czwartek, 29 października 2020

„Księżyc nad Bretanią” – Nina George

Wydawnictwo: Otwarte
Tytuł oryginału: Die Mondspielerin
Data wydania: 15 kwietnia 2015
ISBN: 9788375153392
Liczba stron: 320

Książka-niespodzianka ponownie pożyczona mi przez przyjaciółkę. I muszę przyznać, że po przeczytaniu opisu z okładki lekko się przeraziłam. Typowo babska opowiastka, dość pretensjonalna historyjka – jak ja dam radę ją przeczytać? Tymczasem, ponownie spotkało mnie miłe zaskoczenie i to już po pierwszym rozdziale. Przyciągnął, zaciekawił i sprawił, że ciężko mi było odłożyć książkę na dłużej…

Powieść nietypowa jak jej bohaterka – 60-letnia Niemka Marianne, która postanawia odebrać sobie życie skacząc do Sekwany. Miasto miłości podziałało na nią zupełnie inaczej niż na większość odwiedzających. Podróż z mężem do stolicy Francji była jednak kroplą, która przelała czarę. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że jej życie jest tak jałowe i puste, że nie ma sensu go przeciągać. Nie wahała się, skoczyła. Została jednak uratowana przez przypadkowego mężczyznę, co wzbudziło w niej jedynie ogromną złość. To zdarzenie nie obudziło w niej chęci do życia, jak pewnie niektórzy mogliby przypuszczać. Stało się to dopiero, gdy w szpitalu spostrzegła mały widoczek namalowany na kafelku, przedstawiający port i łódź o nazwie „Mariann”. Za wszelką cenę postanowiła dotrzeć do wioski rybackiej – to był impuls, to był jej cel, to była pierwsza decyzja – jej decyzja, którą podjęła samodzielnie – jej własny wybór – jej „zachcianka”. Chociaż to określenie ma wydźwięk lekko pejoratywny – jej „CHCENIE” – jej pragnienie. Nie przypuszczała, że gdy posłucha wewnętrznego głosu, zajdą w jej życiu tak wielkie zmiany…

Jest to wyjątkowo klimatyczna powieść ukazująca nie tylko niezwykle urokliwą miejscowość na wybrzeżu Bretanii, ale i niesamowitą społeczność lokalną, która żyje w Kerdruc niczym jedna wielka rodzina. Bohaterowie pasują do siebie jak kawałki wielkiej układanki, chociaż może pachwork byłby tu lepszym określeniem – tak bardzo oryginalne i niepowtarzalne są to osobowości. Jedynie jedno można zarzucić autorce, że za bardzo wyidealizowała tę grupę powodując, że wydaje się ona niezbyt realna i prawdziwa – niczym w bajce lub baśni… W tej błogiej scenerii, w otoczeniu pozytywnych i dobrych dusz Marianne, przechodząc ogromną metamorfozę wewnętrzną i zewnętrzną, odnajduje samą siebie i swoje miejsce na ziemi. Przyglądanie się temu procesowi było niezwykłym i emocjonującym doświadczeniem, które budziło całą gamę pozytywnych uczuć.

Fenomenalna książka, wyjątkowo ciepła i inspirująca, której nie ma się ochoty kończyć czytać. Można by powiedzieć, że autorka chciała przekazać w niej dość oczywiste, by nie powiedzieć banalne oczywistości, jednak chyba każdy potrzebuje czasem usłyszeć (lub przeczytać) trochę motywujących „sloganów”, które pozytywnie go nastawią. Takich, które w natłoku codzienności gdzieś uleciały, mimo iż każdy zdaje sobie z nich świetnie sprawę. Marianne, po blisko 40-tu nijakich latach u boku Lothara, odważyła się w końcu podążyć za własnymi marzeniami. Najpierw pozwoliła sobie pomyśleć w końcu o sobie i własnych potrzebach. Okazuje się, że na to nigdy nie jest za późno – wystarczy tylko chcieć i zrobić ten pierwszy krok. Może jednak niekoniecznie tak dramatyczny jak bohaterka książki – w dół rzeki. Ważne, by był on przełomowy dla nas. 

Polecam – jednak głównie kobietom, bo mimo wszystko jest to jednak „babska” literatura, ale jakże wyborna. Ożywcza historia pełna dowcipnych złotych myśli napisana w lekkim i przyjemnym stylu – relaks dla duszy. Do tego ta wszechogarniająca francuska atmosfera. Książka trafia na listę moich "naj", dlatego maksymalna ocena 10 *.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz i zapraszam ponownie.