poniedziałek, 29 sierpnia 2022

„Lincoln Highway” - Amor Towles

Wydawnictwo: Znak Literanova
Tytuł oryginału: Lincoln Highway: A Novel
Data wydania:  2022-06-15
Data 1. wydania: 2021-10-05
Liczba stron: 560
ISBN:  9788324083695

Informacja o pojawieniu się na polskim rynku wydawniczym trzeciej powieści autorstwa Amora Towlesa była dla mnie ogromną niespodzianką. Wcześniejsze książki tego autora zrobiły na mnie ogromne wrażenie – szczególnie niepowtarzalny „Dżentelmen z Moskwy” długo pozostał w mojej pamięci. Jak przewidywałam – od „Lincoln Highway” trudno było się oderwać, to jedna z tych książek, dla których zarywa się noce.

Lincoln Highway to autostrada łącząca zachodni kraniec Ameryki ze wschodnim. Jest to też droga, która ma doprowadzić małego Billego ze starszym bratem do ich mamy, która kilka lat temu nagle opuściła rodzinę. Dramatyczne okoliczności sprawiły, że bracia zostali zmuszeni do rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Dlaczego więc nie połączyć dwóch celów i z farmy w Nebrasce nie przenieść się do rozwijającej się słonecznej Kalifornii... Wszystko wskazuje na to, że ich mama przebywa właśnie w San Francisko. Wydaje się, że Emmett zaplanował wszystko bardzo dokładnie. Nie przewidział jednak niespodziewanej wizyty znajomych, która całkowicie pokrzyżuje ich plany. Chłopcy – już w 4 – wyruszą najpierw do Nowego Jorku, gdzie Lincoln Highway ma swój początek.

„Lincoln Highway” to współczesna przygodowa powieść drogi, wzorująca się na klasycznej literaturze amerykańskiej. I chociaż zarówno fabuła, jak i postacie są zdecydowanie nowatorskie, to czytelnik odnosi wrażenie, że to wszystko brzmi bardzo znajomo. Może to kwestia stylu Towlesa, który sprawia, że bohaterowie stają się czytelnikowi bardzo bliscy – może nie tyle się z nimi indetyfikuje, co mimo wszystko rozumie ich rozterki i mocno im kibicuje. Każdy z nich charakteryzuje się swoją osobistą i raczej tragiczną historią, jednak te indywidualne biografie przenikają się i wchodzą w interakcję, tworząc jedną wielką całość.

Monumentalna powieść epicka, która ma szansę wejść do kanonu amerykańskiej klasyki. Powieść poruszająca serca, umysły i dusze. Wzruszająca, inspirująca i pouczająca historia o dorastaniu, marzeniach, przyjaźni i braterskiej miłości. Urzekające są w niej postacie, ich relacje, ich zasady i wybory. To wszystko w bardzo atrakcyjnej scenerii Ameryki połowy XX wieku, która oferuje pisarzowi ogromne pole do popisu. Amor Towles idealnie wykorzystał ten materiał, jak i spuściznę swojego kraju. Póki co, najlepsza powieść jaką przeczytałam w tym roku i jedna z moich naj (!) w ogóle. To, co dodatkowo mnie urzeka w twórczości Towlesa, to fakt, że swoją twórczością potrafi zauroczyć zarówno męskich jak i damskich czytelników – są to bardzo uniwersalne historie. Polecam każdemu, potrafiącemu docenić piękno literatury pięknej.

środa, 24 sierpnia 2022

„Fototapeta” - Michał Witkowski

Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 2015-04-22
Data 1. wyd. pol.: 2006-01-01
Liczba stron: 324
ISBN:  9788328020108

Pierwszą przeczytaną przeze mnie powieścią Witkowskiego był „Drwal” – przepadłam! Pewnie również w pewnym sensie przez sentyment do Międzyzdrojów. Chociaż faktem jest, że podczas lektury zaśmiewałam się na głos. Gdy z jakimś autorem zaiskrzy, sięgam po jego kolejne książki z wielką chęcią. „Wymazane” i „Barbara Radziwiłłówna…” podobnie trafiły w mój gust, chociaż nie da się ukryć, że nie było takich zachwytów jak przy pierwszej czytanej powieści. Jak widać, nie czytałam jeszcze tych najbardziej znanych i popularnych – czyli skandalizujących utworów pisarza. Może przyjdzie na nie czas, chociaż po lekturze „Fototapety” zdecydowanie muszę zrobić przerwę z Witkowskim. Zbiór opowiadań dość mocno mnie rozczarował.

Książka zawiera teksty z początków twórczości autora. Może ten fakt miał duży wpływ na efekt końcowy zbioru? Utwory już wcześniej zostały opublikowane w pismach literackich np. w „Twórczości”. Mamy więc w ręce poniekąd odgrzewane kotlety. Poza tym w „Fototapecie” przeczytamy również fragment niedokończonej powieści „Psie pole” i wcale się nie dziwię, że nie została ona napisana do końca. Chociaż dziwi koncepcja (lub raczej jej brak) na ten utwór.

Ciekawi mnie w jaki sposób została wybrana kolejność opowiadań do zbioru. Czy to przypadek? Czy najlepsze tym razem zostało pokazane na początku? Początek ten był dość obiecujący. Opowiadanie „Grosz”, którego główny bohater do złudzenia przypomina autora, to monolog przesadnie skoncentrowanego na swoim zdrowiu chimeryka, który relacjonuje swoje wyjście do lekarza. Spotkanie z polską służbą zdrowia bawi do łez, chociaż to poniekąd śmiech przez łzy. Już w tym utworze pojawiał się ten charakterystyczny dla „późniejszego” Witkowskiego humor.

Nieźle było również w opowiadaniu „Kolaboracja”, którego główny bohater Michał (?) wybrał się z ojcem, w ramach nagrody w konkursie Teleranka, na wycieczkę do Związku Radzieckiego. Bywało śmiesznie, bywało też jednak dziwnie. Chwilami chyba zbyt mocno. Niestety, w tym momencie zaczął się wkradać chaos, który rozgości się już do samego końca zbioru.

Kolejne opowiadanie „Mosina” to wspomnienia z wakacji u dziadków w miejscowości pod Poznaniem. Autor, jako spostrzegawczy obserwator, bardzo trafnie i też dowcipnie odtworzył obraz zwykłej codzienności tamtych lat – zwykłej, jednak budzącej sentyment, szczególnie w czytelniku, który sam z autopsji pamięta podobne „obrazki”.

Utwór „Pierroty”, jakoby w kontrze do „radzieckiej wycieczki”, przedstawia cudownie-upiorne życie w NRD. Niby jest w porządku, chociaż odczuwalny jest tu ponownie ten cały rozgardiasz – jakby brak było koncepcji na tę opowieść. To powoduje, że ciężko coś więcej powiedzieć na temat tego opowiadania.

Drugą część zbioru – szczerze, nie wiem z jakiego powodu podzielonego na te dwie części – rozpoczynają dwa dość krótkie tekściki: „Na gapę do raju” i „Kamera”, napisane jakby przy okazji pod wpływem impulsu. Pierwsze opisuje wypad grupki młodych chłopaków na weekend do dużego miasta. Traf chciał, że wspomniane wyrostki podróżowały tym samym pociągiem, co autor. Kolejne, pisane z perspektywy tytułowej kamery, która w latach 80-tych była istnym szałem w środowisku rodzinnym. Kręcono wszystko co się dało! Podobnie jest w tej relacji z rodzinnego grillowania w ogrodzie.

Przedostatnie opowiadanie – „Po sezonie” – opisujące dość mroczne przygody miejscowych cwaniaczków z „dziczkami” – miejscowymi dziewczynami, które podrywali już wiele razy i które oczywiście wiele razy im ulegały. Miejscami było groźnie, miejscami nostalgicznie. Plus za dowcip.

Na koniec autor zostawił fragmenty niedokończonej powieści „Psie pole” i jak ja się cieszę, ze ta powieść nie została dokończona i nie trafiła w moje ręce i ręce innych zachęconych nazwiskiem autora. Psie Pole – dziś peryferyjna część Wrocławia. „Psie pole” opisuje Psie Pole. Czytając, odnosiłam wrażenie, że każdy akapit stanowi odrębną myśl nie związaną z poprzednią. To taki miks spostrzeżeń z obserwacji Psiego Pola. Dość zaniedbanej, przytłaczającej dzielnicy „na końcu świata”. Tu już było ciężko.

Czytając powyższą część mojej opinii stwierdzam, że może ona nawet kogoś zachęcić do sięgnięcia po „Fototapetę” – nieskromnie powiem, że brzmi lepiej, niż moje odczucia podczas czytania. A czytało się niestety dość mozolnie i topornie. Fakt – nie zawsze trzeba pisać o rzeczach ekstra ważnych. Można przedstawić coś ciekawego i wyjątkowego tylko dla autora, ale w taki sposób, by oczarować innych. Tu niestety tego zabrakło. Zbyt chaotycznie, zbyt nijako – za mało Witkowskiego w Witkowskim. Potraktuję ten zbiór jak wypadek przy pracy albo wprawki do późniejszej twórczości literackiej, którą tak lubię.

Pocieszające jest – sądząc po innych opiniach na portalu – że nie jestem odosobniona w takiej ocenie. Bo już myślałam, że ze mną jest „coś nie tak”. Niestety, nie polecam – nie warto tracić przede wszystkim czasu, bo ceny 5 zł jaką zapłaciłam za tę książkę nie ma co brać pod uwagę. Chociaż, patrząc z perspektywy czasu, cena dużo mówi o tej książce.

piątek, 19 sierpnia 2022

„Legendy Ustki i Ziemi Słupskiej” – Anna Dobrosława Koprowska-Głowacka

Wydawnictwo: Wydawnictwo REGION Jarosław Ellwart
Data wydania: 2022-01-01
Liczba stron: 112
ISBN:  9788375918656

Ustka oczarowała mnie już wiele lat temu. Od tamtego czasu regularnie ją odwiedzam i chociaż znam to miejsce już dość dobrze, to mi mimo wszystko, każda kolejna wizyta pozwala odkryć coś nowego. Podczas tegorocznego urlopu np. trafiła w moje ręce książka przedstawiająca legendy usteckie oraz Ziemi Słupskiej. Zbiór Anny Koprowskiej-Głowackiej zawiera legendy i podania głównie z XIX i XX-wiecznych źródeł etnograficznych, w tym także niemieckojęzycznych. Część z nich została zasłyszana i potwierdzona przez starych mieszkańców tych rejonów.

Patrząc na książkę jako na całość, muszę jednak stwierdzić, że trochę mnie rozczarowała. Poza kilkoma legendami stricte łączącymi się moją ukochaną Ustką, pozostałe są nie tylko dość uniwersalne, bo mogłyby dotyczyć praktycznie każdego innego miejsca, to na dodatek są do siebie mocno podobne. Nie wiem czemu – poza dodatkową ilością stron – miało służyć powielanie schematu o zakopanym głęboko w ziemi skarbie strzeżonym przez diabła czy też zaklętych księżniczkach, które można było uratować, jednak się nie nie udawało… Trochę takie bajanie – nie mówię, że to złe, ale żeby od razu reklamować te opowiastki łącząc z tym wyjątkowym miejscem nad polskim morzem?

Myślę, że nie będę tu odosobniona jeśli stwierdzę, że najciekawsze i w związku z tym najlepsze utwory opowiadają o syrence (bezsprzecznym symbolu Ustki) i rybaku o imieniu Mistral. Ciekawe i przyjemnie przekazane historie. Rzeczywiście, w tych legendach odczuwalny był charakter miasta i jego integralność ze wspomnianymi miejscami. Podobnie jak przy legendzie związanej z Orzechowem i może jeszcze kilku innych dotyczących Ustki. Pozostałe traktowałabym jednak jako bajki dla dzieci. Myślę, że świetnie nadawać się będą do nauki samodzielnego czytania dla młodszych – głównie przez długość tekstów i dość prosty język.

Książkę polecam głównie jako pamiątkę z malowniczej Ustki – szczególnie w prezencie dla małych czytelników. Niektóre opowieści mogą być inspiracją do wycieczek po okolicy i poznaniu innych urokliwych miejscowości sąsiadujących z Ustką. Sama mam jeden typ przy kolejnym wyjazdem na urlop...

środa, 17 sierpnia 2022

„Serotonina” – Michel Houellebecq

Wydawnictwo: W.A.B.
Tytuł oryginału: Sérotonine
Data 1. wydania: 2019-01-04
Liczba stron: 336
ISBN: 9788328066397

Gdybym musiała jakoś sklasyfikować moje upodobania literackie, do czołówki moich ulubionych książek weszłaby literatura francuska – głównie współczesna, chociaż jest kilka klasyków, które bardzo cenię. Michela Houellebecq'a kojarzyłam do tej pory głównie z ekranizacji „Cząstek elementarnych”, jednak gdy podczas wakacyjnego zakupu książek trafiłam na „Serotoninę”, uznałam iż będzie to dobry wybór. I tym sposobem zaczęłam dość nietypowo przygodę z tym autorem, bo nie od pierwszej, a od najnowszej jego powieści.

Głównym bohaterem i narratorem powieści jest 46-letni Florent, który, by podwyższyć w swoim organizmie poziom hormonów szczęścia i w związku z tym w miarę normalnie funkcjonować, zażywa regularnie tabletki captoriaxu. Chyba jest nieźle, bo powrócił do podstawowych zabiegów higienicznych i realizuje swój nowy, regularny i dość uporządkowany – by nie powiedzieć ubogi i przewidywalny – plan dnia. Po tym jak zamieszkał w pokoju hotelowym dla palących, co rano wyrusza w rundkę po okolicy, rozpoczynającą się od śniadania w pobliskim bistro. Następnie włóczy się po mieście, wspomina, filozofuje i pije białe wino – dość sporo i chyba nawet coraz więcej…

… i właściwie fabułę ograniczyć można zaledwie do tych kilku powyższych zdań. Niewiele się dzieje w tej powieści. Bohater wspomina swoje życie, skupiając się głównie na relacjach z kobietami – tych bardziej znaczących nie było znowu tak wiele. Póki ma jeszcze jakąś energię do działania – chociaż energia to w jego przypadku trochę zbyt szumnie powiedziane… – póki udaje mu się zrealizować zamiar podróży, odwiedza kilka miejsc z przeszłości – udaje się do Almerii, Normandii, by w końcu jednak powrócić do Paryża. I cały czas wspomina, trochę jakby był u kresu swojego życia, a przypomnę, iż mamy do czynienia z 40-latkiem. Czy tak właśnie „działa” depresja?

Powieść ma dość melancholijny i pesymistyczny charakter, gdyż jest to właściwie długie pożegnanie bohatera z życiem. Mimo, iż obiektywnie rzecz biorąc, ciężko byłoby dopatrzeć się powodów takiego stanu rzeczy. Cóż, może jednak depresja nie wybiera. Przez to jednak – przynajmniej w moich oczach – Florent wydawał się być bardzo irytującą postacią. Taką, która właściwie na właśnie życzenie doprowadziła się do obecnego stanu. Apatyczny, zrezygnowany, bierny i narzekający… Mimo to, książka przyciąga czytelnika. Historia intryguje, budzi ciekawość, więc czytelnik przy niej trwa, by dowiedzieć się co będzie dalej. Bezsprzeczną zaletą jest cała masa zabawnych momentów, które w najgorszym wypadku wywoływały zaledwie uśmiech na twarzy, a czasem nawet głośny śmiech. Były to takie mini sytuacje, czasem jedno zdanie lub kilka humorystycznie wypowiedzianych słów – jednak w punkt. Styl autora – niby prosty, bez zbędnych ozdobników, jednak bardzo przystępny i trafia do czytelnika.

Mimo iż na pierwszy plan wysuwa się pesymizm egzystencjalny autora, spostrzegawczy (lub zdeterminowany) czytelnik wyciągnie jednak z tej powieść coś pozytywnego. Florent – owszem, zmarnował szanse na udane czyli szczęśliwe życie osobiste, jednak to nie musi być regułą. Oczywistym jest, iż czasu nie da się cofnąć. Ale… Warto sięgnąć, by przekonać się samemu. Ciekawa.

sobota, 13 sierpnia 2022

„Raje utracone” – Eric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak Literanova
Cykl: Podróż przez czas (tom 1)
Tytuł oryginału: Paradis perdus
Data wydania: 2022-03-14
Liczba stron: 496
ISBN: 9788324082995

„Raje utracone” to pierwszy tom nowej serii Schmitta pt.: „Podróże przez czas”. Mam nadzieję, że cykl będzie się składać nie tylko z dwóch części i szybko przeczytam kontynuację opowieści o Noamie. Muszę przyznać, że autor zakończył tom 1. w „najlepszym” momencie, budząc ogromną ciekawość. Najchętniej od razu sięgnęłabym po tom 2. – tymczasem w ogóle nie wiadomo, kiedy zostanie wydany. Schmitta lubię od dawna i chętnie czytałam zarówno jego powieści jak i opowiadania. Wszystkie jego utwory były dość spójne tematycznie, co było jego wizytówką. Tym razem autor sięgnął po zupełnie inną tematykę, czym zaskoczył swoich czytelników. Ta niespodzianka sprawiła, że książka podobała mi się chyba jeszcze bardziej.

„Raje utracone” to monumentalna powieść opisująca losy świata, a Noam – jej główny bohater – jest zarówno jej uczestnikiem jak i narratorem. Noam to bohater wyjątkowy, gdyż na skutek pewnego zdarzenia stał się nieśmiertelny i od tego momentu zaczęła się jego nietypowa podróż – nie tylko przez kolejne lądy, ale i czasy. „Raje utracone” opowiadają o początkach cywilizacji – tych które znamy z dawnych legend i podań. Noam ma swój wkład w te opowieści, tak znajome chyba dla większości czytelników, chociaż jak się okazuje, mające często drugie dno i nabierające w ustach Noama całkiem nowego wymiaru, a na pewno zyskujące dużo uroku.

O początkach świata Noam wspomina z perspektywy czasów nam współczesnych, kiedy cywilizacja stoi u progu katastrofy klimatycznej, wspominając przy okazji swoją młodość i to co się z nią wiąże – pierwsze zauroczenia, fascynacje i kobietę, która zrobiła na nim ogromne wrażenie, a której nie zapomniał do dzisiaj. Wszystko jednak wskazuje na to, że jeszcze kiedyś odnajdzie swoją ukochaną Nurę… Póki co, staje się uczestnikiem tajemniczych i bardzo groźnych wydarzeń.

Niesamowity jest fakt, że Erich-Emmanuel Schmitt pracował nad tym projektem od 30 lat! Pisząc  inne utwory, zbierał przy okazji wiedzę historyczną, naukową, religijną, medyczną, socjologiczną, filozoficzną i techniczną. Swoje „notatki” uzupełnił niesamowitą wyobraźnią, tworząc światy, które obecnie czytelnik może podziwiać i niejako podglądać z wypiekami na twarzy. Schmitt, jak zawsze, opowiada niezwykle intrygującą opowieść, przywiązując do siebie czytelnika i budząc jego coraz większą ciekawość. Tym razem jednak fabuła uzupełniona jest całą masą faktów z wyżej wymienionych dziedzin, które wzbogacają tę powieść, nadając jej w pewnym sensie popularnonaukowego charakteru. Wszystko jednak w tym charakterystycznym dla niego stylu, który nie pozwala zapomnieć, że w ręku trzymamy jednak literaturę piękną.

Cudowna opowieść o powstaniu i tworzeniu się świata. Natura jest tu jednym z bohaterów i autor niejednokrotnie podkreśla jej ogromne znaczenie, uczulając i przestrzegając, by obchodzić się z nią rozważnie. Świat przyrody przedstawiony został niezwykle plastycznie, powodując, że ma się ochotę choć na chwilę bardziej stać się jego częścią... przynajmniej udając się na „wycieczkę za miasto”. Oczywiście, mimo odmiennego tematu głównego, historia nie jest pozbawiona wielu wątków opisujących relacje między bohaterami, a co się z tym wiąże, autor pozostał wierny swoim przyzwyczajeniom i tym razem również będzie „o miłości”, chociaż inne wątki mocno kontrastujące z tymi fragmentami, trzymają w napięciu niczym thriller albo chociażby sensacja. Genialna powieść epicka przez duże P. Myślę, że zadowoli nawet najbardziej wybrednych czytelników.
 

czwartek, 4 sierpnia 2022

„Frida Kahlo i kolory życia” – Caroline Bernard

 

Wydawnictwo: Znak Horyzont
Seria: Wyjątkowe kobiety
Tytuł oryginału: Frida Kahlo und die Farben des Lebens
Data wydania: 2021-04-05
Liczba stron: 352
ISBN: 9788324079360

Frida Kahlo to bardzo charakterystyczna artystka, którą „z widzenia” kojarzy chyba każdy. Kilka lat temu obejrzałam hipnotyzujący film biograficzny o niej, z Salmą Hayek w roli głównej. Zarówno jej kreacja jak i życie Kahlo zrobiły na mnie wówczas ogromne wrażenie. Dlatego też z wielką chęcią sięgnęłam po książkę Caroline Bernard pt.: „Frida Kahlo i kolory życia”. Wprawdzie podczas czytania cały czas przed oczami miałam Salmę, ale nie uważam tego za jakiś wielki problem. Przy okazji tej publikacji, chcę zwrócić uwagę na serię, z której pochodzi – mianowicie „Wyjątkowe kobiety”. Czytałam już należącą do niej biografię Edith Piaf autorstwa Michelle Marly i czekam na książkę Juliany Weinberg o życiu Audrey Hepburn. Mimo iż to nietypowa seria, gdyż zawiera książki różnych autorek, jest bardzo spójna. Myślę, że ktoś miał na nią bardzo dobry pomysł.

„Frida Kahlo i kolory życia” to fabularyzowana powieść biograficzna, którą autorka napisała na podstawie bardzo bogatej bibliografii. Carolin Berdnard podkreśla, że przedstawiła czytelnikom swoją interpretację życia Kahlo, chociaż starała się być wierna jej biografii i tylko czasem zmieniała kolejność zdarzeń, by dopasować je do fabuły książki. Porównując ją z filmem Julii Taymor, stwierdzam, że autorka dodała sporo interesujących wątków – cóż – taka zaleta literatury, film łączy się jednak z ograniczeniami.

Z wiadomych względów nie będę opisywać tutaj treści książki, wspomnę tylko, że wyłania się z niej intrygujący obraz Fridy Kahlo jako kobiety, a uzupełniony jest wizerunkiem Fridy Kahlo artystki, tworząc razem doskonałą całość. Zaryzykuję stwierdzenie, że ostatecznie Frida przebiła się przez popularność jej sławnego męża i to głównie ona kojarzy się dzisiaj z malarstwem i sztuką meksykańską.

Powieść napisana jest w bardzo przyjemnym stylu, który sprawia, że czyta się ją bardzo szybko. Wartka akcja i ciekawe wątki powodują, że fabuła trzyma w napięciu i czytelnik niecierpliwi się, co będzie dalej. Bardzo lubię fabularyzowane biografie – zdecydowanie lepiej mi się je czyta niż niejednokrotnie dłużące się dokumenty o życiu znanych postaci. Polecam zarówno miłośnikom sztuki jak i miłośniczkom inspirujących kobiecych biografii.