jednym z wątków – o których pisze w tle – mianowicie o nazistowskiej pracy nad higieną rasy, która byłą związana z tamtymi terenami i Domem Opieki dla Idiotów. Bardzo cenię sobie tego typu wątki w powieściach. To trochę tak jakby beletrystykę pogłębić literaturą faktu – mamy więc przyjemne z pożytecznym.

Książa z pewnością przypadnie do gustu mieszkańcom i miłośnikom Szklarskiej Poręby, którzy będą mieli okazję „pobyć” i „pozwiedzać” swoje ulubione miasto w zupełnie innych okolicznościach. A i muszę przyznać, że zachęciła ona mnie – zdeklarowaną miłośniczkę morza – by przy najbliższej okazji wyjechać jednak chociaż na trochę na południe. Polecam oczywiście wszystkim fanom Krzysztofa Koziołka i kryminałów retro.