Cykl: Edward Popielski (tom 6)
Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 8 września 2014
ISBN: 9788324032181
Liczba stron: 312
Od kryminału retro zaczęła się moja przygoda z kryminałem ogólnie i mimo wcześniejszych „uprzedzeń” potrafię szczerze rozkoszować się lekturą tego gatunku. Tym razem jednak nie było tak porywająco jak do tej pory. Być może upłynęło za mało czasu od poprzedniej powieści cyklu o Edwardzie Popielskim. Może, najzwyczajniej, nie zdążyłam się stęsknić za tym bohaterem i jego przygodami. Było poprawnie, ale nie pochłonęłam tej książki tak jak wcześniejszych autorstwa Marka Krajewskiego, a to już coś znaczy…
Bardzo ciekawym zabiegiem, jaki zastosował autor we „Władcy liczb”, było przedstawienie fabuły na trzech płaszczyznach czasowych – mianowicie, w 1956, 1975 oraz całkiem współcześnie czyli w 2013 roku. Dodatkowo, Edward Popielski z przeszłości prowadzi ze swoim synem nietypowy dialog. Ojciec zostawił Wacławowi Remusowi pamiętniki, w których opisał jedno ze swoich ostatnich (niestety niedokończone) śledztwo. Syn, by wypełnić ostatnią wolę ojca oraz by ten, chociaż po śmierci mógł zaznać spokoju, postanowił zrobić wszystko, by rozwiązać zagadki z przeszłości. Zagadki, które pozwolą odkryć tożsamość władcy liczb…
W 1956 roku Edward Popielski, pracujący już jako prywatny detektyw, otrzymał zlecenie od dość ekscentrycznego hrabiego. Zadanie polegało na tym, by udowodnić, że jego brat – matematyk, jest osobą szaloną i nie zasługuje na swoją część spadku. Pozornie dość proste zadanie staje się obsesją Popielskiego. Wątek matematyczny ciekawi detektywa bardziej, niż mógłby przypuszczać… Racjonalizm nie pozwala jednak Popielskiemu na wiarę w matematycznego demona, który doprowadził do samobójstwa trzy przypadkowe osoby. Zaczyna on swoje typowe i wnikliwe śledztwo. Jak już niestety wiemy, nie wystarczy mu czasu, ale czy syn udowodni, że jest w stanie pójść w ślady ojca? Ba, nawet prześcignąć go?
Powieść – jedna z dłuższych z tego cyklu – wyróżnia się licznymi wątkami, które się uzupełniają i tworzą tło do historii głównej. Motywy matematyczne i filozoficzne przedstawiono jednakowoż bardzo przystępnie. W pamięci utkwiły mi jednak dość brutalne opisy tortur – chyba zbyt mocne jak na ten rodzaj literatury i szczerze – nie przypominam sobie aż tak dosadnych akcentów u Marka Krajewskiego. Dreszcze obrzydzenia połączone ze złością pojawiały się nie raz. Cała powieść utrzymana oczywiście w typowym dla autora mrocznym klimacie retro, który bardzo sugestywnie oddały wierne opisy realiów lat 50-tych.
Wielkim atutem „Władcy liczb” jest odkrycie w końcu tajemnicy narodzin syna Popielskiego. Wiadomość o istnieniu syna wydawała się w pierwszej chwili błędem autora – jakąś nieścisłością w najlepszym wypadku. Tak – cierpliwy czytelnik, który dotrwa do końca, powinien zaspokoić swoją ciekawość w tej kwestii. Myślę, że nie zdradziłam w tym miejscu zbyt wiele. Moim celem było jedynie zachęcenie do sięgnięcia po tę szóstą część cyklu. Mimo, że akcja była nieco „rozwleczona” i trochę się ciągnęła, to sama intryga była zajmująca i oczywiście warto przeczytać tę nietypową część cyklu. Była to już ostatnia książką Marka Krajewskiego w moich „zapasach”. Z wielką radością poczynię – za jakiś czas – kolejne zakupy.
sobota, 24 października 2020
„Władca liczb” – Marek Krajewski
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz i zapraszam ponownie.