niedziela, 25 października 2020

„Bez wyjścia” – Charles Dickens, Walkie Collins

Wydawnictwo: Wydawnictwo MG
Tytuł oryginału: No Thoroughfare
Data wydania: 14 sierpnia 2019
ISBN: 9788377795408
Liczba stron: 160

Bardzo cenię sobie twórczość Dickensa i chętnie sięgam po jego powieści. Dramat w czterech aktach pt.: „Bez wyjścia” zaintrygował mnie z dwóch powodów. Pierwszy to taki, że jest to zdecydowanie jeden z mniej znanych jego utworów – nigdy o nim wcześniej nie słyszałam. Poza tym – nietypowo – napisany jest przez dwójkę przyjaciół. Swoją drogą, ciekawi mnie w jaki sposób powstawała ta książka i jak podzielili się oni pracą nad tworzeniem tekstu.

Historia przedstawiona przez Dickensa i Collinsa ma początek w 1835 roku, kiedy tajemnicza kobieta próbuje uzyskać od pracownicy przytułku dla dzieci informację o pewnym chłopcu. W zasadzie nie oczekuje zbyt wiele – chce tylko dowiedzieć się, jakie imię nadano oddanemu przez nią dziecku. Gdy pozyskuje tę wiedzę znika na wiele lat. Ponownie słyszymy o niej z ust młodego mężczyzny, który wskazując na portret kobiety, wspomina pośmiertnie swoją ukochaną matkę. Krótko po tym zdarzeniu okazuje się jednak, że pracownica przytułku, podając imię i nazwisko niemowlaka nieświadomie popełniła błąd…

W tym momencie rozpoczyna się cała dość zawiła historia, która z każdą chwilą wydaje się komplikować coraz bardziej. W miarę odkrywania coraz to nowych kart, napięcie potęguje się, budząc coraz większe zaciekawienie czytelników. Liczne zwroty akcji powodują, że akcja staje się coraz bardziej dynamiczna. Finał opowieści, jak przystało na mistrza pióra, zaskakuje, ale i przynosi ulgę po poprzedzających go napięciach.

„Bez wyjścia” to opowieść z jednej strony o prawdziwej przyjaźni i miłości, z drugiej o mniej chlubnych uczuciach, takich jak chciwość, zdrada i podłość. Jak przystało na powieść XIX-wieczną można się domyślić, że bohaterowie są tu albo czarni albo biali i stoją dokładnie po dwóch stronach barykady – tacy niedzisiejsi i raczej mało zaskakujący. Cóż, taki urok klasycznego utworu. Osobiście, nie bardzo mi to przeszkadzało, chociaż wyobrażam sobie, że pewnych czytelników może drażnić ta jednoznaczność. „Zadośćuczynieniem” może być w pewnym sensie oddanie charakteru epoki, w jakiej umiejscowiono całą historię. Ciekawie jest, chociaż na jeden dzień (gdyż tyle zajęło mi czytanie), przenieść się w zupełnie inne czasy. Gdy dodamy do tego literacki styl typowy dla Dickensa, czytelnik – szczególnie ceniący sobie klasykę – powinien być kontent. Zagadkowa i trzymająca w napięciu historia z zupełnie innych czasów, budząca całą gamę uczuć, z zaskakującym zakończeniem. Polecam! Coś zupełnie innego!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz i zapraszam ponownie.