środa, 18 marca 2020

„Nocna droga” – Kristin Hannah

Wydawnictwo: Świat Książki
Tytuł oryginału: Night Road
Data wydania: 22 stycznia 2020
ISBN: 9788381394161
Liczba stron: 456

Kristin Hannah należy do autorów, których książki biorę w ciemno, gdyż wiem, że podczas czytania czekają mnie niezapomniane przeżycia. Odkładałam sobie tę przyjemność przez jakiś czas, bo wiedziałam, że lektura „Nocnej drogi” będzie bardzo emocjonująca, jednak aż tylu wzruszeń się nie spodziewałam. Z każdą kolejną powieścią Hannah daje coraz więcej.

„Nocna droga” to opowieść o przyjaźni między trójką młodych ludzi – bliźniakami Mią i Zachem (szczęściarzami z bogatego szczęśliwego domu) oraz Lexi, która wkroczyła w ich hermetyczny świat niczym tornado. Było to jednak spotkanie jak najbardziej pozytywne, gdyż nieśmiała dziewczyna zyska prawdziwą przyjaciółkę na całe życie, a jej brat pierwszą prawdziwą miłość, której się nigdy nie zapomni. Również Lexi z tej relacji dostanie bardzo dużo – w końcu prawdziwy rodzinny dom. Jednak szczęście nie trwa wiecznie i pewne tragiczne zdarzenie wywróci życie bohaterów i ich najbliższych do góry nogami. Nieszczęśliwy splot wydarzeń, złośliwość losu – po prostu wypadek – jednak konsekwencje poniosą wszyscy… Największe niestety biedna Lexi z zasadami…

To nie tylko powieść o przyjaźni, to również opowieść o winie i przebaczaniu oraz tym, jakie są skutki, gdy nie potrafimy zrozumieć i szczerze wybaczyć. Tym bardziej, że nic nie jest czarno-białe. Pomiędzy jest cała gama szarości. W tej książce, na przykładzie bardzo zróżnicowanych przypadków bohaterek, Hannah wiele miejsca poświęciła również matkom i macierzyństwu.

Autorka tak tworzy swoje powieści, że czytelnik nie tylko czyta o tych wszystkich zdarzeniach. Ba – nie ma nawet wrażenia, że je obserwuje z boku! Czytelnik czuje jakby był w samym środku akcji i współodczuwa wszystkie emocje bohaterów – zarówno radości, jak i smutki, wzruszenia, ból, złość, niesprawiedliwość. Trzeba mieć mocne nerwy, by czytać książki Kristin Hannah i po przeczytaniu ostatniej strony i zamknięciu książki przejść nad tymi historiami do porządku dziennego. Mimo to, uwielbiam jej książki, właśnie dlatego, że są jakieś. Są wyraziste, barwne, intrygujące i nie pozostawiają czytelnika obojętnym.

środa, 11 marca 2020

„Mistrz i Małgorzata” – Michaił Bułhakow

Tłumaczenie: Andrzej Drawicz
Wydawnictwo: Rebis
Tytuł oryginału: Мастер и Маргарита
Data wydania: 10 kwietnia 2012
ISBN: 9788375108552
Liczba stron: 528

Kolejne, marcowe czytanie mojego wielbionego „Mistrza i Małgorzaty” za mną. Tym razem wybrałam przekład w wykonaniu Andrzeja Drawicza, gdyż za każdym razem sięgam po inne wydanie tej powieści. I niestety, już w zasadzie od pierwszego zdania czegoś mi brakowało… Niby „Pewnego razu wiosną, w porze niesłychanie upalnego zmierzchu, pojawiło się nad Patriarszymi Stawami dwóch obywateli.” to to samo co „Kiedy zachodziło właśnie gorące wiosenne słońce, na Patriarszych Prudach zjawiło się dwóch obywateli”, ale…

Ale chyba przyzwyczaiłam się do tego bardziej „kultowego” początku i pierwszego tłumaczenia, z którym zaczęłam moją przygodę ze świtą Wolanda. Niestety (a może i stety), ale dla mnie to już zawsze będą Patriarsze Prudy, a nie stawy. Olej może rozlać tylko Anuszka, a nie Anielcia. Natomiast czarną magię zdemaskowano w „Variétés”, a nie na scenie „Rozmaitości”. Przykłady mogłabym mnożyć... Troszkę mniej uroku miały dla mnie również najbardziej znane cytaty, po których prawie każdy rozpozna, z jakim utworem ma do czynienia. Może się czepiam, ale pod tym względem czułam podczas czytania lekkie rozdrażnienie.

Pomijając specyfikę wspomnianego przekładu, czytając książkę, ponownie miałam wrażenie jakbym spotkała się z przyjaciółmi po latach (a dokładnie mówiąc po roku). Powiedziałabym, że bosko bawiłam się czytając szczególnie drugą część powieści, lecz w tym wypadku określenie „diabelsko” będzie chyba bardziej na miejscu. Co jeszcze zauważyłam po tym kolejnym czytaniu, to fakt, że wątek dotyczący Piłata odbieram coraz bardziej spójnie z historią współczesną dziejącą się w Moskwie. Za pierwszym razem uznawałam te „biblijne” opowieści wręcz za jakąś niedorzeczność. Tymczasem, obie historie zazębiają się i poniekąd uzupełniają. Lubię dostrzegać tego typu zmiany w odbiorze „Mistrza i Małgorzaty”.
I niezmiennie żałuję tylko jednego – że nie dane mi będzie poznać dalszego losu bohaterów powieści Bułhakowa. Przy każdym kolejnym czytaniu coraz bardziej brakuje mi ciągu dalszego. Myślę zresztą, że nie tylko mnie zastanawia dokąd tym razem i w jakiej postaci trafiliby Woland, Korowiow, Azazello, Hella i Behemot, a także jak odnaleźliby się w nowej rzeczywistości Mistrz z Małgorzatą. Szkoda, że Bułhakow nie spotkał swego czasu na swej drodze Wolanda…

czwartek, 5 marca 2020

"Drwal" - Michał Witkowski

Seria: Nowa polska proza 
Wydawnictwo: Znak Literanova
Data wydania: 26 listopada 2018
ISBN: 9788324048731
Liczba stron: 496

„Drwal” to książka, po którą sama raczej prędko bym nie sięgnęła – głównie ze względu na czekające w kolejce książki z gatunku literatury klasycznej. Jest to książka-prezent, za który jestem szczególnie wdzięczna mojej przyjaciółce. Nie pamiętam kiedy się tak ubawiłam i śmiałam na głos podczas czytania. Totalne zaskoczenie i świetna rozrywka na bardzo dobrym poziomie. Mimo, że autor, jako postać dość oryginalna i nietuzinkowa, może wzbudzać kontrowersje, a nawet uprzedzenia. Przyznam, że ja też jako „celebrytę” traktowałam go z przymrużeniem oka. Jednak po tej lekturze wręcz uwielbiam Witkowskiego jako pisarza. Tak, tak „Michaśka” Witkowska skradła moje serce.

Wg opisu na okładce, miał to być kryminał, jednak mimo „wątku z dreszczykiem i tajemnicą” (ale o tym później) zupełnie nie określiłabym tej książki w taki sposób. To powieść lustro, bardzo celnie obrazująca rzeczywistość – celnie ale z niebywałym humorem. W tym wypadku rzeczywistość pomorza zachodniego po sezonie, przedstawioną na przykładzie Międzyzdrojów – skądinąd bardzo dobrze mi znanych. Jest to materiał z wielkim potencjałem, który został wykorzystany przez autora bardzo wyczerpująco.

Główny bohater, narrator i alter ego autora, postanawia wyrwać się z Warszaffki, by poszukać natchnienia do kolejnej książki na łonie natury – pośrodku lasu w okolicy Międzyzdrojów. Nocleg – jak i cała postać – nie mogą być banalne. Trafia więc do leśniczówki, która przypomina domek letniskowy typowy dla nadmorskich ośrodków wczasowych, by w towarzystwie specyficznego gospodarza znaleźć inspirację. Tajemniczy Robert, od pierwszego niemalże momentu, dostarcza mu zajęcia jakim jest rozgryzienie jego tajemnicy! Niczym detektyw (na wakacjach – na wakacjach po sezonie) Michał prowadzi swoje dochodzenie, bo coś mu podpowiada, że będzie to przydatne dla jego prozy. Tak trafia m.in. na miejscowego luja, spod którego uroku nie może już wyjść aż do samego finału książki (ja również) oraz do całej gamy miejscowej śmietanki (tzw. lokalnego folkloru) nadającej kolorytu książce i sprawiającej, że uśmiech nie schodził mi z twarzy. Kolejne tajemnicze postacie i tajemnice pojawiają się jak grzyby po deszczu. Bohater-pisarz z coraz większym zaangażowaniem stara się „rozkminić” o co kiedyś poszło. Kiedyś, zanim Robert trafił do swojej leśniczówki, w której przy otwartym oknie gra nocą na saksofonie…

Jak już wspomniałam, typowego kryminału czy też sensacji tu raczej brak – przynajmniej jak na mój gust. Owszem, napięcie jest budowane, bo dalszy rozwój akcji intryguje bardzo mocno, jednak finał lekko wyhamowuje – jakby już zabrakło paliwa. Całość jednak oceniam bardzo wysoko, bo ubawiłam się przednio. Autor, z niesłychanym dystansem do siebie, tworzy niepowtarzalną narrację. Nie wiem jakim trzeba być homofobem, żeby nie polubić takiego geja – a przepraszam „warszawskiej ciotorzycy”! Książka jest pełna humoru, jednak nie jest wulgarna czy też niesmaczna. Z wielką przyjemnością rozkoszowałam się kolejnymi kąśliwymi ale i inteligentnymi opisami, które wyszły spod pióra absolwenta polonistyki. Jakie to przyjemne, szczególnie po poznaniu „dzieł” niektórych pseudopisarzy, trudniących się na co dzień zupełnie innym zajęciem niż pisanie…

Polecam wszystkim, którzy lubią niebanalną literaturę i książkowe przygody oraz niespodzianki. Mi się marzy teraz wypad nad morze w towarzystwie „Michaśki”, chociaż mentalnie chyba będzie mi towarzyszyć już podczas każdego wypadu do Międzyzdrojów. Tak… z pewnością żaden wyjazd nad Bałtyk nie będzie już taki sam!

niedziela, 1 marca 2020

„Winne miasto” – Zofia Mąkosa

Cykl: Wendyjska Winnica (tom 2) 
Wydawnictwo: Książnica
Data wydania: 30 stycznia 2019
ISBN: 9788324583041
Liczba stron: 432

„Winne miasto” to druga część trylogii pt.: „Wendyjska Winnica”, która opowiada przede wszystkim o losach Matyldy Neumann – córki Marty, głównej bohaterki pierwszej części serii. Po dramatycznych przeżyciach wieńczących powieść „Cierpkie grona” Tila zostaje uratowana przez radzieckiego żołnierza. W końcu, z małej wioski, gdzie jakoś doszła do zdrowia, trafia do większego miasta na ziemiach odzyskanych, które z Grünbergu staje się Zieloną Górą. Jej „wybawca” traktuje ją jak zdobycz wojenną, jednak dziewczyna żyje. Po wielu tragicznych i bolesnych przeżyciach, które mnożą się w niewyobrażalnym tempie, udaje jej się jednak w końcu z optymizmem spojrzeć w przyszłość. Wprawdzie wspomnienia nie dają jej spokoju, ale powoli zaczyna jakoś się urządzać w tym nowym życiu, w nowym kraju – w nowej Polsce. Co prawda ciągle poszukuje siebie i własnej tożsamości, jednak wydaje się, że jest na dobrej drodze, by osiągnąć spokój. Nie przypuszczała, jak bardzo się myli…

Fabularnie „Winne miasto” to saga rodzinna przedstawiająca losy rodziny z Chwalimia, która bardzo boleśnie odczuła skutki zakończenia 2 Wojny Światowej. Sporo bohaterów zostało brutalnie wypędzonych z obecnych terenów polskich w głąb Niemiec – z dnia na dzień musieli opuścić jedyne miejsce, które przez całe życie było ich ojczyzną. Domy rodzinne przejęli przesiedleni ze wschodu Polacy, którzy w większości również zostali do tego zmuszeni. Nie wszyscy jednak doczekali (względnego) pokoju i mieli szansę zacząć w nowym miejscu – tak jak Matylda.

Jednak powieść ta nie jest tylko opowieścią o pewnej rodzinie i jej losach. To w pewnym sensie kronika Ziem Odzyskanych i Zielonej Góry, o dużej wartości historycznej. Autorka, która była nauczycielką historii i wiedzy o społeczeństwie, bazując na licznych publikacjach naukowych i dokumentach, umieściła w swojej książce wiele faktów historycznych, które przybliżą czytelnikom historię powojenną – głównie pogranicza zachodniego, ale też przy okazji i całej Polski. Najwięcej uwagi – co mnie jako zielonogórzankę bardzo cieszy – Zofia Mąkosa poświeciła jednak Zielonej Górze. Nakreśliła bardzo wiernie i szczegółowo – dzięki bogatym, wymienionym w posłowiu źródłom – życie społeczne i codzienność pierwszych mieszkańców – już nie Grünbergu, a Zielonej Góry. W książce wymienione są więc zarówno postaci związane z miastem, jak i ważniejsze instytucje, firmy, fabryki, miejsca i adresy. Myślę, że szczególnie interesujące będzie to dla miłośników tego miasta, które jest w pewnym sensie kolejnym bohaterem powieści.

Czasami miałam wrażenie, że właśnie temu bohaterowi autorka poświęca zdecydowanie więcej uwagi i bardziej skupia się na nakreśleniu realiów i sytuacji politycznej po 45 roku, a losy Tili i jej bliskich schodzą na dalszy plan lub rozmywają się w tle. Jeśli chodzi o akcję powieści, ta rozwija się dość powoli, a pod sam koniec nabiera dużego tempa i trzyma w napięciu. Podobnie, samo zakończenie sprawia, że już teraz ma się ochotę na otwarcie ostatniej części trylogii, na którą jednak czytelnicy muszą jeszcze trochę poczekać…

Polecam głównie miłośnikom fabularyzowanej powieści historycznej, którzy chcą poznać historię terenów zachodniej Polski, chociaż jako lokalna patriotka nie jestem raczej obiektywna. Z wielką chęcią przeczytam, jak skończą się losy Matyldy Neumann i jej bliskich. Potencjał jest! Myślę, że zakończenie serii może nas mocno zaskoczyć