Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 18 stycznia 2018
ISBN: 9788381231060
Liczba stron: 616
Mało
kto nie słyszał o książce „Pięć lat kacetu” i jej autorze. Można by
powiedzieć, że jest to postać i lektura kultowa. Z niewyjaśnionych
jednak względów odkładałam sięgnięcie po nią dość długo. Może z obawy
przed wymagającą i przytłaczającą tematyką. Ta bez wątpienia do
przyjemnych nie należy, jednak Grzesiuk w zaskakująco lekki sposób
opisuje obozową rzeczywistość i w pewien sposób ją „odczarowuje”.
Powoduje to, że lekturze nie jeden raz towarzyszył cichy śmiech.
„Pięć
lat lacetu” to wspomnienia Grzesiuka z jego pobytów w obozach
koncentracyjnych w Dachau, Mauthausen oraz Gusen, gdzie przebywał
nieprzerwanie od 4 kwietnia 1940 do 5 maja 1945 roku. Pisane są w
pierwsze osobie, w taki sposób jakby opowiadał je dobrym kumplom. Daleko
im więc stylistycznie do literatury pięknej, jednak ma to w pewnym
sensie swój urok, trzeba się tylko do tego typu narracji przyzwyczaić.
Grzesiuk stara się przedstawić konkretne fakty z obozowego życia,
ubarwiając je czasem na potrzeby swoich „słuchaczy”, jednak ocenę
pozostawia odbiorcom, w pewien sposób dystansując się do swoich przeżyć.
Jeśli
chodzi o tematykę, skupia się głównie na tym, co było najistotniejsze
dla więźniów obozów koncentracyjnych czyli na zdobywaniu pożywienia, bo
to pozwalało przeżyć. Na karach nakładanych na więźniów i unikaniu
bicia, bo te niejednokrotnie powodowały przedwczesną i niespodziewaną
śmierć. Oraz na pracy, bo ta była podstawowym obowiązkiem więźnia jednak
bardzo często powodowała zgony. Ważne było zatem, by w umiejętny sposób
jej unikać. Poza tymi trzema głównymi aspektami Grzesiuk opisuje
również osoby, z którymi miał styczność podczas swojej odsiadki –
zarówno te pozytywne jak i mniej chwalebne przypadki. A to dotyczyło
zarówno obozowych zwierzchników jak i „towarzyszy” niedoli.
Nie
ma wątpliwości, że to lektura godna polecenia, którą należy przeczytać,
gdyż posiada nieocenioną wartość historyczną, bo jest to relacja
naocznego świadka. Do tego tak kontrowersyjna, że jeden z więźniów
wytoczył Grzesiukowi proces o zniesławienie. I chociaż uważam, iż
stylistycznie dobrze byłoby opracować trochę te pamiętniki, bo
niejednokrotnie czytamy dosłownie identyczne fragmenty, co może trochę
irytować (szczególnie czytelników na co dzień obcujących z literaturą).
Jednak absolutnie nie żałuję, iż w końcu zdecydowałam się przeczytać
„Pięć lat kacetu”, gdyż to książka niepowtarzalna i na długo zapadająca w
pamięć. W końcu to opowieści charakternego cwaniaczka z warszawskiego
Czerniakowa, który nawet w tak potwornym miejscu jak obóz
koncentracyjny, zawsze kierował się osobistym kodeksem honorowym, a
wrodzony spryt pozwolił nie tylko jemu, ale i wielu innym ludziom
dotrwać do momentu oswobodzenia przez armię amerykańską. Jego obozowe
„przygody” – bo tak należy chyba określić te zdarzenia – bywały czasami
wręcz nieprawdopodobne i za każdym razem powodowały coraz większe
zdziwienie. Trzeba było mieć tupet!
Wydanie które czytałam (z
2018 roku) posiada zaznaczone pogrubionym drukiem fragmenty wcześniej
ocenzurowane przed publikacją. Niewątpliwie wzbogaca to lekturę. Tekst
na kilku stronach jest również przez środek przekreślony, bo ugoda po
wspomnianym wyżej procesie wymagała m.in. usunięcia ich z wydawanych
później książek. Zdradzę „tajemnicę”, że można to prawie bez problemów
przeczytać mimo tego przekreślenia. No to do lektury. Przede mną jeszcze
dwie części grzesiukowych opowieści czyli „Boso ale w ostrogach” oraz
„Na marginesie życia” – sięgnę po nie z wielką przyjemnością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz i zapraszam ponownie.