wtorek, 1 grudnia 2020

„Wyśnione szczęście” – Kristin Hannah

Wydawnictwo: Świat Książki
Tytuł oryginału: Comfort & joy
Data wydania: 2007
ISBN: 9788324703029
Liczba stron: 224

Po kilku powieściach, którymi Kristin Hannah skradła moje czytelnicze serce, stwierdziłam, że chcę przeczytać wszystko co wyszło spod pióra tej autorki. Cieszą mnie szczególnie mniej popularne, starsze książki, których nie kupi się już w tradycyjny sposób. I tak prawie rok temu udało mi się znaleźć w antykwariacie dwie mniej znane powieści Hannah. Jedną przeczytałam dość szybko, jednak drugą zostawiłam sobie na najbliższy czas przedświąteczny, gdyż wg opisu okładkowego miała to być opowieść nawiązująca do Świąt Bożego Narodzenia. Świąteczne szykowanie atmosfery zaczęłam wczoraj…

Zastanawiam się ile napisać, by potencjalnym czytelnikom „Wyśnionego szczęścia” nie popsuć przyjemności czytania, gdyż powieść szykuje niespodziankę. Przyznam, że z początku byłam dość zaskoczona, by nie powiedzieć rozczarowana i zawiedziona opowieścią o Joy, która przeżyła katastrofę lotniczą, gdyż na skutek pewnych osobistych zdarzeń postanowiła w końcu zrobić coś szalonego, a pierwszą myślą był lot w nieznane – przygoda, która długo pozostawała jedynie w sferze marzeń. Przygoda była, że ho ho i „fajerwerki” towarzyszące wybuchowi. A później rzeczywiście trafiła w nieznane i piękne miejsce, gdyż samolot osiągnął ziemię w okolicy potężnych i mistycznych lasów deszczowych. I tam, w starym pensjonacie nieopodal jeziora, postanowiła spędzić swój urlop z dala od codzienności. Pokój wynajął jej mały, smutny, opuszczony chłopiec…

Zdziwienie, które podczas czytania kolejnych stron często pojawiało się na mojej twarzy, było spore. Fabuła wydawała mi się nie tyle nierzeczywista, co infantylna i jakoś mało spójna. Chwilami zastanawiałam się, czy autorką jest rzeczywiście Kristin Hannah. Jednak z drugiej strony – pomyślałam – skoro nastawiałam się na opowieść świąteczną, to czemu nie ma być trochę jak w historii niczym z harlequina (tak myślę, bo nie czytałam żadnego…). Poza tym, która z nas – czytelniczek – nie wyobraża sobie czasem podobnych historii chociażby przed zaśnięciem. Chyba każdej z nas zdarzyło się czasem pomarzyć, więc czemu romantyczna i przesłodzona opowieść o Joy miałaby nagle razić. W końcu czasem można i tak?

Dodam tylko, że książka ma dwie części i w drugiej już ani przez chwilę nie miałam wątpliwości, że napisała ją Kristin Hannah. Mój wcześniejszy niesmak próbowałam wytłumaczyć być może kiepskim tłumaczeniem – rola tłumacza przy przekładach na polski jest przecież bardzo duża. Do teraz zresztą nie mogę pozbyć się dziwnego uczucia, że Joy usiadła na „kanapce” w holu, albo wzięła z szafy stare „ciuszki”, czy też śpiewała „do wtóru” piosenkę. No niestety, nie znajduję uzasadnienia takich określeń i raczej już nie sięgnę po przekłady Zdzisławy Lewikowej, która UWAGA: na swoim koncie ma kilka tłumaczeń… harlequinów. Z perspektywy całej książki, to były największe jej minusy.

„Wyśnione szczęście” to zdecydowanie powieść dla miłośników Kristin Hannah. Mimo, iż nie jest tak rozbudowana i głęboka jak jej późniejsze książki, to uważam, że jest to pozycja w sam raz na grudniowy wieczór, lub dwa. Nieprawdopodobna historia o pięknej miłości w bajkowej i mistycznej atmosferze. Bajka (nie  pozbawiona wzruszeń) dla dorosłych czytelniczek, które lubią czasem przenieść się w krainę marzeń. Zaskoczenie na plus i to duży!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz i zapraszam ponownie.