sobota, 27 lipca 2019

„Labirynt duchów” – Carlos Ruiz Zafon

Cykl: Cmentarz Zapomnianych Książek (tom 4)
Wydawnictwo: Muza
Tytuł oryginału: El Laberinto de los Espíritus
Data wydania: 11 października 2017
ISBN: 9788328707757
Liczba stron: 896

„Labirynt duchów” to ostatnia część zamykająca tetralogię Zafona pt. „Cmentarz zapomnianych książek”. Miałam na nią ochotę już od dawna, ale nie chciałam zbyt szybko pozbywać się przyjemności poznawania dalszego ciągu historii, a w zasadzie jej zakończenia, jak i nie chciałam się pożegnać „już na zawsze” (?) z jej wyjątkowymi bohaterami. Na szczęście przez 900-stronicową objętość mogłam z tą lekturą obcować niemal tydzień, co było miłą odmianą, gdyż zazwyczaj kończę „standardowe” powieści po 2-3 dniach.

Mogłoby się wydawać, że kolejna część nie przyniesie już czytelnikowi nic nowego, jednak nic bardziej mylnego! Fabuła „Labiryntu duchów” skupia się wokół całkiem nowej, budzącej sympatię, postaci – Alicji Gris, której losy oczywiście w jakiś sposób będą powiązane ze starymi bohaterami, jednak jej pojawienie się łączy się z całkiem nowymi i niezwykle intrygującymi wątkami, których oczywiście nie będę tu zdradzać. Wspomnę tylko, że los samej bohaterki do złudzenia przypomina tytułową Nikitę z filmu Luca Bessona. Tak – tym razem będzie trochę strzelania i przemocy. Jednak, mimo iż niektóre sceny są dość drastyczne, książka nie straciła swojego uroku. Autor zachował równowagę, chociaż zdecydowanie pokazał inne oblicze historii, co jest oczywiście tylko i wyłącznie zaletą. Zaskoczenia w literaturze są niezwykle ważne – przynajmniej dla mnie.

Już przy okazji pisania opinii o innej książce Zafona wspomniałam, iż nie ma takich słów, które w pełni oddadzą wyjątkowość dzieł tego autora. Je trzeba po prostu przeczytać, by się o tym przekonać! By móc ulec ich urokowi. Mnie niezmiennie oczarowują i dostarczają całego spektrum doznań. Wzruszają, zaskakują, trzymają w napięciu, wywołują uśmiech do swoich myśli – czarują! Z każdą kolejną częścią serii byłam pod coraz większym wrażeniem i coraz większą sympatią darzyłam jej bohaterów.

Zakończenie godne całego cyklu i chociaż autor daje sobie pewną furtkę, by jednak jeszcze kiedyś móc powrócić na Cmentarz Zapomnianych Książek, to wg mnie opowieść jest już spełniona i zakończona. Na jego miejscu raczej zrezygnowałabym z jej przeciągania na siłę. Czasem można „przedobrzyć”, a w tym przypadku byłaby to wielka szkoda.

piątek, 19 lipca 2019

„Trucicielka” - Éric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak Literanova 
Tytuł oryginału: Concerto a la memoire d'un ange
Data wydania: 7 lutego 2011
ISBN: 9788324016198
Liczba stron: 240

Jeśli Erich-Emmanuel Schmitt to wiadomo, że będzie o uczuciach i to w dużych dawkach. Tak też jest tym razem. „Trucicielka” to zbiór 4 opowiadań, przy okazji którego dowiedziałam się dlaczego autor tak upodobał sobie ten gatunek – ale o tym trochę później…

Cykl otwiera tytułowe opowiadanie o kobiecie, którą oskarżono o otrucie swoich trzech mężów. Starszą panią jednak ułaskawiono. Lokalna społeczność spekuluje, każdy mieszkaniec miasteczka ma swoje podejrzenia. Jednak prawdę pozna tylko jeden człowiek – kto, dlaczego i co będzie dalej??? Z pewnością zmieni to jego przyszłe życie, a czy będzie przełomowe również dla „trucicielki”?

Bohaterem kolejnego opowiadania pt.: „Powrót” jest marynarz, który – by utrzymać swoją rodzinę – większość życia spędza na morzach. Właściwie od dawna dbanie o swoje dzieci ogranicza się w jego przypadku do zapewnienia im bytu. Pewnego dnia – będąc bardzo daleko od domu – dowiaduje się z telegramu, że jego córka nie żyje. Z powodu trudności w łączności nie można uzyskać dokładniejszych informacji. Zanim nie zejdzie na ląd przeżywa męki, gdyż miał 4 córki. Autor niesamowicie przedstawia psychikę ojca, który znalazł się w tak tragicznej sytuacji.

„Koncert Pamięci anioła” to chyba najbardziej zaskakujące opowiadanie z tego zbioru. O dwójce muzyków, których życie diametralnie zmienia jedno przypadkowe a zarazem tragiczne zdarzenie. Powoduje ono, że obaj zamieniają się poniekąd swoimi rolami. Cwaniactwo zastąpi szlachetny altruizm, a czystość i łagodność zostaną wyparte przez chęć zemsty. Jak zakończy się historia „Kaina” i „Abla” – bo tak często nazywani byli chłopcy w młodości? Niezwykle osobliwy i nietuzinkowy utwór.

Zbiór zamyka „Elizejska miłość” – opowiadanie o rzeczywistych relacjach prezydenckiej pary, które diametralnie różnią się od kreowanego przez nich modelu idealnego małżeństwa. O tym jakie uczucia pojawiają się kiedy miłość się kończy. I czy kończy się definitywnie? Czy ewoluuje, przybiera nietypowe oblicze, by w końcu wybuchnąć ze zwielokrotnioną mocą? Z pewnością o Miłości przez duże M.

Jeśli chodzi o te opowiadania, nie zrobiły one na mnie takiego wrażenia jak poprzednie. Chociaż muszę przyznać, że im więcej mija czasu od ich przeczytania, tym bardziej na mnie oddziałują. Z pewnością skłaniają do refleksji i nie pozostawiają czytelnika obojętnym. Poza tym jest to, co zawsze u Schmitta, więc jego miłośnicy będą z pewnością ukontentowani. Są niebanalne postacie z oryginalną historią pełną emocji, opisane w wyjątkowym stylu – subtelnym, chwilami poetyckim ale też z drugiej strony takim bliskim – chyba każdemu – nienachalnym i bardzo przystępnym.

Dla mnie szczególną zaletą tego zbioru opowiadań jest umieszczony na końcu książki „Pamiętnik autora”, z którym zetknęłam się po raz pierwszy, a który od jakiegoś czasu umieszcza on w drugim wydaniu swoich książek. Ponieważ z feedbacku, jaki Schmitt otrzymał od swoich czytelników dowiedział się, iż cenią oni sobie te jego zapiski, pierwszy raz dołączył je do pierwszego wydania książki. Jako że pamiętnik powstawał równolegle z utworami, dowiemy się z niego nie tylko jakie okoliczności towarzyszyły ich powstaniu, ale również dlaczego autor zdecydował się na pisanie tak wielu opowiadań. Wbrew pozorom każdy z jego zbirów jest spójną, przemyślaną i zaplanowaną całością, a nie oddzielnymi utworami (chociaż oczywiście można je czytać pojedynczo).

Co ciekawe, autorowi zdarza się czasem pisać opowiadania np. z okazji jakiegoś wydarzenia, a nie z myślą o konkretnym cyklu – na tzw. „luźnych kartkach”. Jeśli kiedyś zostaną wydane opatrzy je tytułem „Opowiadania zebrane”. Przyznam, że miałabym ochotę poznać Schmitta od tej strony. Póki co, na mojej półce z książkami oczekującymi na przeczytanie znajdują się trzy powieści Schmitta. Czas więc na małą zmianę, po której ponownie wiele sobie obiecuję.