Pokazywanie postów oznaczonych etykietą moje naj. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą moje naj. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 3 października 2023

„Cudowne lata” – Valerie Perrin

Wydawnictwo: Albatros
Tytuł oryginału: Trois
Data wydania: 2023-02-22
Liczba stron: 576
ISBN: 9788367338639

Jest to druga przeczytana przeze mnie książka autorstwa Valerie Perrin i ponownie jestem oczarowana historią opowiedzianą przez pisarkę. Chociaż powieść zupełnie nie przypomina „Życia Violette”, z pewnością przypadnie do gustu tym czytelnikom, którzy zachwycili się niezwykłą historią o dozorczyni cmentarnej. Autorka ponownie udowadnia, że w jej fantazji rodzą się nieprzeciętne i wyjątkowe pomysły na fabułę, które nie przypominają żadnych innych. Wspaniale jest móc delektować się tak unikatową powieścią.

Nina, Adrian i Etienne „Cudowne lata” mają już za sobą. W szkole byli nierozłączni. Na pierwszy rzut oka można by rzec, że łączyła ich tylko pierwsza litera ich nazwisk. Mimo to, coś przyciągnęło ich do siebie i zespoliło niezwykle silną nicią przyjaźni. „Takich dwóch jak ich trzech nie było ani jednego”! Wyjątkowe i niespotykane zjawisko. Cóż takiego się stało, że w dorosłym życiu nie zamieniają ze sobą ani jednego słowa i to od tylu lat? Dlaczego nikt z „trójki”, jak o nich mawiali, nie próbuje tego zmienić? Czy ta nastoletnia przyjaźń była tylko ułudą? Czy da się wrócić do przeszłości?

Historia trójki przyjaciół opisywana jest naprzemiennie z dwóch perspektyw czasowych. Poznajemy więc początki tej nietypowej relacji, łączącej dwóch chłopców i dziewczynę – mieszankę więzów bratersko-siostrzanych, fascynacji płcią przeciwną oraz w pewnym sensie platonicznej miłości. Jednocześnie autorka przedstawia dorosłe życie głównych bohaterów, na które ogromny wpływ miały pewne zdarzenia z przeszłości – ciąg zależności, który doprowadzi ich do miejsca w którym są obecnie. Wątki przenikają się i uzupełniają, odkrywając kolejne elementy całej układanki. Zaskakująca i intrygująca fabuła porywa czytelnika i pobudza apetyt na więcej. I tego „więcej” jest coraz więcej z każdym kolejnym rozdziałem – fenomenalna historia.

„Cudowne lata” to powieść o blaskach i cieniach dorastania. O marzeniach, celach, pragnieniach i ich zderzeniu z „prawdziwym”, dorosłym życiem. To powieść o unikalnej przyjaźni, miłości, tolerancji. Ale i wyjątkowo trudnych relacjach różniących się od siebie specyfiką, zostawiających jednak piętno na każdym z bohaterów i mających ogromny wpływ na to kim stali się w przyszłości. To powieść o tym, że pewne są tylko zmiany – czy będą dobre, czy złe – zależy „tylko” od dokonywanych wyborów.

Powieść napisana w doskonałym stylu – współczesnym, nienachalnym, wysmakowanym i niewymuszonym. Doskonale się ją czyta, a kolejne strony znikają w oka mgnieniu. Jestem pod ogromnym wrażeniem twórczości tej, bądź co bądź, początkującej pisarki.

Przejmująca, na długo zapadająca w pamięć i skłaniająca do refleksji powieść będąca kwintesencją swojego gatunku – literatura jak najbardziej „przepiękna”, chociaż zawiera wątki zarówno kryminalne, jak i porusza trudne problemy społeczne. Jest też w pewnym sensie przykładem prozy „zaangażowanej”. Polecam wszystkim miłośnikom książek wszelakich. Dajcie się oczarować tej wschodzącej gwiazdce francuskiego rynku literackiego. Czekam z niecierpliwością na kolejną powieść autorki i jestem pewna, że będzie to kolejne wielkie zaskoczenie. Z czystym sumieniem przyznaję „Cudownym latom” 10 gwiazdek. To książka na jaką czekałam.

niedziela, 13 sierpnia 2023

„Rey Blanco. Biały Król” – Juan Gómez-Jurado

Wydawnictwo: Sine Qua Non
Cykl: Antonia Scott (tom 3)
Tytuł oryginału: Rey blanco
Data wydania: 2023-08-23
Liczba stron: 510
ISBN: 9788382107111

Biorąc udział w akcji recenzenckiej wydawnictwa SQN, przy okazji drugiej części cyklu, nawet przez myśl mi nie przeszło, że w moje ręce trafi aż tak dobra książka. „Czarna wilczyca” zaskoczyła mnie mocno, ale „Biały Król” jest wprost nieprzewidywalnie szokujący! Natomiast Juan Gome-Jurado trafił przy okazji serii o Antonii Scott na listę moich ulubionych autorów. Tym samym daję mu dość duży kredyt zaufania i biorę w ciemno każdą jego kolejną książkę. „Coś” mi mówi, że ponownie nie pożałuję i będę się bardzo dobrze bawić.

A propos „zabawy”… Gra, w którą Mr. White wciągnął Antonię kilka lat temu, napadając na nią i jej męża w ich własnym domu, trwa nadal. Z tą różnicą, że tym razem mocno przybiera na intensywności. Może też dlatego, że Antonia nie jest sama i ma dość silne wsparcie w postaci coraz bliższego jej Jona. Zresztą, właśnie przyjaźń między tymi dwojgiem, w perfidny sposób wykorzysta Mr. White, by zmotywować Antonię do działania, tak jakby miała się w jakiś sposób wzbraniać? Przecież jest stworzona do tego by grać i wygrywać, ale czy tę grę może wygrać? Grę, w której jej przeciwnik co chwilę wykłada z rękawa kolejne asy. Grę, w której nic nie jest takie jakie się wydaje na początku, a jedynym pewnikiem jest kolejne (i kolejne i następne) zaskoczenie zmieniające akcję o 180 stopni.

Na dodatek przeszłość, która wydała się przeminąć bezpowrotnie, daje o sobie znać i dobija się usilnie do Antonii. A skoro kobieta pamięta wszystko, wystarczy tylko „uspokoić małpy”, gdyż wszystkie odpowiedzi i rozwiązania ma lub miała przed oczami. Czy uda jej się w końcu wyprzedzić White’a podążającego ciągle o krok przed nimi? Ona wie, że dla miłości można zrobić wszystko – że miłość to najpotężniejsza broń. Jeśli jeszcze zrozumie „dlaczego”, to wtedy „być może”, ale…

Specyfika literatury sensacyjnej polega na tym, by zaskakiwać czytelnika. Jednak to, co w finale serii zaserwował swoim czytelnikom Gome-Jurado wychodzi ponad wszelkie standardy. Dzieje się tu dziesięć razy więcej niż w dwóch poprzednich częściach razem wziętych podniesione do kwadratu. Ciągle nie mogę uwierzyć w to co tu się wydarzyło. Myślę, że i sama Antonia była kilka razy zdziwiona, a trzeba mieć prawdziwy talent, żeby do tego doprowadzić. Akcja mknie już od pierwszego rozdziału, który spokojnie mógłby być wystarczająco zaskakującym zakończeniem dobrego thrillera, a to – jak wspomniałam – dopiero początek. I z każdą kolejną akcją – z każdym zadaniem jakie przed Antonią i Jonem stawia White – jest coraz bardziej nieprawdopodobne. Napięcie rośnie z każdą przeczytaną stroną. Zawiłą fabułę komplikuje każdy kolejny etap, jaki osiągają bohaterowie. Tej książki nie można odłożyć na dłużej – a całość zdołałam podzielić (z powodów technicznych) zaledwie na 3 dni. Myślę jednak, że spokojnie można by ją „łyknąć” na jeden raz, bo miałam na to ogromną ochotę. Wielowątkowa i wielowymiarowa fabuła, wartka akcja, mnożące się w tempie błyskawicy zwroty akcji. Dynamika, emocje oraz dowcip rozładowujący napięcie, które inaczej by eksplodowało – zbyt szybko…

Jest intensywnie, jest nieschematycznie, jest wręcz szokująco. Cudownie doskonały thriller. Jednak tym, którzy mają ochotę poznać historię Antonii Scott polecam zacząć od pierwszego tomu, albo jeszcze lepiej od powieści „Pacjent” i „Cicatriz, bo jak się okazuje, mamy do czynienia nie z trylogią, a z pentalogią i to tam wszystko się zaczyna. Nie wiem, czy mnie ta wizja bardziej cieszy, czy „przeraża”…


Recenzja powstała w ramach przedpremierowej akcji recenzenckiej wydawnictwa SQN”, któremu ponownie dziękuję za Antonię Scott.

wtorek, 11 lipca 2023

„Życie Violette” – Valerie Perrin

Wydawnictwo: Albatros
Tytuł oryginału: Changer l'eau des fleurs
Data wydania: 2022-03-23
Liczba stron: 480
ISBN: 9788382153767

Na tę książkę zwróciłam uwagę już bardzo dawno temu – przyciąga do niej jak magnes niesamowicie kwiecista okładka w odcieniach błękitów z dodatkiem złota – jest piękna. Mimo to nie kupiłam jej za pierwszym razem, ani za drugim, czy trzecim. Opis okładkowy nie był zbyt przekonujący, a może czytałam go w nieodpowiednim momencie... „Życie Violette” kupiłam wreszcie i jak tylko przeczytałam pierwszych kilka zdań, wiedziałam, że będzie to wyjątkowa lektura.

Życie Violette zmieniało się wiele razy i to o 180 stopni, w kilku przełomowych dla niej momentach – były to chwile ekstremalnie szczęśliwe i proporcjonalnie do nich tragiczne. Niczym sinusoida. Względny spokój, a na pewno pewną, bezpieczną i pogodną rutynę osiągnęła dopiero w chwili, gdy znalazła swoje miejsce na ziemi – paradoksalnie stało się to w niewielkiej, prowincjonalnej miejscowości, gdzie objęła posadę dozorczyni na cmentarzu.
Violette od samego początku stała się dobrym duszkiem tego miejsca – dbała nie tylko o otoczenie i ogród, ale i o odwiedzających zmarłych pochowanych na jej cmentarzu. „Pani z cmentarza” miała dla nich zawsze dobre słowo, uśmiech, kubek pysznego napoju, wyhodowane samodzielnie kwiaty czy po prostu czas. Ludzie w naturalny sposób otwierali się przed nią i dzielili najbardziej osobistymi przeżyciami. O swojej przeszłości nie mówiła jednak prawie nikomu. Nadszedł jednak czas, by oddzielić ją grubą kreską, zacząć ponownie żyć i cieszyć się tym nowym życiem.

Niezwykła opowieść o całkiem zwyczajnych rzeczach, które charakteryzują niejedną codzienność. Główna bohaterka niby nie robi nic nadzwyczajnego, ale przez pogodę ducha jaka ją charakteryzuje, wbrew przeciwnościom przewrotnego losu, sprawia, że roztacza się wokół niej wyjątkowa aura. Przyciąga i oczarowuje wszystkie osoby na swojej drodze – bez względu na to, czy są to postaci książkowe czy czytelnicy.

„Życie Violette” jest w gruncie rzeczy książką bardzo smutną, poruszającą wiele bolesnych aspektów życia, takich jak śmierć, strata, cierpienie czy zdrada. Tragedie jakie dotykają główną bohaterkę powinny ją całkowicie przytłoczyć i przygnieść. Jednak okazuje się, że siła człowieka jest niewyobrażalna i czasem mały impuls wystarczy, by wykrzesać nadzieję, podnieść się z kolan i z podniesioną głową iść przed siebie. Najpierw małymi kroczkami, pomału i w końcu zacząć biec i z ufnością rzucić się w nowe, inne – niekoniecznie lepsze – ale szczęśliwe życie. Biorąc to wszystko pod uwagę można stwierdzić, że jest to niezwykle pozytywna, optymistyczna, budująca i inspirująca historia, chociaż wielokrotnie porusza przede wszystkim tę ciemną stronę życia.

Powieść „Życie Violette” to apoteoza życia. Może zabrzmi to dość trywialnie, ale autorka podkreśla, jak ważne jest by doceniać jego piękno i cieszyć się drobiazgami. Urocze opisy zwykłych codziennych czynności, zjawisk, sytuacji, jakich doświadcza Violette rozczulają i emanują ciepłem oraz bardzo pozytywną energią. Jej codzienna radość jest jak promienie słońca, które padają na wszystko dookoła. I tak oddziałuje ta książka na czytelnika. Ogrzewa się on historią Violette.

Valerie Perrin napisała niesamowitą książkę o miłości, jej stracie, o życiu i śmierci, o radości, drugich szansach i wybaczaniu. Mówi się, że zawsze warto poznać prawdę, nawet gdyby była nie wiadomo jak bolesna – może rzeczywiście jest to prawdziwie oczyszczające i tylko wtedy można zacząć wszystko jeszcze raz. Wzruszająca, emocjonująca, tajemnicza, intrygująca, czuła, ujmująca i bardzo ciepła historia, która zostaje z czytelnikiem na bardzo długo.

sobota, 21 stycznia 2023

„Tango” – Michał Witkowski

Wydawnictwo: Znak Literanova
Data wydania: 2022-07-27
Liczba stron: 527
ISBN: 978-83-240-8346-6

Książka-niespodzianka, którą otrzymałam w prezencie. Ucieszyła mnie wprawdzie, gdyż uwielbiam genialnego „Drwala” tego autora, a i inne powieści były całkiem OK. Ale ponieważ były „tylko” OK, to jakoś – póki co – nie myślałam o kupnie „Tanga”. Jednak ze względu na fakt, iż bardzo lubię powieści retro, chętnie rozpoczęłam lekturę i z każdą stroną było tylko lepiej! Michaśka wróciła!

„Tango” to stylowy kryminał retro z dowcipnymi i rozładowującymi atmosferę elementami w stylu Michaśki. Nie wiem co w nim ściele się bardziej gęsto – brutalnie pozbawiony życia trup czy ubrane w cekiny i piórka cioty. Ale jakże mogłoby być inaczej w tym przypadku – prawda? Michaśkę albo się kocha, albo nienawidzi – nie ma półśrodków. Wracając jednak do fabuły, gdyż jest to przede wszystkim dopracowany w najmniejszym szczególe kryminał noir, w którym ekipa policyjna tropi seryjnego mordercę. Tyle, że zespół dochodzeniowy prowadzony jest przez aspiranta fajtłapę, któremu nie bardzo zależy na wynikach – „w końcu to tylko prowincja”, a tożsamość mordercy (póki co oczywiście) pozostaje zagadką – jednak bez wątpienia ma coś wspólnego z bardzo oryginalnym i mrocznym (chociaż zdecydowanie BARWNYM) środowiskiem – pełnym dewiantów, fordanserek, żigolaków, dziwek i całego tego szemranego towarzystwa, nie wykluczając całego zastępu wspomnianych już wcześniej ciot.

Pod względem fabuły jest dość typowo – jedni gonią, drugi jest o krok przed nimi. Jednak powieść i tak trzyma w napięciu i intryguje – szczególnie jeśli czytelnik lubi ten gatunek. Ważniejsze jednak niż „co” w przypadku „Tanga” jest „jak”. A tu autor wspiął się na wyżyny zaangażowania w przygotowanie tła całej historii. Realia epoki odtworzono bardzo sugestywnie, skupiając się na najmniejszych szczegółach – podobnie do serii o Mocku i Popielskim Marka Krajewskiego, który miał też swój udział w powstaniu tej książki, ale o tym później. Wiemy więc nie tylko jak ubierali się bohaterowie, ale i co jedli, pili, palili, jakiej muzyki słuchali, czym jeździli, gdzie bywali – a niektóre miejsca są tak obleśnie odpychające i przepełnione grozą, że trudno uwierzyć, iż istniały w rzeczywistości.

Ogromną zaletą „Tanga” są oczywiście bardzo charakterystyczne i „trochę” przerysowane postacie, które zapadają w pamięć i budzą całą gamę uczuć. Powiedzieć, że są „JAKIEŚ” to jak nic nie powiedzieć. Muszę tu wspomnieć chociażby o przodowniczce Staśce Woźniak – jedynej kobiecie w ekipie Piątka, która w nieprzepisowy, lecz skuteczny sposób potrafi wyciągnąć lub wycisnąć zeznania nawet z najbardziej opornego przesłuchiwanego. Pojawienie się Wladymyra, czyli najbardziej męskiej lesby z podwójnie złamanym nosem, która chodzi zawsze w garniturze i w sumie nie wiadomo do końca czy to naprawdę kobieta, mimo iż powinno wywoływać przerażenie, sprawia że na ustach czytelnika pojawia się (u)śmiech. A to zaledwie dwa przykłady z całego zastępu stojących po dwóch stronach barykady: policjantów i przedstawicieli półświatka.

Czytanie „Tanga” to doskonała rozrywka i wielka przyjemność. Wartka akcja i zawiła intryga wywołują wypieki i szybsze bicie serca. Komiczne elementy, tak typowe dla twórczości Michaśki, wywołują uśmiech lub nawet śmiech, sprawiając, że czytelnik może chwilę odetchnąć.

Na każdej karcie dostrzec można ogromne zaangażowanie pisarza – zarówno na etapie przygotowania, kiedy to musiał przebrnąć przez potężny reaserch, by móc stworzyć ten odległy świat, jak i podczas wysmakowanej realizacji swoich wizji. Jestem ogromnie wdzięczna Markowi Krajewskiemu, który tak bardzo zainspirował Michała Witkowskiego podczas wspomnianej w posłowiu rozmowy prywatnej obu panów, że powstał ten wyjątkowy kryminał retro. Bezapelacyjnie, od teraz należy – obok „Drwala” – do dwóch najlepszych i moich ulubionych powieści Witkowskiego. Michaśka, to jest „TO COŚ” co miało powstać.

poniedziałek, 9 stycznia 2023

 „A potem już tylko nic” – Krzysztof Koziołek

Wydawnictwo: Manufaktura Tekstów
Data wydania:  2022-11-25
Liczba stron: 450
ISBN: 9788396487247

Najnowsza powieść Krzysztofa Koziołka różni się zdecydowanie od książek, do których autor nas przyzwyczaił. Nie wiem czy jakikolwiek thriller trzymał mnie tak bardzo w napięciu i przerażał – zarówno w trakcie, jak i po skończeniu lektury. „A potem już tylko nic” dostarcza ogromnej dawki emocji i doznań. Doskonała ale i refleksyjna rozrywka, która zmusza do zastanowienia się, co dalej.

Fabuła powieści rozgrywa się w 2031 roku, czyli w niedalekiej przyszłości. Ludzkość doświadczyła trzeciej wojny światowej oraz kilku kolejnych pandemii, panuje kryzys ekologiczny, w wyniku którego woda jest ściśle racjonowana. Obywatele podzieleni są na cztery kategorie i podlegają stałej kontroli kamer i czujników poprzez noszone bransoletki. Do tego dochodzi godzina policyjna, wszechobecna cenzura i liczne ograniczenia – za kradzież wody grozi kara śmierci, gdyż właśnie przedstawiciele koncernów dystrybuujących wodę mają władzę i decydują o przyszłości mas. Często, nawet mała butelka wody to „być lub nie być”. Główny bohater powieści Jan Krzyk dochodzi do punktu, w którym nie ma już w zasadzie wyboru. Decyduje się na bardzo odważny, ale i szalony krok. To wszystko w imię miłości do córki i w trosce o jej przyszłość…

Wizja świata jaką przedstawia autor w thrillerze „A potem już tylko nic”, chociaż upiorna, jest też niestety bardzo realistyczna. Do tej pory nie raz się zdarzało, że wykreowana na kartkach powieści Koziołka wizja, znajdowała po dłuższym lub krótszym czasie, swoje bardzo wierne odbicie w rzeczywistości. Myślę, że każdy kto przeczyta tę książkę będzie mieć nadzieję, że tym razem będzie inaczej. Ja wierzę… łudzę się, że tym razem będziemy mieć do czynienia z wyjątkiem potwierdzającym regułę i profetyczne zdolności autora nie zadziałają.

Poza tym fabuła dopracowana w najmniejszym szczególe, bardzo realistyczne portrety psychologiczne bohaterów budzące cała gamę uczuć, inteligentne odniesienia do popkultury w odpowiednim momencie rozładowujące napięcie, chociaż to właściwie ze strony na stronę coraz bardziej eskaluje. Wartka akcja sprawia, że nie sposób tę książkę odłożyć na później – uwaga: do przeczytania w maksymalnie dwa dni! Polecam zaopatrzyć się w dużą butelkę wody i rozkoszować się lekturą.

P.S. Gdy ktoś ma problem z zaspokojeniem dziennego zapotrzebowania na wodę, po przeczytaniu tej książki gładko osiągnie odpowiednie nawodnienie organizmu. Taki „skutek uboczny”…

poniedziałek, 21 listopada 2022

 „Doktor Zosia” – Ałbena Grabowska

Wydawnictwo: Marginesy
Cykl: Uczniowie Hippokratesa (tom 3)
Data wydania: 2022-10-26
Liczba stron: 544
ISBN: 9788367406598

Za mną już, niestety, ostatnia część cyklu „Uczniowie Hipokratesa” pt.: „Doktor Zosia”. Mam jednak cichą nadzieję, że być może za jakiś czas autorka zdecyduje się na jakąś nieplanowaną kontynuację tej serii. Koncepcja, jaką przyjęła dla swoich powieści to temat rzeka, a od końca fabuły, która pokrywa się z zakończeniem drugiej wojny światowej do czasów współczesnych trochę się jeszcze w medycynie „zadziało”. Więc?

Tym razem główną i zarazem tytułową bohaterką powieści jest doktor Zosia, która ma już o wiele łatwiej w życiu zawodowym niż jej poprzedniczka, czyli doktor Anna. Mimo wszystko, wraz ze swoimi koleżankami po fachu, nadal musi udowadniać męskiej większości, że kobiety również mogą być dobrymi lekarzami. W końcu Zosia po dość burzliwym początku kariery znajduje swoje miejsce w Ujazdowskim Szpitalu Wojskowym w Warszawie. To miejsce wyjątkowe pod wieloma względami. Przede wszystkim, lekarki są tu traktowane na równi z lekarzami, co stwarza bardzo komfortowe warunki rozwoju. Nowoczesny szpital rozwija się bardzo prężnie, tworząc kolejne oddziały i pracownie. Zosia doskonali więc swoje umiejętności pediatry, np. na radiologii, neurologii czy hematologii, stając się lekarzem wszechstronnym. Nie spodziewa się wtedy, że już niedługo będzie musiała wykorzystać swoją rozległą wiedzę w praktyce i przede wszystkim, że będzie miała okazję spełnić swoje największe marzenie: zostanie praktykującym chirurgiem na froncie drugiej wojny światowej.

„Doktor Zosia” to jednak powieść nie tylko nawiązująca do historii drugiej wojny światowej. Jej pierwsza część obrazuje bardzo intensywne życie młodej lekarki, która powoli odnajduje swoje miejsce nie tylko w życiu zawodowym ale i prywatnym. Nawiązuje prawdziwe przyjaźnie, poznaje różne odcienie miłości i w końcu zakłada szczęśliwą rodzinę. Sielankę przerywa dopiero wybuch wojny, podczas której bohaterowie muszą zmierzyć się z wieloma wyzwaniami. Można się domyślić, że niestety nie wszyscy podołają im i wyjdą z nich obronną ręką. A Zosia?

Koncepcyjnie, trzecia część cyklu „Uczniowie Hipokratesa” nie różni się od poprzednich. Rozdziały opisujące perypetie Zosi przeplatają się z rozdziałami opisującymi rzeczywiste postacie ze świata medycyny oraz ich przełomowe wynalazki i odkrycia. Tym razem przeczytamy o Kazimierzu Funku, Rudolfie Albercie von Köllikerze, Fredericku Grancie Baantingu, Johnie Hughlings Jacksonie, Aloisu Alzheimerze, Sigmundzie Freudzie oraz Alexandrze Flemingu. Dodam, że fakty historyczne nawiązują bezpośrednio do wydarzeń w Szpitalu Ujazdowskim, przez co teoria przeplata się w pewnym sensie z praktyką.

Odnoszę wrażenie, że „Doktor Zosia” to powieść bardziej historyczna niż poprzednie części serii. Również liczni bohaterowie tej fabularyzowanej historii to postacie rzeczywiste – wojskowi, politycy, lekarze oraz artyści, których można było spotkać na ulicach przedwojennej Warszawy. Poza tym autorka wplata w fikcje literacką rzeczywiste fakty historyczne – porusza takie tematy jak Katyń, wybuch wojny, KL Auschwitz, getto warszawskie czy powstanie.

Ałbena Grabowska zakończyła swój medyczny cykl w doskonałym stylu, tworząc powieść, która zaspokoi gusta nawet najbardziej wybrednego czytelnika, nie wspominając nawet o miłośnikach twórczości autorki. Bo to, że oni będą spełnieni czytelniczo rozumie się samo przez się. „Doktor Zosia” to bardzo obszerna powieść historyczna, opisująca niezwykle ciekawie losy wielu bohaterów, w której fikcja przeplata się z rzeczywistością. Będzie oczywiście o miłości i przyjaźni, ale i o honorze, męstwie i odwadze. To co wyróżnia tę powieść spośród książek nawiązujących do drugiej wojny światowej, to oczywiście jej kontekst medyczny. Autorka-lekarka ponownie otwiera czytelnikom drzwi do świata medycyny, przedstawiając zawiłe zagadnienia w bardzo przystępny i zrozumiały sposób. To ogromna wartość dodana tej powieści. Polecam cały cykl i z niecierpliwością czekam na kolejny projekt Ałbeny Grabowskiej.

poniedziałek, 29 sierpnia 2022

„Lincoln Highway” - Amor Towles

Wydawnictwo: Znak Literanova
Tytuł oryginału: Lincoln Highway: A Novel
Data wydania:  2022-06-15
Data 1. wydania: 2021-10-05
Liczba stron: 560
ISBN:  9788324083695

Informacja o pojawieniu się na polskim rynku wydawniczym trzeciej powieści autorstwa Amora Towlesa była dla mnie ogromną niespodzianką. Wcześniejsze książki tego autora zrobiły na mnie ogromne wrażenie – szczególnie niepowtarzalny „Dżentelmen z Moskwy” długo pozostał w mojej pamięci. Jak przewidywałam – od „Lincoln Highway” trudno było się oderwać, to jedna z tych książek, dla których zarywa się noce.

Lincoln Highway to autostrada łącząca zachodni kraniec Ameryki ze wschodnim. Jest to też droga, która ma doprowadzić małego Billego ze starszym bratem do ich mamy, która kilka lat temu nagle opuściła rodzinę. Dramatyczne okoliczności sprawiły, że bracia zostali zmuszeni do rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Dlaczego więc nie połączyć dwóch celów i z farmy w Nebrasce nie przenieść się do rozwijającej się słonecznej Kalifornii... Wszystko wskazuje na to, że ich mama przebywa właśnie w San Francisko. Wydaje się, że Emmett zaplanował wszystko bardzo dokładnie. Nie przewidział jednak niespodziewanej wizyty znajomych, która całkowicie pokrzyżuje ich plany. Chłopcy – już w 4 – wyruszą najpierw do Nowego Jorku, gdzie Lincoln Highway ma swój początek.

„Lincoln Highway” to współczesna przygodowa powieść drogi, wzorująca się na klasycznej literaturze amerykańskiej. I chociaż zarówno fabuła, jak i postacie są zdecydowanie nowatorskie, to czytelnik odnosi wrażenie, że to wszystko brzmi bardzo znajomo. Może to kwestia stylu Towlesa, który sprawia, że bohaterowie stają się czytelnikowi bardzo bliscy – może nie tyle się z nimi indetyfikuje, co mimo wszystko rozumie ich rozterki i mocno im kibicuje. Każdy z nich charakteryzuje się swoją osobistą i raczej tragiczną historią, jednak te indywidualne biografie przenikają się i wchodzą w interakcję, tworząc jedną wielką całość.

Monumentalna powieść epicka, która ma szansę wejść do kanonu amerykańskiej klasyki. Powieść poruszająca serca, umysły i dusze. Wzruszająca, inspirująca i pouczająca historia o dorastaniu, marzeniach, przyjaźni i braterskiej miłości. Urzekające są w niej postacie, ich relacje, ich zasady i wybory. To wszystko w bardzo atrakcyjnej scenerii Ameryki połowy XX wieku, która oferuje pisarzowi ogromne pole do popisu. Amor Towles idealnie wykorzystał ten materiał, jak i spuściznę swojego kraju. Póki co, najlepsza powieść jaką przeczytałam w tym roku i jedna z moich naj (!) w ogóle. To, co dodatkowo mnie urzeka w twórczości Towlesa, to fakt, że swoją twórczością potrafi zauroczyć zarówno męskich jak i damskich czytelników – są to bardzo uniwersalne historie. Polecam każdemu, potrafiącemu docenić piękno literatury pięknej.

środa, 23 lutego 2022

„Wyznaję” – Jaume Cabré

Wydawnictwo: Marginesy
Tytuł oryginału: Jo confesso
Data 1. wydania: 2011-01-01
Liczba stron: 768
ISBN: 9788363656249

Bardzo cieszę się, że otrzymałam tę książkę w prezencie i zostałam postawiona przed faktem dokonanym. Sama pewnie nieprędko sięgnęłabym po nią – z podobnych względów, z jakich tak późno przeczytałam Zafona. Nic nie poradzę na to, że odrzucają mnie tzw. modne książki modnych autorów. Może odrzucają to za mocne słowo, ale reklama i PR w moim przypadku osiągają dokładnie odwrotny skutek. Dostałam – przeczytałam – oczarowałam (się).

„Wyznaję” to prawdziwa, wielowątkowa powieść epicka, która pochłania od pierwszego rozdziału. To historia wyjątkowo zdolnego chłopca, który urodził się wprawdzie w nieprzeciętnej rodzinie, jednak ta w ogóle nie okazała mu ani ciepła, ani miłości. Najbliższymi stały się więc książki, których wkoło było mnóstwo. Z nimi spędzał czas, one wskazywały mu kierunki, one stały się jego towarzyszami dnia codziennego. Z rezolutnego chłopca, który fascynował się nauką i sztuką wyrósł oryginalny, żyjący w swoim świecie naukowiec, który stale poszerzał swoją wiedzę i pochłaniał kolejne książki.

„Wyznaję” to długi, bardzo osobisty list pisany przez głównego bohatera do swojej ukochanej, który traktować można jak wielkie wyznanie miłości. Chociaż, jak się później okaże, nie tylko. To historia jego, jego rodziny, najbliższych, ale i ważnego przedmiotu, który towarzyszył Adrianowi praktycznie od samego początku – zabytkowych skrzypiec, które nie do końca legalnie znalazły się w rodzinie chłopca w czasie drugiej wojny światowej…

„Wyznaję” to również przenikająca wiele warstw, czasów, zdarzeń, okoliczności rozprawa o istocie zła, która spaja poszczególne wątki i motywy tej książki. Książki, która poza osobistą historią Adriana, dotyczy także szeroko pojętej historii – nie tylko Hiszpanii, ale i bardziej globalnej – europejskiej – z uwzględnieniem wątku żydowskiej zagłady i obozów koncentracyjnych. „Wyznaję” to w końcu powieść przesiąknięta sztuką, która w pewnym sensie staje się jednym z jej bohaterów, chociażby pod postacią zabytkowych skrzypiec posiadających nawet własne imię. Osobista (jeśli można się tak wyrazić) historia instrumentu spaja wątki poszczególnych bohaterów niczym brakujący kawałek układanki.

Żeby nie było tak różowo, mam kilka krytycznych uwag. Odnoszę wrażenie, że autor chwilami starał się być bardziej oryginalny niż to konieczne. Mam tu na myśl niestandardowe prowadzenie narracji, które nie tyle nie jest chronologiczne, co w pewnym sensie patchworkowe. Retrospekcje albo wybieganie w przyszłość nie są raczej dla przeciętnego czytelnika problemem. Jednak zmiana bohatera na innego w obrębie jednej sceny czy dialogu, to już zabieg wg mnie trochę na siłę. Przy czym ten który np. kończy rozmowę ze swoim partnerem, zostaje w niej umieszczony z zupełnie innej epoki i miejsca. Owszem – podkreślenie uniwersalizmu zagadnienia, ale…? Jednak tym, co było dla mnie bardziej uciążliwe podczas lektury, był brak tłumaczeń obcojęzycznych cytatów. Bardziej popularne (i krótsze) sentencje łacińskie są do ogarnięcia, ale całe długie zdania po katalońsku, francusku, niemiecku to już raczej wątpliwe. Szczególnie rozczarowujące było to w ostatnim rozdziale – na finał historii, który z tego względu z pewnością wiele stracił. Niestety, ale po zakończeniu czuję niedosyt. Po części od pewnego momentu przewidywalne, ale też nie do końca jasne – właśnie przez brak tłumaczenia. Nie wszyscy są tak zdolni jak główny bohater.

Mimo wszystko jestem pod ogromnym wrażeniem twórczości Jaume Cabre i jego najważniejsza książka pozostanie w mojej pamięci na długo. Była to wyjątkowo długa, pełna zaskoczeń i emocji przyjemność obcowania z tą monumentalną powieścią. Polecam miłośnikom złożonych i znaczących opowieści.

niedziela, 9 stycznia 2022

„Papierowa dziewczyna” - Guillaume Musso

Wydawnictwo: Albatros
Tytuł oryginału: La fille de papier
Data wydania:  2010-04-01
Liczba stron: 416
ISBN: 9788381259378

I tym sposobem przeczytałam ostatnią książkę Guillaume Musso jaka mi została, poznając tym samym całą twórczość pisarza. Moim zdaniem jedna z lepszych, chociaż napisana ponad 10 lat temu – mam wrażenie, że literacko był to jego najlepszy czas. Dużo bardziej porywająca niż najnowsze powieści, pisane jakby pośpiesznie, jakby z mus(s)u… Może historia spłata mu figla (jak głównemu bohaterowi Tomowi) i powstaną historie na miarę „Papierowej dziewczyny”.

Tom jest pisarzem, który przechodzi kryzys osobisty i zawodowy. Na skutek wielu wydarzeń, jego życie zmienia się o 180 stopni – i to na minus, by podkreślić jego koszmarną sytuację. „Wszystko runęło w gruzach” dość dokładnie oddaje stan rzeczy, bez zagłębiania się w szczegóły. I wtedy na jego tarasie zjawia się naga kobieta, która okazuje się postacią z jego bestselleru. Błąd drukarski spowodował, że nowe ekskluzywne wznowienie drugiej części trylogii w połowie miało puste kartki – kończyło się słowami: „krzyknęła Billie, osuwając się” – i osunęła się Billie, tak po prostu na taras pisarza, który stworzył ją i jej fikcyjną rzeczywistość…

Historia nieprawdopodobna, ale jak najbardziej prawdziwa, chociaż nawet Tomowi – a zwłaszcza jemu – trudno było uwierzyć w to co widzi i słyszy. Dziewczyna oczekuje od swego twórcy tylko jednego, żeby przywrócił ją do jej własnego, dobrze jej znanego życia. Jak? Wystarczy, że napisze trzecią część serii, której wydanie odsuwane jest w czasie z miesiąca na miesiąc. Ale jak to zrobić, kiedy Tom od dawna nie jest w stanie napisać już ani słowa?

Czy nikt z nas – czytelników – nie marzył kiedykolwiek, by spotkać jakąś postać literacką, o której czytał lub/i pobyć chociaż trochę w jej świecie? Niech pierwszy rzuci kamień, kto odpowie przecząco!  ;)  A Tomowi się to przydarzyło, wprowadzając w jego życie, nie tyle chaos, co po prostu wiele zmian. Cud do końca jest cudowny, a im bardziej niemożliwy, tym bardziej prawdziwy. Zresztą Musso nieraz pokazał, że w jego książkach nie ma rzeczy niemożliwych. Za to jest bajkowy, magiczny surrealizm, który „pod jego piórem” jawi się bardzo realistycznie i który tak urzeka kolejnych fanów jego twórczości. Tylko czy tym razem mamy do czynienia właśnie z tą fantastyczno-fantazyjną stroną jego powieści?

Niby „Papierowa dziewczyna” nie jest ani thrillerem ani sensacją, a trzyma w napięciu jak mało która książka i wywołuje wypieki na twarzy. Pełna jest zaskakujących zwrotów akcji, a fabuła naszpikowana jest niespodziankami i zaskoczeniami, którymi można by obdzielić kilka powieści. Finał historii jest mistrzostwem suspensu! Nie wiem czy ktokolwiek mógłby się domyślić takiego zakończenia całej historii. Dodam, że takie lubię najbardziej. Bez wątpienia jedna z moich ulubionych opowieści Musso, jeśli nie „naj”! Polecam zarówno nowym jak i stałym miłośnikom autora.

czwartek, 7 października 2021

„Między niebem a Lou” - Lorraine Fouchet

Wydawnictwo: Media Rodzina
Tytuł oryginału: Entre ciel et Lou
Data wydania: 12.06.2017
ISBN: 9788380083165
Liczba stron: 352

Kolejny wyjątkowy prezent od przyjaciółki-czytelniczki, która dobrze zna mój gust. Ta powieść francuskiej lekarki porwała mnie na całego. Wyjątkowa, czarująca, wzruszająca, nietuzinkowa, chociaż o… miłości. Dokładniej o różnych odcieniach miłości. O miłości życia; o miłości do kobiety, która odeszła; o miłości do ojca, którego ciągle nie ma; o miłości do kochanki; o zaborczej miłości nadopiekuńczej matki; o ucieczce przed prawdziwą miłością w miłostki; o miłości przyjacielskiej i miłości do wyjątkowej wyspy, z której pochodzą bohaterowie tej książki.

Jo i Lou to para emerytów, których wiele lat temu połączyła prawdziwa miłość. Nie powiem: „aż po grób” lecz nad życie, gdyż kobieta właśnie zmarła, a uczucie do niej jest tak silne jak na początku. Lou. znając swego męża najlepiej na świecie, powierzyła mu w testamencie pewną misję, o której nie może nikomu powiedzieć. Mimo, iż początkowo Jo sądził, że to jeden z jej kolejnych żartów, postanowił sumiennie wypełnić ostatnią wolę ukochanej. Tym bardziej, że „w nagrodę” czekała na niego butelka z dwoma listami od niej. Jednym był znany mu pakt, który Jo podpisał z nią wiele lat temu w wyjątkowym dniu, drugi list to niespodzianka…

To powieść, która czaruje czytelnika już od pierwszych stron. Lorraine Fouchet stworzyła zjawiskową fabułę głównie na malowniczej francuskiej wysepce, którą ma ochotę odwiedzić chyba każdy czytelnik tej książki – ja na pewno… Postacie, o których chce się czytać, kibicować im i spotkać w prawdziwym życiu. Dzięki dedykowanym rozdziałom, w których kolejno wcielają się w rolę narratora, poznajemy dogłębnie ich myśli, co zbliża do nich jeszcze bardziej. Niby problemy z jakimi muszą się zmierzać nie są jakieś niespotykane i rzadkie, ale nie przeszkadza to ani trochę w tym, by ulec czarowi tej książki. By chcieć ją czytać i nie kończyć nigdy.

Przepyszna opowieść o potężnym uczuciu jakiego życzę każdemu, ale i o tym jak radzić sobie ze stratą i na nowo odnaleźć radość życia w tym beznadziejnym momencie. Na każdym kroku odczuwa się ten francuski – a dokładniej mówiąc bretoński – charakter i cudownie byłoby być kiedyś, chociaż przez jakiś czas, członkiem społeczności na Groix. Autorka stała się ambasadorką tej niezwykłej wysepki nobilitując lokalny patriotyzm. Zaskoczyła mnie lekkością pióra i charyzmatycznym stylem. Doskonale czyta się tę powieść i mam nadzieję, że kolejne jej utwory zostaną przetłumaczone na język polski. Nastrojowa, romantyczna, ekspresyjna i niecodzienna opowieść o miłości, dla każdego kto jej potrzebuje. Jedna z moich „naj”!

sobota, 11 września 2021

„Matki i córki” – Ałbena Grabowska

Wydawnictwo: Marginesy
Data wydania: 16 października 2019
ISBN: 9788366335271
liczba stron: 368

Książki Ałbeny Grabowskiej coraz bardziej zaczynają mi przypominać twórczość Marii Nurowskiej. Oczywiście nie mam na myśli jakiegoś kopiowania pomysłów, lecz stylistykę i charakter powieści. Obie piszą w bardzo chwytliwym i przystępnym stylu, jednocześnie doskonale posługując się językiem polskim i uwodząc nim swoje czytelniczki. Celowo użyłam określenia czytelniczki, gdyż uważam, że większość książek napisanych przez te autorki kierowana jest jednak do kobiet. Wracając do podobieństw. Poza chwytającymi za serce, bardzo emocjonującymi życiorysami bohaterek, ogromną rolę odgrywa w tych książkach tło historyczne i nawiązywanie do – przeważnie – tragicznych faktów z historii Polski. Oczywiście w fabularyzowanej i fikcyjnej formie, jednak bazując na rzeczywistych zdarzeniach, o których powinno się pamiętać. Dają tym samym świadectwo, a wiadomo jaką to ma wartość.

Prababcia, babcia, matka i córka to tytułowe bohaterki książki, mieszkające razem w mieszkaniu na Tamki. Babiniec bez mężczyzn. Tak się zdarzyło, że nie udało im się zagościć w życiu tych kobiet na dłużej. Jaki jest tego powód? Gdy Lila zaczyna dorastać i pojawiają się kolejne pytania, oczywistym staje się, że zarówno matka, babka jak i prababka mają swoje tajemnice. Czy jednak unikanie rozmów na temat przeszłości można tłumaczyć traumą przeżytą po pobycie na Syberii, w Ravensbruck czy innymi bolesnymi zdarzeniami? Czy Lila nie ma prawa pytać i poznać odpowiedzi KIM JEST? Przecież kolejne pokolenia kształtowały to, kim jest obecnie i kim będzie.

Dom w którym wychowywała się Lila nie był typowym pod żadnym względem. Nie tylko ze względu na fakt, iż mieszkały w nim same kobiety. Nie tylko dlatego, iż każda z nich mogła się poszczycić życiorysem na miarę bestsellera! Te kobiety wskutek szokujących wspomnień, postanowiły stworzyć alternatywną rzeczywistość, w którą – mam wrażenie – same uwierzyły. Szczątkowe informacje przekazywane kolejnym pokoleniom, miały zamknąć usta i ostatecznie zostawić przeszłość zamkniętą na cztery spusty.

Fabularnie ta książka to jedno wielkie, nieprawdopodobne zaskoczenie. Nie wiem czy ktokolwiek będzie w stanie przebić tę opowieść. Nieprzewidywalna jak los, który płata figle – w tym wypadku – z częstotliwością kilka razy większą niż „normalnie”. Poznawanie kolejnych części układanki było dla mnie prawdziwą ucztą czytelniczą. Zazdroszczę tym, którzy mają tę powieść jeszcze przed sobą. Książka o poszukiwaniu własnej tożsamości, o tym jak wielki wpływ przeszłość ma na kształt przyszłości. Epicka powieść o czterech katastrofalnych i niesamowitych losach kobiet z jednej rodziny naznaczonych piekielną historią XX wieku. Czy Lila przerwie w końcu to zaklęte pasmo? Bardzo wzruszająca, szokująca, trzymająca w napięciu, emocjonująca, bolesna, ale jakże prawdziwa historia, której nie można zapomnieć. Polecam ogromnie! Wyjątkowa.


sobota, 26 czerwca 2021

„Telefon od anioła“ - Guillaume Musso

Cykl: Madeline (tom 1)
Wydawnictwo: Albatros
Tytuł oryginału: L'appeal de l'ange
Data wydania: 8 lipca 2020
ISBN: 9788382150803
Liczba stron: 384

„Telefonem od anioła”. Zatoczyłam niejako czytelnicze koło jeśli chodzi o moją przygodę z Musso, którą zaczęłam właśnie od kontynuacji tej powieści, czyli od „Apartamentu w Paryżu”, opisującego dalsze losy Madeline. Madleine – główna bohaterka cyklu, to młoda kwiaciarka, która wraca do domu z podróży „przedślubnej”, podczas której oświadczył jej się idealny mężczyzna. Zaręczyny oczywiście przyjęła, gdyż każda kobieta marzy o takim związku – bezpiecznym, stabilnym, pewnym… przewidywalnym? Zanim jednak wsiadła do samolotu, który szczęśliwie miał ją zabrać do jej poukładanego małego światka, wpadła na lotnisku na aroganckiego Johnatanna. Mała katastrofa lądowa podczas bitwy o ostatni wolny stolik w kawiarni poskutkowała zamianą ich smartfonów, z czego zdali sobie sprawę dopiero będąc każde w swoim domu. Ona w Paryżu, on w San Francisco…

Bez telefonu nikt chyba w dzisiejszych czasach nie potrafi sobie wyobrazić życia. Towarzyszy on właścicielowi niemal non stop, a jego zawartość potrafi stworzyć praktycznie jego idealny portret psychologiczny. Johnatan najpierw przejrzał kilka zdjęć Madeline. Spodobała mu się. Zaciekawiła. Potem były wiadomości, maile, aż w końcu poznał nawet zaszyfrowaną zawartość jej telefonu i tajemnicę, którą chciała ukryć. Ona, gdy poznała jego nazwisko, zrobiła na jego temat dokładny reaserch w świeci. Coś w jego biografii nie dawało jej spokoju. Instynkt wziął górę i zaczęła prywatne śledztwo. Brakowało jej tej adrenaliny odkąd zaczęła prowadzić paryską kwiaciarnię.

Tak więc, każde na własną rękę rozpoczęło prywatne śledztwo. Było to jego pierwsze takie doświadczenie. A dla niej? Cóż… to chleb powszedni, gdyż Madeline to była policjantka.

Splot wydarzeń, przypadek, a może przeznaczenie sprawia, że tych dwoje stają po jednej stronie barykady uzupełniając się idealnie. Chemia działa wielopłaszczyznowo. Czy przy wsparciu Johnatanna Madeline poukłada swoją tajemniczą przeszłość i zrobi pewny krok w przyszłość?

Zaczyna się niczym komedia romantyczna, kończy jak trzymający w napięciu thriller sensacyjny. Książka pełna zwrotów akcji i nieprawdopodobnych zaskoczeń. Uwielbiam ten niepowtarzalny i oryginalny styl Musso oraz ponownie jestem pod wielkim wrażeniem jego fantazji. Chociaż do motywu głównego zainspirowało go życie i przygoda, którą sam przeżył kiedyś na lotnisku. Życie płata figle i szykuje niespodzianki. Pytanie tylko co z tym zrobimy? Genialna lektura, od której nie sposób się oderwać. Do pochłonięcia w dwa dni! Polecam stałym czytelnikom autora oraz tym, którzy pierwszy raz sięgną po jego powieść.


sobota, 29 maja 2021

„Firefly Lane” - Kristin Hannah

Wydawnictwo: Świat Książki
Tytuł oryginału: Firefly Lane
Data wydania: 13 stycznia 2021
ISBN: 9788381394635
Liczba stron: 592

Firefly Lane to Aleja Świetlików, przy której narodzi się niesamowita i prawdziwa przyjaźń między Kate i Tully – dwoma nastolatkami, które dzieli wszystko. Jedna, to szara myszka, która zawsze trzyma się na uboczu. Druga, to przebojowa piękność, wokół której zawsze jest gwarno. Wzajemnie dadzą sobie to, czego brakuje im najbardziej – zrozumie, wsparcie i świadomość, że mogą na siebie liczyć „na zawsze”. Książka to „po prostu” opis ich przyjaźni – wyjątkowej, idealnej, takiej o jakiej marzy każda z nas. Niepozbawionej rys i nawet pęknięć, ale silniejszej od największego tsunami.

Nic więcej nie napiszę na temat fabuły, gdyż musiałabym ją streścić, a to książka tak wyjątkowa, że zazdroszczę tym, którzy jeszcze mają ją przed sobą i dopiero będą delektować się opowieścią Kristin Hannah. Cieszę się niezmiernie, że po nieudanych „Odległych brzegach” autorka wróciła w swojej najlepszej formie! Poczułam niezwykłą ulgę, że z pewnością zaskoczy czytelników jeszcze niejeden raz. Kristin Hannah to mistrzyni emocji! Czytuję jeszcze kilku autorów, którym również wychodzi to całkiem dobrze, jednak nie mogę sobie przypomnieć, kiedy ostatnio tak „uczuciowo” podchodziłam do jakiejś powieści. Napięcie, rozbawienie, smutek, śmiech, wzruszenie, refleksja i poczucie przyjemnej „obecności” także po zamknięciu książki.

Dodatkowo, czytając „Firefly Lane” odnosi się wrażenie, że jest się uczestnikiem historii i tkwi się w samym środku akcji. Jakby zaraz miało się spotkać na drinka z Kate i Tylly. Wyjątkowo plastyczna i sugestywna książka. Jakby samo „podglądanie” bohaterów nie wystarczało, Hannah oferuje coś więcej.

Autorka wspomina, że pisanie tej książki było dla niej wyjątkowo osobistym przeżyciem. Nie tylko ze względu na fakt, iż dwie główne bohaterki, tak jak ona, dorastały w latach 70-tych. Więc to, co opisuje jest jej bliskie i czerpie z własnych wspomnień. Głównym powodem jest jednak trudny temat, który porusza, mianowicie rak piersi. Jednak nie taki „zwykły”, przed którym przestrzegają wszystkie kampanie zalecające poszukiwanie guzków podczas samodzielnego badania. Chodzi o zapalnego raka piersi, który ma dość nietypowe i często mylące również lekarzy objawy! Myślę, że niejedna czytelniczka po lekturze zgłębi temat.

Mimo poważnego tematu jest to przecudowna opowieść o przyjaźni, miłości, ale i zazdrości, sile rodziny, realizacji marzeń, fascynacji, karierze i tym wszystkim co daje zadowolenie z życia. Wyjątkowe postacie, ich relacje, perypetie. Idealny prezent dla przyjaciółki! Daję maxa!

P.S. niefilmowa okładka jest tak wyjątkowa jak książka.

poniedziałek, 12 kwietnia 2021

„Będziesz tam?” - Guillaume Musso

Wydawnictwo: Albatros
Tytuł oryginału - Seras-Tu La?
Data wydania: 13 maja 2020
ISBN: 9788381259750
Liczba stron: 320

Najbardziej zaskakujący współczesny pisarz, z którego twórczością się spotkałam i którego uwielbiłam już od pierwszej książki. Każdą jego kolejną biorę w ciemno. I każda kolejna powieść zadziwia mnie coraz bardziej. Odnoszę również wrażenie, iż jego książki czytam coraz szybciej, co również o czymś świadczy. To ten fenomen, że chciałoby się jak najszybciej poznać całą historię, ale jednocześnie w ogóle jej nie kończyć. ”Mieć ciastko i zjeść ciastko”. Przeczytać i kupić kolejną!

„Będziesz tam?” to historia niewiarygodna i nieprawdopodobna, bowiem dotyczy przenoszenia w czasie. Jednak główny bohater nie podróżuje żadnym wymyślnym pojazdem, a łykając złote tabletki, które otrzymał w dowód wdzięczności od azjatyckiego szamana. Zasypiając „śni” w konkretnym dniu, który wydarzył mu się dokładnie 30 lat wcześniej. Śni, jednak osoby z przeszłości mają z nim fizyczny kontakt. Zainspirowani rozmową z nim, mogą zmienić swoje postępowanie, a co się z tym łączy, również przyszłość. Gdy zmieni się przeszłość, automatycznie zmieni się również znana Eliotowi teraźniejszość. Co czeka go po kolejnych podróżach 30 lat wstecz? Dodam tylko, że w fiolce od szamana było 10 magicznych tabletek…

Mylą się jednak Ci, którzy sądzą, że na pytanie azjatyckiego czarownika o czym marzy, Eliot odpowiedział, że chciałby cofnąć czas lub zmienić przyszłość. On chciał zaledwie jeszcze raz zobaczyć kobietę, którą kochał całe życie. Traf jednak chciał, że ona od 30 lat nie żyła.

W powieści „Będziesz tam?” jest wszystko, co charakterystyczne dla twórczości Musso: tajemnica, cała gama emocji, liczne zwroty akcji, trzymające w napięciu wątki zaskoczenia i dający ukojenie finał! Mam nadzieję, że autor tego elementu swoich książek nigdy nie zmieni. To wszystko opisane przepięknym i urzekającym językiem. Kolejna, na długo zapadająca w pamięć historia o miłości i przyjaźni pełna elementów metafizycznych. Daję maxa!


środa, 20 stycznia 2021

„Dziki łubin” - Charlotte Link

Cykl: Czas burz (tom 2)
Wydawnictwo: Znak Horyzont
Tytuł oryginału: Wilde Lupinen
Data wydania: 5 października 2020
ISBN: 9788324078738
Liczba stron: 640

To już kolejna saga historyczna, którą czytałam ostatnimi czasy i ponownie jestem pod wielkim urokiem tego bardzo obszernego gatunku. To nie tylko porywająca historia pewnej wielopokoleniowej rodziny – pełna radości, tragedii, grozy, ale także kronika historyczna bardzo realistycznie przedstawiająca dzieje Europy na przestrzeni lat. Ukazująca realia panujące – w tym przypadku głównie w Niemczech – oraz cały przekrój społeczeństwa i jego problemów, które wynikały z uwarunkowań historyczno-geograficznych. Przedstawione w tak przystępny sposób, że „uczą” lepiej niż podręczniki historii, które kojarzę ze szkolnych czasów.

Akcja drugiego tomu cyklu pt. „Czas burz” zaczyna się w Trzeciej Rzeszy w 1938 roku. Rządy Hitlera wprowadzają coraz większy zamęt w życie niemieckich obywateli – nie wspominając już oczywiście o społeczeństwie wrogich państw. „Kobiety z Lulinna” żyją jednak swoim bardzo intensywnym życiem. Felicja spełnia się jako bardzo przedsiębiorcza bizneswoman, a jej córka Belle rozpoczyna obiecującą karierę aktorską. Mężczyźni pojawiają się w ich życiu coraz częściej, dając tym silnym i wyjątkowo wyzwolonym – szczególnie na czasy w jakich żyją – kobietom wiele doznań i zostawiając w ich sercach niejeden ślad.

Niestety, widmo wielkiej wojny zaczyna coraz bardziej wdzierać się w codzienność przeciętnego obywatela. Także Felicja, Belle i ich najbliżsi odczują jej tragizm na własnej skórze. Ponownie potwierdzi się reguła, że mężczyźni z domu Dombergów przyjmą na siebie największy ciężar tych dramatycznych wydarzeń, ale czy to jest prawda do końca? Czy dziedziczki z Prus Wschodnich będą w stanie podnieść się po tym co je spotkało i jeszcze kiedykolwiek spokojnie i optymistycznie spojrzeć w przyszłość?

„Dziki łubin” ponownie przeniósł mnie w fascynujące ale i rozpaczliwe lata 30-te i 40-te ubiegłego wieku. Charlotte Link bardzo plastycznie tworzy swoją opowieść, więc czytelnik bez problemu odnajduje się w samym środku akcji, sympatyzując jej bohaterom i z całych sił trzymając za nich kciuki. Fabuła rozgrywa się mniej więcej w jednym czasie – a przynajmniej chronologicznie – jednak jednocześnie w wielu różnych miejscach, co pozwala przyglądać się losom wielu bohaterów. Różnorodność miejsc jest imponująca. To nie tylko Berlin i Monachium, ale i Prusy Wschodnie z majątkiem Lulinn (tak ważnym dla naszych bohaterek) oraz miejsca walk na froncie wschodnim – w przerażająco zimnej Rosji oraz we Francji, gdzie dzielnie walczył ruch oporu, by w końcu przenieść się do idyllicznej Ameryki…

Jak już wspomniałam, czytałam niedawno sagę polskiej autorki ukazującą podobne czasy, chociaż głównie w Polsce i co się z tym wiążę dotykającą problemów polskiego społeczeństwa. Poznałam również wersję lubuskiej pisarki, która skupiła się z kolei na lokalnej ludności czyli Niemcach przesiedlonych z obecnego województwa lubuskiego podczas 2 wojny światowej w głąb Niemiec, gdzie musieli zaczynać wszystko w praktycznie dla nich obcym kraju. Charlotte Link przypomniała tym razem, że również obywatele z kraju najeźdźcy zostali okrutnie potraktowani w tym czasie i wojna nie obeszła się z nimi bardziej łagodnie… To bardzo ciekawe ujęcie – szczególnie w kontekście dwóch wspomnianych cykli książkowych.

Epicka powieść historyczna opisująca urzekające i intrygujące losy wielopokoleniowej rodziny z Prus Wschodnich. Imponujące postawy silnych osobowości robią wrażenie. Wartka akcja, emocjonujące i wyraziste wątki oraz pasjonująca fabuła sprawiają, że nie sposób odłożyć tę książkę na dłużej. Jestem niezwykle ciekawa jak zrealizują swoje śmiałe plany – głównie Felicja i Belle – w trzeciej części cyklu, na którą czekam z niecierpliwością. Genialna saga! Charlotte Link ponownie pokazała majstersztyk.

czwartek, 29 października 2020

„Księżyc nad Bretanią” – Nina George

Wydawnictwo: Otwarte
Tytuł oryginału: Die Mondspielerin
Data wydania: 15 kwietnia 2015
ISBN: 9788375153392
Liczba stron: 320

Książka-niespodzianka ponownie pożyczona mi przez przyjaciółkę. I muszę przyznać, że po przeczytaniu opisu z okładki lekko się przeraziłam. Typowo babska opowiastka, dość pretensjonalna historyjka – jak ja dam radę ją przeczytać? Tymczasem, ponownie spotkało mnie miłe zaskoczenie i to już po pierwszym rozdziale. Przyciągnął, zaciekawił i sprawił, że ciężko mi było odłożyć książkę na dłużej…

Powieść nietypowa jak jej bohaterka – 60-letnia Niemka Marianne, która postanawia odebrać sobie życie skacząc do Sekwany. Miasto miłości podziałało na nią zupełnie inaczej niż na większość odwiedzających. Podróż z mężem do stolicy Francji była jednak kroplą, która przelała czarę. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że jej życie jest tak jałowe i puste, że nie ma sensu go przeciągać. Nie wahała się, skoczyła. Została jednak uratowana przez przypadkowego mężczyznę, co wzbudziło w niej jedynie ogromną złość. To zdarzenie nie obudziło w niej chęci do życia, jak pewnie niektórzy mogliby przypuszczać. Stało się to dopiero, gdy w szpitalu spostrzegła mały widoczek namalowany na kafelku, przedstawiający port i łódź o nazwie „Mariann”. Za wszelką cenę postanowiła dotrzeć do wioski rybackiej – to był impuls, to był jej cel, to była pierwsza decyzja – jej decyzja, którą podjęła samodzielnie – jej własny wybór – jej „zachcianka”. Chociaż to określenie ma wydźwięk lekko pejoratywny – jej „CHCENIE” – jej pragnienie. Nie przypuszczała, że gdy posłucha wewnętrznego głosu, zajdą w jej życiu tak wielkie zmiany…

Jest to wyjątkowo klimatyczna powieść ukazująca nie tylko niezwykle urokliwą miejscowość na wybrzeżu Bretanii, ale i niesamowitą społeczność lokalną, która żyje w Kerdruc niczym jedna wielka rodzina. Bohaterowie pasują do siebie jak kawałki wielkiej układanki, chociaż może pachwork byłby tu lepszym określeniem – tak bardzo oryginalne i niepowtarzalne są to osobowości. Jedynie jedno można zarzucić autorce, że za bardzo wyidealizowała tę grupę powodując, że wydaje się ona niezbyt realna i prawdziwa – niczym w bajce lub baśni… W tej błogiej scenerii, w otoczeniu pozytywnych i dobrych dusz Marianne, przechodząc ogromną metamorfozę wewnętrzną i zewnętrzną, odnajduje samą siebie i swoje miejsce na ziemi. Przyglądanie się temu procesowi było niezwykłym i emocjonującym doświadczeniem, które budziło całą gamę pozytywnych uczuć.

Fenomenalna książka, wyjątkowo ciepła i inspirująca, której nie ma się ochoty kończyć czytać. Można by powiedzieć, że autorka chciała przekazać w niej dość oczywiste, by nie powiedzieć banalne oczywistości, jednak chyba każdy potrzebuje czasem usłyszeć (lub przeczytać) trochę motywujących „sloganów”, które pozytywnie go nastawią. Takich, które w natłoku codzienności gdzieś uleciały, mimo iż każdy zdaje sobie z nich świetnie sprawę. Marianne, po blisko 40-tu nijakich latach u boku Lothara, odważyła się w końcu podążyć za własnymi marzeniami. Najpierw pozwoliła sobie pomyśleć w końcu o sobie i własnych potrzebach. Okazuje się, że na to nigdy nie jest za późno – wystarczy tylko chcieć i zrobić ten pierwszy krok. Może jednak niekoniecznie tak dramatyczny jak bohaterka książki – w dół rzeki. Ważne, by był on przełomowy dla nas. 

Polecam – jednak głównie kobietom, bo mimo wszystko jest to jednak „babska” literatura, ale jakże wyborna. Ożywcza historia pełna dowcipnych złotych myśli napisana w lekkim i przyjemnym stylu – relaks dla duszy. Do tego ta wszechogarniająca francuska atmosfera. Książka trafia na listę moich "naj", dlatego maksymalna ocena 10 *.

sobota, 16 maja 2020

„Papugi z placu d’Arezzo” - Éric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak Literanova 
Tytuł oryginału: Les perroquets de la place d'Arezzo
Data wydania:  3 listopada 2014
ISBN: 9788324026036
Liczba stron: 768

Książka Erica-Emmanuela Schmitta pt. „Papugi z placu d’Arezzo” jest tak samo wyjątkowa jak tytułowe miejsce. Malowniczy brukselski „skwer” pośrodku zabytkowych kamieniczek, w którego koronach drzew znajdują się niezliczone chmary kolorowych ptaków, przyciąga turystów, tak jak powieść wabi czytelnika. Przy tym niemalże baśniowym placu mieszkają bohaterowie książki. Łączy ich jednak nie tylko adres. Pewnego dnia, sąsiedzi dostali intrygujący anonim na żółtej karteczce. Jego treść brzmiała: „Piszę tych kilka słów po prostu po to, by Ci powiedzieć, że Cię kocham”. Podpisane: „Ty wiesz kto…”

Pierwsze zetknięcie z uroczą wiadomością wywołuje w większości przypadków bardzo pozytywne emocje i, co się z tym często wiąże, odważne czyny i decyzje, na które zdecydowali się w końcu ośmieleni bohaterowie. A kim oni właściwie są? Kto mieszka przy placu d’Arezzo? Otóż, jest to bardzo różnorodna grupa, niemal tak egzotyczna jak papugi towarzyszące jej każdego dnia. Jest więc polityk sybaryta, który nie przepuści żadnej kobiecie; para gejów diametralnie się od siebie różniących; matka, która uważa, że swoje życie z córką (która je dopiero odkrywa) już przeżyła i swoją młodością chce ją zachęcić do zmian; rodzina dyrektora banku, która na pozór ze swoją gromadka dzieci wygląda wręcz idealnie, a tak naprawdę mąż miewa przygody z chłopakami, natomiast jego żona znajduje zadowolenie w ramionach kochanki; pisarz z oddaną żoną, która przedstawia mu pewnego dnia swoją ukochaną i odtąd mieszkają we troje; luksusowa call girl, która wybiera tylko bardzo hojnych „przyjaciół” i jeszcze kilku mniejszych lub większych oryginałów!

Jak można się domyślić, żółta karteczka spowoduje niemałe rewolucje w ich na swój sposób dość poukładanym życiu, mimo, że obiektywnie oceniając, nie można w żadnym wypadku nazwać go monotonnym. Przeciwnie – bohaterowie korzystają z życia na całego, czerpiąc z niego pełnymi garściami. Liberalizm, libertynizm i hedonizm idealnie do nich pasują. Jednak namiętność mylą chyba z miłością, natomiast seksualne przygody mają wypełnić uczuciową pustkę. Bo tak naprawdę chodzi im o to, by kochać i być kochanym.

Jeśli jest Schmitt, musi być o miłości. To jego wręcz sztandarowy temat i nie jest to zaskoczeniem. Jednak w przypadku „Papug z placu d’Arezzo” autor rozszerzył to zagadnienie o – nazwijmy to – szeroko pojętą „miłość” fizyczną, dając tym samym dojść do głosu swojej bardziej niegrzecznej i wręcz perwersyjnej naturze. Zdecydowanie doprowadziło to do równowagi i sprawiło, że miłość nie jawi się tak cukierkowo-idealnie-nieprawdopodobnie.

Jest to na chwilę obecną moja ulubiona powieść Schmitta. Perypetie mieszkańców placu d’Arezzo wciągnęły mnie bez reszty. I cieszy mnie, że nie musiałam się z nimi rozstawać już po dwóch dniach, a spędziłam z nimi prawie tydzień (no... około 5 dni… książka ma 760 stron). Epickie, spektakularne i imponujące dzieło, którego treść nie wychodzi z głowy jeszcze długo bo zamknięciu książki. Lektura, po której czuję całkowite zadowolenie. Jedna z tych, których zakończenie chciałoby się jak najszybciej poznać, jednocześnie nie chcąc, by kiedykolwiek się kończyła. Piękna, niezapomniana, wyjątkowa – OBOWIĄZKOWA!

środa, 11 marca 2020

„Mistrz i Małgorzata” – Michaił Bułhakow

Tłumaczenie: Andrzej Drawicz
Wydawnictwo: Rebis
Tytuł oryginału: Мастер и Маргарита
Data wydania: 10 kwietnia 2012
ISBN: 9788375108552
Liczba stron: 528

Kolejne, marcowe czytanie mojego wielbionego „Mistrza i Małgorzaty” za mną. Tym razem wybrałam przekład w wykonaniu Andrzeja Drawicza, gdyż za każdym razem sięgam po inne wydanie tej powieści. I niestety, już w zasadzie od pierwszego zdania czegoś mi brakowało… Niby „Pewnego razu wiosną, w porze niesłychanie upalnego zmierzchu, pojawiło się nad Patriarszymi Stawami dwóch obywateli.” to to samo co „Kiedy zachodziło właśnie gorące wiosenne słońce, na Patriarszych Prudach zjawiło się dwóch obywateli”, ale…

Ale chyba przyzwyczaiłam się do tego bardziej „kultowego” początku i pierwszego tłumaczenia, z którym zaczęłam moją przygodę ze świtą Wolanda. Niestety (a może i stety), ale dla mnie to już zawsze będą Patriarsze Prudy, a nie stawy. Olej może rozlać tylko Anuszka, a nie Anielcia. Natomiast czarną magię zdemaskowano w „Variétés”, a nie na scenie „Rozmaitości”. Przykłady mogłabym mnożyć... Troszkę mniej uroku miały dla mnie również najbardziej znane cytaty, po których prawie każdy rozpozna, z jakim utworem ma do czynienia. Może się czepiam, ale pod tym względem czułam podczas czytania lekkie rozdrażnienie.

Pomijając specyfikę wspomnianego przekładu, czytając książkę, ponownie miałam wrażenie jakbym spotkała się z przyjaciółmi po latach (a dokładnie mówiąc po roku). Powiedziałabym, że bosko bawiłam się czytając szczególnie drugą część powieści, lecz w tym wypadku określenie „diabelsko” będzie chyba bardziej na miejscu. Co jeszcze zauważyłam po tym kolejnym czytaniu, to fakt, że wątek dotyczący Piłata odbieram coraz bardziej spójnie z historią współczesną dziejącą się w Moskwie. Za pierwszym razem uznawałam te „biblijne” opowieści wręcz za jakąś niedorzeczność. Tymczasem, obie historie zazębiają się i poniekąd uzupełniają. Lubię dostrzegać tego typu zmiany w odbiorze „Mistrza i Małgorzaty”.
I niezmiennie żałuję tylko jednego – że nie dane mi będzie poznać dalszego losu bohaterów powieści Bułhakowa. Przy każdym kolejnym czytaniu coraz bardziej brakuje mi ciągu dalszego. Myślę zresztą, że nie tylko mnie zastanawia dokąd tym razem i w jakiej postaci trafiliby Woland, Korowiow, Azazello, Hella i Behemot, a także jak odnaleźliby się w nowej rzeczywistości Mistrz z Małgorzatą. Szkoda, że Bułhakow nie spotkał swego czasu na swej drodze Wolanda…

czwartek, 5 marca 2020

"Drwal" - Michał Witkowski

Seria: Nowa polska proza 
Wydawnictwo: Znak Literanova
Data wydania: 26 listopada 2018
ISBN: 9788324048731
Liczba stron: 496

„Drwal” to książka, po którą sama raczej prędko bym nie sięgnęła – głównie ze względu na czekające w kolejce książki z gatunku literatury klasycznej. Jest to książka-prezent, za który jestem szczególnie wdzięczna mojej przyjaciółce. Nie pamiętam kiedy się tak ubawiłam i śmiałam na głos podczas czytania. Totalne zaskoczenie i świetna rozrywka na bardzo dobrym poziomie. Mimo, że autor, jako postać dość oryginalna i nietuzinkowa, może wzbudzać kontrowersje, a nawet uprzedzenia. Przyznam, że ja też jako „celebrytę” traktowałam go z przymrużeniem oka. Jednak po tej lekturze wręcz uwielbiam Witkowskiego jako pisarza. Tak, tak „Michaśka” Witkowska skradła moje serce.

Wg opisu na okładce, miał to być kryminał, jednak mimo „wątku z dreszczykiem i tajemnicą” (ale o tym później) zupełnie nie określiłabym tej książki w taki sposób. To powieść lustro, bardzo celnie obrazująca rzeczywistość – celnie ale z niebywałym humorem. W tym wypadku rzeczywistość pomorza zachodniego po sezonie, przedstawioną na przykładzie Międzyzdrojów – skądinąd bardzo dobrze mi znanych. Jest to materiał z wielkim potencjałem, który został wykorzystany przez autora bardzo wyczerpująco.

Główny bohater, narrator i alter ego autora, postanawia wyrwać się z Warszaffki, by poszukać natchnienia do kolejnej książki na łonie natury – pośrodku lasu w okolicy Międzyzdrojów. Nocleg – jak i cała postać – nie mogą być banalne. Trafia więc do leśniczówki, która przypomina domek letniskowy typowy dla nadmorskich ośrodków wczasowych, by w towarzystwie specyficznego gospodarza znaleźć inspirację. Tajemniczy Robert, od pierwszego niemalże momentu, dostarcza mu zajęcia jakim jest rozgryzienie jego tajemnicy! Niczym detektyw (na wakacjach – na wakacjach po sezonie) Michał prowadzi swoje dochodzenie, bo coś mu podpowiada, że będzie to przydatne dla jego prozy. Tak trafia m.in. na miejscowego luja, spod którego uroku nie może już wyjść aż do samego finału książki (ja również) oraz do całej gamy miejscowej śmietanki (tzw. lokalnego folkloru) nadającej kolorytu książce i sprawiającej, że uśmiech nie schodził mi z twarzy. Kolejne tajemnicze postacie i tajemnice pojawiają się jak grzyby po deszczu. Bohater-pisarz z coraz większym zaangażowaniem stara się „rozkminić” o co kiedyś poszło. Kiedyś, zanim Robert trafił do swojej leśniczówki, w której przy otwartym oknie gra nocą na saksofonie…

Jak już wspomniałam, typowego kryminału czy też sensacji tu raczej brak – przynajmniej jak na mój gust. Owszem, napięcie jest budowane, bo dalszy rozwój akcji intryguje bardzo mocno, jednak finał lekko wyhamowuje – jakby już zabrakło paliwa. Całość jednak oceniam bardzo wysoko, bo ubawiłam się przednio. Autor, z niesłychanym dystansem do siebie, tworzy niepowtarzalną narrację. Nie wiem jakim trzeba być homofobem, żeby nie polubić takiego geja – a przepraszam „warszawskiej ciotorzycy”! Książka jest pełna humoru, jednak nie jest wulgarna czy też niesmaczna. Z wielką przyjemnością rozkoszowałam się kolejnymi kąśliwymi ale i inteligentnymi opisami, które wyszły spod pióra absolwenta polonistyki. Jakie to przyjemne, szczególnie po poznaniu „dzieł” niektórych pseudopisarzy, trudniących się na co dzień zupełnie innym zajęciem niż pisanie…

Polecam wszystkim, którzy lubią niebanalną literaturę i książkowe przygody oraz niespodzianki. Mi się marzy teraz wypad nad morze w towarzystwie „Michaśki”, chociaż mentalnie chyba będzie mi towarzyszyć już podczas każdego wypadu do Międzyzdrojów. Tak… z pewnością żaden wyjazd nad Bałtyk nie będzie już taki sam!

sobota, 27 lipca 2019

„Labirynt duchów” – Carlos Ruiz Zafon

Cykl: Cmentarz Zapomnianych Książek (tom 4)
Wydawnictwo: Muza
Tytuł oryginału: El Laberinto de los Espíritus
Data wydania: 11 października 2017
ISBN: 9788328707757
Liczba stron: 896

„Labirynt duchów” to ostatnia część zamykająca tetralogię Zafona pt. „Cmentarz zapomnianych książek”. Miałam na nią ochotę już od dawna, ale nie chciałam zbyt szybko pozbywać się przyjemności poznawania dalszego ciągu historii, a w zasadzie jej zakończenia, jak i nie chciałam się pożegnać „już na zawsze” (?) z jej wyjątkowymi bohaterami. Na szczęście przez 900-stronicową objętość mogłam z tą lekturą obcować niemal tydzień, co było miłą odmianą, gdyż zazwyczaj kończę „standardowe” powieści po 2-3 dniach.

Mogłoby się wydawać, że kolejna część nie przyniesie już czytelnikowi nic nowego, jednak nic bardziej mylnego! Fabuła „Labiryntu duchów” skupia się wokół całkiem nowej, budzącej sympatię, postaci – Alicji Gris, której losy oczywiście w jakiś sposób będą powiązane ze starymi bohaterami, jednak jej pojawienie się łączy się z całkiem nowymi i niezwykle intrygującymi wątkami, których oczywiście nie będę tu zdradzać. Wspomnę tylko, że los samej bohaterki do złudzenia przypomina tytułową Nikitę z filmu Luca Bessona. Tak – tym razem będzie trochę strzelania i przemocy. Jednak, mimo iż niektóre sceny są dość drastyczne, książka nie straciła swojego uroku. Autor zachował równowagę, chociaż zdecydowanie pokazał inne oblicze historii, co jest oczywiście tylko i wyłącznie zaletą. Zaskoczenia w literaturze są niezwykle ważne – przynajmniej dla mnie.

Już przy okazji pisania opinii o innej książce Zafona wspomniałam, iż nie ma takich słów, które w pełni oddadzą wyjątkowość dzieł tego autora. Je trzeba po prostu przeczytać, by się o tym przekonać! By móc ulec ich urokowi. Mnie niezmiennie oczarowują i dostarczają całego spektrum doznań. Wzruszają, zaskakują, trzymają w napięciu, wywołują uśmiech do swoich myśli – czarują! Z każdą kolejną częścią serii byłam pod coraz większym wrażeniem i coraz większą sympatią darzyłam jej bohaterów.

Zakończenie godne całego cyklu i chociaż autor daje sobie pewną furtkę, by jednak jeszcze kiedyś móc powrócić na Cmentarz Zapomnianych Książek, to wg mnie opowieść jest już spełniona i zakończona. Na jego miejscu raczej zrezygnowałabym z jej przeciągania na siłę. Czasem można „przedobrzyć”, a w tym przypadku byłaby to wielka szkoda.