niedziela, 30 stycznia 2022

„Rzeczy, które czynimy z miłości” – Kristin Hannah

Wydawnictwo: Świat Książki
Tytuł oryginału: The Things We Do For Love
Data wydania: 2009-01-21
Liczba stron: 464
ISBN: 9788381394062

Kolejna książka Kristin Hannah, która po latach doczekała się wznowienia. Mam nadzieję, że prędzej czy później, będzie można kupić tak każdą jej książkę. W zasadzie jest to bardzo typowa książka dla tej autorki. Wierni fani nie powinni czuć się rozczarowani. Historia chwytająca za serce; bohaterowie, z którymi się zżywamy; skrajne emocje – od złości na niesprawiedliwość losu, przez współczucie, podziw, zazdrość, zrozumienie do radości. Piękne miejsca, w których chciałoby się być, cudowni ludzie, których chciałoby się spotkać. Kojące zadowolenie po przeczytaniu zakończenia, bo – nie zdradzę raczej tajemnicy – ci, którzy znają twórczość Kristin Hannah wiedzą, że happy end będzie tak czy siak – kwestia tylko ile zakrętów czy też tragedii trzeba przedtem pokonać.

„Rzeczy, które czynimy z miłości” to, jak każda książka Kristin Hannah, książka o miłości. Jednak w tym przypadku przede wszystkim chodzi o miłość rodzicielską i co się z tym wiąże macierzyństwo. Główna bohaterka Angie to spełniona kobieta sukcesu i szczęśliwa żona kochającego męża. W jej życiu brakuje tylko jednego – dziecka i chęć jego posiadania przeradza się w końcu w destrukcyjną obsesję. Mija wiele lat, a Angela wraca do rodzinnego miasteczka, by zacząć znowu od początku. Miejsce już ma – to domek nad morzem wybudowany przez jej ukochanego ojca, który niedawno odszedł. Teraz potrzebny jej jej cel. Jeden – postawić na nogi upadającą restaurację ojca – wydaje się czekał tylko na nią. Lecz czy to wystarczy, by czuła się zadowolona z życia? Wtedy na jej drodze staje pogubiona nastolatka z problemami. Angie boi się uczucia, które w niej obudziła, ale czy to wystarczy by o niej zapomniała?

Opowieść, która pochłania bez reszty. Siła rodziny to motyw bardzo często pojawiający się na kartach książek Hannah. Tym razem przeczytamy o typowo włoskiej – energicznej i bardzo emocjonalnej – rodzinie, która wprawdzie w Ameryce odnalazła prawdziwy nowy dom, jednak nie zapomniała o swoich korzeniach i tradycjach. Urocza, gwarna i pachnąca ziołami restauracja rodziny Angeli, zaprasza każdego z otwartymi ramionami. Wejdziesz i już nigdy ich nie zapomnisz (podobnie jak z historiami opowiedzianymi przez Kristin Hannah). I może niektórym wydadzą się one dość naiwne i przewidywalne, to mimo to chce się je czytać, bo przedstawiają zwykłe-niezwykłe problemy, bohaterów, ich radości i rozterki – jak to w życiu bywa. Wielką ich zaletą jest – przynajmniej w moim odczuciu – bardzo optymistyczny finał, który nastawia pozytywnie i daje nadzieję. Polecam, bo to jedna z moich ulubionych autorek, do której powieści regularnie wracam i na które czekam.

środa, 26 stycznia 2022

„Lot nisko nad ziemią” – Ałbena Grabowska

Wydawnictwo: Zwierciadło
Data wydania: 2014-04-16
Liczba stron: 336
ISBN: 9788381322102

Ponieważ zarówno saga „Stulecie Winnych” jak i książka „Doktor Bogumił” bardzo trafiły w mój gust, postanowiłam lepiej przyjrzeć się twórczości Ałbeny Grabowskiej. Odpowiada mi zarówno jej styl pisarski jak i pomysły na książki. Kolejne powieści również mi się podobały, jednak „Lot nisko nad ziemią” różni się od dotychczasowych historii. Jest to z pewnością najcięższa z jej książek.

Główną bohaterką książki jest Weronika, pochodząca z bardzo przeciętnego domu. Od najmłodszych lat rodzice wbijali jej do głowy, że najważniejsze by się nie wyróżniać z tłumu. Zasada ta bardzo mocno wryła się w jej psychikę i podświadomie stosowała się do niej. Brnęła więc przez życie z prądem, z tłumem – jak większość. Jej życie zmieniło się dopiero wtedy, kiedy pojawił się w nim Sławek. Pokochali się miłością szczerą i z wzajemnością. Sielankę przerwało jednak niespodziewane i tragiczne wydarzenie. Po śmierci męża wszystko zmieniło się o 180 stopni.

„Lot nisko nad ziemią” opowiada głównie o tym, co dzieje się z młodą kobietą po tak traumatycznym przeżyciu jak śmierć ukochanego. A są to rzeczy zaskakujące, smutne, przygnębiające i przykre. Podobne uczucia towarzyszyły mi podczas czytania. Nie każdy oczywiście przeżywa to w taki sam sposób, dużo zależy od tego jak mocny ma się charakter – autorka pokazała jedną z możliwości. Tę raczej mało optymistyczną. Ałbena Grabowska (z wykształcenia lekarz o specjalizacji neurolog) bardzo dobrze ukazała psychikę osoby w totalnym dołku psychicznym. Można by rzec, że czytelnik bez problemu wczuje się w położenie Weroniki.

Nie jest to lektura przyjemna, chociaż nie można powiedzieć, że to zła książka. Szczerze, gdybym wiedziała, że fabuła będzie skonstruowana w taki sposób, raczej nieprędko sięgnęłabym po tę powieść. Zdecydowanie wolę bardziej optymistyczne – jeśli nie całe historie, to chociaż ich zakończenia. Ta książka raczej nie charakteryzuje się emocjonalną sinusoidą – to równia pochyła. Te emocje przybierają na sile jak przy toczącej się z góry kuli śniegu. Po zamknięciu książki można w końcu odetchnąć – chociaż trochę. Lektura może nie jest wymagająca, ale dość wyczerpująca. Czytelnik sam musi rozważyć, czy ma ochotę na podobne doznania.

czwartek, 20 stycznia 2022

„Narzeczona nazisty” – Barbara Wysoczańska

Wydawnictwo: Filia
Data wydania: 2021-06-30
Liczba stron: 584
ISBN: 9788381955294

Praktycznie od kilku lat, na rynku literackim nieprzerwanie panuje moda na beletryzowane historie wojenno-obozowe. Tytuły z członem „z/w Auschwitz” można by mnożyć. Historie fikcyjne, lecz bardzo prawdopodobne. Czasem mylone z literaturą faktu, dzięki opisywanym kontrowersyjnym, choć nieprawdziwym wydarzeniom. Jednak jakiś czas temu na regale ze wspomnianymi wyżej książkami wypatrzyłam „Narzeczoną nazisty”. Wahałam się, gdyż moda działa na mnie jak płachta na byka, lecz z sentymentu dla głównej bohaterki, która studiowała germanistykę, skusiłam się na zakup. Powieść przeczekała jednak dość długo na regale, czego dzisiaj bardzo żałuję. Okazała się strzałem w dziesiątkę, pochłonęła mnie bez reszty. Mimo, iż nie mogę pozbyć się skojarzeń z serią Hanni Münzer czy też „Słowikiem” Kristin Hannah, bardzo mi się podobała. Typ ten sam, historia absolutnie oryginalna.

Tytułową bohaterką książki jest młodziutka studentka germanistyki Hania, która podczas wakacji dorabia sobie jako dama do towarzystwa starszej niemieckiej hrabiny. Kolejne lato obie spędzają w Gdańsku. Przez tyle lat zdążyły się już zżyć – hrabina traktuje dziewczynę jak własną wnuczkę. Kiedy ostatniego dnia wakacji przyjeżdża po babcię jej najstarszy wnuk Johann, by towarzyszyć jej w drodze do domu, hrabina od razu zauważa, że młodzi wpadli sobie w oko. Tak zaczyna się wyjątkowa, chociaż bardzo dramatyczna historia miłości między piękną Polką i przystojnym niemieckim hrabią.

Mimo iż pierwsze skojarzenie może wydać się dość banalne – nie dość, że mamy do czynienia z mezaliansem, to jeszcze uczucie połączyło dwa wrogie sobie narody – historia stworzona przez Barbarę Wysoczańską zachwyca bogactwem wątków i różnorodnością postaci. Powieść ewoluuje jak i jej bohaterowie – z bajkowego romansu, przeistacza się w trzymającą w napięciu kryminalno-szpiegowską intrygę. Fabuła oparta jest na faktach historycznych, które idealnie przeplatają się z fikcją literacką, tworząc spójną i niezwykle epicką całość. Kolejną zaletą są zaskakujące i nieprzewidywalne zwroty akcji, które budują napięcie i sprawiają, że ciężko odłożyć tę powieść chociaż na chwilę.

Przejmująca, wciągająca i emocjonująca opowieść (nie tylko o miłości) z historią w tle. Mimo iż Barbara Wysoczańska nie posiada zbyt wielkiego doświadczenia pisarskiego, poradziła sobie z tą powieścią jak niejedna autorka bestsellerów. Natomiast fakt że jest Lubuszanką i obecnie mieszka w Zielonej Górze był dla mnie ogromną niespodzianką. Z wielką chęcią przeczytam jej kolejną książkę i przy najbliższej okazji wezmę udział w jej spotkaniu autorskim. Oby „Narzeczona nazisty” była dobrym początkiem jej kariery literackiej.
 

poniedziałek, 17 stycznia 2022

„Mężczyzna i one” – Jan Nowicki (aktor)

Wydawnictwo: Bellona
Data wydania: 2012-09-20
Liczba stron: 394
ISBN: 978-83-11-12380-9

Jan Nowicki to jeden z aktorów, którzy na mnie działają. Podziałała również okładka, która sprawiła, że mimo całkiem pokaźnego zapasu książek oczekujących na przeczytanie, skusiłam się (na szczęście na promocję) i książkę tę nabyłam. „Mężczyzna i one” – ten mężczyzna, charyzmatyczny amant polskiego kina, który roztacza wokół siebie niesamowitą i wabiącą je (te „one”) aurę – to musi być ciekawe! Do tego chwytliwa notatka na okładce autorstwa Wojewódzkiego i kilka ciepłych słów o Nowickim powiedzianych przez Pilcha. Świetny marketing! Złapałam się – moja wina.

Gdy zaczęłam czytać okazało się, iż mam w rękach zbiór napisanych między 1998 a 2005 rokiem felietonów, które ukazały się w „Zwierciadle”, „Gazecie Krakowskiej” oraz we „Wróżce (hmm?). Utwierdziłam się w przekonaniu, że felieton nie jest moim ulubionym gatunkiem literackim. Powiem więcej, po przeczytaniu tego zbioru, może teraz pretendować do miana najgorszego… Nie będę ukrywać, przyjemności nie miałam w tym praktycznie żadnej.

Najbardziej znośne teksty znajdują się w pierwszym rozdziale, obejmującym rozmowy z Katarzyną Zimmerer. Przeważnie ONA zadaje pytania, a on opowiada i bardzo często płynie – od tematu do tematu. Ironizuje, czaruje, uwodzi, prowokuje. Patrząc na całość, dużo w tych tekstach prowokacji i gdybym nie znała Jana Nowickiego, powiedziałabym że oryginalności na siłę, w celu zwrócenia za wszelką cenę uwagi na siebie. Jednak uwagę zwraca samo pojawienie się aktora. Raczej nie musi stosować takich chwytów.

Kolejny rozdział to odpowiedzi na listy czytelników „Zwierciadła”. Tu bywało czasem nawet zabawnie. Oczywiście odpowiedzi bardzo w stylu pana Jana – na około i raczej nie do brzegu, a podryfujemy sobie trochę na wodach. Przy kilku takich tekstach jest OK, przy kilkudziesięciu naraz – jest już raczej ciężko…

Następna część miała sporadyczne przebłyski słońca, gdyż zdarzały się anegdotki ze świata filmu i czasami aktor wspominał swoich kolegów po fachu. Niby nic, a jednak zawsze coś.

Reasumując: Jan Nowicki jest bezsprzecznie uroczym i hipnotyzującym gawędziarzem. Miło się słucha wywiadów telewizyjnych. Zapewne rozmowa twarzą w twarz byłaby niezapomnianym przeżyciem. Jednak podkreślam – rozmowa, w której zachodzi interakcja między przynajmniej dwoma stronami. W przypadku jego monologów dochodzi czasem do nużącego bajdurzenia. Książka nie ma w sobie nic z biografii, na którą się nastawiałam. Ciężko nawet wyłowić z niej wątki autobiograficzne. Może, gdybym sięgała po te felietony z częstotliwością z jaką się pojawiały na łamach czasopism, powiedziałabym, że czekam na nie z wielką radością. Póki co, czekałam kiedy w końcu dotrę do ostatniej strony.

piątek, 14 stycznia 2022

„Pamiętnik znaleziony w Katyniu” – Maria Nurowska

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 2018-09-18
Język: polski
ISBN: 9788381233248

Proza Marii Nurowskiej już dawno trafiła w mój gust. Lubię zarówno jej sagi, które opisują społeczeństwo na przestrzeni lat jak i beletryzowane powieści historyczne oparte na faktach. Cechą wspólną jej książek jest zawsze bardzo bogato i wiernie odtworzone tło historyczne. Nie można jednak powiedzieć, że są to książki stricte historyczne. Autorka zawsze podkreśla, że to fabularyzowane opowieści oparte na dokumentach. Można by rzec, że Nurowska wyspecjalizowała się też w tego typu powieściach biograficznych.

„Pamiętnik znaleziony w Katyniu” jest właśnie historią opisującą życie Janki Lewandowskiej, córki generała Dowbor-Muśnickiego, pilotki. Była ona jedyną kobietą zamordowaną w Katyniu. Postać niesamowita i muszę przyznać, że z tej książki dowiedziałam się o jej istniemiu po raz pierwszy. Książka opisuje jej historię z dwóch perspektyw. Pierwsza to pisane w dzienniku pokładowym wspomnienia Janki, które dotyczą zarówno aktualnych wydarzeń z obozu w Kozielsku, jak i jej wcześniejszych przeżyć – z czasów przedwojennych, młodzieńczych a nawet dzieciństwa. Swoje zapiski adresuje do męża, z którym niestety nie dane jej było przeżyć zbyt dużo czasu. Poprzez ten pamiętnik chce to w pewnym sensie nadrobić.

W zestawieniu z fragmentami pamiętnika pilotki znajdują się rozdziały dotyczące męża Janki – Mieczysława Lewandowskiego, który otrzymał w 1997 tajemniczą przesyłkę. Był to właśnie pamiętnik jego żony, z którego po tak wielu latach dowiedział się jaki był jej los. Czytanie jej wspomnień budzi w nim jego własne. Ta część wprawdzie pisana jest w trzeciej osobie, jednak bardzo dobrze współgra z pamiętnikiem, którego narratorką jest Janka. Dopiero obie historie tworzą jedną, pełną całość.

Książka bardzo emocjonująca i wstrząsająca. Nurowska wiele lat poświęciła na szukanie materiałów do niej, gdyż zapiski Lewandowskiej nie przetrwały. Obraz swojej bohaterki budowała na podstawie notatek innych jeńców obozu w Kozielsku oraz nawet takich pisanych jeszcze w Lasku Katyńskim. Zostały one odkopane po wielu latach wraz z ich autorami, dając świadectwo niechlubnych wydarzeń historycznych. Materiały jakie Nurowska znalazła na temat „pilotki” zostały później uzupełnione przez osobę, która odezwała się na jej apel – gosposię, która wiele lat przepracowała w domu generała Dowbor-Muśnickiego. Tak powstała bardzo realna i prawdopodobna powieść o życiu i śmierci Janki Lewandowskiej. Książka mocna, książka ważna – taka którą należy przeczytać.

czwartek, 13 stycznia 2022

„Prawdziwa historia Królowej Życia” – Dagmara Kaźmierska

Wydawnictwo: ESPR
Data wydania: 2021-11-15
ISBN:  9788396019103
Liczba stron: 262

Ta „książka” to prezent-żart. Niestety, nie mogę powiedzieć bym się uśmiała podczas jej czytania. Raczej od pierwszego zdania towarzyszyło mi poczucie zażenowania, a z każdą stroną irytacja rosła coraz bardziej. Dlaczego więc zdecydowałam się na jej przeczytanie? Przede wszystkim dlatego, że nie lubię u siebie nieprzeczytanych książek. Poza tym był to prezent. Dagmarę natomiast znam z ekranu telewizyjnego, więc zakładałam, że może da się to mimo wszystko przeczytać. Jednak posłuchać jej czasem, a przemęczyć ponad 200 stron podyktowanych przez nią wynurzeń, to dwie różne sprawy. Zbyt duże stężenie Dagmary w Dagmarze naraz.

Książka opowiada pierwszą część życia jej bohaterki. Dużo miejsca poświęcone jest dzieciństwu i dość niedorzecznym historyjkom, które raczej niewiele wnoszą. Dalej autorka opowiada o swojej młodości, szkołach, dość osobliwemu towarzystwu i ucieczce do Niemiec w celu zarobienia „hajsu”. Ostatnia część dotyczy jej chyba jedynej wielkiej i prawdziwej miłości do wspominanego często w programie tv Kaźmierskiego. I przyznam, że była to jedyna w miarę strawna część książki. Głównie przez to, w jak bardzo tajemniczy sposób w reality show ukazała swojego ex-męża. Oczywiście i te rozdziały nie obyły się bez wpadek, jaką np. było opisywanie przez ponad trzy i pół strony postaci Kleopatry. Myślę, że nie trzeba było swojej fascynacji tą postacią obrazować dziecinnym chwaleniem się wiadomościami książkowymi. Niestety, wiele razy zastanawiałam się, w jakim właściwie celu napisane zostały pewne akapity.

Dodam, iż książka uzupełniona jest dwoma wywiadami przeprowadzonym z Conanem oraz reżyserem programu „Królowe życia” oczywiście na temat Dagmary. Szczególnie odpowiedzi przytoczone w tej drugiej rozmowie były dość ożywcze w porównaniu z wcześniejszymi stronami. Chyba tak na dobry „koniec”… Książkę uzupełnia kilka kolorowych zdjęć z archiwum królowej.

Czy książka opisuje prawdę? Z pewnością jest to prawda Dagmary Kaźmierskiej i szczerze, nie mam w ogóle ochoty roztrząsać jej faktograficznego charakteru. Wiem, iż jest to pozycja bardzo niespójna i chaotyczna. Czytając ją doszłam do wniosku, że bardzo nie lubię tych czasów, które można określić hasłem „książki każdy pisać może”! Wszystko ma jednak jakieś granice! Nie spotkałam się jeszcze z grafomaństwem na taką skalę. Powiedzieć – słabo, to mało. Infantylnie, dyletancko, prostacko. Do tego po prostu źle się to czyta. Niejednokrotnie bolało mnie słuchanie zaledwie kilku zdań wypowiedzianych przez Dagmarę w programie. Po przeczytaniu jej wspomnień dziwię się, że nie oślepłam lub nie zachorowałam na nic. Trudno mi uwierzyć, że ktokolwiek może pozytywnie wypowiedzieć się na temat tej pozycji. Może jedynie ktoś, kto nie ma żadnego porównania z innymi – dodam żadnymi – książkami, natomiast namiętnie ogląda „Królowe życia”. Ale podobno nieważne jak – ważne, że w ogóle mówią i prawidłowo wymawiają nazwisko.

wtorek, 11 stycznia 2022

„Zagubieni” – Kristin Hannah

Wydawnictwo: Da Capo
Tytuł oryginału: If you believe
Data wydania: 1993-01-01
Liczba stron: 316
ISBN: 9788371575396

„Zagubieni” to jedna z wcześniejszych powieści Kristin Hannah, która póki co nie doczekała się wznowienia. Można ją zatem albo wypożyczyć z biblioteki albo kupić używaną. I taki egzemplarz – 2 w 1 – trafił właśnie w moje ręce. Zakupiony na aukcji, na wyprzedaży bibliotecznej. Czytając, dało się zauważyć, że to początki literackiej pracy Hannah. Miałam nawet wrażenie, że książka napisana została na jakiś konkurs – np. „na powieść miłosną”. Jest to typowe love story, można by rzec: romansidło. Jednak nie da się ukryć, że napisane przez doskonałą, chociaż wtedy jeszcze „raczkującą” pisarkę.

Akcja powieści rozgrywa się pod koniec XIX wieku na amerykańskiej farmie. Mad Dog, po kolejnym sezonie, który spędzał w mieście biorąc udział w walkach bokserskich, postanawia tym razem przeczekać do wiosny w trochę inny sposób niż zazwyczaj – przyjmuje posadę zaproponowaną przez starszego pana profesora. Ma pomóc w gospodarstwie jego córce Mariah, a w zamian otrzyma wyżywienie, nocleg z czystą pościelą i drobną zapłatę. Dwie pierwsze rzeczy są szczególnie istotne dla kogoś, kto cały czas jest w drodze, a cały swój „dobytek” mieści w płóciennym worku. Ryzyko nie jest mu obce, postanawia więc zostać, chociaż po pierwszym spotkaniu z młodą kobietą wie, iż nie będzie to łatwe…

Jak już wspomniałam na początku „Zagubieni” to typowa powieść miłosna dla kobiet. Nie zdradzę zbyt wiele wspominając, że zagubiony jest zarówno Mad Dog jak i Mariah, a także kilka innych postaci – każdy na swój sposób. „Mężczyzna z przeszłością, kobieta po przejściach”. Nie będzie w tej książce zbyt wielu zaskoczeń, jednak chyba każda kobieta lubi czasem sięgnąć po tego typu romanse. W wykonaniu Hannah mają one mimo wszystko jakiś wyjątkowy urok. Są malownicze, emocjonujące i urocze. Z tego też względu, te dwa dni spędzone z książką w żadnym wypadku nie były stracone. Powiem więcej, nieraz uśmiechałam się do swoich myśli i wspomnień. Polecam, jednak RACZEJ tylko czytelniczkom. Trudno mi bowiem sobie wyobrazić, że ta powieść mogłaby poruszyć męską duszę.  :)
 

niedziela, 9 stycznia 2022

„Papierowa dziewczyna” - Guillaume Musso

Wydawnictwo: Albatros
Tytuł oryginału: La fille de papier
Data wydania:  2010-04-01
Liczba stron: 416
ISBN: 9788381259378

I tym sposobem przeczytałam ostatnią książkę Guillaume Musso jaka mi została, poznając tym samym całą twórczość pisarza. Moim zdaniem jedna z lepszych, chociaż napisana ponad 10 lat temu – mam wrażenie, że literacko był to jego najlepszy czas. Dużo bardziej porywająca niż najnowsze powieści, pisane jakby pośpiesznie, jakby z mus(s)u… Może historia spłata mu figla (jak głównemu bohaterowi Tomowi) i powstaną historie na miarę „Papierowej dziewczyny”.

Tom jest pisarzem, który przechodzi kryzys osobisty i zawodowy. Na skutek wielu wydarzeń, jego życie zmienia się o 180 stopni – i to na minus, by podkreślić jego koszmarną sytuację. „Wszystko runęło w gruzach” dość dokładnie oddaje stan rzeczy, bez zagłębiania się w szczegóły. I wtedy na jego tarasie zjawia się naga kobieta, która okazuje się postacią z jego bestselleru. Błąd drukarski spowodował, że nowe ekskluzywne wznowienie drugiej części trylogii w połowie miało puste kartki – kończyło się słowami: „krzyknęła Billie, osuwając się” – i osunęła się Billie, tak po prostu na taras pisarza, który stworzył ją i jej fikcyjną rzeczywistość…

Historia nieprawdopodobna, ale jak najbardziej prawdziwa, chociaż nawet Tomowi – a zwłaszcza jemu – trudno było uwierzyć w to co widzi i słyszy. Dziewczyna oczekuje od swego twórcy tylko jednego, żeby przywrócił ją do jej własnego, dobrze jej znanego życia. Jak? Wystarczy, że napisze trzecią część serii, której wydanie odsuwane jest w czasie z miesiąca na miesiąc. Ale jak to zrobić, kiedy Tom od dawna nie jest w stanie napisać już ani słowa?

Czy nikt z nas – czytelników – nie marzył kiedykolwiek, by spotkać jakąś postać literacką, o której czytał lub/i pobyć chociaż trochę w jej świecie? Niech pierwszy rzuci kamień, kto odpowie przecząco!  ;)  A Tomowi się to przydarzyło, wprowadzając w jego życie, nie tyle chaos, co po prostu wiele zmian. Cud do końca jest cudowny, a im bardziej niemożliwy, tym bardziej prawdziwy. Zresztą Musso nieraz pokazał, że w jego książkach nie ma rzeczy niemożliwych. Za to jest bajkowy, magiczny surrealizm, który „pod jego piórem” jawi się bardzo realistycznie i który tak urzeka kolejnych fanów jego twórczości. Tylko czy tym razem mamy do czynienia właśnie z tą fantastyczno-fantazyjną stroną jego powieści?

Niby „Papierowa dziewczyna” nie jest ani thrillerem ani sensacją, a trzyma w napięciu jak mało która książka i wywołuje wypieki na twarzy. Pełna jest zaskakujących zwrotów akcji, a fabuła naszpikowana jest niespodziankami i zaskoczeniami, którymi można by obdzielić kilka powieści. Finał historii jest mistrzostwem suspensu! Nie wiem czy ktokolwiek mógłby się domyślić takiego zakończenia całej historii. Dodam, że takie lubię najbardziej. Bez wątpienia jedna z moich ulubionych opowieści Musso, jeśli nie „naj”! Polecam zarówno nowym jak i stałym miłośnikom autora.

piątek, 7 stycznia 2022

„Szwindel w Grünbergu” - Alfred Siatecki

Wydawnictwo: Towarzystwo Miłośników Zielonej Góry – WINNICA
Data wydania: 2021-01-01
Liczba stron: 280
Język: polski
ISBN: 9788395551741


Jako zielonogórzanka i lokalna patriotka, bardzo lubię sięgać zarówno po beletrystykę jak i dokumenty traktujące o moim rodzinnym mieście. Trochę takich książek mam na swoim koncie i w zasadzie większość zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Uwielbiam czytać o miejscach, które znam z codziennego życia – w których byłam lub bywam. Ma to niewątpliwie swój urok. Z tego względu otrzymałam w prezencie „Szwindel w Grünbergu”. Czy sama kupiłabym tę książkę – raczej wątpię, ale skoro już ją mam, uznałam, że ją „przetestuję”.

„Szwindel w Grünbergu” to kryminał retro umieszczony w realiach niemieckiej jeszcze Zielonej Góry 1922 roku. Miasto szykuje się właśnie do świętowania swojego 700-lecia, z czym związanych jest trochę kontrowersji. W ramach imprez związanych z obchodami rocznicy, mieszkańcy Grünbergu będą mieli okazję obejrzeć mistrzostwa Europy w zapasach. Miejsce zawodów co roku jest inne, a ponieważ jeden z czołowych uczestników urodził się właśnie w Grünbergu, lokalizacja wydaje się oczywista. Zanim rozpoczną się jednak „spektakle gladiatorów” ginie jedna z pokojówek w hotelu zamieszkałym przez zawodników. Wszystko wskazuje na to, że zabójca charakteryzował się wyjątkową siłą…

Nie zagłębiając się w treść można by uznać, że wszystko się zgadza. Wiernie odwzorowane realia, przez co książka może być dokumentem tamtych czasów (mimo iż główne zdarzenie to fikcja literacka). Tajemnicze morderstwo i zagadka do rozwiązania. Jednak jeśli przejdziemy do realizacji założeń jest dość opornie. Siłą rzeczy porównuję ten kryminał retro z sensacjami autorstwa Marka Krajewskiego, który jest bezsprzecznym liderem tego gatunku. Niestety, Alfred Siatecki wychodzi bardzo blado – tak jakoś nijako. Akcja nie trzyma w napięciu. Wręcz irytuje „ślamazarnością” i jakimś „poszarpaniem” fabuły. Sceny urwane „ni z gruszki ni z pietruszki” – niejednokrotnie zastanawiałam się, co powodowało autorem, że książkę wydano właśnie w takiej formie.

Zaletą książki z pewnością jest przedstawienie geografii i architektury Grünbergu z początku XX wieku. W tym zakresie autor wykonał bardzo dużo żmudnej pracy. Jednak rozkoszowanie się treścią w tym zakresie utrudniało odsyłanie do spisu odpowiedników obecnych nazw miejsc, który znajdował się na końcu książki. Przyznam, że w końcu zaprzestałam już sprawdzać gdzie współcześnie znajdują się bohaterowie. Z prostego względu. Książka jest kiepsko klejona i było to po prostu bardzo niewygodne. Już dawno nie spotkałam się z tak słabo wydaną pozycją. Pewnie ktoś zaraz powie, że czepiam się na siłę. Nie – po prostu stwierdzam fakty i piszę o moich odczuciach towarzyszących czytaniu.

Reasumując, cieszę się, że ta pozycja już za mną. Chciałam ją jak najszybciej skończyć, jednak nie było to takie proste. I pomyśleć, że gdy akcja kryminału retro (które bardzo lubię) wciągnie mnie, to potrafię go przeczytać w dwa dni. Największy minus za fabułę, co jest wg mnie jednak podstawą książki. Drugi za niezbyt przyjazny czytelnikowi styl. Plus jedynie za opis miasta, jak już wspomniałam. Autor może się pochwalić dość licznymi i różnorodnymi publikacjami. Może powinien unikać kryminałów... Nie każdy jest dobry w każdym gatunku. Szczerze, nie mam jednak ochoty sprawdzać jak radzi sobie w innych rodzajach literatury. „Szwindel w Grünbergu” ma sporo wspólnego z tytułem.

sobota, 1 stycznia 2022

„I odpuść nam nasze...” - Janusz Leon Wiśniewski

Wydawnictwo: Od deski do deski
Seria: Na F/Aktach
Data wydania: 2015-10-22
Liczba stron: 220
ISBN: 9788365157195

Jakiś czas temu, przy okazji ponownego zasłuchiwania się w jedną z moich ulubionych piosenek pt.: „Wymyśliłem ciebie”, postanowiłam dowiedzieć się więcej na temat nieodżałowanego Andrzeja Zauchy. Przeczytałam z tej okazji kilka internetowych i dość obszernych artykułów. I wtedy właśnie trafiłam na informację, że Janusz Leon Wiśniewski napisał powieść traktującą o tym wydarzeniu. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, iż nie będzie to fabularyzowany dokument, ale fikcja literacka bazująca na autentycznych wydarzeniach, ale znając warsztat Janusza Leona Wiśniewskiego chciałam przeczytać tę książkę.

Pisarz, jak mało który, pisze o uczuciach. Potrafi się też wcielić w bardzo specyficzne postaci – zarówno damskie jak i męskie – i opisać ich świat wewnętrzny. Tym razem „przemówił” głosem mordercy, który popełnił zbrodnię z miłości – głosem Yves Michela Goulais, który zmienił nazwisko na Iwo Kardel. Książka przedstawia dość dokładnie jego historię – zarówno tę sprzed, jak i po tym dramatycznym zdarzeniu oraz z czasu kiedy odbywał zasłużoną karę. Chociaż fabuła nie jest skonstruowana chronologicznie, a składa się z licznych wspomnień, czytelnik otrzymuje dość precyzyjny obraz całej historii.

Książka została przez wielu czytelników bardzo słabo oceniona. Być może spodziewali się po niej czegoś innego i stąd te niepochlebne opinie. Mnie również zdziwił np. fakt, że ofiara zabójstwa nie została ani razu wspomniana z imienia i nazwiska. Autor i jego postać mówią o nim per „bard”. Nie mówi się o nim praktycznie w ogóle, ledwie wspomina dość ogólnie w kilku miejscach. Jest to książka całkowicie poświęcona temu, który wykonał wyrok. Pewnie też wiele osób potraktuje ją jako pean na cześć mordercy. Ale czy tak jest? Owszem, postać przedstawiona przez Wiśniewskiego niewątpliwie – mimo wszystko – budzi sympatię. Można ją nawet w pewnym sensie zrozumieć. Może niekoniecznie fakt, iż dokonał zemsty zabijając kochanka żony, bo to jednak raczej skrajny czyn – ale zdecydowanie książka bardzo dobrze ukazuje jego psychikę, co oczywiście zawdzięczamy tylko i wyłącznie wyobraźni i wrażliwości autora.

Duża zaletą powieści jest zarysowane tło historyczno-społeczne. Opisywana jest również sytuacja polityczna w momencie, w którym główny bohater zaczął się fascynować Polską. Sporo uwagi poświęca autor stanowi wojennemu, wymieniane są konkretne wydarzenia, przywoływane są postaci polityków. Ponieważ Goulais, po całym zajściu, dobrowolnie zgłosił się na posterunek i odbył całą karę, duża część fabuły dotyczy życia za kratkami. Cytowany jest slang więzienny i opisywane co ciekawsze przypadki spod celi. Daje to dobry wgląd w jego 15-letnią codzienność.

„I odpuść nam nasze…” to bardzo dobra powieść oparta na faktach. Może być świetnym uzupełnieniem dla zainteresowanych tematem. Jeśli tylko będę mieć okazję, przeczytam jeszcze inne pozycje na temat zabójstwa Zauchy – w „najgorszym” wypadku sięgnę po prostu po jego biografię. Bez wątpienia cała ta kontrowersyjna historia charakteryzuje się wielkim dramatyzmem i mogłaby być pomysłem na niezły film. Takie polskie love story połączone z dramatem o zbrodni i karze. Ale też o tym, że warto dać komuś szansę i zawsze można zacząć od nowa. Polecam.