środa, 1 maja 2019

„Intrygantki” - Éric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak
Tytuł oryginału: Théâtre. La Nuit de Valognes, Le Visiteur, Le Bâillon, L'École du diable
data wydania: 4 lutego 2013
ISBN: 9788324023349
liczba stron: 240

Na „Intrygantki” trafiłam przez przypadek, ale nie wahałam się ani chwili by po nie sięgnąć, gdyż nazwisko Schmitt jest w zasadzie gwarancją dobrej literatury. Dobrej, oryginalnej, niepowtarzalnej i zaskakującej. Do tej pory nie spotkałam chyba na autora, który pisałby tak bardzo zróżnicowane książki. Lubię to uczucie, kiedy po przeczytaniu jego utworu uśmiecham się do swoich myśli wspominając historie. I ta satysfakcja, że znowu doświadczyłam niespodziewanego!

Książa to zbiór czterech dramatów praktycznie niezwiązanych ze sobą. Przy czym tytuł „Intrygantki” pasuje tylko do pierwszego – „Noc w Valognes”. Również opis z tyłu okładki nie wspomina ani słowem o trzech kolejnych historiach, kolejno noszących tytuły: „Gość”, „Knebel” oraz „Szatańska filozofia”. Odniosłam nawet wrażenie jakby były one bonusem do pierwszej – najbardziej rozbudowanej „sztuki”, której głównym „aktorem” był nie kto inny jak Don Juan zwabiony na francuską prowincję przez kilka zranionych kobiet, chcących wziąć na nim odwet za złamane serca…

Muszę przyznać, że ta „potrójna premia” do „Intrygantek” przypadła mi bardziej do gustu, chociaż nie mogę powiedzieć, że leciwy Don Juan osądzany przez swoje kobiety, którym złamał serce, nie wywarł na mnie żadnego wrażenia. Mimo wszystko emanował jakimś urokiem – może nie tak silnym jak przed laty, ale jednak. Nie chciałabym skupiać się w tej opinii zbyt mocno na treści tych opowieści, gdyż uważam, że zainteresowany czytelnik ma prawo do samodzielnego ich odkrywania i rozkoszowania się tym doznaniem.

By jednak minimalnie przybliżyć czego można się po nich spodziewać, nadmienię, że w drugim dramacie doktora Freuda odwiedzi bardzo zaskakujący „Gość”, w którego istnienie – jak przystało na ateistę – oczywiście nie wierzy. Jednak nie przeszkadzało to mu prowadzić niezwykle interesującej dyskusji na temat – nazwijmy ogólnie – dobra i zła.

„Knebel” to natomiast monolog wygłaszany pośmiertnie przez młodego mężczyznę znajdującego się w bliżej nieokreślonym ale dość „pustym” miejscu. Mówca powoli wyjaśnia słuchaczom przyczyny swojego obecnego położenia. Jest to zdecydowanie nieszablonowa opowieść o miłości…

Na deser Schmitt serwuje czytelnikom „Szatańską filozofię” – dosłownie. Spotkamy więc sfrustrowanego diabła niemalże w depresji, na którą ma wpływ banalne zło szerzące się – a raczej banalnie wegetujące na ziemi. Rutyna i amatorszczyzna – bez przyszłości. Jednak okazuje się, że z każdego impasu jest wyjście! Kto je znajdzie jak nie diabeł… no może tylko „baba” lepiej by sobie z tym poradziła.

Jak nietrudno wywnioskować z powyższego, „Intrygantki” polecam każdemu – bez względu na to, czy miał już do czynienia z twórczością Erica-Emmanuela Schmitta, czy będzie to jego pierwsze spotkanie z tym autorem. Gwarantuję, iż będzie ono udane. Przy okazji tej książki zastanawiam się dlaczego dopiero teraz umieściłam pisarza na „liście moich ulubionych autorów”… Przy okazji postawiłam sobie kolejne czytelnicze „wyzwanie” – mianowicie przeczytać wszystkie książki Schmitta – nie mogę się już tego doczekać! Tym bardziej, że jedna książka oczekuje na półce i chyba dzisiaj po nią sięgnę – siłą rozpędu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz i zapraszam ponownie.