Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dziennik. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dziennik. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 6 września 2022

Ilustrowana kronika Zielonej Góry (The Ilustrated Chronicle of Zielona Góra) - Igor Myszkiewicz

 

Wydawnictwo: Stowarzyszenie FORUM ART.
Tytuł oryginału: Ilustrowana kronika Zielonej Góry
Data wydania: 2021-10-20
Liczba stron: 324
ISBN: 9788395308055

Kolejna książka traktująca o moim rodzinnym mieście, którą otrzymałam w prezencie. Sama bym raczej jej nie kupiła, gdyż czytałam podobną publikację tego samego autora. „Krew Bachusa. Opowieści zielonogórskie” – był to jednak zbiór 100 anegdot na temat Zielonej Góry. Tym razem czytelnik otrzymuje bardziej szczegółową kronikę miasta – począwszy od 4500 roku p.n.e., kiedy to na terenach wzdłuż rzeki, która kiedyś będzie Odrą, pojawili się pierwsi myśliwi. Następnie opisana jest Zielona Góra (czy też raczej Grünberg) pod panowaniem Piatów Śląskich, kolejno w granicach Królestwa Czech i Węgier, Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, Królestw Prus, Cesarstwa Niemieckiego, Republiki Weimarskiej, III Rzeszy, w końcu Rzeczypospolitej Polskiej, Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej i III Rzeczypospolitej Polskiej. Już powyższy fakt dobrze obrazuje jak różnorodną treść mamy przed sobą.

Skoro kronika, to poszczególne wydarzenia opatrzone są datą – przeważnie jest to sam rok, chociaż zdarzają się uszczególnienia z konkretnym dniem i miesiącem. Zazwyczaj jednak autor opisuje ważniejsze zdarzenie lub zdarzenia, które miały miejsce w danym roku. Co zaskakujące, przeważnie wpisy są bardzo regularne, np. od około 1600 roku dotyczą wszystkich kolejnych lat, aż do roku 2020. Urozmaiceniem wpisów są zabawne ilustracje w charakterystycznym stylu autora, który jest też rysownikiem. (Tu warto wspomnieć jego komiks „Paprochy historii. Zielonogórskie podróże w czasie”).

Książka może nie jest jakimś dziełem naukowym, jednak zawiera całą masę faktów historycznych w pigułce. Może być więc przyczynkiem do sięgnięcia po bardziej specjalistyczną literaturę. Z pewnością daje bardzo dobry obraz przemian, jakie przechodziła Zielona Góra na przestrzeni wieków. A bywało zaskakująco i dramatycznie oraz... gorąco – nie wiem czy jakiekolwiek inne miasto ma na swoim koncie aż tyle pożarów…

Dla mnie osobiście najciekawsze wpisy zaczynają się od przełomu XIX i XX wieku czyli powiedzmy od tej historii nowszej, która jest mi lepiej znana z literatury wszelakiej. Tą część czytałam już z wielką przyjemnością. Wcześniejsze wpisy – często dotyczące kolejnych najazdów i władców – były dość monotonne, a fakty trudne do zapamiętania. Zresztą autor bardziej obszernie opisuje te najświeższe wydarzenia, co jest tylko plusem dla całej publikacji.

„Ilustrowana kronika Zielonej Góry” sprawdzi się również jako promocja naszego miasta poza granicami kraju, gdyż druga połowa książki przetłumaczona jest na język angielski. Z pewnością jednak jest to także dobry prezent dla każdego zielonogórzanina, gdyż warto wiedzieć „co w trawie piszczy”. Z pewnością kolejny spacer po mieście nabierze teraz trochę innego charakteru. Polecam.


środa, 25 maja 2022

„Kalendarz i klepsydra” – Tadeusz Konwicki

Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 2020-01-01
Data 1. wyd. pol.: 1989-01-01
Liczba stron: 480
ISBN: 9788324060450

Książkę tę dostałam w prezencie od koleżanki, która jest polonistką. Z racji zawodu czyta dużo – mogę powiedzieć zawodowo i prywatnie. Chyba jednak średnio zna mój gust czytelniczy. Właściwie nie mam pojęcia dlaczego dała mi właśnie tę książkę. Od czasów szkoły, kiedy to przeczytałam „Małą apokalipsę”, nie miałam do czynienia z Tadeuszem Konwickim. Jakoś jego twórczość nie trafiała do mnie – ani filmy, ani książki.

Wydanie które otrzymałam jest wzbogacone reportażem „Ameryka, Ameryka”, który opowiada o doświadczeniach pisarza z podróży za ocean. Jest to reportaż w formie luźnych zapisków na przeróżne tematy związane z chwilą obecną. Podobną formę ma zresztą dalszy ciąg książki czyli ten „właściwy” – „Kalendarz i klepsydra”. To z kolei są wspomnienia z lat 1973-1974 roku. Zapiski dotyczą jednak o wiele szerszego okresu czasu. Wspomina również dzieciństwo i młodość. Pisze także o swoich wojennych doświadczeniach. Pisze o współczesnej pracy zawodowej, o znajomych, rodzinie, „kolegach po fachu”. Pisze o tym co mu w danej chwili przyjdzie do głowy. Czyli pisze w zasadzie o wszystkim i – aż chciałoby się powiedzieć – o niczym…

I to właśnie przeszkadzało mi w tej książce najbardziej i mocno umęczyło podczas czytania. Chaos myślowy. Jakby brakowało mu koncepcji. Taki słowotok – pisanie co mu ślina przyniesie na język, pisanie tego co mu właśnie przyjdzie do głowy. Pisanie dla samego pisania. Pisanie dla „ćwiczenia” warsztatu, a ten – nie da się ukryć – naprawdę zasługuje na uznanie. Stylistycznie książka jest bardzo dobra. Czyta się ją szybko i przyjemnie. Jednak w moim przypadku – niestety – nie jest istotne tylko „jak” ale i – a może przede wszystkim – „co”. Z tego względu, mojej oceny całości nie uratował nawet bardzo dobry styl pisarza.

I chociaż lubię książki z historią w tle, z których mogę dowiedzieć się sporo o społeczeństwie i realiach dawnych lat, to niestety ta książka mi tego praktycznie nie dała. Zbiór anegdot, które przytaczał pisarz dotyczył raczej jego bardzo osobistego świata i otoczenia. Za mało było w nich jakiegoś uniwersalizmu, który mógłby zaciekawić – i to po tak wielu latach. Może ta książka po prosu nie nadaje się dla współczesnego czytelnika? Niestety – mnie nie porwała, a przeciwnie już po kilku stronach działała usypiająco. Szkoda, bo wiele sobie obiecywałam po opisie tej książki i opiniach innych czytelników. Polecam jedynie wielkim miłośnikom wszelakiej twórczości Tadeusza Konwickiego.

wtorek, 17 maja 2022

„Tamara Łempicka. Sztuka i skandal” – Laura Claridge

 
Wydawnictwo: Marginesy
Tytuł oryginału: Tamara de Lempicka: A Life of Deco and Decadence
Data wydania: 2019-05-22
Data 1. wyd. pol.:  2004-01-01
Liczba stron: 520
ISBN: 9788366140493

Moda na Tamarę Łempicką pojawiła się ponownie – tym razem jednak w branży książkowej. Do tego stopnia Łempicka jest znów trendy, że w krótkim czasie otrzymałam od dwóch przyjaciółek dwie – na szczęście różne – książki o tej malarce. Lubię czytać biografie, szczególnie ludzi, których darzę sympatią, albo po prostu z jakiegoś powodu mnie ciekawią. Czy mogę Łempicką zaliczyć do jednej albo drugiej grupy? Chyba nie, mimo to jej życie wydało mi się na tyle interesujące, że w końcu sięgnęłam po jej biografię.

Postać Łempickiej jest rzeczywiście kontrowersyjna i nietuzinkowa. O wiele bardziej doceniona przez publiczność po śmierci, niż za życia, co jest dość częstym zjawiskiem w świecie sztuki. Kobieta zaradna, która umiała cwanie wyjść z najtrudniejszej dla siebie sytuacji. Kobieta korzystająca z życia z dość hedonistycznym podejściem. Malarstwo było dla niej tak samo ważne jak pozycja towarzyska. A był czas, że w środowisku była bardziej znana z organizowania niezapomnianych przyjęć, niż z obrazów, które malowała. Ponieważ nie wszystkie fakty dotyczące swojego życia chciała upubliczniać, zaczęły krążyć różne ich wersje. To powoduje, ze nawet w powyższej biografii nie znajdziemy pewnych konkretów dotyczących Tamary.

Tylko, że bohater książki, to zupełnie co innego, niż sama książka o nim. W tym przypadku uważam, że Laurę Claridge przerosła Tamara Łempicka. Nie sprostała swemu zadaniu. Książka napisana jest dość topornie i pełna jest dłużyzn oraz wtrąceń, które chyba mają za zdanie odwrócić uwagę od meritum i dodać trochę więcej stron. Niejednokrotnie zastanawiałam się, czemu w ogóle porusza dany temat, zamiast wrócić stricte do Łempickiej. Nie pamiętam kiedy tak opornie szło mi czytanie. Chyba najbardziej wartką akcję uzyskała w ostatnim rozdziale, który opisywał wydarzenia po śmierci malarki.

Minus, za stosunkowo niewiele zdjęć prac Łempickiej, które z pewnością wzbogaciłyby treść – szczególnie jeśli tak obszernie jak Claridge – opisuje się twórczość i poszczególne dzieła. Dobrze, że podczas czytania można sobie wygooglować reprodukcje obrazów.

Pewnie za jakiś czas przeczytam drugą pozycję na temat Tamary, którą mam już na półce. Będę miała jakieś porównanie. Tej niestety nie polecam. Bardzo nużący sposób pisania, dobry gdy ktoś ma problemy z zaśnięciem! Istotę książki spokojnie można byłoby zmieścić na maksymalnie 300, a nie 520 stronach.

piątek, 14 stycznia 2022

„Pamiętnik znaleziony w Katyniu” – Maria Nurowska

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 2018-09-18
Język: polski
ISBN: 9788381233248

Proza Marii Nurowskiej już dawno trafiła w mój gust. Lubię zarówno jej sagi, które opisują społeczeństwo na przestrzeni lat jak i beletryzowane powieści historyczne oparte na faktach. Cechą wspólną jej książek jest zawsze bardzo bogato i wiernie odtworzone tło historyczne. Nie można jednak powiedzieć, że są to książki stricte historyczne. Autorka zawsze podkreśla, że to fabularyzowane opowieści oparte na dokumentach. Można by rzec, że Nurowska wyspecjalizowała się też w tego typu powieściach biograficznych.

„Pamiętnik znaleziony w Katyniu” jest właśnie historią opisującą życie Janki Lewandowskiej, córki generała Dowbor-Muśnickiego, pilotki. Była ona jedyną kobietą zamordowaną w Katyniu. Postać niesamowita i muszę przyznać, że z tej książki dowiedziałam się o jej istniemiu po raz pierwszy. Książka opisuje jej historię z dwóch perspektyw. Pierwsza to pisane w dzienniku pokładowym wspomnienia Janki, które dotyczą zarówno aktualnych wydarzeń z obozu w Kozielsku, jak i jej wcześniejszych przeżyć – z czasów przedwojennych, młodzieńczych a nawet dzieciństwa. Swoje zapiski adresuje do męża, z którym niestety nie dane jej było przeżyć zbyt dużo czasu. Poprzez ten pamiętnik chce to w pewnym sensie nadrobić.

W zestawieniu z fragmentami pamiętnika pilotki znajdują się rozdziały dotyczące męża Janki – Mieczysława Lewandowskiego, który otrzymał w 1997 tajemniczą przesyłkę. Był to właśnie pamiętnik jego żony, z którego po tak wielu latach dowiedział się jaki był jej los. Czytanie jej wspomnień budzi w nim jego własne. Ta część wprawdzie pisana jest w trzeciej osobie, jednak bardzo dobrze współgra z pamiętnikiem, którego narratorką jest Janka. Dopiero obie historie tworzą jedną, pełną całość.

Książka bardzo emocjonująca i wstrząsająca. Nurowska wiele lat poświęciła na szukanie materiałów do niej, gdyż zapiski Lewandowskiej nie przetrwały. Obraz swojej bohaterki budowała na podstawie notatek innych jeńców obozu w Kozielsku oraz nawet takich pisanych jeszcze w Lasku Katyńskim. Zostały one odkopane po wielu latach wraz z ich autorami, dając świadectwo niechlubnych wydarzeń historycznych. Materiały jakie Nurowska znalazła na temat „pilotki” zostały później uzupełnione przez osobę, która odezwała się na jej apel – gosposię, która wiele lat przepracowała w domu generała Dowbor-Muśnickiego. Tak powstała bardzo realna i prawdopodobna powieść o życiu i śmierci Janki Lewandowskiej. Książka mocna, książka ważna – taka którą należy przeczytać.

sobota, 4 grudnia 2021

„Kronika życia Michała Bułgakowa” - Krzysztof Tur

Wydawnictwo: Fundacja Sąsiedzi
Data wydania:  19 marca 2018
ISBN: 9788364505508
Liczba stron: 656

Książka, która zaskoczy i ucieszy z pewnością każdego miłośnika twórczości Michała Bułgakowa (skąd ta pisownia dowiecie się właśnie z niej…). Wprawdzie, sięgając po tę kronikę, spodziewałam się trochę innej książki i niestety lektura dość mocno mnie wycieńczyła, to uważam, że mimo wszystko jest to pozycja godna polecenia. Szczególnie jeśli już wiadomo, czego można się po niej spodziewać.

Krzysztof Tur napisał ją na podstawie swoich bardzo wyczerpujących i dogłębnych badań życia i twórczości Bułgakowa. Treść poparta jest licznymi źródłami. Autor przytacza konkretne dokumenty. Analizuje, wyciąga wnioski – również te nowatorskie. Jednym zdaniem: naprawdę wartościowe ujęcie tematu. Tematu, który opisuje bardzo szczegółowo i z dbałością o najmniejszy szczegół. I chyba właśnie ten sposób opisywania kolejnych zdarzeń mnie pokonał.

Tur stworzył bowiem biografię słynnego pisarza połączoną z książką historyczną na temat czasów, w których tenże żył. Odnoszę wrażenie, że nawet bardziej skupił się na tym drugim. Stety? Niestety? Zależy kto i jak na to spojrzy. Właściwie wszystko byłoby w porządku, gdyby autor w jakiś sposób wyróżnił tekst, który stricte dotyczy Michała Bułgkaowa. Wtedy można by było zdecydować czy chce się czytać każdy fragment opisujący „ciekawe czasy w jakich przyszło mu żyć”, czy skupić się właśnie na Michale Bułgakowie. Nie ukrywam, że obecnie wybrałabym właśnie ten drugi wariant. I w końcu, czasem omijałam te bardziej nużące opisy sytuacji politycznej i przepychanek, które działy się w tle.

Co się jednak tyczy konkretnie życia i twórczości Bułgakowa – to mamy tu do czynienia z naprawdę bardzo dobrą biografią. Podzieloną na kolejne daty, jak to w kronice bywa. Uzupełnioną licznymi cytatami oraz fotografiami. W połączeniu z „Dziennikiem Mistrza i Małgorzaty” autorstwa Michaiła i Jeleny Bułhakowów, który przeczytałam swego czasu, otrzymałam idealne kompendium na temat mojego ulubionego autora.

I chociaż tym razem wolałam się skupić tylko na osobie Bułgakowa, to niewykluczone, że kiedyś sięgnę jeszcze raz po Kronikę Tura i przeczytam ją dokładnie od deski do deski. Przez fakt, iż bardzo lubię literaturę rosyjską (nie tylko twórczość Bułgakowa) w pewnym sensie fascynuje mnie również ten kraj Dostojewskiego, Tołstoja, Czechowa… Chociaż na chwilę obecną ujęcie realiów i historii Rosji przez Krzysztofa Tura było dla mnie zbyt naukowe.

piątek, 13 sierpnia 2021

„Kowalska. Ta od Dąbrowskiej” - Sylwia Chwedorczuk

Wydawnictwo: Marginesy
Data wydania: 9 września 2020
ISBN: 9788366500143
Liczba stron: 368

Książka prezent, której sama bym nie kupiła. Przeczytana, gdyż została wybrana drogą losowania,  sama raczej odkładałabym ją „na później”… Dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta: ani nie jestem miłośniczką Marii Dąbrowskiej, ani Anny Kowalskiej. Dodam, iż o tej drugiej dowiedziałam się dopiero podczas czytania niniejszych wspomnień. Sięgnęłam po tę książkę z niewielkiej ciekawości (a nuż mnie zaskoczy!) oraz dlatego, że nie mogę ścierpieć na moim regale „nieprzeczytanych” książek. Co najwyżej „oczekujące”. I tym samym stałam się czytelniczką biografii Anny Kowalskiej.

Jednak nie określiłabym się mianem spełnionej czytelniczki. Spodziewałam się, że będę pod większym wrażeniem tej biografii. Przede wszystkim biorąc pod uwagę nietypowe i zaskakujące relacje obu umieszczonych w tytule pisarek. Jak się okazało, były w sobie zakochane.. Uczucie to przetrwało wiele lat, a ich związek trwał wtedy, kiedy obie panie były jeszcze w związkach małżeńskich ze swoimi mężami. Tworzyli więc nietypowy (nawet na dzisiejsze czasy) czworokąt, w którym wszystkie strony o sobie wiedziały, jednak nie za bardzo się lubiły.

Dąbrowska i Kowalska prowadziły ze sobą bardzo regularną i burzliwą korespondencję, gdyż przez długi czas mieszkały z dala od siebie. Stała się ona, obok dzienników pisarek, bazą do stworzenia tejże książki. Po cytowanych fragmentach, muszę stwierdzić, że była ona o wiele bardziej porywająca niż opracowanie Chwedorczuk.

Dość obszerna i dokładna biografia polskiej pisarki i nowelistki – Anny Kowalskiej. Jednak – może zabrzmi to brutalnie – dość typowa i przeciętna tak jak jej imię i nazwisko. Zdecydowanie, tylko i wyłącznie dla miłośników chociażby jednej z dwóch wymienionych pisarek. Dla mnie najciekawszym było tło historyczne, które przemykało pomiędzy dramami rozgrywającymi się stale między partnerkami. Pokazuje ono nie tylko życie we Lwowie ale i w powojennym Wrocławiu, do którego wyjechało sporo Polaków, by tworzyć nowe polskie życie społeczne, kulturalne i naukowe. Nie przypuszczałabym, że była to swego czasu taka orka na ugorze. Sądząc po efektach, ziarno trafiło jednak na podatny grunt, czego na pewno nie spodziewali się „pionierzy” towarzyszący Kowalskim we Wrocławiu.

Ta książka nie jest źle napisana, ale tematyka jest tak specyficzna, że śmiem twierdzić, iż zaciekawi bardzo wąskie grono czytelników. Jeśli kogoś zachęciłam do sięgnięcia po nią, to życzę powodzenia i miłej lektury.

niedziela, 22 listopada 2020

„Sześć lat. Pożegnanie z siostrą” – Charlotte Link

Wydawnictwo: Sonia Draga
Tytuł oryginału: Sechs Jahre
Data wydania: 11 stycznia 2017
ISBN: 9788379999040
Liczba stron: 288

Kryminały i thrillery autorstwa Charlotte Link trafiły w mój gust jak w przysłowiową dziesiątkę. Do tego, równie dobrze czyta mi się jej powieści w oryginale jak i w polskim tłumaczeniu, a to bardzo dobrze świadczy o pisarskim warsztacie autorki. Już jakiś czas temu postanowiłam, że poznam jej twórczość kompleksowo i na chwilę obecną zostały mi do przeczytania jeszcze tylko dwie jej powieści. I tak, robiąc listę książek „do przeczytania”, trafiłam jakiś czas temu na nietypowy tytuł i pozycję autorstwa Link – „Sześć lat. Pożegnanie z siostrą” – powieść autobiograficzna i relacja z bardzo trudnego dla autorki i jej najbliższych czasu. Są to wspomnienia wspólnej walki o życie śmiertelnie chorej siostry, będącej najbliższą osobą dla Link. I mimo, iż była między nimi różnica wieku, więź jaka się między nimi wytworzyła, porównywalna jest z tą, jaka łączy bliźniaki.

Książka to jednak nie tylko hołd, jaki Link złożyła swojej siostrze, mimo iż oczywiście to wokół Franziski toczy się cała opowieść i to jej poświęca najwięcej czasu. Autorka postanowiła poruszyć  przy okazji bardzo poważny problem związany z niemiecką służbą zdrowia, który niestety nie okazał się przypadkiem jednostkowym, którego pechowo doświadczyli jej bliscy. Otóż, chodzi o bardzo zimne – by nie powiedzieć bezduszne – podejście do pacjenta, który ma usłyszeć wyrok. Wydaje się jasne, iż lekarz przekazujący choremu te najtrudniejsze słowa, powinien wykazać się empatią, delikatnością i tak zwyczajnie po ludzku – życzliwością. Niestety, podczas tej długiej i nierównej walki o życie Franziski wiele razy okazywało się, że lekarzom bardzo daleko było do ideałów, jakie znamy powszechnie np. z seriali telewizyjnych czy książek, a indywidualne podejście do pacjenta, któremu zostało tak niewiele czasu było dla nich czystą abstrakcją.

Dziwi tym bardziej, że podczas tych sześciu lat siostra Link korzystała z usług bardzo wielu klinik w różnych częściach Niemiec. Niestety, większość jej lekarzy powinna pomyśleć nad zmianą zawodu. Nie wspomnę już o tym, który w perfidny sposób obiecywał nadzieję, proponując innowacyjną terapię uleczającą, mając w rzeczywistości tylko jeden cel – zarobić jak najwięcej pieniędzy, gdyż wiadomo, iż w takich sytuacjach ludzie uwierzą i spróbują wszystkiego. Oczywiście, autorka nie podaje w tekście nazwisk, próbuje jednak uzmysłowić, że pacjenci niejednokrotnie muszą walczyć nie tylko z rakiem, ale i z tymi, którzy powinni być ich sprzymierzeńcami i stać po jednej stronie barykady.

Na szczęście zdarzali się również medycy z powołaniem, którzy chociaż w pewnym stopniu zatarli niemiłe wspomnienia. Było to o tyle ważne, że w tej najtrudniejszej końcowej fazie walki, Franziska znalazła się w klinice, która otoczyła ją prawdziwą opieką i zrozumieniem. Ją oraz rodzinę, która przeżywała niemniejszy dramat.

„Sześć lat. Pożegnanie z siostrą” to niesamowicie wstrząsająca książka, która aż kipi emocjami. Charlotte Link bardzo przejmująco opisała dramat swoich najbliższych, nie nastawiając się jednak na tanią sensację. Ta cała opowieść jest bardzo wyważona i na poziomie. Jednocześnie, czytelnik może bardzo dobrze zrozumieć tragizm losów Franziski i ból po jej stracie. Polecam. Szczególnie fanom autorki, ponieważ rzadko kiedy pisarz tak bardzo otwiera się przed czytelnikami, pozwalając im niemalże wejść w swoje życie. Książka może być bardzo ważną lekturą dla osób, które tak jak siostry rozpoczynają walkę lub są w jej trakcie. Polecam.

niedziela, 8 listopada 2020

„Boso, ale w ostrogach” – Stanisław Grzesiuk

 

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 26 kwietnia 2018
ISBN: 9788381232227
Liczba stron: 424

Druga część trylogii Grzesiuka za mną. „Boso, ale w ostrogach” napisana została w drugiej kolejności (po najsłynniejszej „Pięć lat kacetu”) jednak opisuje młodość autora – czyli poprzedza jego obozowe wspomnienia. Chronologicznie powinna zatem otwierać cykl. Tym razem Grzesiuk opowiada o młodzieńczych latach spędzonych w jednej z najbiedniejszych dzielnic przedwojennej stolicy – Czerniakowie, zwanej przez lokalną ludność jako „Dół”. Pisana z perspektywy uczestnika i obserwatora – jednego z ferajny – charakternego i odważnego cwaniaka, kierującego się obowiązującym w środowisku kodeksem honorowym.

Stanisław Grzesiuk w typowy dla siebie sposób – prostym językiem ulicy i gwarą, nie pozbawioną humoru, opisuje przedwojenną codzienność. Niby szare to były czasy, ale jego opowieść charakteryzuje się niesamowitym kolorytem i klimatem. Aż chciałoby się być w centrum tych wydarzeń. Swój „pamiętnik” zaczyna od lat szkolnych, przytaczając niejedną anegdotkę ze szkolnej ławy lub przerwy. Płynnie przechodzi do dorosłości, kiedy to musiał zacząć na siebie zarabiać. Nie omija również czasu wolnego, który chłopcy spędzali nierzadko przy szklaneczce czegoś mocniejszego oraz podczas bitki. Czasem na ulicy, czasem w knajpie a czasem na tańcach – ale zawsze z ferajną, na której można polegać. Kilka rozdziałów poświęconych jest też okresowi drugiej wojny światowej. W tym czasie barwne opisy będą również dotyczyły pracy – tylko tej mniej legalnej i bardziej niebezpiecznej. Jednak nasz bohater z największych tarapatów potrafił wyjść obronną ręką.

Zakończenie książki, poprzez wyjaśnienie przyczyny aresztowania Grzesiuka i umieszczenia go w końcu w obozie koncentracyjnym, płynnie przechodzi do powieści „Pięć lat kacetu”. Ja chyba wolałabym jednak chronologicznie poznawać historię bohatera. Sugeruję więc, by przygodę z Grzesiukiem rozpocząć od książki „Boso, ale w ostrogach”. Tym bardziej, że stylistycznie dużo lepiej jest napisana niż jego debiut. Praktyka zrobiła swoje i tę część czytało mi się już dużo przyjemniej i bardziej płynnie. Autor pozbył się całkowicie chaosu, który odczuwałam często podczas poprzedniej lektury.

Bezsprzecznie polecam – jako oryginalny dokument dawnych czasów, przedstawiający zdarzenia z pierwszej ręki. Ciekawy nie tylko dla mieszkańców stolicy. Z pewnością trafi do miłośników literatury retro oraz fanów drugiej wojny światowej. Dzięki lekkiemu stylowi i autorowi z dystansem, książka nie przytłacza czytelnika, mimo iż opisuje trudne tematy. Pewnie po krótkiej przerwie sięgnę po ostatnią część czerwono-żółto-zielonej serii, którą posiadam. Dodatkowym atutem mojego wydania jest umieszczenie ocenzurowanych wcześniej fragmentów. Czytam więc pełną wersję pamiętników Grzesiuka
 

sobota, 10 października 2020

„Pięć lat kacetu” - Stanisław Grzesiuk

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 18 stycznia 2018
ISBN: 9788381231060
Liczba stron: 616

Mało kto nie słyszał o książce „Pięć lat kacetu” i jej autorze. Można by powiedzieć, że jest to postać i lektura kultowa. Z niewyjaśnionych jednak względów odkładałam sięgnięcie po nią dość długo. Może z obawy przed wymagającą i przytłaczającą tematyką. Ta bez wątpienia do przyjemnych nie należy, jednak Grzesiuk w zaskakująco lekki sposób opisuje obozową rzeczywistość i w pewien sposób ją „odczarowuje”. Powoduje to, że lekturze nie jeden raz towarzyszył cichy śmiech.

„Pięć lat lacetu” to wspomnienia Grzesiuka z jego pobytów w obozach koncentracyjnych w Dachau, Mauthausen oraz Gusen, gdzie przebywał nieprzerwanie od 4 kwietnia 1940 do 5 maja 1945 roku. Pisane są w pierwsze osobie, w taki sposób jakby opowiadał je dobrym kumplom. Daleko im więc stylistycznie do literatury pięknej, jednak ma to w pewnym sensie swój urok, trzeba się tylko do tego typu narracji przyzwyczaić. Grzesiuk stara się przedstawić konkretne fakty z obozowego życia, ubarwiając je czasem na potrzeby swoich „słuchaczy”, jednak ocenę pozostawia odbiorcom, w pewien sposób dystansując się do swoich przeżyć.

Jeśli chodzi o tematykę, skupia się głównie na tym, co było najistotniejsze dla więźniów obozów koncentracyjnych czyli na zdobywaniu pożywienia, bo to pozwalało przeżyć. Na karach nakładanych na więźniów i unikaniu bicia, bo te niejednokrotnie powodowały przedwczesną i niespodziewaną śmierć. Oraz na pracy, bo ta była podstawowym obowiązkiem więźnia jednak bardzo często powodowała zgony. Ważne było zatem, by w umiejętny sposób jej unikać. Poza tymi trzema głównymi aspektami Grzesiuk opisuje również osoby, z którymi miał styczność podczas swojej odsiadki – zarówno te pozytywne jak i mniej chwalebne przypadki. A to dotyczyło zarówno obozowych zwierzchników jak i „towarzyszy” niedoli.

Nie ma wątpliwości, że to lektura godna polecenia, którą należy przeczytać, gdyż posiada nieocenioną wartość historyczną, bo jest to relacja naocznego świadka. Do tego tak kontrowersyjna, że jeden z więźniów wytoczył Grzesiukowi proces o zniesławienie. I chociaż uważam, iż stylistycznie dobrze byłoby opracować trochę te pamiętniki, bo niejednokrotnie czytamy dosłownie identyczne fragmenty, co może trochę irytować (szczególnie czytelników na co dzień obcujących z literaturą). Jednak absolutnie nie żałuję, iż w końcu zdecydowałam się przeczytać „Pięć lat kacetu”, gdyż to książka niepowtarzalna i na długo zapadająca w pamięć. W końcu to opowieści charakternego cwaniaczka z warszawskiego Czerniakowa, który nawet w tak potwornym miejscu jak obóz koncentracyjny, zawsze kierował się osobistym kodeksem honorowym, a wrodzony spryt pozwolił nie tylko jemu, ale i wielu innym ludziom dotrwać do momentu oswobodzenia przez armię amerykańską. Jego obozowe „przygody” – bo tak należy chyba określić te zdarzenia – bywały czasami wręcz nieprawdopodobne i za każdym razem powodowały coraz większe zdziwienie. Trzeba było mieć tupet!

Wydanie które czytałam (z 2018 roku) posiada zaznaczone pogrubionym drukiem fragmenty wcześniej ocenzurowane przed publikacją. Niewątpliwie wzbogaca to lekturę. Tekst na kilku stronach jest również przez środek przekreślony, bo ugoda po wspomnianym wyżej procesie wymagała m.in. usunięcia ich z wydawanych później książek. Zdradzę „tajemnicę”, że można to prawie bez problemów przeczytać mimo tego przekreślenia. No to do lektury. Przede mną jeszcze dwie części grzesiukowych opowieści czyli „Boso ale w ostrogach” oraz „Na marginesie życia” – sięgnę po nie z wielką przyjemnością.


czwartek, 25 czerwca 2020

"Dziennik" - Anne Frank

Wydawnictwo: Znak Horyzont 
Tytuł oryginału: Het Achterhuis
Data wydania: 26 lutego 2020
ISBN: 9788324077878
Liczba stron: 320

O dzienniku Anny Frank, który został napisany w ukryciu podczas II Wojny Światowej, słyszał chyba każdy. Nietypowa lektura autorstwa małej dziewczynki, która tworzyła swoje zapiski adresując je do fikcyjnej przyjaciółki Kitty. Tak naprawdę, długo pisała je tylko dla siebie, nie śmiąc nawet marzyć, że po latach będzie mieć aż tak imponujące grono czytelników. Wprawdzie, po około roku ukrywania, Anna usłyszała apele, by ludność zbierała swoje dzienniki i pamiętniki opisujące realia wojenne, ponieważ po zakończeniu wojny powinno się je opublikować, jednak czy tak naprawdę uwierzyła, iż jej pamiętnik trafi do druku? Marzyła, by zostać dziennikarką lub pisarką – miała plany, aspiracje, ale…

Zanim sięgnęłam po tę książkę, intrygowało mnie bardzo jak rodzina Frank trafiła do swojej kryjówki. Gdzie się znajdowała i na jakich zasadach udało im się przetrwać w niej ponad 2 lata. To musiało być przecież bardzo przemyślane przedsięwzięcie i nie lada wyzwanie – nie tylko dla osób ukrywających się! Ciekawiło mnie również w jaki sposób „opuścili” swoje schronienie i w końcu, w jaki sposób udało się wydrukować pamiętniki małej Anny. Na te wszystkie pytania znalazłam odpowiedź podczas lektury i ze zrozumiałych względów nie będę poruszać w mojej opinii tych kwestii.

Kilka słów na temat dziennika chcę jednak napisać. Zaskoczyło mnie, jak bardzo głębokie i dojrzałe były to przemyślenia. Zupełnie nie miałam wrażenia, że czytam zapiski małej dziewczynki. Wprawdzie czasami – szczególnie z początku – autorka wydawała się nazbyt egzaltowana, tak jakby kreowała się na dojrzalszą niż była w rzeczywistości – chwilami brzmiało dość komicznie powodując uśmiech na twarzy. Nie można jednak zaprzeczyć, że była osobą bardzo wrażliwą, spostrzegawczą i inteligentną, która dość dobrze dostosowała się do nowych i trudnych warunków, trudnych do wyobrażenia, a co dopiero do przeżycia.

Ponieważ Anna nie pisała w dzienniku tylko o swoich „dziewczyńskich” odczuciach i przeżyciach typowych dla nastolatki (chociaż wspomnę, że miała to szczęście i doświadczyła w pewnym sensie zakochania…), ale i relacjonowała sytuację na zewnątrz oraz nastroje jakie panowały w „oficynie”, jej dzieło posiada niezaprzeczalną wartość merytoryczną i historyczną. Uważam, że powinno się stać obowiązkową lekturą szkolną, gdyż takie świadectwo należy „podawać dalej”, by poznało je jak największe grono odbiorców. Nie jest to „zwyczajna” książka historyczna czy też beletrystyka traktująca o wojnie.

Zastanawiam się, czy gdyby Anna przeżyła holocaust, jej książka byłaby aż tak popularna. Byłaby w końcu jedną z (nie)wielu – teraz jest na pewno jedyną w swoim rodzaju. Cieszę się również, że jej wpływ na otoczenie nie skończył się w listopadzie 1944 roku, a jej dziedzictwo kontynuował ojciec Anny, np. poprzez założenie w 1963 roku w Bazylei Fundacji Anny Frank. Głównym jej celem jest „szerzenie ponadczasowego przesłania Anny Frank o pokoju, sprawiedliwości i humanizmie na ziemi dla każdego nowego pokolenia poprzez ustanawianie wiarygodnych tekstów i ich rozpowszechnianie na całym świecie”.

Daję maksymalną ocenę i polecam każdemu – bez względu na wiek, płeć i narodowość.

sobota, 24 listopada 2018

„Dziennik Mistrza i Małgorzaty” – Michaił Bułhakow, Helena Bułhakowa

Wydawnictwo: Muza
Data wydania: 8.01.2013
ISBN: 978-83-7758-265-7
Liczba stron: 688

Ponieważ Michaił Bułhakow należy do grona moich ulubionych pisarzy, a „Mistrz i Małgorzata” to jedna z moich ukochanych książek, to z ogromną ciekawością sięgnęłam po „Dziennik Mistrza i Małgorzaty”. Lektura dość obszerna i niezbyt lekka – zarówno ze względu formę, jak i treść, ale bez wątpienia warto się z nią zmierzyć.

Dziennik podzielony jest na dwie części. Pierwsza p.t. „Pod butem” pisana jest osobiście przez Michaiła Bułhakowa od 1921 do 1933 roku, natomiast drugą – p.t. „Tę powieść trzeba skończyć” spisała jego trzecia żona – Jelena Bułhakowa w latach 1933 – 1940. Ostatni wpis przypada na 10 marca 1940 r. czyli na dzień śmierci Bułhakowa. W tym miejscu nadmienię tylko, że wpisy dotyczące ostatecznego pożegnania z Michaiłem Bułhakowem były bardzo przejmujące i wyjątkowe.

Obie części uzupełnione są listami Michaiła, co szczególnie w części pisanej przez jego żonę było ożywczą odmianą. Różnicę między dziennikami Mistrza i „Małgorzaty” niestety da się zauważyć. O ile wpisy Michaiła można by określić nawet mianem pamiętnika, to dziennik jego żony jest dość rzeczowy, konkretny, relacyjny i często wręcz monotonny, by nie określić nudny. Niby pisała pod dyktando męża, ale mam wrażenie, że nie spisywała jego słów, tylko robiła swoje skróty myślowe – chyba zbyt duże… Dodatkowo książka uzupełniona jest licznymi zdjęciami – zarówno Bułhakowa jak i ludzi z jego otoczenia - oraz komentarzami do wybranych fragmentów, które przybliżają kontekst wielu sytuacji oraz sylwetki opisywanych osób.

Pomijając specyficzną formę – przede wszystkim drugiej części książki – muszę jednak stwierdzić, że bez wątpienia jest to pozycja godna uwagi, ponieważ to nic innego jak swoiste świadectwo czasów z jakimi przyszło się zmagać Michaiłowi Bułhakowowi. Dzienniki doskonale ukazują tragizm i absurd czasów oraz miejsca w jakich żył i tworzył. Są one wręcz namacalnie wyczuwalne na stronach tej książki. Dopiero po lekturze dzienników tak naprawdę mogłam zrozumieć jak niedocenionym za życia, tłamszonym, dręczonym i zaszczutym artystą był Mistrz Bułhakow. Cenzura blokowała praktycznie każde jego dzieło, przez co musiał się zmagać z permanentnym brakiem pieniędzy, oszuści za granicą regularnie kładli swoje chciwe łapy na tantiemach z wystawianych tam sztuk okradając go, każdorazowo odmawiano mu zgody na wyjazd zagraniczny, bądź w celu odpoczynku lub też z powodów zawodowych – zarówno by nabrać dystansu, inspiracji oraz siły do pisania. To wszystko wpłynęło bardzo negatywnie na jego stan zdrowia, pojawiły się nerwice i lęki przed wychodzeniem z domu. Wiele fragmentów wywołało we mnie złość, głównie z powodu jego bezsilności i niemożności zmiany swojej sytuacji. Do jego sytuacji idealnie pasuje powiedzenie „siła złego na jednego” – tylko dlaczego właśnie na TEGO!?

Ubolewam, że mistrz nie zdążył napisać powieści autobiograficznej, chociaż miał taki plan, czego dowiedziałam się z tych dzienników. Bez wątpienia byłoby to genialne dzieło, które zapewne urosłoby do rangi kultowego. Cóż pozostaje nam – miłośnikom Bułhakowa – rozkoszować się niedocenionymi za życia autora utworami i odkrywać je za każdym kolejnym razem na nowo. Bardzo jestem ciekawa jak teraz – po przeczytaniu tych dzienników – będę odbierać jego powieść życia, nad którą pracował do samej śmierci. Nie mogę się już doczekać kolejnego czytania „Mistrza i Małgorzaty”!

Polecam przede wszystkim miłośnikom literatury rosyjskiej – bezwzględny ‘must read’ na liście sympatyków Bułhakowa!