niedziela, 30 czerwca 2019

„Dziecko Noego” - Éric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak 
Tytuł oryginału: L'enfant de Noé
data wydania: 2007
ISBN: 9788324005468
liczba stron: 132

„Dziecko Noego” to kolejna, może niewielkiego formatu, ale jednak bardzo wartościowa książka autorstwa Ericha-Emmanuela Schmitta, opowiadająca w sposób niezwykle emocjonujący i przejmujący o rzeczach ważnych. Narratorem tej „przypowieści” jest mały żydowski chłopiec – Joseph – który został uratowany przez katolickiego księdza prowadzącego w Belgi ochronkę dla sierot.

Z perspektywy czasu opowiada on o swoich tragicznych przeżyciach, których początek wiąże się z rozdzieleniem go od rodziców w czasie II wojny światowej. Ksiądz Pons, którego – jak inni – nazywał od momentu ich pierwszego spotkania Ojcem – i tak też go traktował, stworzył mu jednak azyl w „Żółtej Willi” i dał mu oparcie (duchowe oraz fizyczne), tak niezbędne dla dziecka w podobnej sytuacji. Stał się też jego powiernikiem, wzorem, przyjacielem – najważniejszą osobą w życiu, która wywarła ogromny wpływ na jego późniejsze jestestwo.

Opowieść inspirowana jest prawdziwymi wydarzeniami, przez co jej odbiór jest jeszcze bardziej emocjonalny. I chociaż opowiadana jest „ustami” małego chłopca – dość prosto, oszczędnie, jednak niezwykle szczerze i prawdziwie, chwyta mocno za serce, wywołując w czytelniku całe spektrum uczuć. Historia może nie jest zbyt oryginalna – nieraz słyszałam już o uratowanych w czasie wojny Żydach – jednak historia, którą warto przeczytać, by pamiętać, że zawsze – a przede wszystkim w trudnych momentach – warto być dobrym i uczciwym człowiekiem. Jedynym minusem tej książki jest wg mnie jej długość – żałuję, że tak szybko się skończyła… Szczerze polecam!

sobota, 29 czerwca 2019

„Zdobyć to, co tak ulotne” – Beatrice Colin

Wydawnictwo: W.A.B.
Tytuł oryginału: To Capture What We Cannot Keep
data wydania: luty 2017
ISBN: 9788328037724
liczba stron: 352

Raczej nie zdarza się bym wybierała tzw. typowo kobiecą literaturę i kolokwialnie mówiąc „romansidła”, jednak tym razem uległam książce „Zdobyć to, co tak ulotne”. Być może wstyd się przyznać, ale wszystkiemu „winna” jest jej bajecznie czarująca okładka z wieżą Eiffla, która jest dla mnie bez wątpienia zjawiskiem kultowym – jakimś wyśnionym, niespełnionym jeszcze marzeniem. Zresztą istnieje naprawdę niewielkie prawdopodobieństwo, że to co paryskie nie spodoba mi się. Jeśli dodamy do tego belle epoque – przepadłam!

Z tego względu bardzo otwarcie i pełna pozytywnego nastawienia sięgnęłam po opis historii miłosnej, jaka się zrodziła między obiecującym inżynierem pracującym przy budowie wieży Eiffla a opiekunką towarzyszącą młodemu rodzeństwu podczas podróży do Paryża. Wątek główny dość typowy – różni ich praktycznie wszystko. Droga na jaką się decydują nie jest łatwa. Przed szczęśliwym finałem czeka ich cała masa przeszkód. Jednak, niestety, coś w tej całej opowieści nie zagrało. Myślę, że przyczyną tego jest dość specyficzna – może nawet trochę nieudolna – narracja debiutującej tą powieścią autorki. Czytając, odnosiłam wrażenie, że wątki są jakby zbyt poszarpane, za dużo tu przerywania w pół słowa, zbyt wiele niedopowiedzeń, jakby autorce po prostu brakowało pomysłu na poprowadzenie tematu.

Plusem tej powieści jest bez wątpienia jednak tło historyczne całej fabuły, gdyż akcja rozgrywa się w czasie wznoszenia wieży Eiffla. Bardzo interesującym było „przyglądanie” się wątpliwościom i trudnościom jakie Gustav Eiffel i jego współpracownicy napotkali podczas budowy tej monumentalnej budowli. Myślę, że Beatrice Colin dość dobrze oddała atmosferę panującą pod koniec XIX wieku w Paryżu. Podobnie jak zwyczaje panujące w tym czasie, chociażby odnośnie relacji międzyludzkich, aranżowanych małżeństw i mezaliansów. Był to bez wątpienia okres dość trudny dla kobiet – i dla przykładowej głównej bohaterki książki. Chociaż jej bierność bywała dość irytująca…

Reasumując – powieść może nie powaliła mnie na kolana, na pewno nie na tyle by ją dalej polecać, jednak dostrzegam jej pewne plusy. Czytało się ją całkiem w porządku – nie mogę powiedzieć, że był to czas stracony. Ot po prostu nowe doświadczenie… Jednak, raczej w najbliższej (i dalszej) przyszłości będę omijać podobne utwory i pozostanę przy moich „ugruntowanych” już przyzwyczajeniach i upodobaniach.

piątek, 28 czerwca 2019

„Ballada o pewnej panience” – Szczepan Twardoch

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 12 października 2017
ISBN: 9788308064337
Liczba stron: 320

Opowiadania wyjątkowe jak i proza Szczepana Twardocha. Bezapelacyjnie urzekające i godne uwagi. Chociaż jest to forma raczej krótka, wszystko było tu wyważone i takie w punkt – idealnie zbalansowane, co sprawiło że niedosytu brak – na szczęście! Chociaż lekko nie było… Utwory te są dość mocno wyczerpujące i „raczej” pesymistyczne – niezwykle emocjonujące, grają na „najcieńszej strunie”.

Tematycznie dość spójne, chociaż fabularnie oczywiście bardzo zróżnicowane i każde z nich jest unikatowo oryginalne. Pojawiają się więc w nich trudne związki i miłość – raczej smutna i bez happy endu, samotność, strata, żal… – to wszystko bardzo mroczne i depresyjne, ale też bardzo esencjonalne – JAKIEŚ! I wbrew pozorom bardzo prawdziwe, chociaż częściowo fantastyczne. Poza tym – jak to u Twardocha bywa – większość akcji umieszczona w jego ukochanej śląskiej scenerii, co było bardzo ciekawym zabiegiem, szczególnie dla kogoś „z zewnątrz”.

Oczarowana Twardochem polecam ponownie te wyjątkowe doznania literackie!

wtorek, 11 czerwca 2019

„Marzycielka z Ostendy” - Éric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak 
Tytuł oryginału: La rêveuse d'Ostende
data wydania: 27 lipca 2009
ISBN: 9788324012305
liczba stron: 256

„Marzycielka z Ostendy” to kolejny zbiór pięciu opowiadań Ericha Emanuela Schmitta, który oczarował mnie totalnie. Tym razem są one bardziej spójne tematycznie, chociaż każde przedstawia zupełnie inną historię, innych bohaterów i ich inne rozterki. Niemniej jednak wszystkie oscylują wokół tematyki miłości – pięknej, ale i trudnej, nieszczęśliwej, niespełnionej, chociaż bardzo intensywnej i prawdziwej. Poza tym, jeśli miłość to i samotność oraz marzenia…

Bohaterem tytułowego opowiadania jest pisarz odwiedzający malownicze miasteczko w poszukiwaniu ukojenia po zakończonym niedawno związku. Podczas pobytu w Ostendzie ma zaszczyt jako jedyny poznać historię wielkiej miłości jego gospodyni, która strzegła swego sekretu przez całe życie. Opowieść niczym bajka mocno poruszy pisarzem, ale czy uwierzy on w tak niesamowitą historię? A może uda się to czytelnikom? A przecież cud do końca jest cudowny, a im bardziej niemożliwy tym bardziej prawdziwy!

W drugim opowiadaniu pt.: „Zbrodnia doskonała” Schmitt schodzi bardziej na ziemię. Przeczytamy o kobiecie, która wydaje się mieć idealne życie, męża, rodzinę, jednak z jakiegoś powodu dochodzi do wniosku, że żyje w fikcji. Kto, dlaczego i jak zasiał ziarenko niepokoju, które wykiełkowało do potężnych rozmiarów i stało się przyczyną tragedii? Zaskakujące opowiadanie, wywołujące bardziej skrajne emocje, nawet chwilowo złość i poirytowanie, chociaż pointa zasługuje na uznanie.

W "Ozdrowieniu" czytelnik – lub może raczej czytelniczka – dostanie większą dawkę romantyzmu. Historia zahukanej pielęgniarki, która dzięki nietypowemu pacjentowi odkrywa swoją kobiecość i zmienia swoje życie jest niczym bajka o Kopciuszku. Ale bez obaw – nie będzie zbyt cukierkowo. Autor zachował równowagę, mimo, że okaże się to dopiero na końcu.

Kolejne opowiadanie – "Kiepskie lektury" – jest najbardziej zabawne z wszystkich przedstawionych w powyższym zbiorze. Bohaterowie – kuzyn i kuzynka – oboje samotni, spędzający od zawsze razem wakacje, to postacie zdecydowanie komiczne. Toteż takie opowiadanie z morałem i przestrogą! O tym jak ważne jest dobieranie odpowiedniej lektury, bo może… Zakończenie dość surrealistyczne – czarny humor, ale jednak humor.

Ostatnie opowieść o "Kobiecie z bukietem", najkrótsze i najbardziej pobieżne, jednak refleksyjne. Tytułowa bohaterka przez dziesiątki lat codziennie oczekiwała na 3. peronie dworca w Zurychu na kogoś, trzymając w rękach bukiet pomarańczowych kwiatów. Była to postać niezwykle tajemnicza. Nikt właściwie nie wiedział kim ona jest, dlaczego to robi i na kogo czeka. Pewnego dnia starsza dama już się nie pojawiła. Dlaczego?

Schmitt niezwykle poetycko i subtelnie opisuje wyjątkowe historie zwykłych ludzi. Te opowieści są bardzo emocjonujące i skłaniają do refleksji. Na długo pozostają z czytelnikiem, rozbudzając jego apetyt na kolejne obcowanie z utworami tego autora. Na mnie czekają już kolejne książki Schmitta i nie mogę się doczekać, kiedy po nie sięgnę. Polecam absolutnie każdemu miłośnikowi czytania!

niedziela, 9 czerwca 2019

„Życie pana Moliera” – Michaił Bułhakow

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Tytuł oryginału: ŻYZŃ GOSPODINA DE MOLJERA
Data wydania: 1999
ISBN: 8371804806
Liczba stron: 172

Do sięgnięcia po „Życie pana Moliera” zachęciły mnie mocno dzienniki Bułhakowa, które czytałam jakiś czas temu. Zresztą po tamtej lekturze ogólnie inaczej postrzegam utwory pisarza. Jednak z przykrością muszę stwierdzić, że „Molier” w pewnym sensie mnie rozczarował. Tzn. spodziewałam się czegoś więcej, a tymczasem jest to po prostu fabularyzowana biografia Moliera. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że mógł ją napisać każdy. Niestety, podczas czytania w ogóle nie czułam, że utwór stworzył Mistrz Bułhakow. Może gdyby autor częściej nawiązywał do swojej biografii, a nie tylko (dosłownie!) w samym zakończeniu, wydźwięk utworu byłby inny?

Szczerze, to po lekturze jestem dość mocno zdziwiona, gdyż w dziennikach „Życie pana Moliera” było dość często wspominane. Bułhakow podkreślał niejednokrotnie, że Molier również nie miał najłatwiejszego życia – głównie zawodowego, chociaż i prywatne było dalekie od ideału. Ja jednak widzę znaczące różnice miedzy stosunkiem władzy do twórczości obu autorów. Chyba, że Bułhakow po prostu tak delikatnie ujął te kwestie…

Jeśli kogoś ciekawi życie francuskiego komediopisarza, to jak najbardziej lektura ta będzie trafnym wyborem! Dla miłośników Bułhakowa również może być to interesująca pozycja – chociaż więcej tu francuszczyzny, a słowiański klimat jest praktycznie niewyczuwalny.

czwartek, 6 czerwca 2019

„Będę Cię szukał, aż Cię odnajdę” - Krzysztof Koziołek

Cykl: Będę Cię (tom 1)
Wydawnictwo: Manufaktura Tekstów
Data wydania: 14 kwietnia 2016
ISBN: 9788394323110
liczba stron: 422

„Będę Cię szukał, aż Cię odnajdę” to chyba najbardziej zaskakująca książka autorstwa Krzysztofa Koziołka. Po przeczytaniu jestem szczerze zdziwiona, że podobała mi się aż tak bardzo i że totalnie wciągnęłam się w fabułę, gdyż – jak się okazało – miała ona sporo elementów SF, za którymi delikatnie mówiąc nie przepadam – zarówno w literaturze jak i kinie… W pewnym momencie było tak zaskakująco nieprawdopodobnie, że tym bardziej nie mogłam się doczekać, co autor jeszcze wymyśli!

Decydując się na wybór tego kryminału sugerowałam się przede wszystkim nazwiskiem autora ale i opisem książki, który nie sugerował w żadnym miejscu, iż czytelnik będzie mieć tu do czynienia ze scenariuszem przypominającym thriller Spielberga pt. „Raport mniejszości” – przez który nomen omen nie udało mi się za żadnym razem przebrnąć do końca, mimo kilku prób. To naprawdę nie moja bajka. A może powinnam napisać, że nie była to moja bajka do dziś – czyli do dnia, kiedy szczerze spodobał mi się ten nietypowy „kryminał”…

Wróćmy jednak do początku… Głównym bohaterem książki jest Wespazjan Cudny (czyż nie uroczo?) powszechnie jednak znany pod ksywą Wally, którego po powrocie do domu w dniu swoich 18-tych urodzin czeka niespodzianka w najbardziej pejoratywnym znaczeniu jakie można sobie tylko wyobrazić. Poza martwymi rodzicami, w domu jest też dwóch przestępców, którzy próbują dopaść i jego. Ponieważ Wally nie jest przeciętnym chłopcem, udaje mu się uciec. Wolnością nie cieszy się jednak zbyt długo. Wskutek wypadku trafia do szpitala i wtedy zaczyna się dla niego prawdziwe zderzenie z dorosłością lub może bardziej pasuje tu określenie z „rzeczywistością”. Absurd goni absurd, a zaczyna się „zaledwie” od oskarżenia go o podwójne morderstwo rodziców i osadzenia w areszcie śledczym! Skoro to jest początek, to zakończenia nie spodziewał się chyba nikt!

Dodam tylko, że chłopakowi będzie pomagać sztandarowa już (i moja ulubiona) postać z powieści K. Koziołka czyli Andrzej Sokół – dziennikarz śledczy i miłośnik gór o wielu talentach, które czytelnik będzie mieć okazję odkryć przy okazji czytania książki. Pojawią się brawurowe ucieczki rodem z kina akcji – nie tylko po szosach ale i malowniczymi ścieżkami górskimi, będą też nadprzyrodzone umiejętności, mistyczne elementy, badania naukowe nad sterowaniem umysłem w imię „idei”, poza tym trochę elementów romantyczno-miłosnych i nawet sentymentalnych.

„Będę Cię szukał, aż Cię odnajdę” to najbardziej zdumiewający i szokujący kryminał Krzysztofa Koziołka jaki powstał! Jestem pod wielkim wrażeniem wyobraźni autora i ogromu pracy jaki musiał włożyć w przygotowanie materiałów do pisania książki. Chapeau bas Panie Krzysztofie! Totalnie wciągająca i trzymająca w napięciu od pierwszej do ostatniej strony fabuła jest tak nieprawdopodobna, że aż można w nią uwierzyć! Miła i nieoczekiwana niespodzianka, której długo nie zapomnę, gdyż uwielbiam książkowe zaskoczenia! Cieszy tym bardziej, że autor na ten rok zapowiedział już kontynuację pt.: „Będę Cię szukał, aż Cię pokocham”. Wolę nie zastanawiać się co tym razem przygotuje dla czytelników, ale i tak się uśmiecham na samą myślę, że wkrótce się o tym przekonam. Dla fanów s-f obowiązkowa lektura, ale polecam również i jego oponentom, gdyż mogą się mocno zaskoczyć i zweryfikować swoje upodobania!