Pokazywanie postów oznaczonych etykietą po niemiecku. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą po niemiecku. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 10 marca 2019

„Wenn Engel schweigen” („Cudowna moc miłości) – Kristin Hannah

Wydawnictwo: Ullstein (wersja niemiecka)
Tytuł oryginału: Angel Falls
Data wydania: 2002
ISBN: 3548252982
Liczba stron: 336   

Chociaż sporadycznie sięgam po zagraniczne książki tłumaczone na język niemiecki – wolę czytać po niemiecku w oryginale… – tym razem postanowiłam przeczytać książkę Kristin Hannah przetłumaczoną właśnie na ten język. Przede wszystkim dlatego, że był to prezent. Oryginalny tytuł książki brzmi „Angel Falls” i oznacza miejsce, w którym dzieje się część fabuły, natomiast jego niemiecka wersja to „Wenn Engel schweigen” czyli „Kiedy milkną anioły”. Szczerze – wg mnie – trochę przekombinowane. Polski tytuł „Cudowna moc miłości” jest z kolei zbyt dosłowny – podaje treść książki w pewnym sensie na tacy, ale ponieważ nie powinno się oceniać książki po okładce i dodałabym, że również po tytule, z wielką przyjemnością sięgnęłam po tę powieść. Dodatkowym impulsem by to zrobić był fakt, że jest to zdecydowanie mniej znana pozycja Kristin Hannah, która znana jest szerszemu gronu czytelników głównie ze świetnego „Słowika” i genialnej „Wielkiej samotności”.

Głównymi bohaterami książki jest Mikaela i Liam – szczęśliwe małżeństwo wiodące spokojne i uporządkowane życie we wręcz idyllicznym miasteczku. On jest lekarzem, jej pasją są konie. Wizję idealnej rodziny dopełnia dwójka dzieci: nastolatka oraz jej kilka lat młodszy braciszek. Pewnego razu, o poranku, ma miejsce jednak nieszczęśliwy wypadek. Mikaela spada podczas jazdy konnej tak niefortunnie, że na skutek uderzenia w głowę zapada w śpiączkę… Kochający Liam zrobi wszystko, by żona wróciła do niego z tej długiej „podróży” pełnej znaków zapytania. Nie waha się nawet otworzyć „puszki Pandory”, która jest pełna kolejnych tajemnic z przeszłości Mikaeli. Czy jego miłość będzie na tyle silna, by poradzić sobie z tą nietypową i nową dla nich wszystkich sytuacją?

Mimo, że na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że jest to książka tylko o miłości, w żadnym wypadku nie jest to ckliwy romans. Kristin Hannah bardzo subtelnie opisuje różne odcienie miłości. Zresztą ta autorka wyjątkowo pisze o uczuciach, kreując niepowtarzalny klimat, jednak co jakiś czas na pierwszy plan wysuwają się kolejne problemy, które balansują fabułę i dodatkowo zaskakują czytelnika. To wszystko powoduje, że tę książę chcę się po prostu czytać i nie sposób odłożyć ją na dłużej. Bardzo nastrojowa, wzruszająca i po prostu piękna historia. Dużym atutem jest też poruszenie tematu śpiączki, która pozostaje ciągle wielką niewiadomą zarówno dla lekarzy jak i najbliższych dotkniętego nią pacjenta. Wizja przedstawiona przez Hannah jest bardzo ujmująca.

Polecam tę książkę w zasadzie każdemu czytelnikowi, którego zaciekawiła moja opinia. Po tym spotkaniu z Kristin Hannah, biorę jej kolejne – także mniej popularne – tytuły w ciemno! Już wiem, że na pewno się nie zawiodę.

niedziela, 27 maja 2018

„Solange es Schmetterlinge gibt” – Hanni Münzer

Wydawnictwo: EISELE 
Tytuł oryginału: Solange es Schmetterlinge gibt
Data wydania: 2017
ISBN: 9783961610037
Liczba stron: 380

Książka, której polskie tłumaczenie tytułu brzmi „Tak długo, jak istnieją motyle”, a którą w skrócie będę nazywać „Motylami” zaczyna się jak typowa literatura dla kobiet i tworzona przez kobiety czyli tzw. „chic-lit”. Ponieważ zdecydowanie nie jestem fanką tego typu „romansideł”, przyznam, że na początku czytania „Motyli” poczułam lekką irytację oraz zawód.

Pojawia się więc kobieta po 30stce, z problemami, typowa „szara mysz” mieszkająca tylko z kotem, która nie umie cieszyć się życiem i bardzo chciałaby być dla wszystkich niewidzialna i która przypadkiem na klatce schodowej spotyka przystojnego, dobrze zbudowanego, pewnego siebie (jeszcze tego nie wie, że również bardzo inteligentnego, zabawnego, mądrego), młodszego chłopaka niosącego pudła ze swoimi rzeczami do mieszkania na poddaszu, które niedawno się zwolniło. Po takim wstępie oczywistym jest, że coś się między nimi wydarzy. I na TO wydarzenie nie trzeba długo czekać. Jason swoim optymizmem, energią, zapałem i dobrym sercem wydaje się przebijać przez skorupę a raczej kokon – bo chyba to określenie, szczególnie w kontekście tytułu, lepiej tu pasuję – jakim otoczyła się Penelopa po pewnym tragicznym zdarzeniu, którego konsekwencją był również rozwód z Davidem.

Jednak jak się wkrótce okazało Hanni Münzer nie napisała tylko zwyczajnego ckliwego romansu! Jakże miłym zaskoczeniem po takim wstępie okazał się kolejny wątek – tym razem kryminalny, który jeszcze bardziej zbliżył naszych bohaterów i którzy czynnie brali w nim udział, a którego szczegółów z wiadomego względu nie będę tu przytaczać.

I wtedy następuje kolejny zwrot akcji i już nieco bardziej poważne i głębokie tematy – nawet powiedziałabym, że filozoficzne – nie pozbawione jednak odrobiny humoru na dobrym poziomie, związane z kolejna postacią – 80letnią chorą na raka sąsiadką Trudi, która planuje swoje dość nietypowe odejście z tego świata. Jednak zanim to się stanie, by ulżyć sobie w cierpieniu, nielegalnie hoduje w swoim mieszkaniu i popala „zioło”.

Penelopę i Trudi połączy prawdziwa przyjaźń i zafascynowana osobowością starszej przyjaciółki kobieta zacznie powoli zmieniać nastawienie do otaczającego ją świata. Jej wewnętrzna zmiana w największym stopniu będzie zasługą Trudi, jednak Jason również odegra tu bardzo istotną rolę, tworząc wspólny front z nieco ekscentryczną uroczą starszą panią. W tym miejscu należy wspomnieć, że Hanni Münzer bardzo dobrze wie jak przedstawić skomplikowaną psychikę i różnorodne charaktery swoich bohaterów oraz dotrzeć do sedna problemu. „Motyle” to powieść przedstawiająca bardzo realistycznie ewolucję kobiecej osobowości i jest to rozwój niezależny i świadomy.

Chociaż „Motyle” są samodzielną powieścią, której odbioru nie zakłóca brak znajomości poprzednich książek Hanni Münzer, to stanowi ona jednak pewien „pomost” pomiędzy „Marlene” (i też w pewnym sensie poprzedzającej ją „Miłości w czasach zagłady”), głównie przez postać Trudi, która w „Motylach” będzie odnosić się nie raz do swojej niesamowitej przeszłości bardziej szczegółowo przedstawionej właśnie w powieści „Marlene”. Z resztą miłośnicy sagi Hanni Münzer także w przypadku „Motyli” mogą liczyć na ponowne – choć bardzo krótkie – spotkanie z Marlene Kalten. Dla mnie niestety zbyt krótkie. Uważam, że spokojnie można było chociaż trochę rozbudować ten wątek.

Ale nie tylko nawiązanie do książki „Marlene”, a także same „Motyle” pokazują, że ludzki los tworzy niesamowitą sieć różnorodnych powiązań i zależności, wielokrotnie udowodniając, że nic nie dzieje się bez przyczyny i każde działanie ma prędzej czy później swój skutek. Hanni Münzer poprzez bohaterów swojej powieści pokazuje – a robi to jak zwykle w uroczy sposób – że świat jest pełen cudów dla tych, którzy je widzą i że łatwo jest tańczyć w słońcu, ale robić to w deszczu jest prawdziwą sztuką.

Mam nadzieję, że „Solangę es Schmetterlinge gibt” jako trzecia książka Hanni Münzer doczeka się w końcu polskiego tłumaczenia. Jest to bardzo optymistyczna, nieprzecietna i piękna historia nie tylko dla kobiet. Chociaż „zainteresowanym” i podobnie jak Hanni Münzer „zakochanym” w Jasonie paniom zdradzę, że autorka planuje poświęcić mu jego własną książkę. Przyznam, że jestem jej bardzo ciekawa… ;-)