poniedziałek, 2 grudnia 2024

„Być jak Caravaggio. Życie i oszustwa genialnego fałszerza dzieł sztuki” – Giampiero Ambrosi, Tony Tetro

Wydawnictwo: Znak Literanova
Tytuł oryginału: Con/Artist: The Life and Crimes of the World's Greatest Art Forger
Data wydania: 2024-03-25
Liczba stron: 304
ISBN: 9788324096206

Malarstwo, obok teatru i muzyki, to moja ulubiona dziedzina sztuki. Chętnie sięgam po książki opisujące zarówno życie jak i twórczość malarzy. Dlatego też książka „Być jak Caravaggio” zaintrygowała mnie. Wprawdzie opisuje dość specyficznego artystę, a mianowicie fałszerza dzieł sztuki, jednak udowodnił on nie raz, że to co tworzył zasługiwało na miano dzieł sztuki, a nie było tylko tanią podróbką, jak by się mogło większości w pierwszym momencie wydawać.

Książka to wspomnienia Tonego Tetro, pisane przez niego w pierwszej osobie. Jednak w pracy nad książką wspomógł go dziennikarz śledczy, który pracował nad pewną aferą związaną z obrazami fałszerza i osobami z pierwszych stron gazet. Tekst jest jednak spójny i nawet jeśli Ambrosi ma tu jakiś wkład, to czytelnik odnosi wrażenie, że cały czas słucha opowieści Tonego, a te są niezwykle zajmujące.

Tony Tetro to syn włoskich imigrantów, który wprawdzie urodził się już w Stanach Zjednoczonych, ale przez całe dzieciństwo i wczesną młodość przebywał głównie w otoczeniu podobnych do jego rodzin, które przyjechały do Ameryki, by spełnić swój wielki sen. Jak każdy miał marzenia, chciał więcej, ale codzienność nie ułatwiała mu ich realizacji. Pewnego dnia jednak postanowił postawić wszystko na jedną kartę i wyjechać do wielkiego świata. Tam – przez kolejny przypadek – postanowił wykorzystać swoje zdolności plastyczne i zarobić trochę więcej. Nie mógł uwierzyć, że jego plan działa. Jak długo miała trwać jego dobra passa, dowiecie się sięgając po tę książkę.

Książka jest absolutnie zaskakująca i aż trudno uwierzyć, że to nie jest fikcja literacka. Otwiera też oczy „laikom”, którzy mają stereotypowe pojęcie na temat fałszowania obrazów. Tony (i mu podobni, jeśli tacy w ogóle istnieli) to prawdziwy artysta, który właściwie tworzył całkiem nowe dzieła i to ze skrajnie różnych gatunków. Gdy dodamy do tego fakt, że był totalnym samoukiem bez szkół, a swoje umiejętności opierał jedynie na książkach i obserwacjach obrazów w galeriach, to jego osoba może budzić jedynie zachwyt i podziw. W ogóle postać Tonego Tetro przedstawiona w książce wzbudza same pozytywne odczucia – to taki sympatyczny gość, którego nie można nie lubić. Czy to tylko chwyt marketingowy? Wątpię…

Nie chciałabym zdradzać więcej tajników dotyczących działalności bohatera, by nie zepsuć potencjalnym czytelnikom przyjemności odkrywania historii. „Być jak Caravaggio. Życie i oszustwa genialnego fałszerza dzieł sztuki” to beletryzowana biografia, pisana w pierwszej osobie, w formie wspomnień i opowieści. Styl lekki, przyjemny i chwytliwy, co w połączeniu z intrygującą treścią sprawia, że książkę czyta się bardzo szybko. Dodatkowym atutem jest ogrom ciekawostek na temat malarstwa i twórczości wielu znanych malarzy, których „kopiował” Tetro. Polecam – książka inna niż wszystkie.


piątek, 22 listopada 2024

„Topiel” – Jakub Ćwiek

Wydawnictwo: Marginesy
Data wydania: 2020-06-03
Liczba stron: 384
ISBN: 9788366500280

Ze względu na dość sporą kolejkę książek oczekujących na mojej półce na przeczytanie, sporadycznie sięgam po zupełnie nowych autorów i przypadkowe tytuły. Wyjątek stanowi bardzo zachęcający opis fabuły i tak właśnie było w tym przypadku. Na decyzję, by kupić „Topiel” miały z pewnością wpływ także ostatnie tragiczne zdarzenia związane z tegoroczną powodzią. Bo właśnie powódź – tylko z 1997 roku – jest tłem do fabuły. Wprawdzie – jak zastrzega autor – nie jest to historia na faktach, ale nie wierzę, że tak całkowicie jest to fikcja literacka. Tym bardziej, że Głuchołazy, w których dzieje się opisana historia, to rodzinne miasto autora, a tragedia z lipca 1997 mocno odcisnęła na nim piętno.

„Topiel” to przede wszystkim opowieść o przełomowych wakacjach w życiu czwórki nastoletnich chłopców – Darka, Kacpra, Grześka i Józka, którzy stoją u progu dorosłości. Jest lipiec – lato w pełni. Żaden z nich nie przypuszczał, że wieczorne przygody z dreszczykiem, które i tak były mocno emocjonujące, przerwie coś, co dostarczy im jeszcze więcej adrenaliny i wrażeń – nie zawsze jednak pozytywnych. 6 lipca 1997 r. zaczął podnosić się znacząco i błyskawicznie poziom wody w rzece, czego skutkiem okazała się niszczycielska powódź. Te wakacje dały chłopakom coś zupełnie innego niż luz i beztroska – otrzymali przyspieszony kurs dojrzewania. Czy zakończy się on pozytywie zdanym „egzaminem”?

„Topiel” to powieść bardzo zaskakująca. Początkowa „przygodówka” ewoluuje i zmienia się w sensację i kryminał, a emocje towarzyszące czytaniu znam raczej z lektury thrillerów! Nie chcę zdradzać fabuły, by nie pozbawić przyszłych czytelników przyjemności jej odkrywania, ale pojawienie się w takich okolicznościach , było ostatnim czego się spodziewałam.

I chociaż autor twierdzi, że to nie miała być oparta na faktach książka historyczna, to nie mogę pozbyć się wrażenia, że jest to – obok sensacji osadzonej w zalanych Głuchołazach – także relacja z tamtych trudnych dni. Opisy skutków niszczycielskiego żywiołu oraz solidarnej walki mieszkańców z nim sprawiają, że czytelnik ma dokładny wgląd w realia towarzyszące powodzi stulecia tuż przy granicy polsko-czeskiej.

Poza wszystkim, miło było cofnąć się w czasie i wrócić wspomnieniami do realiów lat 90-tych. Będzie to z pewnością plus dla czytelników-rówieśników autora. Lubię, kiedy pisarze w swoich książkach tak wiernie opisują także tło historyczne i taką zwykłą codzienność bohaterów. Fabuła zyskuje wtedy na realności.

Polecam przede wszystkim jako „dokument” tamtego zdarzenia, by móc skonfrontować go z bieżącymi zdarzeniami. Miłośnicy trzymającej w napięciu prozy również będą zadowoleni. Ćwieka dołączam do listy autorów, którym warto się przyjrzeć.

poniedziałek, 11 listopada 2024

„Nim dojrzeją maliny” – Eugenia Kuzniecowa

Wydawnictwo: Znak
Tytuł oryginału: Спитайте Мієчку
Data wydania: 2023-01-30
Liczba stron: 304
ISBN: 9788324065820

„Nim dojrzeją maliny” to książka zdecydowanie nietypowa i wyjątkowa. Kilka miesięcy temu zobaczyłam jej opis na jakimś portalu książkowym i zapragnęłam ją przeczytać. Jednak musiała odczekać swoje zanim po nią sięgnęłam. Minęło też sporo czasu zanim zdecydowałam się przeczytać jej ostatni rozdział. „Nim dojrzeją maliny” to powieść do niespiesznego czytania. Historia, którą bardzo chce się poznać do końca, jednak chce się z nią również obcować każdego dnia – co dzień… chociaż trochę. Ta książka może albo oczarować albo całkowicie rozczarować. Nie ma półśrodków.

Powieść Eugeni Kuzniecowej to opowieść o kobietach z jednej rodziny. Panie od lat zdecydowanie grają tu pierwsze skrzypce, a mężczyźni niejako przemykają w tle. Przebywają w ich towarzystwie i „znikają”. Nestorka rodu – babcia Teodora, mieszka pośrodku lasu w domu, który staje się oazą i kryjówką dla tych, które akurat tego potrzebują. Jedne zostają tam dłużej, inne krócej, czasem być może na zawsze? Jednak bez względu na wszystko, ten dom je przyciąga jak magnes. Wracają i wiedzą, że czują się tam jak u siebie.

Tym razem do ukochanej babci przyjeżdżają siostry Lila i Mijeczka, ale za chwilę dołącza do nich ich kuzynka Marta, a następnie kolejne kobiety, a w końcu ich dzieci. Czasem pojawią się też mężczyźni, bo w sumie dobrze ich czasem mieć przy sobie. Każda z nich zmaga się z osobistymi dylematami lub staje przed trudnymi decyzjami. Czy pomogą sobie nawzajem?

W tej książce pozornie niewiele się dzieje. Ot, po prostu odwiedziny w domu babuni, które w końcu urastają do rangi rodzinnego zlotu. Jednak przy okazji kolejnych rozdziałów, czytelnik poznaje osobiste historie każdego z bohaterów. Ich losy zazębiają się i uzupełniają. Zarówno bohaterowie jak i czytelnicy wyciągają z nich wnioski dla siebie. Książka jest jednak całkowicie pozbawiona moralizatorskich tonów, za to bije z niej niesamowita tolerancja i akceptacja. Bohaterki wspierają się i są dla siebie – zawsze, mimo wszystko. To, w połączeniu z magiczno-sielskim, urokliwym domkiem pośrodku natury, niesamowicie przyciąga. Myślę, że chyba każdy, kto czytał „…maliny” marzy, by przenieść się tam chociaż na jedno lato.

Powieść Kuzniecowej to literatura zdecydowanie kobieca. Można by zaryzykować stwierdzenie, że traktuje o nietypowym feminizmie. Bohaterki walczą o siebie – o swoje wybory, marzenia, cele. Jednocześnie, wszystkie doceniają rolę rodziny i co się z tym wiąże również macierzyństwa. Pokrzepiające jest to, że takie rodziny istnieją. Nie ukrywam, że czasem losy rodziny babci Teodory budziły moją zazdrość. Autorka opisała ich historię niezwykle klimatycznie, tak, że nie sposób było oprzeć się pokusie, by być tam z nimi – chociaż chwilowo, poprzez kartki książki. Cóż… może uda mi się kiedyś stworzyć podobne miejsce. „Malinowy dom” zdecydowanie może być inspiracją ku temu.

„Nim dojrzeją maliny” to debiut ukraińskiej pisarki. Jestem bardzo ciekawa jej kolejnych książek. Zaskakujące, że Kuzniecowa oparła się presji, by pisać w tym czasie o wojnie rosyjsko-ukraińskiej, chociaż to oczywiście istotny temat, który również powinien mieć swoje miejsce w literaturze. Cieszę się, że zdecydowała się ukazać swój kraj i rodaków z zupełnie innej strony. Polecam!

wtorek, 15 października 2024

„Nigdy się nie poddam” – Barbara Wysoczańska


Wydawnictwo: Filia
Data wydania: 2024-10-09
Liczba stron:  512
ISBN:   9788383577548

Proza Barbary Wysoczańskiej to zdecydowanie to, co mnie relaksuje i trafia w mój gust. Zajmujące opowieści, lekki styl, oparte na faktach tło historyczne i – dodatkowo – realia moich rodzinnych stron. Tym razem czytelnicy będą mogli odwiedzić winnice w okolicach Grünbergu in Schlessien przed niemal stu laty i poznać sporo ciekawostek na temat produkcji wina. Ponieważ to jednak (mimo wszystko wg mnie) literatura kobieca (o kobietach, dla kobiet i pisana przez kobietę) więc nie obędzie się bez wątków miłosnych. Romans historyczny? To w żadnym wypadku nie jest określenie pejoratywne!
 
Fabuła powieści „Nigdy się nie poddam” rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych – obecnie oraz w latach 30-tych XX wieku – które łączy miejsce: malowniczy dworek i winnica koło Zielonej Góry. Główna bohaterka Alicja, po tragicznych wydarzeniach poczuła ogromną potrzebę zmiany. Kupiła więc zabytkową posiadłość w zacisznym miejscu, z dala od zgiełku metropolii, do którego przywykła. Jej nowa nieruchomość oczarowała ją od pierwszej chwili, więc zapragnęła dowiedzieć się, kto mieszkał tam przed nią. Tajemnicza skrzyneczka odkryta podczas prac remontowych była początkiem drogi, a ta kończyła się w Monachium, gdzie poznała historię Gretel Vogel – dziewczyny produkującej wino w jej nieruchomości tuż przed drugą wojną światową. Alicja zdawała sobie sprawę, że podróż jaką odbyła będzie znacząca, ale nawet przez chwilę nie podejrzewała, jak bardzo zmieni się jej życie.
 
Gdybym miała wybierać, która część książki jest bardziej intrygująca, to chyba skłoniłabym się jednak do historii z przeszłości. Jedna kobieta i dwóch braci uwikłanych w trudne relacje, którym zarówno realia jak i obyczaje niczego nie ułatwiają ani przez chwilę, mimo to zakończenie jest pozytywne. Jednak skłamałabym, że nie ciekawią mnie dalsze losy Alicji, a te mają potencjał – przynajmniej na kontynuację „Nigdy się nie poddam”. Otwarte zakończenie powieści ma jednak potencjał, pozostawia otwarte wrota dla fantazji czytelników.
 
„Nigdy się nie poddam” to obecnie chyba moja ulubiona powieść Barbary Wysoczańskiej. Uwielbiam ją za chwytającą za serce historię obu mieszkanek dworku przy winnicy. Fakty dotyczące historii, topografii, realiów Grünbergu sprzed wieku są niesamowicie interesujące i plastyczne, co pozwala wniknąć w dawne miejsca i stać się niemal uczestnikiem wydarzeń. Konkrety dotyczące życia i pracy na winnicy intrygują nawet tych, którzy nigdy nie byli miłośnikami wina. Do tego sposób w jaki przeszłość przenika teraźniejszość, dodaje całej książce zaskakująco nęcącej i wabiącej liryczności. Poszukiwanie własnego miejsca na ziemi i życie w zgodzie ze swoim wewnętrznym ja było ważne dla obu pań. Ich podejście do życia może motywować i zachęcać do zmian, które zapewnią spokój ducha i taką „zwykłą” codzienną błogość i entuzjazm.
 
Jedyne, co mogę zarzucić tej książce albo autorce, to fakt, że poszczególne wątki mogłyby być bardziej rozbudowane – tak, by czytelnik mógł bardziej dogłębnie wniknąć w życie bohaterów powieści, gdyż obecnie czuję jednak pewien niedosyt. Powiedzmy, że przynajmniej około 800-stronnicowa książka mogłaby prawdopodobnie zaspokoić moje „wymagania”. Opcjonalnie, rozbudowanie powieści do 3-tomowej sagi również brałabym pod uwagę.
 
Reasumując: polecam nowym czytelnikom, gdyż wiernych fanów prozy Barbary Wysoczańskiej z pewnością nie trzeba zachęcać do sięgnięcia po tę powieść. Książka jest idealnym wyborem dla miłośników Ziemi Lubuskiej, wina oraz historii. Świetnie sprawdzi się jako prezent.

niedziela, 6 października 2024

„Odlecieć jak najdalej” – Ałbena Grabowska

Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 2024-05-14
Liczba stron: 352
ISBN:  9788383381893

Jestem dość mocno zdziwiona ostatnią powieścią Ałbeny Grabowskiej. Szczerze powiedziawszy, podczas czytania odniosłam wrażenie, że autorką jest zupełnie ktoś inny. Całkowicie inny styl, narracja, bohaterowie, ich język, sama konstrukcja książki, klimat. Owszem, fajnie gdy autor zaskakuje, jednak zastanawia mnie, dlaczego ta powieść jest tak bardzo inna. Niestety, podczas czytania brak było tej lekkości, tym razem kolejne strony nie znikały w oka mgnieniu – wręcz trzeba było brnąć przez kolejne rozdziały.

Warszawa lata 60-te. Główną bohaterką książki jest nastolatka – Aleksandra, która mieszka tylko z babcią, ponieważ jej mama – ze względu na traumatyczne wydarzenia związane z powstaniem warszawskim – przebywa w Tworkach. Ojciec zginął tragicznie tuż po wojnie. Dziewczyna przygotowuje się do matury, ma plany i marzenia – czasem dość naiwne, jak to w tym wieku. Ponieważ sytuacja jest dość ciężka, zarówno Ola jak i babcia dorabiają sobie szyjąc i przerabiając stroje. Żyją dniem codziennym. Dziewczyna przeżywa w końcu pierwszą wielką miłość, a zarazem rozczarowanie. I cały czas marzy – marzy by wyrwać się z tego kraju, by wyjechać za granicę. Żadna z kobiet nie zdaje sobie sprawy, że są obserwowane przez tajnego współpracownika Czyżyka. Komu i dlaczego donosi ta „życzliwa” z najbliższego otoczenia?

Wielką zaletą książki jest bez wątpienia tematyka – bardziej współczesna niż tak bardzo popularne lata drugiej wojny światowej, które to – przynajmniej mi – trochę się już „oczytały”. Dobrze iść o „krok” dalej. Czasy powojenne – jak każdy okres – posiadają potencjał, jednak ciągle niewykorzystany przez współczesnych autorów. Tym razem Grabowska opisuje lata 60-te. Przybliża czytelnikowi realia tamtych lat – zwykłą, szarą i ciężką codzienność. Społeczeństwo, które za plecami nadal odczuwa tragizm powstania, musi zmagać się z nowym porządkiem. Ten trud i znój jest bardzo dobrze wyczuwalny w trakcie lektury. Natomiast fragmenty dotyczące donosów TW Czyżyka uświadamiają, w jakim napięciu żyli wówczas ludzie. Praktycznie, nikt nie mógł czuć się całkiem swobodny – nawet w domu, bo przecież nawet „ściany mają uszy”. Potworne i frustrujące doświadczenia.

Bardzo wielkim zaskoczeniem okazały się tym razem postaci. Zdarzyło mi się to pierwszy raz, ale żaden z bohaterów nie budził mojej jednoznacznej sympatii. Owszem, posiadali oni również pozytywne cechy, jednak antypatyczne zdecydowanie je przysłaniały. I tak mamy: pracowitą, chociaż zarozumiałą Aleksandrę; poczciwą, chociaż stetryczałą i patrzącą wybiórczo babkę; Janka – niby chłopaka idealnego, który jednak okazuje się być wygodnym i chętnie korzystającym z protekcji cwaniaczkiem; jego nowobogacką i wręcz prymitywną matkę, która nie sięga dalej niż czubek własnego nosa – no może jeszcze nosa swojego syneczka. Każda z postaci (nawet te drugoplanowe czy epizodyczne) posiada całą gamę cech negatywnych. Pierwszy raz nie byłam w stanie kibicować bohaterom i trzymać za nich kciuki. Dość męczące odczucie.

Jeśli chodzi o fabułę, to owszem, autorka miała ciekawy pomysł. Historia rodziny Oli i tym samym jej jest intrygująca. Jednak sama realizacja jakby autorce tym razem nie wyszła. Język, którym mówili bohaterowie nękał i dręczył. To nie było przyjemne czytanie, tak jak zawsze w przypadku książek Grabowskiej. Zatracenie się w historii było wręcz niemożliwe. Jednocześnie fabuła opisana dość pobieżnie, trochę po łebkach – na zasadzie dość rzeczowej relacji.

Zakończenie otwarte – czytelnik może je sobie zinterpretować jak chce. Ten zabieg daje możliwości kontynuacji, jednak mam nadzieję, że autorka nie skorzysta z tego i da sobie spokój z tego typu „nowościami”. Ze względu na tło historyczne i inne niż zawsze realia polecam, ale radzę uzbroić się w cierpliwość i zacisnąć zęby. Niemniej jednak nie żałuję lektury, bo jest to przynajmniej „JAKAŚ” książka i wywołuje emocje, a że raczej negatywne to już insza inszość.

poniedziałek, 23 września 2024

„Brama do nieba” – Éric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak Literanova
Cykl: Podróż przez czas (tom 2)
Tytuł oryginału: La Porte du ciel
Data wydania: 2023-10-02
Liczba stron: 496
ISBN: 9788324096466

Cykl „Podróż przez czas” to dość specyficzne dzieło Schmitta. Zupełnie inne niż jego pozostałe utwory. Zazwyczaj przez jego prozę „przelatuję” z prędkością światła – ani się obejrzę, a czytam już ostatnią stronę książki. Przez kolejne części serii podróżuje się, poświęcając dużo czasu – nieśpiesznie, z refleksją, z zadumą. Tytuł jak najbardziej trafny. I wydaje mi się, że odzwierciedla pracę, jaką autor włożył w jego tworzenie. Przypomnę, że pisał ten cykl 30 lat.

„Brama do nieba” rozpoczyna się tajemniczą sceną w jaskini. Noam budzi się z długiego snu, nie wie jak trafił do tego miejsca, nie wie jaki jest rok. I nie rozumie dlaczego jeszcze żyje. Na szczęście wkrótce pojawia się ukochana Nura i wiele pytań znajduje swoją odpowiedź. Oboje sądzą, że teraz będzie już tylko dobrze, że zostaną razem mimo obiektywnych trudności. Jednak, pewnego dnia Nura znika. Noam nie może pogodzić się z faktem, że nie udało mu się obronić ukochanej przed porwaniem. Postanawia, że znajdzie ją za wszelką cenę. Poszukiwania okazują się jednak niezwykle żmudne. Po sześciu latach mężczyzna trafia do Babelu. Zaskoczony, uświadamia sobie, że znalazł tutaj kogoś zupełnie innego. Kogoś, kogo wolałby nigdy więcej nie zobaczyć…

Chociaż historia Noama intryguje i trzyma w napięciu, podobnie jak w pierwszym tomie, to fabułę spowalniają w pewnym sensie liczne przypisy, dotyczące aktualnych wydarzeń historycznych, nierzadko zajmujące na stronie więcej miejsca niż główny tekst. Przyznam, że niestety było to dość irytujące, gdyż te przypisy były w większość przypadków dość chaotyczne. Poza tym odnoszę wrażenie, że Schmitt w „Bramie do nieba” bardziej skupił się na starożytnych wydarzeniach związanych z budową Wieży Babel oraz historią Abrahama niż na głównych bohaterach. Chyba, że był to celowy zabieg – by czytelnik mógł bardziej się wczuć w położenie Noama, któremu ukochana kobieta cały czas regularnie gdzieś umyka, podobnie jak szczęście i spełnienie.

Paradoksalnie – w zestawieniu z bieżącymi wydarzeniami – przerywniki między rozdziałami, opisujące czasy współczesne i dość dramatyczne wydarzenia, dawały przyjemne odprężenie. Skoro Noam dotrwał do współczesności… Podobnie, wyciągając wnioski z obszerności dwóch pierwszych tomów, można przypuszczać, że cykl będzie obejmował jeszcze kilka części. Pod warunkiem, że Schmitt nie zmieni koncepcji.

Czasy starożytne nigdy nie były okresem historycznym, który by mnie fascynował. Może z tego powodu „Brama do nieba” nie oczarowała mnie tak jak pierwsza część cyklu. Oczywiście, jestem niesamowicie zaciekawiona jak potoczą się dalsze losy Noama i Nury. Dlatego z niecierpliwością czekam na kolejną część. Na podziw zasługuje pomysł jaki przyświeca temu monumentalnemu dziełu (mam na myśli całość – cały cykl). Połączenie wydarzeń historycznych z fikcyjnymi zdarzeniami i postaciami na tak długim odcinku czasu wymaga nie lada wiedzy, fantazji i umiejętności. Mam tylko nadzieję, że to nie będzie dzieło życia Schmitta, czyli ostatnie, które będą mieli okazję przeczytać jego miłośnicy…

środa, 18 września 2024

„Madame Pylinska i sekret Chopina” – Éric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak Literanova
Seria: Cykl o Niewidzialnym
Tytuł oryginału: Madame Pylinska et le secret de Chopin
Data wydania: 2019-02-25
Data 1. wydania: 2018-03-28
Liczba stron: 96
ISBN: 9788324048533

Schmitt należy do grona pisarzy, których twórczość chciałabym poznać kompleksowo. Kwestią czasu było więc sięgnięcie po tę niewielką objętościowo historię o odwrotnie proporcjonalnym do grubości przesłaniu. Powodem przeczytania właśnie teraz tej książki jest spektakl pt. „Pani Pylińska i sekret Chopina”, który odbędzie się dzisiaj w sulechowskim Domu Kultury i na który oczywiście się wybieram. Dodam jeszcze, że mocno zaskoczyła mnie dostępność (lub raczej niedostępność) książki Schmitta. Ciekawe z czego wynika tak niewielki nakład.

„Madame Pylińska i sekret Chopina” to bardzo osobista historia, w której pisarz opisuje swoją fascynację muzyką Chopina. A jak powszechnie wiadomo, teatr i muzyka odgrywają prawie równą rolę w życiu Schmitta co literatura. W tej autobiograficznej mini-powieści przeczytamy o momencie, który odczarował „intruza” zajmującego salon w domu Schmittów i sprawił, że mały Eric zapragnął grać na fortepianie. Przeczytamy o kolejnej kobiecie, która otworzyła przed nim magiczny świat muzyki polskiego kompozytora. Czytelnik będzie mieć również okazję, by podpatrzeć niezwykle oryginalne, ale jakże skuteczne lekcje gry na fortepianie. Które – jak się okaże – uczyły o wiele więcej niż „tylko” gry na instrumencie.

Bez zbędnych słów – absolutny konkret w niezwykle subtelnym i otulającym stylu Schmitta. Powieść urocza, magiczna, eteryczna, która niesie ze sobą wielki ładunek emocjonalny. Polecam czytać przy muzyce Chopina (chociażby znalezionej na YT). Tworzy się wtedy wyjątkowy klimat, co tylko podbija fabułę. Jestem niezwykle ciekawa, jak po tej lekturze odbiorę dzisiejszy spektakl teatralny. Cóż… Schmitt zawiesił poprzeczkę bardzo wysoko.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -


Jestem świeżo po obejrzeniu spektaklu „Pani Pylińska i sekret Chopina”, którym jestem zachwycona chyba nawet bardziej niż książką Schmitta. Chociaż, gdyby nie proza Schmitta, pewnie nie byłoby takiego efektu. Genialnym posunięciem było właczenie do spektaklu muzyki na żywo. Utwory Chopina i Liszta wykonała Lena Ledoff nadając przedstawieniu wyjątkowego klimatu. Joanna Żółkowska idelnie wpisała się w rolę ekscentrycznej pani Pylińskiej. Wprawdzie Kacper Kuszewski wizualnie nie przypomina Ericha-Emmanuela jednak poradził sobie z rolą. Jestem zaszczycona, że mogłam uczestniczyć w tym wydarzeniu organizowany przez Slechowski Dom Kultury w ramach Festiwalu Muzyki Fryderyka Chopina.

czwartek, 29 sierpnia 2024

„Jak u Barei, czyli kto to powiedział” - Rafał Dajbor

Wydawnictwo: Krytyka Polityczna
Seria: Seria Biograficzna [Krytyka Polityczna]
Data wydania: 2019-05-10
Liczba stron: 336
ISBN: 9788366232242

Wydawać by się mogło, że ta książka to strzał w dziesiątkę w przypadku takiego miłośnika twórczości Mistrza Barei jak ja. Tym bardziej, że na moim koncie jest już kilka pozycji sritce o reżyserze i jego filmach. Przyznam, że spodziewałam się czegoś innego po tym zbiorze – niestety, chwilami był dość nużący i niewiele nowego dowiedziałam się o kultowych komediach.

Książka składa się z 9 rozdziałów. Każdy z ośmiu pierwszych dotyczy konkretnych „aktorów Barei”, a ostatni poświęcony jest kilku artystom, którzy również zapadli widzom w pamięć, jednak o których nie ma zbyt wielu informacji w archiwach. Zatem autor nie był wstanie opisać ich życia w „typowej długości” – około 30-stronnicowym rozdziale.

Schemat poszczególnych rozdziałów jest taki sam. Punktem wyjścia jest opis sceny filmowej z kultowym tekstem, który przeszedł do historii kina i który zna chyba każdy widz. Często teksty te żyją już swoim życiem i powtarzane są w przeróżnych sytuacjach – w życiu codziennym, w telewizji, na łamach książek. Następnie, opisywana jest biografia aktorów, czasem cytowane są wypowiedzi na ich temat ludzi ze środowiska. Pomiędzy tymi wywodami (przy odrobinie szczęścia) można wyłapać jakieś perełki – ciekawostki, dotąd nieznane z innych źródeł. Niestety, w moim przypadku tych nowych informacji było bardzo mało. Pomijam oczywiście same biografie aktorów. Jednak sposób opisywania ich życia był dość monotonny – suche encyklopedyczne fakty. Czasem tylko uzupełnione anegdotami.

Czy polecam tę książkę miłośnikom Barei? Raczej jest to książka dla miłośników kina ogólnie. Aktorzy, którzy opisani są w tym zbiorze nie należą raczej do popularnych artystów. Kojarzeni są przeważnie z tej jednej konkretnej sceny z „Misia”, „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz” lub „Bruneta wieczorową porą” – gdyż autor ograniczył się do kultowych tekstów z tych trzech komedii. Zatem, jeśli interesują kogoś sylwetki mniej znanych, aczkolwiek charakterystycznych postaci, wybór będzie odpowiedni. Przede mną jeszcze druga część serii – poświęcona rolom damskim. Mam nadzieję, że będzie różniła się od tego tomu in plus.

piątek, 23 sierpnia 2024

„W świetle latarni” – Zofia Mąkosa

Wydawnictwo: Książnica
Cykl: Pomiędzy (tom 1)
Data wydania: 2024-07-03
Liczba stron: 352
ISBN: 9788327167194


Kolejna książka lubuskiej autorki, traktująca o moim regionie, za mną. Ponownie jest to część trylogii, tym bardziej cieszy fakt, że wkrótce powrócimy do bohaterów opowieści i będziemy mogli znowu podglądać ich perypetie. Dla niektórych czytelników będą to z pewnością losy zbliżone do historii rodzinnych, opowiadanych z pokolenia na pokolenie. W najnowszym cyklu pt. „Pomiędzy” Zofia Mąkosa poszła kawałek dalej i postanowiła odkryć nowe dla siebie tereny, czyli Trzciel i jego okolice oraz Poznań. Historia dotyczy również okresu, który jeszcze nie jest tak chętnie opisywany w literaturze współczesnej jak druga Wojna Światowa, a mianowicie – przemiany po Wielkiej Wojnie, dotyczące głównie wytyczania nowych granic i tego co się z tym wiązało bezpośrednio dla mieszkańców terenów przygranicznych.

Czytając „W świetle latarni” odniosłam wrażenie, że autorka zmieniła trochę koncepcję swoich książek. Dużo bardziej rozwinięte jest tło powieści, opisujące wnikliwie wydarzenia historyczne, przemiany społeczne i realia panujące w dawnych czasach. Jest to w pewnym sensie zrozumiałe, szczególnie biorąc pod uwagę jaki zawód wykonywała Zofia Mąkosa. Ubolewam jednak, że warstwa fabularna zeszła na dalszy plan. Oczywiście, książka opisuje perypetie bohaterów związanych z Trzcielem, jednak dość ogólnie i jakby z doskoku.

Głównymi bohaterkami książki są kobiety. Jedną z nich jest Joanna – młoda wdowa, która w dzieciństwie została sierotą i wakacje spędzała przy obcej rodzinie w Trzcielu, gdzie za wakacyjny wikt i opierunek pomagała w gospodarstwie. Po latach spędzonych w Poznaniu przy mężu, nadarza się okazja, by ponownie spotkać się ze swoją przyszywaną rodziną – jedyną rodziną jaką zna. Tam okazuje się, że ciocia zmarła kilka lat temu przy porodzie najmłodszej córki, a domem zajmuje się starsza – Weronika. Między kobietą a nastolatką dość szybko nawiązuje się nić sympatii i porozumienia. Ciekawe jak rozwiną się ich losy w drugim tomie.

Z pewnością, gdyby w czasie szkolnym istniały podobne książki lub nauczyciele w szkole opowiadaliby tak zajmująco jak autorka, to w niejednym młodym człowieku rozbudzono by zamiłowanie do historii, tak często jednak nużącej i wypełnionej suchymi faktami. Niestety, sama należę do osób, które niezbyt miło wspominają te lekcje w szkole. Zofia Mąkosa niezwykle interesująco i przystępnie opisuje dawne czasy. Jej proza wypełniona jest ciekawostkami i faktami historycznymi. Nie omija nie tylko przemian gospodarczo-historycznych ale i bardzo wiernie oddaje realia tamtych lat. Codzienność, jaka wyłania się z kart jej książki sprawia, że czytelnik ma wrażenie jakby sam uczestniczył w tych wydarzeniach lub był ich bezpośrednim świadkiem. To wszystko jednak sprawia, że książka bardzo mocno przypomina reportaż historyczny, a nie beletrystykę z historią w tle.

Mimo to nie zmienia to faktu, że „W świetle latarni” czyta się bardzo dobrze. Fabuła wciąga, ciekawość zostaje rozbudzona, zachęcając czytelnika do kolejnych części serii. Myślę, że warto byłoby rozpropagować powieści Zofii Mąkosy również wśród młodszego pokolenia, chociażby żeby pokazać, iż historia może być – kolokwialnie mówiąc – fajna. Na spotkaniach autorskich zdecydowanie dominuje pokolenie seniorów, chociaż wg mnie autorka kieruje swoje książki do wszystkich grup wiekowych. Polecam. Nieprzecenione źródło informacji na temat Trzciela i okolic przygranicznych z czasów po pierwszej wojnie światowej.

piątek, 16 sierpnia 2024

„Ktoś inny” – Guillaume Musso

Wydawnictwo: Albatros
Tytuł oryginału: Quelqu'un d'autre
Data wydania: 2024-08-14
Liczba stron: 320
ISBN:  9788383612645

Zeszłoroczna informacja, że autor robi sobie roczną przerwę od pisania, by poświęcić więcej czasu rodzinie, a w szczególności dzieciom, martwiła z pewnością nie tylko mnie, ale i całe rzesze fanów – tym bardziej, że Musso przyzwyczaił swoich czytelników, że każdego roku mogą czytać dwie nowe powieści. Pojawienie się tej książki było zatem ogromną niespodzianką – dla mnie przy okazji urodzinową. Ciekawe co skłoniło pisarza do zmiany decyzji…

„Ktoś inny” to zaskakujący, gwałtowny i wciągający od pierwszej strony thriller psychologiczny, od którego nie można się wręcz oderwać. Świadczy o tym chociażby fakt, że przeczytałam go w ciągu jednego dnia. Nie sposób było odłożyć książkę na dłużej. Ciekawość była większa. Powieść zaczyna się bardzo mocną sceną – brutalnym zabójstwem bardzo bogatej dziedziczki włoskiej rodziny. Dziennikarki i wydawczyni, spełnionej matki dwójki dzieci oraz szczęśliwej żony sławnego i zdolnego muzyka jazzowego. Kobieta sukcesu w każdej dziedzinie. Kto mógł być jej wrogiem? Kto chciałby jej zaszkodzić, albo może kto chciałby ją ukarać i dać nauczkę, gdyż sposób, w jaki została zabita był jednoznaczny – zanim ostatecznie odejdzie, miała cierpieć i to długo.

Niestety, ani policja, ani prywatni detektywi nie znajdują praktycznie niczego. Nie ma podejrzanych, praktycznie nie ma śladów, wszystkie tropy kończą się szybciej niż się zaczęły. Śledztwo utkwiło w martwym punkcie. Dla Adriena to sytuacja nie do zniesienia – chce poznać prawdę za wszelką cenę – dla siebie, ale przede wszystkim dla dzieci, które są całym jego światem. Po roku od tragedii na jachcie, policja dostaje anonimowy telefon. Sprawą zajmuje się lokalna policjantka, z której łatwo będzie zrobić kozła ofiarnego, gdy tajemnica przerośnie nie tylko ją ale i całą grupę dochodzeniową. Czy śledztwo pomoże Adrienowi w końcu zasnąć w spokoju, czy będzie oczyszczające również dla Justine, która tak naprawdę nigdy nie marzyła by zostać policjantką? Czy odkryją kto stoi za śmiercią Oriany Di Pietro?

Wielowymiarowa i wielowątkowa powieść, której każdy z bohaterów ma swoją prawdziwą wersję sytuacji i która pozornie wyklucza się z innymi wersjami. Nic nie jest takie, jakie wydaje się być na początku. Fabuła typowa dla autora – zawiła, pełna suspensów, dynamicznie dochodzi do nieprzewidzialnego finału. Różnica polega na tym, że tym razem Musso zrezygnował ze swoich sztandarowych elementów bajkowo-metafizycznych. Jest brutalnie realistycznie, ale równie przyciągająco. Bardzo barwni i różnorodni bohaterowie – jedni irytują, inni przerażają, jednych można podziwiać, innym współczuć. Nie są nijacy – mocno zapadają w pamięć.

Jedna z lepszych powieści autora. Szkoda tylko, że dużo krótsza niż wcześniejsze, bo przyjemność szybko się kończy. Może dlatego, że nieplanowana i napisana jakby na prędce. Mimo to świetna rozrywka. I zaskakujące dwa zakończenia – zarówno całej zagadki jak i epilogu. Nie spodziewałam się tego po Musso.

czwartek, 15 sierpnia 2024

„Szczęśliwy pech” – Iwona Banach

Wydawnictwo: Dragon
Data wydania: 2024-06-20
Liczba stron: 320
ISBN: 9788382744088

Oto i kolejna książka przeczytana przeze mnie w ramach akcji recenzenckiej organizowanej przez wydawnictwo „Dragon”, a zarazem trzecia autorstwa Iwony Banach. Nie ukrywam, że z każdą kolejną książką proza autorki coraz bardziej mi się podoba i coraz mocniej mnie bawi. Mogę stwierdzić z pełną odpowiedzialnością, że autorka świetnie odnalazła się w gatunku jakim jest komedia kryminalna. Wyraźnie zauważalny jest też progres w warsztacie literackim, co zawsze cieszy czytelników.

„Szczęśliwy pech” to zabawna opowieść z dreszczykiem (lub/i dreszczami powodowanymi przez śmiech), której główną bohaterką jest Reginalda Kozłowska – początkująca i bardzo pechowa pisarka z ogromną fantazją i rozmachem. Jej drugie imię, nadane jej przez otocznie, to kataklizm – lub ewentualnie totalny kataklizm. Jedno jest pewne – z nią nigdy nie jest nudno! Przekona się o tym bardzo szybko gospodarz, u którego w zacisznej okolicy wynajęła pokój, by móc w spokoju skończyć pisać swoją drugą powieść. Miedzy Regi i Rafałem iskrzy od pierwszej sekundy. Powiedzenie, że kto się czubi, ten się lubi ma tu stuprocentowe potwierdzenie. A mężczyźnie nie będzie przeszkadzać nawet fakt, że nie tylko wywróciła jego życie i dom do góry nogami, ale prawie go zburzyła – oczywiście w słusznej sprawie! – gdyż w końcu zaczął czuć, że żyje.

Komedia kryminalna, więc oczywiście nie obędzie się bez specyficznej afery kryminalnej, której początek niespodziewanie zbiegł się z pojawieniem Regi we wsi, która zawsze pojawiała się w miejscu, gdzie zdarzyła się jakaś tragedia lub wypadek – względnie „niezamierzone nieporozumienie”. Jest w tym wszystkim tak urocza, że nie sposób złościć się na nią dłużej niż 5 minut.

Komedia kryminalna – komedia pomyłek – komedia romantyczna – wspólny mianownik: bardzo dużo humoru, zabawnych sytuacji i dowcipnych dialogów. Świetna rozrywka – książka przy której można odreagować. Lekka, przyjemna i zabawna. Miło spędzony czas. Jestem ciekawa czy duet Regi i Rafał pojawi się jeszcze kiedyś w innej powieści Iwony Banach.

poniedziałek, 22 lipca 2024

„Wspomnienia z martwego domu” – Fiodor Dostojewski

Wydawnictwo: Świat Książki
Seria: Arcydzieła Literatury
Tytuł oryginału: Записки из Мёртвого дома
Data wydania: 2024-02-14
Liczba stron: 240
ISBN: 9788382891072

Gdy widzę nazwisko Dostojewski, nie potrzebuję dodatkowych zachęt do sięgnięcia po książkę. Styl, charakter i klimat utworów autora dawno trafiły w mój gust literacki. Docelowo chciałabym poznać jego twórczość kompleksowo. Naturalną więc konsekwencją pojawienia się nowego wydania „Wspomnień z martwego domu”, było sięgnięcie po nie. Jednak chyba trafiłam na wyjątek potwierdzający regułę.

„Wspomnienia z martwego domu” to wspomnienia autora z katorgi na Syberii, pisane w pewnym sensie w formie pamiętnika i reportażu jednocześnie z elementami fabularnymi i dialogami. Dostojewski nie pisze jednak w pierwszej osobie, a narratorem powieści, który zdaje relację z więziennego życia, jest szlachcic Aleksander Pietrowicz Gorianczykow. Bohater został skazany za zabicie swojej żony na 10 lat katorgi.

Fiodor Dostojewski, przez swoją przynależność do grupy literackiej, został skazany na karę śmierci przez rozstrzelanie. W ostatniej chwili, decyzją cara, wyrok zamieniono ma 4 lata ciężkich robót w syberyjskim więzieniu. To właśnie ten czas był inspiracją do stworzenia „Wspomnień z martwego domu”, które opisują pobyt w zamknięciu, uwzględniając ważniejsze momenty oraz współosadzonych, którzy zapadli autorowi w pamięć. Jest to opis dość rzeczowy i pozbawiony emocji. Narrator relacjonuje bez okazywania swojego stosunku do tematu.

Skojarzenia z Syberią i katorgą chyba wszyscy mają jednoznaczne – miejsce, które poprzez nadludzką przymusową pracę wykańcza przebywających w nim pechowców zesłanych na koniec świata, gdzie zima nie mija. Prawie nikt stamtąd nie wracał, gdyż odchodził z tego świata przed upływem końca wyroku. Tymczasem opis Dostojewskiego pozbawiony jest praktycznie grozy, tragizmu czy też dramatyzmu, a najbardziej zatrważającym wydaje się jedynie fakt, iż więźniowie non stop zakłuci byli w kajdany. Poza tym ich życie jawiło się nad wyraz zwyczajnie. Kwitł handel (także alkoholem), a za drobną opłatą można było mieć służącego na posługi. Osadzeni nigdy nie byli sami – tłum był ogarniający i to – poza oczywistym pozbawieniem wolności – było najbardziej dotkliwą represją. Poza tym miejsce jak miejsce, w którym można się urządzić, przesiedzieć i wyjść.

Nie wiem z czego wynika koncepcja autora na ten utwór i jaki cel chciał on osiągnąć. Niestety, książka nie porwała mnie, nie wstrząsnęła mną i nie zapadła w pamięć. Przeciwnie – bardzo chciałabym o niej zapomnieć, by móc z typowym dla mnie zapałem sięgnąć po inną powieść Dostojewskiego i rozkoszować się tą literaturą. Przeczytałam, a raczej przebrnęłam przez nią, bo na szczęście nie jest to zbyt obszerna lektura.

poniedziałek, 8 lipca 2024

„Jej ostatnia prośba” – Krzysztof Koziołek

Wydawnictwo: Manufaktura Tekstów
Data wydania: 2024-06-27
Liczba stron: 332
ISBN:  9788396487292

Lubię kiedy autorzy eksperymentują z gatunkami i tematami. Kiedy nie trzymają się bezpiecznie obranego przez siebie nurtu. Gdy zaskakują swoich czytelników i na kartach książek serwują im coraz to nowe niespodzianki. Tak było tym razem, gdyż „Jej ostatnia prośba” to pierwsza powieść obyczajowa w dorobku najbardziej znanego zielonogórskiego „kryminalisty”, który zdecydował się poruszyć dość trudny temat, jakim jest adopcja.
 
Andrzeja Trzebę poznajemy w przełomowym (kolejnym zresztą) momencie jego życia – podczas pogrzebu żony, która zginęła w wypadku samochodowym. Kamilę zobaczył po raz pierwszy w swoich ukochanych Karkonoszach, dokładniej przy Śnieżnych Kotłach. Gdyby nie zareagował tak szybko, spadłaby w przepaść. Takie okoliczności połączyły ich na zawsze. To była miłość jego życia. Dziś nie może uwierzyć w to, co się stało. Stojąc nad otwartym grobem, nie jest w stanie pożegnać Kamili na zawsze. Stoi jak sparaliżowany. Z tego dziwnego odrętwienia budzi go dzwonek telefonu. To dom dziecka dopytuje się, kiedy odbiorą Januszka. Adopcja jest już prawie dopięta na ostatni guzik. Pozostała jedna formalność. Formalność, gdyby sytuacja była taka jak wczoraj. Dziś Andrzej staje przed ogromnym dylematem: odebrać Januszka, tak jak obiecał umierającej żonie, czy przyznać się przed urzędnikami, że Kamila nie żyje i tym samym skazać malca na dom dziecka. Chociaż to szaleństwo, jedzie po chłopca.
 
Fabuła powieści toczy się dwutorowo. Naprzemiennie poznajemy kolejne etapy znajomości Andrzeja i Kamili – od spotkana w Śnieżnych Kotłach, do pożegnania w szpitalu oraz aktualne wydarzenia, które rozpoczynają się od pogrzebu kobiety. Teraźniejszość trzyma w napięciu, przeszłość zaskakuje, rzucając co chwilę inne światło na bieżące wydarzenia. Obie części uzupełniają się i tworzą spójną całość. Chociaż to nie kryminał, to napięcie sięga zenitu, a serce bije mocniej przy każdym zwrocie akcji.
 
Adopcja nie jest zbyt popularnym materiałem na powieść obyczajową, jednak Krzysztof Koziołek stworzył na kanwie tego problemu społecznego bardzo interesującą i znaczącą opowieść. Jestem pewna, że część czytelników zdecyduje się pogłębić swoją wiedzę po lekturze „Jej ostatniej prośby”, innych przynajmniej skłoni do dłuższej refleksji. Kto wie, być może skutkować ona będzie jakimś bardziej konkretnym działaniem.
 
Ponieważ autor – jak zawsze – pracę nad książką poparł bardzo wnikliwym reaserchem, czytelnik – niejako między wierszami – znajdzie wiele konkretów i regulacji prawnych na temat adopcji. Wątpię np. by „przeciętny” czytelnik był świadom faktu, iż formalnie nie istnieją żądne przepisy uniemożliwiające adopcję samotnemu rodzicowi – bez względu na jego płeć. W praktyce – wiadomo – można spodziewać się wielu przeszkód, by jednak do tego nie doszło. Mimo to uważam, że tylko od sprytu, wiedzy i determinacji takiego singla chcącego stworzyć dom maluchowi po przejściach, zależy czy mu się powiedzie. Co ciekawe (łamane na „zaskakujące” bądź „szokujące”) jeszcze nie miała miejsca taka sprawa. Krzysztof Koziołek opisuje sytuację bezprecedensową. Miłośnikom jego literatury jest powszechnie znane, że autor nieraz antycypował i „przepowiadał” zdarzenia z dalszej lub bliższej przyszłości. Nie wiem, czy większe zdumienie powodował ten fakt jeszcze podczas czytania powieści, czy wtedy, gdy jego słowa znajdowały odzwierciedlenie w rzeczywistości.  
 
„Jej ostatnia prośba” to literatura zaangażowana, wskazująca na konkretny problem społeczny jakim jest nie tylko adopcja, ale i niemożność posiadania potomstwa (z takich czy innych względów), co jest osobistą tragedią dla wielu osób. Autor bardzo wnikliwie opisuje dramat takich rodziców oraz różne sposoby, by zmienić niepożądany stan rzeczy. Z drugiej strony, możemy zobaczyć jak dramatyczną jest sytuacja wychowanków domów dziecka. Chociaż, na szczęście, nie znajdziemy w tej książce drastycznych przykładów prześladowania ich zarówno przez starszych „kolegów”, jak i nieodpowiedzialną kadrę, których sporo w literaturze faktu. Mimo to, samo przebywanie w takim miejscu z dala od kochającej rodziny, odciska piętno na zdrowiu psychicznym małych dzieci. Często tych negatywnych skutków nie można naprawić, a droga do w miarę normalnego funkcjonowania jest długa, żmudna i kręta. Obie strony – rodzic adopcyjny oraz adoptowane dziecko – muszą wykazać się ogromnym zaufaniem, cierpliwością i determinacją, by stworzyć prawdziwą rodzinę, zapominając o dramatach przeszłości. I właśnie taką więź, która zaczyna się tworzyć między bohaterami książki opisuje Krzysztof Koziołek. Ukazanie psychiki zaniedbanego dziecka ale i mężczyzny po przejściach jest zobrazowane niezwykle trafnie i dogłębnie. Emocjonujące opisy niejednokrotnie wzruszają i chwytają za serce. Jak na autora kryminałów i thrillerów, zadanie wykonane wzorowo. Zaryzykuję stwierdzenie, że może wystarczy być „po prostu” dobrym pisarzem, by osiągnąć taki efekt.
 
Bardzo dobra powieść. Wartościowa, wzruszająca, emocjonująca, refleksyjna historia, którą warto poznać, mimo iż niejeden raz pojawi się także złość i irytacja – szczególnie przy fragmentach dotyczących systemu zarządzania  i złośliwych urzędników. Na szczęście, jeśli chodzi o bohaterów, autor zachował balans i można dostrzec także ich pozytywne strony oraz sprytne sposoby na tą całą machinę biurokracji, co summa summarum mimo wszystko nastraja optymistycznie.
Panie Krzysztofie, poproszę więcej tych książkowych niespodzianek – z zastrzeżeniem: MIŁYCH. Bo otwarte zakończenie, to coś dokładnie odwrotnego. Chyba, że możemy liczyć na drugą część opisującą dalsze losy Trzeby i syna? To by było coś! To KIEDY? ;)

poniedziałek, 1 lipca 2024

„Ropuszki” – Aneta Jadowska

Wydawnictwo: Sine Qua Non
Seria: Imaginatio [SQN]
Data wydania: 2021-03-21
Data 1. wyd. pol.: 2015-09-18
Liczba stron: 764
ISBN: 9788382102000

O „Ropuszkach” słyszałam już dość dawno temu, ale przez pewien czas był problem z nabyciem tej książki. Pojawienie się jej w księgarni w równym stopniu zaskoczyło mnie, co ucieszyło, gdyż to – póki co – ostatni zbiór opowiadań Anety Jadowskiej, którego nie miałam okazji przeczytać. Narazie nie odważyłam się na „pełnowymiarową” powieść z głównego nurtu autorki. Natomiast jej fantastyczne opowiadania trafiły w mój gust idealnie. Dają mi sporą dawkę rozrywki, śmiechu i w pewnym sensie takiego fajnego powrotu do dzieciństwa – do bajek, baśni, fantastycznych bohaterów i ich niesamowitych przygód. Oczywiście, opowiadania adresowane są do dorosłych czytelników, na co składa się wiele elementów, ale to pozostawiam do samodzielnego odkrycia tym, którzy lubią, mają ochotę, ale się wahają lub po prostu są otwarci na inną – nieprzeciętną literaturę.

„Ropuszki” to zbiór ponad dwudziestu opowiadań o bardzo zróżnicowanej długości i tematyce, co powoduje, że z jednej strony każdy znajdzie tu coś dla siebie, ale z drugiej – nie każda historyjka spodoba się w równym stopniu. Jak chyba każdy czytelnik, mam tu swoich faworytów i złapałam się na tym, że miałabym ochotę przeczytać te opowieści w rozbudowanej formie – czyli jako powieść i pewnie tak samo dobrze bym się przy tej lekturze bawiła. Cóż… może to czas, by jednak skusić się na jakąś powieść Anety Jadowskiej? Tylko że autorka pisze cykle, a jak już rozpocznę jakąś serię, to zazwyczaj kończę. Nie wiem czy to mnie obecnie nie przytłoczy.

I mimo, iż autorka lubuje się w seriach, które z zasady składają się z kilku tomów, to i tak pozostają jej pomysły i wątki, na które brak miejsca właśnie w tych obszernych książkach. Z tego względu m.in. powstają kolejne zbiory opowiadań, które uzupełniają historie głównych bohaterów Anety Jadowskiej, z którymi ciężko się rozstać – tak czytelnikom, jak i samej twórczyni.

To, co łączy wszystkie opowiadania z „Ropuszek”, to sztandarowa postać książek Jadowskiej czyli Dora Wilk. Czy tylko ja mam wrażenie, że ta ruda wiedźma, która była policjantką w Toruniu, a obecnie jest detektywką w magicznym Thronie po sąsiedzku, to alter ego autorki? Czy zmyliła mnie ognista fryzura? Dora Wilk jest wspólnym mianownikiem historyjek, które opisują ją w interakcji z całą rzeszą fantastycznych stworów – wiedźm, wampirów, wilków, czarodziejów i wielu innych, których nazw nie jestem w stanie powtórzyć. Czasem walczą po jednej stronie, czasem po przeciwnych – bez wątpienia jest niezwykle dynamicznie i zaskakująco, co dostarcza sporą dawkę rozrywki i jest świetnym przerywnikiem pomiędzy bardziej poważnymi, wymagającymi lub przytłaczającymi lekturami.

Ciekawe, czy szybciej będę mieć okazję, by sięgnąć po kolejny zbiór opowiadań, czy po kolejną część trylogii usteckiej o Gracjach. Tak czy siak, przeczytam z wielką przyjemnością.


czwartek, 20 czerwca 2024

„Nikt Ci nie uwierzy” – Magda Knedler

Wydawnictwo: MANDO
Data wydania: 2021-02-10
Liczba stron: 384
ISBN: 9788327718549

Z podróży lubię przywozić książki związane z odwiedzanymi miejscami. Dlatego będąc na tegorocznej majówce we Wleniu, zakupiłam powieść „Nikt Ci nie uwierzy” autorstwa Magdy Knedler, opowiadającą o wydarzeniach sprzed ponad 100 lat, które działy się w pałacu, w którym nocowałam. A ponieważ tragedia zdarzyła się 14 lutego 1921 roku określa się ją mianem „krwawych walentynek”. Przyznam, że gdybym znała tę historię przed moją wizytą, pobyt w pałacu mógłby nie być tak relaksujący i błogi. Żałuję tylko, że nie odwiedziłam pokoju, w którym odbył się finał całej opowieści. Mieszkałam na pierwszym piętrze.

Książka „Nikt Ci nie uwierzy” napisana jest w specyficznej formie – nigdy niewysłanej korespondencji między dwiema kuzynkami. Starszą o kilka lat Dörte, która jest właścicielką pałacu w Lähn oraz jej uboższą i młodszą krewną – Ursel. Obie dziewczynki darzą się wzajemnie bardzo dużą sympatią, do tego stopnia, że chcą powierzyć sobie wstydliwe sekrety. To właśnie z opowieści kuzynek czytelnik dowiaduje się jakie tło i genezę miał tragiczny finał krwawych walentynek. Wprawdzie oba monologi to tylko możliwa interpretacja faktów historycznych, jednak są to bardzo prawdopodobne zdarzenia. Czytelnik ma wrażenie, że dokładnie TO odczuwały obie ofiary „zmory”. Knedler pisze tak sugestywnie, że niestety lekturze nie towarzyszą żadne pozytywne odczucia – a jest dokładnie odwrotnie – napięcie, przytłoczenie, złość, żal – naprzemiennie od pierwszej do ostatniej strony.

Chociaż tragedia kuzynek miała miejsce w zupełnie innej epoce, to jest to problem bardzo współczesny i równie dobrze mógłby zdarzyć się w dzisiejszych czasach. Mam tylko nadzieję, że społeczeństwo stanęłoby na wysokości zadania i jakoś zareagowało – tak, by ofiary ostatecznie otrzymały pomoc, a kat poniósł konsekwencje swojego postępowania. Sytuacja kobiet w międzywojniu była nieporównywalnie cięższa niż dziś. Uzależnione od mężczyzn, bez praw do decydowania o sobie. W takiej patowej sytuacji była Dorothea, Ursula, ale i inne bliskie im kobiety. Niestety, nie były w stanie wygrać z silniejszym, bardziej perfidnym, okrutnym i podstępnym mężczyzną.

Historia, którą warto poznać, szczególnie jeśli planuje się pobyt na Dolnym Śląsku w okolicy Wlenia. Chociaż nie jest to łatwa lektura, to warto włożyć trochę wysiłku, by poznać najmroczniejszą zbrodnię początku XX wieku. Tym bardziej, że jest to niesamowicie nieprawdopodobna historia, która zaskakuje niejeden raz. I chociaż autorka jednoznacznie stwierdza, kto jest sprawcą morderstw, to dziennikarze śledczy mają trochę inne zdanie. Pojawiają się pewne nieścisłości, wątpliwości. Być może rzeczywiście „zmora” miał wspólniczkę. Jednak tego już się nie dowiemy na 100%. Zaciekawionym – jeśli po lekturze pojawią się również pewne zawahania – polecam zgłębienie tematu.

sobota, 15 czerwca 2024

„Pani wiatru” – Lisa Aisato, Maja Lunde

 

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Cykl: Kwartet sezonowy (Lunde) (tom 3)
Tytuł oryginału: Vindmakeren
Data wydania: 2024-04-24
Liczba stron: 192
ISBN: 9788308083895

Po dłuższej przerwie, kolejne pozycje autorstwa Mai Lunde trafiają w moje ręce, co cieszy mnie niezmiernie. Tym razem projekt Lunde-Aisato, czyli przepięknie ilustrowana opowieść nie tylko dla dzieci. Książka „Pani wiatru” to trzecia część cyklu kwartet sezonowy. Swoją drogą, ciekawi mnie to umiłowanie Lunde do liczby 4. Przeważnie serie składają się albo z 3 części albo z dużo większej „nieskończonej” ich liczby. Może autorka kiedyś zdradzi coś na temat tych tetralogii.

„Pani wiatru” to historia o dzieciach, które po wojnie i związanych z nią traumatycznych przeżyciach wyjeżdżają na całe lato na wieś, by tam w spokojnej atmosferze poprawić swój stan psychiczny i fizyczny. Tuż po tym jak spora grupka miastowych przybyła do Pogodowa, kolejne zadowolone dzieciaki udają się do sympatycznych gospodarzy. Każdy z mieszkańców miasteczka na wyspie gości u siebie kogoś. Tylko po Tobiasa nikt nie przyszedł. Może Lothe zapomniała albo pracuje? Peter – organizator całego przedsięwzięcia, postanowił więc zaprowadzić chłopca do jego nowego miejsca pobytu. I tak udali się do domku na klifie, do dość specyficznej i zrzędliwej rybaczki. Nic nie zapowiadało, że będzie to udany pobyt.

Maja Lunde zawsze pisze książki, które na długo pozostają w pamięci i skłaniają czytelników do refleksji. Odnoszę wrażenie, że trzecia część, poprzez skojarzenia z aktualnymi zdarzeniami, ma mocniejszy przekaz niż poprzedzające ją tomy. Tamte jawiły się niczym bajkowy fantastyczny świat. Tym razem autorka bardziej skupiła się na realnych sytuacjach, które można tak zaaranżować, by wprowadzić trochę magii do zwykłej, szarej egzystencji w trudnych czasach. Czasem, obiektywnie niewiele potrzeba, żeby okazać komuś wsparcie i pomoc. Nie są konieczne wcale wielkie nakłady finansowe, lecz chęci, zaangażowanie i dobre serce.

Książka, która uczy empatii i otwartości na drugiego człowieka. Autorka podkreśla wagę traumatycznych przeżyć na psychikę dziecka i jak ważne jest, by przepracować te zdarzenia, by nie miały negatywnego wpływu na przyszłość i dorosłość. Istotne jest wtedy wsparcie najbliższych, czasem sama obecność, czasem złapanie za rękę czy dobre słowo. W takich okolicznościach można odzyskać radość z życia w każdym wieku, nawet wtedy gdy w ogóle nie brało się pod uwagę, że jeszcze może być inaczej, normalniej i tak zwyczajnie dobrze.

W końcowej fazie opowieści Maja Lunde wprowadza wątek homoseksualny. Osobiście uważam, że takie określenie orientacji głównego bohatera nie miało żadnego znaczenia dla ogólnego wydźwięku historii. Zastanawia mnie jaki był cel, gdyż jest to w moich oczach zabieg jakby na siłę. Poza tym, jest to jednak książka kierowana głównie do młodszych czytelników. Uczenie tolerancji jest istotne – to oczywiste – jednak już motyw osoby na wózku inwalidzkim otwiera na inność. Może autorka odniesie się do tego w jakimś wywiadzie.

„Pani wiatru” to wyjątkowa książka, idealnie nadająca się na prezent – dla nas samych lub kogoś bliskiego – bez względu na wiek i płeć obdarowanego. Prześliczne i charakterystyczne ilustracje List Aisato stawiają kropkę nad i. Uwielbiam tę serię i bardzo ciekawi mnie temat ostatniego tomu, a także…, czy autorki stworzą wspólnie kolejną serię opowieści.

niedziela, 9 czerwca 2024

„Ostatnia tajemnica” – Anna Ziobro

Wydawnictwo: Dragon
Data wydania: 2024-02-28
Liczba stron: 320
ISBN: 9788382743883

Regularnie biorę udział w akcjach recenzenckich wydawnictwa „Dragon”. Jest to dla mnie okazja do poznania książek i pisarzy, po których raczej bym nie sięgnęła, szczególnie zważając na zapasy książkowe, które się piętrzą na moim regale. Tym razem ponownie trafiła w moje ręce prawdziwa niespodzianka. Książka autorstwa Anny Ziobro pt.: „Ostatnia tajemnica”. I chociaż dość pospolita okładka nie zachęca, to już po kilku stronach okazało się, że mam w ręku naprawdę dobrą książkę i niesamowicie ciekawi mnie finał całej historii.

Główną bohaterką powieści jest starsza pani – Sabina, która ze względu na swój stan zdrowia oraz sytuację rodzinną postanowiła przenieść się do hospicjum, gdzie będzie mieć zapewnioną stałą pomoc. Zrobiła to w raczej nietypowy sposób, gdyż zamówiła taksówkę i zanim dotarła na miejsce, poprosiła o przejażdżkę po mieście, by jeszcze raz odwiedzić ważne dla niej zakątki. To, ale i sposób zachowania pasażerki, mocno zwróciły uwagę taksówkarza. Sabina zapadła mu w pamięć. Jak wielkie było zdziwienie, gdy po kilku dniach okazało się, że również jego żona, pełniąca we wspomnianym hospicjum wolontariat, również poczuła większą niż zazwyczaj sympatię do nietypowej podopiecznej. W ten sposób rodzina Artura i Elizy stała się dla Sabiny kimś bardzo bliskim, kimś do kogo kobieta tęskniła całe życie, a że tego nie pozostało jej już zbyt wiele, poprosiła ich o ostatnią przysługę, która wiązała się z jej ostatnią tajemnicą.

Fabuła książki opowiada naprzemiennie wydarzenia, które dzieją się na dwóch płaszczyznach czasowych – podczas młodości Sabiny oraz współcześnie, gdy jej życie ze względu na zły stan zdrowia dobiega już końca. Dość długo, bo ponad 30 lat, pewna sprawa nie dawała jej spokoju. To zdarzenie miało ogromny wpływ na stan obecny jej samotnej egzystencji. Ale czasu nie da się cofnąć. Można jednak, jeśli się zdąży, spróbować dojść do prawdy, by odejść w spokoju. W tym celu Sabina musi skontaktować się ze swoją wnuczką, której nigdy nie spotkała i nakłonić ją do spotkania. Zegar tyka.

Nieczęsto sięgam po typowe powieści obyczajowe. Zazwyczaj jest to powieść historyczna albo kryminał czy sensacja. Tym większe okazało się moje zaskoczenie, że taka fabuła również potrafi trzymać w napięciu i intrygować do tego stopnia, że nie chce się odłożyć książki na później. Gdy dodamy do tego bardzo dobry styl autorki, mamy w ręku naprawdę dobry kawałek literatury, z którym przyjemnie można spędzić czas. Z pewnością, z wielką chęcią przeczytam kolejną książkę Anny Ziobro (abstrahując od tego jaką będzie mieć okładkę).

„Ostatnia tajemnica” to opowieść o plątaninie relacji rodzinnych na przestrzeni lat. Także o tym jak bardzo ważna jest rodzina i najbliżsi – nie tylko w trudnych momentach. To powieść, która porusza też bardzo ważny temat, a mianowicie przemijanie oraz kres życia i pozwala się z tym trudnym zagadnieniem chociaż trochę oswoić. To książka o przyjaźni, na którą nigdy nie jest za późno jeśli trafi się na bratnią duszę lub po prostu na dobrego człowieka. Bardzo refleksyjna, ale mimo wszystko optymistyczna opowieść. Polecam tym, którzy jeszcze nie zapoznali się z twórczością Anny Ziobro.

piątek, 7 czerwca 2024

„Tajemnica domu Uklejów” – Aneta Jadowska

Wydawnictwo: Sine Qua Non
Cykl: Gracje z Ustki (tom 1)
Data wydania: 2024-03-27
Liczba stron: 400
ISBN: 9788383305431

Niezmiernie się cieszę, że Aneta Jadowska uległa czarowi Ustki jak ja i po kilku fantastycznych powieściach, wróciła do nadmorskich komedii kryminalnych. Cieszy również fakt, że od razu zapowiedziana została cała trylogia, co pozwoli mi przeżyć mini usteckie wakacje jeszcze dwa razy, bez fizycznej obecności w najcudowniejszym polskim kurorcie. Obym nie musiała czekać na te wakacje kolejny rok…

Seria „Gracje z Ustki” sugeruje, że przeczytamy o pełnym wdzięku kobiecym trio, które będzie zmuszone lawirować między niespodziankami szykowanymi przez los. Znając autorkę – nie zawsze tymi przyjemnymi. I tak rzeczywiście będzie. Gracje to Nina, Agata i Zuza – trzy pisarki, które poznały się na forum internetowym i na żywo pierwszy raz spotkały się właśnie w Ustce, kiedy to najmłodsza z nich – Nina – przyjechała nad Bałtyk, by zamieszkać w odziedziczonym po swojej zmarłej pracodawczyni domu, znajdującym się pośrodku nadmorskiego lasu. Sceneria z dreszczykiem! Gdy do tego dodamy burzę i brak prądu oraz skradającego się na piętro włamywacza? Nic dziwnego, że przyjaciółki postanowiły wesprzeć jedną z nich i pomóc rozwiązać zagadkę tajemniczego spadku…

„Tajemnica domu Uklejów” pozostaje w konwencji, którą Aneta Jadowska oczarowała czytelniczki przy serii o Garstce. I Garstki również ponownie spotkamy w Ustce, jednak zdecydowanie na dalszym planie. Może kolejna seria przyniesie jakąś bardziej zaangażowaną współpracę między Garstkami a Gracjami, póki co nadają one tylko lokalnego kolorytu i przywołują wspomnienia. Wracając jednak do książki – to kryminał z licznymi elementami humorystycznymi, w którym grozę równoważy spora dawka śmiechu. Póki co, żadna autorka z taką gracją nie balansuje między tymi pozornymi skrajnościami, które w rzeczywistości nieźle się uzupełniają.

Jedyne czego mi brakuje w tej powieści – szczególnie biorąc pod uwagę pierwszy tom Garstek – to większej ilości elementów krajobrazowo-turystycznych, które opisują piękno Ustki. Odnoszę wrażenie, że autorka doszła do wniosku, iż wszyscy czytelnicy poznali to miasteczko przy poprzedniej serii i nie trzeba tego robić. Tymczasem fabuła toczy się w zupełnie innej okolicy i fajnie byłoby móc sobie ją lepiej unaocznić podczas lektury.

Poza tym mamy wielu nowych bohaterów, którzy budzą bardzo skrajne emocje. Od irytacji, złości przez politowanie i sympatię, aż do mocniejszego bicia serca. I w tym momencie się zatrzymam. Gdyż główna bohaterka będzie zmuszona rozwiązywać nie tylko zagadki kryminalne. W jej życiu zacznie kiełkować uczucie, które pojawiło się już przy pierwszym spotkaniu z przystojnym strażakiem pewnego feralnego, burzowego dnia. Zatem dochodzi coś nowego, a jest to element romantyczny.

Jeśli lubicie trzymające w napięciu kryminały, jeśli lubicie czarny (chociaż nie tylko) humor i jeśli uwielbiacie nadbałtycki klimat, to jest to książka dla was! Z każdą przeczytaną stroną miałam coraz większą ochotę, by wrócić do Ustki. Ba – ja czytając historię o Gracjach miałam wrażenie, że jestem tam właśnie z nimi. Oby tom 2 ukazał się jeszcze w tym roku. Ostrzegam: książka do przeczytania w jeden dzień. Ciekawość to pierwszy stopień do dobrej zabawy.

Posłowie z przekazem mnie zaskoczyło, zamroziło ale i zmusiło do refleksji.

wtorek, 4 czerwca 2024

„Obiecaj, że wrócisz” – Barbara Wysoczańska

Wydawnictwo: Filia
Data wydania: 2024-06-05
Liczba stron: 496
ISBN: 9788383574226

Po najnowszą książkę Barbary Wysoczańskiej sięgnęłam z większą ochotą niż zazwyczaj, na co bez wątpienia wpłynęło spotkanie autorskie, podczas którego udało mi się nabyć powieść przedpremierowo (i to z dedykacją) oraz posłuchać wielu ciekawych informacji na temat fabuły oraz tworzenia książki. Sama pisarka okazała się – tak jak przypuszczałam – osobą niezwykle życzliwą, pogodną i skromną, co tylko utwierdziło mnie w sympatii do niej. Powieść „Obiecaj, że wrócisz” pozostaje w typowej dla autorki konwencji – jest to opowieść o bardzo silnej, nieprzeciętnej kobiecie i posiada mocno rozbudowane, oparte na faktach tło historyczne.

Karolina Kornacka to i córka, i żona polskich oficerów. Ponieważ wychowywała się bez matki, przywykła do tego typowo męskiego twardego świata, który rządził się swoimi prawami i określoną hierarchią. Nigdy jednak nie ukrywała, że to nie jest jej świat. Kiedy jednak niespodziewanie spadło na nią uczucie, którym obdarzył ją niezwykle pewny siebie oraz uroku Staszek – mimo, że też wojskowy – poddała mu się bez reszty. I chociaż jej szczęście trwało bardzo krótko, gdyż rozdzieliła ich wojna, to był to dla niej najpiękniejszy czas, a jego wspomnienie na zawsze pozostało w jej sercu.

Po tym jak w Brześciu, gdzie był dom rodzinny Karoliny i Staszka, coraz mniej wygodni zaczęli być polscy obywatele, dzięki „uprzejmości” pewnego SS-manna, kobieta ze swoim synkiem mogła wrócić do Warszawy, gdzie zamieszkała z teściami. Pozorny spokój nie trwał jednak zbyt długo, gdyż wkrótce rodzina otrzymała nakaz zajęcia ich domu przez wysokiej rangi niemieckiego oficera. Jak wielkie okazało się jej zdziwienie, gdy zobaczyła, że to ten sam mężczyzna, przez którego znów była w stolicy. Co więcej, „łaskawie” pozwolił im zostać w domu, gdyż będzie potrzebował służby, która się wszystkim zajmie i pomoże ciężarnej żonie. Co kryło się za tą nietypową życzliwością w stosunku do Karoliny i jak zdoła przetrwać w tych wyjątkowo niezręcznych warunkach?

Tematyka drugiej wojny światowej jest równie obszerna, co popularna we współczesnej literaturze. Jednak Barbara Wysoczańska tym razem bardzo oryginalnie skupiła się na wyjątkowo trudnym, bolesnym i bardzo długo cenzurowanym jej fragmencie – mianowicie na zbrodni katyńskiej. Temat tym bardziej kontrowersyjny i tragiczny, gdyż niejako podbijany w ostatnim czasie przez katastrofę smoleńską z 2010 r. Poza filmem „Katyń” w reżyserii A. Wajdy nie znam osobiście innego współczesnego utworu, który traktowałby głównie o tych wydarzeniach. Autorka (poza konkretnymi faktami, które przytacza) skupiła się głównie na tragedii rodzin – najpierw zaginionych, a jak się później okazało bestialsko zamordowanych żołnierzy. Robi to jednak z wyjątkowym wyczuciem i realizmem, chociaż niepozbawionym dużej dozy emocji.

Kreacja głównych bohaterek Barbary Wysoczańskiej zawsze zapada w pamięć i budzi wiele emocji. To portrety tak różne, jak różna jest fabuła powieści autorki. Karolina to piękna, mądra i niezwykle silna kobieta, która dla dobra rodziny gotowa jest do największych poświęceń. Brzmi to być może jak frazes, jednak oddaje sensu stricte motywację dziewczyny, która dała radę pod jednym dachem koegzystować z wrogiem przez wiele lat. I jak się okazało, podczas wspomnianego spotkania autorskiego, nie było to wcale rzadkie zjawisko w tamtym czasie, co udowadniają liczne opublikowane wspomnienia osób, które przeżyły wojnę, a z którymi autorka zapoznała się podczas reaserch’u do książki.

„Obiecaj, że wrócisz” to, owszem, powieść zdominowana przez tragizm drugiej wojny światowej, ale jest to przede wszystkim opowieść o młodej kobiecie szaleńczo kochającej swojego męża i synka. Logicznym następstwem jest zatem, że autorka, dla równowagi, odnosi się również do tego uczucia i nie unika tematu fascynacji, pożądania oraz miłości, mimo iż trafiła ona na bardzo trudny czas. Ludzie zmuszeni byli żyć w tych trudnych czasach, jednak to życie nie mogło się składać tylko z cieni. Dlatego Karolina oraz inni bohaterowie potrzebowali chociaż trochę blasku.

Jedna z bardziej wciągających powieści Barbary Wysoczańskiej, wartka akcja powodowała wypieki na twarzy i uniemożliwiała odłożenie książki na później. Zaskakująca, pełna zwrotów akcji fabuła dostarcza czytelnikowi regularnych zdumień! Historia opisana bardzo przejmująco i emocjonująco, powoduje, że czytelnik wraz z bohaterami przeżywa dramaty i odczuwa je niemal na własnej skórze. I mimo, iż czasem odnosiłam wrażenie, że poprzednie powieści autorki są raczej skierowane do czytelniczek, tym razem polecam każdemu, kto chętnie sięga po fabularyzowane powieści historyczne.

 




piątek, 31 maja 2024

„Zbój” – Joanna Jagiełło, Marcin Minor

Wydawnictwo: Agora
Data wydania: 2023-10-11
Liczba stron: 176
ISBN: 9788326840654

Z moich wyjazdów często przywożę książki, związane z miejscem które odwiedzam. Tak też było tym razem. A ponieważ lama to taka prawie alpaka, na punkcie której szałowi uległam i ja, wybór „Zbója” był oczywisty! I nie ma dla mnie znaczenia kategoryzowanie jako literatura dla dzieci. Joanna Jagiełło napisała opartą na faktach, sympatyczną opowieść o milusińskich zwierzakach, którą czytało się bardzo przyjemnie.

Tytułowy Zbój i jego koleżanka Regina to dwie lamy, które kupuje właściciel Western City z okolic Karpacza. Lubią się bardziej niż bardzo, mimo, że różnią się znacząco. Zbója ciągnie wielki świat – marzy o podróżach i by zobaczyć Andy. Regina cieszy się swoim bezpiecznym miejscem i chciałaby założyć rodzinę. Pewnego razu okoliczności są sprzyjające i parka decyduje się sprawdzić, co jest po drugiej stronie płotu. Jak dla odważnych futrzaków zakończy się ta podróż?

Gdy usłyszałam, że książka przedstawia wydarzenia, które zdarzyły się naprawdę, wiedziałam że muszę ją przeczytać. Wprawdzie w posłowiu autorka wyjaśnia, jak rzeczywiście skończyła się historia dwójki uciekinierów i niestety nie miała ona takiego happy endu jak w książce, jednak literatura kieruje się swoimi prawami i można tu pewne fakty pominąć, a inne zmienić. Mimo to, samowolna podróż lam robi wrażenie tak samo jak fabuła. Zbój zwiedza Karkonosze – poznaje charakterystyczne miejsca oraz zwierzęta, które je zamieszkują. Każde spotkanie to nowa lekcja dla niego, ale i dla czytelników. Bajki zawsze mają charakter dydaktyczny i edukacyjny – podobnie jest i w tym przypadku. Prosty i jasny przekaz trafi bez problemu do młodszych czytelników, a i dorosłym, zabieganym w świecie swoich wielkich problemów, może przypomnieć co jest istotne.

Książka uzupełniona jest zabawnymi i czarującym ilustracjami Marcina Minora, które idealnie uzupełniają fabułę. Lubię to połączenie treści i ilustracji, które od dawna stosuje Maja Lunde i Lisa Aisato. Nie mogę się pozbyć wrażenia, że autorzy „Zbója” inspirowali się koleżankami z Norwegii. Polecam miłośnikom Karkonoszy i lam oraz alpak – tym małym i dużym!

niedziela, 26 maja 2024

„Schronisko, które spowijał mrok” – Sławomir Gortych

Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Cykl: Karkonoska seria kryminalna (tom 3)
Seria: Ślady zbrodni
Data wydania: 2024-04-24
Liczba stron: 400
ISBN: 9788327166098

Na fali mojej fascynacji Karkonoszami, tuż przed wyjazdem do Szklarskiej Poręby, sięgnęłam po trzeci tom serii Sławomira Gortycha pt.: „Schronisko, które spowijał mrok”. Wprawdzie tym razem nie mijałam opisywanych w książce miejsc, jednak mimo wszystko fajnie było wczuć się trochę w okolice, które zwiedzę, zanim tam dotrę. W trzecim tomie akcja opowieści rozgrywa się głównie w schronisku Strzecha Akademicka, które można odwiedzić wyruszając z Karpacza na Śnieżkę. Przyznam, że teraz (dopiero) po lekturze, chętnie odwiedziłabym je będąc na szlaku.

W 1947 roku Strzecha Akademicka dała schronienie parze młodych zakochanych. Była azylem po pewnym – delikatnie mówiąc – niefortunnym i kłopotliwym zdarzeniu. Chociaż – jak się wkrótce okazało – zapoczątkowało to reakcję łańcuchową niczym lawina – tragicznych dla naszych bohaterów zdarzeń. W roku 2007 młody i obiecujący pisarz wyruszy do tego samego schroniska, by spróbować rozwiązać zagadki przeszłości i skupiając się na cudzych tragediach, chociaż trochę zapomnieć o swoich. Czy mu się uda? Czy może nad/pod strzechą wisi jakaś klątwa – przekleństwo Ducha Gór? Czy tym razem wizyta w górskim schronisku będzie miała dla gościa szczęśliwe zakończenie?

Sławomir Gortych to pasjonat gór i potrafi tę swoją fascynację zamienić w słowa na kartach swoich książek, a następnie zarazić nią swoich czytelników. Jego powieści urzekają i wciągają. Przede wszystkim opisuje wszystkie miejsca niezwykle plastycznie i wręcz namacalnie – tak, że ma się ochotę spakować plecak i ruszyć w góry. Do tego pełne są merytorycznych (i praktycznych) faktów, o których warto pamiętać wybierając się w Karkonosze. Współczesną, aktualną wiedzę uzupełnia bardzo ciekawym tłem historycznym, związanym z opisywanymi miejscami. Więcej na ten temat autor zawsze pisze w posłowiu, dając wskazówki gdzie można szukać informacji na temat poruszanych wątków, gdyby zaintrygowany czytelnik chciał pogłębić swoją wiedzę.

Historie z przeszłości mogłyby spokojnie tworzyć samodzielne powieści ze względu na swoją wielowarstwowość i bogactwo faktów historycznych oraz ciekawe portrety psychologiczne bohaterów. Jednak autor chyba dobrze się czuje – i już się wyspecjalizował – w narracji, w której przeszłość przeplata się z teraźniejszością i jedne wątki uzupełniają drugie. Mimo że jest to dość popularny zabieg wśród współczesnych pisarzy, to w tym wypadku czuć nieokreślony powiew świeżości i fabuła jest taka unikatowa. Czyżby znów kwestia Liczyrzepy?  

Powieść dla miłośników Karkonoszy i górskich wędrówek. Powieść dla fanów trzymających w napięciu kryminałów i sensacji. Powieść dla pasjonatów historii (głównie drugiej wojny światowej ale i późniejszych okresów). Mnie osobiście niezmiernie cieszy fakt, że Sławomir Gortych zmienił koncepcję i nie napisał trylogii (!) – opis okładkowy kończy zapowiedź czwartej części cyklu. Śmiem twierdzić, że nie będzie ona ostatnią, gdyż materiał na kolejne tomy jest tak obszerny jak Karkonosze, a może i całe Sudety!

niedziela, 28 kwietnia 2024

„Czerwony pamiętnik” – Ewelina Klimko

Wydawnictwo: Dragon
Data wydania: 2024-02-28
Liczba stron: 320
ISBN: 9788381727549

„Czerwony pamiętnik” to debiutancka powieść autorstwa Eweliny Klimko, którą miałam przyjemność przeczytać w ramach akcji recenzenckiej wydawnictwa „Dragon”. I chociaż początek lektury budził mieszane uczucia, to w pewnym momencie (niestety dość późnym) akcja tak mocno przyspieszyła, że pochłonęła mnie bez reszty. Patrząc na całość mogę stwierdzić, że autorka ma potencjał. Jak w każdej dziedzinie, tak i tu potrzeba jednak jeszcze trochę praktyki, więc nie pozostaje nic innego jak pisać, pisać i pisać.

Emilia otrzymała „czerwony pamiętnik” w testamencie od swojej babci. Dzięki tym zapiskom miała poznać prawdę i swoją ukochaną babcię, która ją wychowała i zadbała o nią najlepiej jak było można – rozwijając w niej m.in. zamiłowanie do sztuki i antyków, wokół których będzie się kręcić jej przyszłe życie zawodowe. Z wypiekami na twarzy i coraz większym zdziwieniem czytała więc opowieść o młodej Michalinie, która zaangażowała się w dość nietypowy sposób w walkę z wrogiem w czasie drugiej wojny światowej. Kolejne rozdziały opowieści budziły w młodej kobiecie coraz większe zdziwienie i zaciekawienie. Ani się obejrzała, a historia jej babci zaczęła przenikać sprawy teraźniejsze, które absorbowały młodą właścicielkę galerii sztuki. A to, że kobieta wplątała się przy okazji w sam środek afery kryminalnej dopełniło całości zaskoczeń, które spadły na dziewczynę w ostatnim czasie.

Fabuła powieści toczy się na dwóch płaszczyznach czasowych. Czytelnik naprzemiennie poznaje przeszłość babci Michaliny oraz teraźniejszość jej wnuczki Emilii. Od samego początku bardziej zajmująca była opowieść sięgająca czasów wojennych. Postać babci jest też nieporównywalnie bardziej intrygująca i budzi więcej emocji. Niestety, czytając o życiu prywatnym i zawodowym Emilii, odnosiłam wrażenie, że zabrakło tu jakiejś koncepcji, by wzbudzić ciekawość. To, że obie historie zaczną się w końcu przeplatać i przenikać, było dość oczywiste, jednak moment ten był dość mocno odsunięty w czasie. Jednak punkt kulminacyjny mocno przyćmił to nieprzyjemne uczucie, zacierając niefortunny początek i powieść zaczęła mnie pochłaniać, a ja ją. Zastanawia mnie ta zmiana stylu autorki i ciekawa jestem, co wpłynęło na narrację. Gdyby opowieść toczyła się tak wartko od początku, byłaby niemal idealna. Jak już wspomniałam „ćwiczenie czyni mistrza”.
 
Bardzo obiecujący debiut, który sprawił, że mam ochotę sięgnąć po kolejną powieść Eweliny Klimko. Historia drugiej wojny światowej jest bardzo wdzięcznym, chociaż popularnym motywem przewodnim w literaturze ostatnich lat, jednak autorka wykorzystała go w bardzo oryginalny sposób, przez co sprawiła, że opowieść o Michalinie zapadła mocno w pamięć, a całość zyskała na wartości. Zresztą, kilka pomysłów na wątki opowieści robią ogromne wrażenie. Dość lekki styl autorki sprzyjał szybkiemu czytaniu i sprawił, że przy lekturze czas spędziłam bardzo przyjemnie. Pomysł na zakończenie książki trafił w mój gust idealnie. Polecam i czekam na kolejną powieść! Ciekawe, czym autorka zaskoczy i czy skupi się na dawnych czy obecnych czasach.



czwartek, 25 kwietnia 2024

„Zapomniane niedziele” – Valérie Perrin

Wydawnictwo: Albatros
Tytuł oryginału: Les oubliés du dimanche
Data wydania: 2024-02-15
Data 1. wydania: 2015-05-04
Liczba stron: 384
ISBN: 9788383610689

„Zapomniane niedziele” to debiut autorski Valerie Perrin, jednak w Polsce wydano tę książkę jako trzecią. Z debiutami bywa różnie. Czasem, na tle późniejszych i bardziej odważnych utworów, można zauważyć dość zachowawczy albo ostrożny styl autora. Tu jednak tak nie było, chociaż „Zapomniane niedziele” nie oczarowały mnie od pierwszej strony jak np. „Życie Violette”. Zachwyt przyszedł, gdy zaciekawienie zaczęło narastać. Jednak trzeba było dać szansę tej fabule i pozwolić się jej rozwinąć – w swoim czasie.

Fabuła powieści toczy się na trzech płaszczyznach czasowych, które naprzemiennie się przenikają i uzupełniają. Narratorką i postacią, która spaja poszczególne wątki jest młoda dziewczyna o imieniu Justine, która pracuje w domu seniora. Praca to jej powołanie, a nie etap przejściowy, jak to często bywa w przypadku tak młodych pracowników. Przebywanie z osobami starszymi sprawia jej przyjemność – Justine czuje, że znalazła swoje miejsce. Do swoich podopiecznych odnosi się z wielkim szacunkiem i serdecznością. Z niektórymi zaprzyjaźnia się i stają się jej bardzo bliscy – jak w przypadku Helene, której opowieść spisuje dla wnuka starszej pani w niebieskim zeszycie. Historia życia i miłości Helene robi ogromne wrażenie – zarówno na Justine i Romanie, który jest jej głównym odbiorcą, jak i na czytelniku. Dodatkowym wątkiem jest wczesne dzieciństwo Justine, które wiąże się głównie z bardzo tragicznym wypadkiem, w którym zginęli jej rodzice. Wtedy też opiekę nad dziewczyną i jej kuzynem przejęli dziadkowie, u których mieszka do dziś. Jakie tajemnice odkryje przed Justine czas i historie z przeszłości i dokąd ją one zaprowadzą?

Niby Valerie Perrin opisuje zwykłe życie zwykłych ludzi, jednak w jej opowieściach jest tyle metafizyki i jakiejś nieokreślonej magii oraz czarującego uroku, które sprawiają, że historie opowiedziane przez autorkę są niepowtarzalne i absolutnie wyjątkowe, przez co zapadają w pamięć i serce. Również bohaterowie jawią się jak postacie nie z tego świata. Może i rzeczywiście takie są… w końcu to świat literacki – świat z kart książki…

„Niezapomniane niedziele” to opowieść o zderzeniu dwóch „światów” – młodości ze starością. Autorka pokazuje, że takie spotkanie może przynieść korzyść obu stronom. Unika też stereotypowego, pesymistycznego ujęcia kwestii schyłku życia. Helene zachowała pogodę do samego końca – miała pewien cel, który w końcu zrealizowała. Poza tym miała przy sobie bardzo ciepłą i dobrą osobę, dla której jej los był ważny. Dbającą o jej komfort psychiczny i fizyczny. Wierzę, że w tego typu instytucjach pracuje więcej opiekunek pokroju Justine.

Książka opowiada oczywiście – jak wiele innych albo praktycznie każda – o miłości. Autorka przedstawiła tu cała gamę rodzajów tego uczucia. Uczucie tak silne, jak wielkie są trudności, które muszą pokonać kochankowie. Miłość kluczy między każdym z wątków. Czasem staje się przekleństwem i prowadzi do tragedii. Zawsze jest to bardzo intensywne i mocne uczucie.

„Niezapomniane niedziele” to powieść o tajemnicach rodzinnych, które wiszą nad teraźniejszością, przysłaniając ją cieniem. Tylko domknięcie niedopowiedzianych wątków pozwoli ruszyć naprzód i żyć z lekkością i wiarą – w przyszłość, w siebie, w miłość czy też drugiego człowieka.

Książka do niespiesznego czytania – do delektowania się słowami. Wprawdzie nie oczarowała od pierwszego słowa – jak stało się w przypadku dwóch poprzednich utworów autorki – jednak przyciąga czytelnika i sprawia, że powoli się do niej przywiązuje. Aż w pewnym momencie nie może się od niej oderwać i nawet nie zauważy kiedy minęła ta 1/3 stron i nastał koniec książki. Zakończenie jakie uwielbiam – podbiło tylko charakter całości. Polecam miłośnikom literatury (prze)pięknej.

niedziela, 14 kwietnia 2024

„A gdy znów się spotkamy” – Kristin Harmel

Wydawnictwo: Świat Książki
Tytuł oryginału: When We Meet Again
Data wydania: 2024-02-14
Liczba stron: 400
ISBN: 9788381397711

„A gdy znów się spotkamy” to najnowsza powieść Kristin Harmel, której – już teraz mogę stwierdzić – powieści polubiłam równie mocno, co prozę Kristin Hannah. Tą książką autorka sprawiła, że chyba już przestanę ją porównywać do ciągle bardziej znanej „koleżanki” po fachu. Przed kupnem tej książki wymyśliłam sobie, że nie będę czytać opisu okładkowego. Podczas lektury miałam więc prawdziwą ucztę pełną niespodzianek. Było warto.

„A gdy się znów spotkamy” przedstawia bardzo burzliwą i pełną figli płatanych przez przewrotny (czy też złośliwy) los historię rodziny młodej kobiety Emilly. Była wychowywana przez samotną mamę. Również jej ojciec wychowywał się w niepełnej rodzinie. Wydaje się, że kolejne pokolenia powielają te same błędy, gdyż i ona popełniła przed 18 laty pewien, który rozpamiętuje każdego dnia.

Pewnego dnia Emilly otrzymuje przesyłkę od anonimowego darczyńcy. Jest to piękny obraz przedstawiający młodą kobietę, łudząco podobną zarówno do niej jak i do jej babci. Dołączony jest też liścik: „Pani dziadek nigdy nie przestał jej kochać”. Postanawia więc przeprowadzić dziennikarskie śledztwo i sprawdzić, o co w tym wszystkim chodzi. Zawsze myślała, że dziadek opuścił swoją rodzinę i zniknął na zawsze, co oczywiście nie obyło się bez echa. Zaskakujące, dokąd doprowadzi ją to dochodzenie – dosłownie i w przenośni.

Opowieść przedstawiona jest w dwóch płaszczyznach czasowych. Autorka opisuje naprzemiennie teraźniejszość i problemy Emilly, z którymi boryka się na co dzień, a na które wpływ bez wątpienia miała tajemnicza przeszłość oraz właśnie dawne czasy – czasy młodości jej babci i dziadka, które sięgają aż drugiej wojny światowej. Wprawdzie spędzili „ze sobą” zaledwie rok, ale połączyło ich niesamowicie silne i prawdziwe uczucie. Mimo, że w tego typu literaturze bardzo często tłem opowieści jest burzliwy okres drugiej wojny światowej, to tym razem autorka sięgnęła do bardzo nietypowych i mało popularnych motywów, mianowicie do niemieckich jeńców wojennych, którzy pracowali w Ameryce w obozach pracy. Przyznam się, że podobnie jak bohaterowie książki, ja również nic na ten temat wcześniej nie wiedziałam. A tego typu odnośniki do faktów historycznych są zawsze wartością dodaną do fabuły.

Mimo, że powieść ta nie jest thrillerem czy też sensacją, to akcja mocno wciąga i intryguje. W pewnym momencie czytaniu towarzyszy szybsze bicie serca i wypieki na twarzy. Liczne zwroty akcji i zaskakujące wątki potęgują tylko to uczucie. Harmel stworzyła bardzo przejmującą, wzruszającą ale i wyjątkowo ciekawą historię, w którą czytelnik angażuje się bez reszty. Jest to przede wszystkim historia o ogromnej miłości, o jakiej każdy marzy, jednak ten temat mimo wszystko nie dominuje. Jest to również historia o wybaczaniu, dawaniu drugiej szansy i o tym by nie tracić czasu, bo w najmniej oczekiwanym momencie okazuje się, że prawie go już nie mamy.

Polecam tę powieść nie tylko miłośnikom twórczości Hannah/Harmel czy też literatury kobiecej – polecam wszystkim lubiącym piękne historie. Z całkowitą pewnością mogę powiedzieć, że jest to najlepsza powieść Kristin Harmel.