środa, 27 października 2021

„Krew Bachusa. Opowieści zielonogórskie” - Igor Myszkiewicz

Wydawnictwo: Stowarzyszenie FORUM ART.
Data wydania:  marzec 2020
ISBN: 9788395308017
Liczba stron: 174

Wiele razy podkreślałam, że bardzo lubię książki dotyczące moich rodzinnych stron czyli Zielonej Góry i województwa lubuskiego. Jeśli tylko mam okazję sięgnąć po takie publikacje, robię to z wielką chęcią. Tym razem przeczytałam już drugą z kolei książkę autorstwa zielonogórskiego artysty – także rysownika lubującego się w fantastyce – Igora Myszkiewicza. W sumie jest to książka do czytania i oglądania, bo teksty zilustrowane są niesamowitymi, misternymi rysunkami piórkiem wykonanymi przez autora.

„Krew Bachusa. Opowieści zielonogórskie” to nietypowa kronika opisująca dzieje miasta – począwszy od legend sięgających X. wieku, a skończywszy na kontrowersyjnych relacjach z ostatnich lat. Autor wybrał 100 anegdot, legend, mitów, ciekawostek i opowieści o Zielonej Górze, ale i Zielonejgórze czy np Grünbergu. Bo jak się okazało, moje ukochane miasto miało więcej nazw po drodze, niż te dwie najbardziej znane. Jak podkreśla autor, wybór setki jest całkowicie subiektywny.

Przyznam, że nie wszystkie opowieści w równym stopniu przypadły mi do gustu. Te, opisujące miasto do przełomu XIX i XX wieku są zbyt mocno przesycone historycznymi faktami – liczne walki, kolejni władcy, zniszczenia, bitwy itd. To były takie typowo „chłopackie” historie ;) Zdecydowanie bliższe mi, a także bardziej znane z innych pozycji, były opowieści od początku XX wieku do współczesności. Wiele dotyczy miejsc, które mijam w „Zielonej” na co dzień lub takich, które bardzo dobrze kojarzę.

„Krew Bachusa…” to wyjątkowo interesująca i inspirująca (zarówno do pogłębienia wiedzy w bardziej obszernych źródłach jak i do eksplorowania miasta podczas osobistych odwiedzin) kronika najpiękniejszego miasta w zachodniej Polsce. Myślę, że z lektury zadowolony będzie zarówno historyk, jak i turysta odkrywający uroki i zakątki kraju. Polecam, bo cytując autora „obok kamieni, cegieł i krwi, również opowieści budują miasta.” Dodam, szczególnie dla tych, którzy nie kojarzą Igora Myszkiewicza, że warto przyjrzeć się bliżej jego bogatej działalności artystycznej – także tej internetowej.

poniedziałek, 25 października 2021

„Płacz niemymi łzami” - Joe Peters

Wydawnictwo: Amber
Tytuł oryginału: Cry Silent Tears
Data wydania: 28 kwietnia 2020
ISBN: 9788324171835
Liczba stron: 304

Książkę otrzymałam w pakiecie prezentowym od przyjaciółki, która zaczytuje się głównie w reportażach i literaturze faktu. Należy do serii pt.: „To zdarzyło się naprawdę”... Ponownie nie był to mój wybór. Opis okładkowy był dość dołujący, jednak gdy zaczęłam czytać, z każdą stroną miałam oczy coraz szerzej otwarte. To szokująca i absolutnie nieprawdopodobna historia, jednak zdarzyła się naprawdę.

„Płacz niemymi łzami” to wspomnienia koszmarnego dzieciństwa, które zaczęło się wraz z tragiczną śmiercią ojca. Mały Joe jednak nie został sam – miał matkę i rodzeństwo. Stracił jednak jedynego obrońcę, który dbał o jego bezpieczeństwo i to nawet wtedy, kiedy matka karała go za niegrzeczne zachowanie. Teraz został zdany tylko na jej łaskę, a tej w stosunku do zapatrzonego w ojca chłopca nie miała w ogóle. Co więcej przenosiła na niego wszystkie swoje frustracje i wyładowywała się na nim z każdego powodu. Nie sądzę jednak by ktokolwiek mógł sobie wyobrazić jakie praktyki wobec swojego rodzonego syna stosowała ta chora sadystka.

Niewyobrażalnie przejmująca, przerażająca, bolesna i dramatycznie tragiczna historia małego chłopca, który w żaden sposób nie zasłużył na swój los. Szokujące jest również to, jak jeszcze kilka lat temu, instytucje mające na celu dbać o los dzieci, lekceważąco podchodziły do swoich obowiązków. Nikomu z bliskiego otoczenia nie wydało się podejrzane zachowanie chłopca. Nikt nie zwrócił uwagi na alarmujące symptomy. Wszyscy za pewnik przyjmowali gładkie tłumaczenia manipulującej mamuśki. Nie umiem sobie wyobrazić, że ktoś aż tak umie podporządkować, zmanipulować i zastraszyć otoczenie, by osiągnąć swój cel.

Pocieszające jest to, że autor – skoro spisał swoje wspomnienia i wydał je – poradził sobie z traumą i mimo wszystko zaczął normalne życie. Tego jednak w tych wspomnieniach brakuje, a chyba dobrze by było – szczególnie po tak mocnej historii – dać odetchnąć czytelnikom. Poza tym brakowało mi również jakiegoś komentarza psychologów i psychiatrów na temat zachowań poszczególnych uczestników całego zajścia. Autor w epilogu wyjaśnia co nim kierowało, gdy zdecydował się na publikację swoich wspomnień. Chciał by ludzie zrozumieli, że zło ciągle istnieje w naszym społeczeństwie. Wyraził również nadzieję, że im więcej ludzi to zrozumie, tym większa szansa, że innemu dziecku w podobnej sytuacji będzie mógł pomóc jakiś dorosły. Nie wiem, czy książka osiągnie ten cel. Z pewnością otworzy oczy niejednemu czytelnikowi, bo nie sądzę, by ktokolwiek normalny potrafił wyobrazić sobie wcześniej aż takie okrucieństwo.

Mocna, na długo pozostająca w pamięci opowieść, od której nie można się uwolnić. Pierwszy raz chciałam jak najszybciej przeczytać książkę, żeby już odłożyć ją na półkę. Warto się jednak z nią zmierzyć. Dla silnych psychicznie czytelników.

sobota, 23 października 2021

„Na fejsie z moim synem” - Janusz Leon Wiśniewski

Wydawnictwo: Wielka Litera
Data wydania: 8 lutego 2012
ISBN: 9788363387013
Liczba stron: 448

Bardzo ucieszyłam się, gdy w antykwariacie trafiłam na tę książkę. Tym bardziej, że mimo iż nie jest nowością, w ogóle jej nie kojarzyłam. Tytuł chwytliwy, opis również. Surrealistyczna rozmowa między nieżyjącą matką i synem – na dodatek przez internet. Intrygujące. Poza tym, wszystkie poprzednie powieści J. L. Wiśniewskiego były tak magnetyczne, że nawet się nie obejrzałam, a już był koniec. Nastawiłam się więc na porywającą fabułę w doskonałym stylu, ale…

… ale niestety – nie jest to typowa powieść Wiśniewskiego, do jakich przyzwyczaił mnie pisarz. Być może chciał zaskoczyć czytelników, a może ma dość powracania do jego najsłynniejszej (chociaż wg mnie nie najlepszej, a na pewno nie mojej ulubionej) powieści pt. „Samotność w sieci”. Tym razem jest zupełnie inaczej. Tego nie można mu odmówić. Tylko czy to się spodoba? Przejdźmy jednak do konkretów.

Tym co mnie najbardziej rozczarowało i wpłynęło na dynamikę fabuły był fakt, iż nie jest to wcale rozmowa między matką a synem, a monolog Ireny Wiśniewskiej, która podkreśla, iż pisze do swojego syna na fejsie. Ale szczerze, to nic właściwie nie wskazuje na ten rodzaj korespondencji. Równie dobrze mogłaby to wszystko mu powiedzieć… Tyle, że nie żyje, nie zdążyła mu tego wszystkiego powiedzieć przed śmiercią. Korzystając więc z okazji, że ma tę możliwość, gdyż znajduje się w… piekle, postanawia do niego napisać.

Irena przeskakuje od tematu do tematu, dodając dłuższe lub krótsze (ale jednak najczęściej te pierwsze) dygresje. Opowiada synowi nie tylko o swoich uczuciach do niego i tęsknocie, ale i o sytuacji obecnej w miejscu gdzie przebywa. I powiem szczerze – to były najlepsze, najciekawsze i najbardziej dowcipne fragmenty. Swoją opowieść zaczyna np. od relacji urodzin Hitlera, która była transmitowana w piekielnej telewizji. Wśród gości najwięksi i najbardziej znani grzesznicy, którzy dbają o wizerunek swojego nowego domu. Wiśniewski wykazał się dużą kreatywnością przedstawiając np. rozmowę między Marilyn Monroe a doktorem Kinseyem – chyba można się domyślić na jaki temat. Jednak kto by wymyślił, że ta pani MM będzie gościem talk show prowadzonego przez moderatora od bzykających muszek? Kilka tego typu scen rozbawiło mnie jeszcze podczas czytania. Niestety, zdominowane były rozmyślaniami Irenki na tematy filozoficzno-egzystencjalne. Sporo miejsca poświęcała rozważaniom na temat grzechu i spowiedzi, którą w ramach rozrywki mogła sobie podsłuchiwać…

Niestety, książkę czytało mi się dość opornie. Była nużąca i po kilku stronach wywoływała senność, co mi się nigdy wcześniej w takiej skali nie zdarzyło. Brakowało mi typowego stylu Leona Janusza Wiśniewskiego, nad czym ubolewam najbardziej. Plusem są mini wątki biograficzne, które matka przemyca w swoich opowieściach. Zaletą była również pomysłowa pointa powieści. Jednak kilka zdań na koniec nie podźwignie całości.

piątek, 15 października 2021

„Nie ma” - Mariusz Szczygieł

Wydawnictwo: Dowody na Istnienie
Data wydania: 2 listopada 2018
ISBN: 9788365970312
Liczba stron: 336

Kolejna książka-prezent, której sama bym nie kupiła. Z wiadomego powodu w końcu jednak po nią sięgnęłam. Pozycja specyficzna i nie będę ukrywać, że chciałam przez nią przebrnąć jak najszybciej. Zaletą jest fakt, iż to zbiór reportaży, które z zasady czyta się dość szybko. Styl Szczygła, o dziwo (mając na względzie jego talk show sprzed lat), również jest całkiem przystępny. Zdecydowanie lepiej radzi sobie ze słowem pisanym, niż radził z mówionym. Tylko że w przypadku tego zbioru ważne nie tylko jak, ale przede wszystkim o czym…

I tu wg mnie tkwi największy problem, gdyż większość reportaży (pomijając dosłownie jeden, ale o nim później) może zaciekawić bardzo małe i konkretne grono czytelników. „Nie ma”, które miało być wspólnym mianownikiem wszystkich tekstów, jest pojęciem dość szerokim. I autor chyba chciał właśnie napisać o wszystkim i/czy może o niczym? Pisze więc o czeskiej poetce, o swoim ojcu, ukraińskim żołnierzu, o czeskiej willi uchodzącej za dzieło sztuki. Zresztą Szczygieł nie ukrywa swojej sympatii do tego sąsiedniego kraju. Jednak czy te reportaże mogą ująć kogoś kto planuje podróż do Czech i chce się więcej o tym kraju i jego społeczeństwie dowiedzieć? Raczej wątpię. Prędzej zaciekawią jakiegoś czechofila, który wyszukuje coraz to nowsze ciekawostki związane z tym krajem.

Wrócę jednak do tego jednego tekstu, który zdecydowanie najmocniej zapada w pamięć. Jest najmocniejszy, najbardziej kontrowersyjny i poruszający. Odnoszę wrażenie, że wszystkie pozostałe są zaledwie tłem i uzupełnieniem zaplanowanych wydawniczo stron. Reportaż nosi tytuł „Śliczny i posłuszny” i był, jak i pozostałe teksty, publikowany wcześniej w prasie, więc niewykluczone, że znany jest szerszemu gronu czytelników. Opowiada on historię małego Tomka, który w latach 80-tych został skatowany na śmierć przez ojca i jego konkubinę. Niby brzmi dość znajomo, gdyż obecnie regularnie media przytaczają podobne historie. Wyjątkowe w tej opowieści jest jednak to, jak potoczyła się przyszłość sprawczyni tego okrutnego czynu… Zaskakujące, nieprawdopodobne, szokujące – ale nie będę zdradzać szczegółów tym, którzy zdecydują się sięgnąć po zbiór „Nie ma”. Chociaż czy trzeba sięgać po całą książkę, by przeczytać ten jeden reportaż? Cytując Mariusza Szczygła: „W świecie internetu nie ma nie istnieje”. Odsyłam więc do sieci…

Książka jednego tekstu. Wg mnie dla fanów Mariusza Szczygła – tylko.

poniedziałek, 11 października 2021

„Pozwól odejść” - Kristin Hannah

Cykl: Firefly Lane (tom 2)
Wydawnictwo: Świat Książki
Ttytuł oryginału: Fly Away
Data wydania: 29 września 2021
ISBN: 9788381397193
Liczba stron: 462

Właściwie, za każdym razem gdy przeczytam dobrą książkę z otwartym zakończeniem, zastanawiam się, jak potoczyłyby się dalsze losy bohaterów, z którymi zdążyłam się zżyć przez te 400-500 stron. Nie ukrywam, że raczej są to optymistyczne wizje, szczególnie jeśli powieść zakończy się tzw. happy endem, który dobrze wróży na przyszłość. Tym razem mogłam dowiedzieć się co naprawdę wydarzy się „potem” u bohaterów z „Firefly Lane”, gdyż Kristin Hannah przygotowała dla swoich czytelników pierwszą kontynuację – myślę, że była to dla nich zaskakująca niespodzianka.

„Pozwól odejść” to powieść, która pokazuje to, co wydarzyło się po pogrzebie Katie. Muszę przyznać, że „rzeczywistość” różni się od mojej wizji znacząco. Wiadomo, że nie zawsze na wszystko będzie się patrzyło przez różowe okulary, ale można było przypuszczać, że bliscy Kate bardziej wezmą sobie jej przesłanie do serca i wspólnie poradzą sobie z tym trudnym czasie. Zmierzą się z nim i wsparci na sobie nawzajem ruszą do przodu. Tymczasem z każdą stroną okazuje się, że ból po stracie ukochanej żony, matki i przyjaciółki jest coraz mocniejszy i ciągnie ich w dół lub w innym nieodpowiednim kierunku.

I tak, przytłoczony całą sytuacją Johnny nie umie być podporą dla swoich dzieci. Bliźniaki „po prostu” trochę smutniejsze jakoś dają radę, ale Marah, by przyćmić ból psychiczny, zaczyna zadawać sobie ten fizyczny, tnąc się po kryjomu. Tully, która obiecała Kate zająć się się jej najbliższymi, próbuje coś zrobić, lecz wszystko idzie w innym kierunku niż zaplanowała, gdyż sama znajduje się w bardzo trudnej sytuacji. Nie przypuszczała, że po tym jak z dnia na dzień zniknęła z wizji by być przy umierającej przyjaciółce, straci tak wiele. Fani może by przymknęli oko, ale branża nie. To tylko czubek, pełnej tragedii i dramatów, góry lodowej. Czy będzie ktoś lub coś, co przerwie ten „zaklęty krąg”?

Zaskakujące w tej kontynuacji było to, że wszystko nagle zaczyna się tak mocno walić naszym ukochanym bohaterom. Było to tym bardziej nieprawdopodobne, że dla równowagi nie można było się chwycić niczego pozytywnego. Kristin Hannah bardzo długu budowała napięcie nim doszła do punktu kulminacyjnego… Trochę oddechu przyniosła przeszłość Tully i jej matki Chmury. Lepsza najgorsza prawda, niż niewiedza. I to potwierdza fabuła książki. Dzieciństwo i okres dorastania Chmury mocno zdeterminowały jej późniejsze relacje z córką. Można snuć przypuszczenia, czy wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby Tully znała swoje korzenie, ale przeszłości nie da się cofnąć. Trzeba się więc zmierzyć z teraźniejszością i zrobić wszystko by naprawić błędy. Tym bardziej, że jeśli w grę wchodzą prawdziwe uczucia, to druga lub kolejne szanse są bardzo realne.

Bardzo emocjonująca, wzruszająca i poruszająca najczulsze struny powieść o prawdziwej przyjaźni nad życie i ogromnej miłości. To także historia o stracie i o tym jak sobie z nią poradzić. O odnajdowaniu radości życia, mimo dramatycznych przeżyć. Mimo, że brzmi to banalnie to w rodzinie (także tej z wyboru) siła, która pozwala przenosić góry. Mimo, iż podczas czytania serce waliło dość mocno, to finał przynosi ukojenie i z pewnością nie rozczaruje żadnego z miłośników twórczości Kristin Hannah. Polecam!

czwartek, 7 października 2021

„Między niebem a Lou” - Lorraine Fouchet

Wydawnictwo: Media Rodzina
Tytuł oryginału: Entre ciel et Lou
Data wydania: 12.06.2017
ISBN: 9788380083165
Liczba stron: 352

Kolejny wyjątkowy prezent od przyjaciółki-czytelniczki, która dobrze zna mój gust. Ta powieść francuskiej lekarki porwała mnie na całego. Wyjątkowa, czarująca, wzruszająca, nietuzinkowa, chociaż o… miłości. Dokładniej o różnych odcieniach miłości. O miłości życia; o miłości do kobiety, która odeszła; o miłości do ojca, którego ciągle nie ma; o miłości do kochanki; o zaborczej miłości nadopiekuńczej matki; o ucieczce przed prawdziwą miłością w miłostki; o miłości przyjacielskiej i miłości do wyjątkowej wyspy, z której pochodzą bohaterowie tej książki.

Jo i Lou to para emerytów, których wiele lat temu połączyła prawdziwa miłość. Nie powiem: „aż po grób” lecz nad życie, gdyż kobieta właśnie zmarła, a uczucie do niej jest tak silne jak na początku. Lou. znając swego męża najlepiej na świecie, powierzyła mu w testamencie pewną misję, o której nie może nikomu powiedzieć. Mimo, iż początkowo Jo sądził, że to jeden z jej kolejnych żartów, postanowił sumiennie wypełnić ostatnią wolę ukochanej. Tym bardziej, że „w nagrodę” czekała na niego butelka z dwoma listami od niej. Jednym był znany mu pakt, który Jo podpisał z nią wiele lat temu w wyjątkowym dniu, drugi list to niespodzianka…

To powieść, która czaruje czytelnika już od pierwszych stron. Lorraine Fouchet stworzyła zjawiskową fabułę głównie na malowniczej francuskiej wysepce, którą ma ochotę odwiedzić chyba każdy czytelnik tej książki – ja na pewno… Postacie, o których chce się czytać, kibicować im i spotkać w prawdziwym życiu. Dzięki dedykowanym rozdziałom, w których kolejno wcielają się w rolę narratora, poznajemy dogłębnie ich myśli, co zbliża do nich jeszcze bardziej. Niby problemy z jakimi muszą się zmierzać nie są jakieś niespotykane i rzadkie, ale nie przeszkadza to ani trochę w tym, by ulec czarowi tej książki. By chcieć ją czytać i nie kończyć nigdy.

Przepyszna opowieść o potężnym uczuciu jakiego życzę każdemu, ale i o tym jak radzić sobie ze stratą i na nowo odnaleźć radość życia w tym beznadziejnym momencie. Na każdym kroku odczuwa się ten francuski – a dokładniej mówiąc bretoński – charakter i cudownie byłoby być kiedyś, chociaż przez jakiś czas, członkiem społeczności na Groix. Autorka stała się ambasadorką tej niezwykłej wysepki nobilitując lokalny patriotyzm. Zaskoczyła mnie lekkością pióra i charyzmatycznym stylem. Doskonale czyta się tę powieść i mam nadzieję, że kolejne jej utwory zostaną przetłumaczone na język polski. Nastrojowa, romantyczna, ekspresyjna i niecodzienna opowieść o miłości, dla każdego kto jej potrzebuje. Jedna z moich „naj”!

wtorek, 5 października 2021

„Notatki na mankietach” - Michaił Bułhakow

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Tytuł oryginału: Izbrannaja proza Michaiła Bułgakowa
Data wydania: 1984
ISBN: 830800816X
Liczba stron: 469

„Notatki na mankietach” to dość stary zbiór opowiadań Mistrza Bułhakowa wygrzebany w pewnym antykwariacie. Wielu czytelników z pewnością (siłą rzeczy) porówna go z kultowym dziełem czyli „Mistrzem i Małgorzatą”. Wg mnie jest to bardzo mylne podejście. Tych książek nie da się porównać. To zupełnie inne pozycje, które łączy tylko nazwisko autora. Z tych porównań wynikają dość słabe oceny „Notatek…”, a przecież nie można powiedzieć, że to zła czy słaba pozycja. Jest po prostu inna, chociażby ze względu na gatunek jakim jest opowiadanie.

Jako absolutnej fance „Mistrza i Małgorzaty” dość ciężko było mi przywyknąć do tych opowiadań. Dość krótka forma sprawia, że czytelnik odnosi wrażenie jakby to były właśnie notatki, a nie skończone dzieła. Może sam autor tak je postrzegał, nadając zbiorowi dość „błahy” i lekki tytuł… Nie ukrywam, że fabuła nie porwała mnie jak przy powieści. Nie powiem, że czytało się opornie, ale zdecydowanie niespiesznie, dawkując jedno, dwa opowiadania, a raczej wolę książki, od których nie można się oderwać. Dlatego też polecam opowiadania jako lekturę dodatkową.

Przejdźmy jednak do „plusów dodatnich”. Wielką zaletą tych opowiastek są na pewno wątki autobiograficzne. Można się z nich dowiedzieć o wielu faktach z życia autora. Mnie osobiście najbardziej przypadły do gustu „Notatki” opisujące początek kariery młodego lekarza, który trafił na prowincję. Przypatrywanie się zarówno jego pracy jak i zmaganiom z dniem codziennym było poruszające i intrygujące. Trafiły do mnie również relacje z typowej moskiewskiej codzienności – pełne absurdalnych sytuacji i wywołujące u kogoś z zewnątrz zarówno uśmiech politowania jak i niedowierzanie. Traktować je można jak „dokument czasu”, podobnie jak i opowiadania, w których sporo uwagi poświęcono wojnie domowej. Dla mnie jednak te zapiski „z frontu” nie były już tak ciekawe, jednak mogą w nich odnaleźć pewną wartość czytelnicy płci męskiej oraz historycy.

Reasumując. Cieszę się, że sięgnęłam po „Notatki na mankietach” i cieszę się, że mam je już za sobą. Fajna odmiana między powieściami i literaturą nierosyjską. Miłośnicy Bułhakowa docenią jego styl i kunszt literacki oraz z pewnością znajdą w tym zbiorze coś dla siebie.