wtorek, 8 grudnia 2020

„Traktat o łuskaniu fasoli” – Wiesław Myśliwski

Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 31 października 2018
ISBN: 9788324055326
Liczba stron: 446

Książka, którą chciałam pewnego dnia przeczytać, gdyż zaintrygowała mnie swoim tytułem. Z tego względu znalazła się wśród trzech ostatnio pożyczonych. Optymistycznie podeszłam do czytania i… już pierwszy rozdział mnie dość mocno umęczył. Jakże tam głośno było! I w związku z tym „hałasem” czułam ciągłe napięcie, a życzyłabym sobie raczej, by obcowaniu z książką towarzyszyły dokładnie odwrotne odczucia. Takie właśnie miałam wrażenia, gdyż książka to monolog głównego bohatera bez imienia i nazwiska. I od pierwszej do ostatniej strony opowiada, wspomina, mówi, nawija, gwarzy, prawi, gawędzi, dywaguje, trajkota, bajtluje, monologuje, referuje, relacjonuje, -e, -e, (…), -e. Aaaa! Typ narracji zupełnie nie trafił w mój gust. Słowotok w czystej formie. Czułam się tak jakby bohater upolował ofiarę i nie puścił jej dopóki nie opowie jej wszystkiego o sobie. Jakby był ostatnim człowiekiem, któremu może opowiedzieć swoje życie po wielu latach milczenia. Trochę przerażające… i przytłaczające.

A o czym opowiadał bohater? Najogólniej rzecz biorąc, o swoim życiu. Dość chronologicznie, jednak niezbyt dokładnie. Wspominał raczej ważniejsze epizody ze swojego życia i kiedy zaczął w końcu przytaczać pewne dialogi, poczułam większą sympatię do tej książki, gdyż można było trochę odetchnąć. Szczególnie interesujące i wstrząsające były fragmenty dotyczące dzieciństwa w czasie wojny i tuż po niej. Jednak na tyle fragmentaryczne, że czułam niedosyt. Dobrze da się zauważyć, że piętno tego tragicznego czasu dość mocno odcisnęło swój ślad w psychice bohatera i zdeterminowało jego późniejsze losy, a może doprowadziło go do miejsca, w którym się obecnie znajduje. Tak jakby nigdy się od niej nie uwolnił. Bohater opowiada oczywiście podczas łuskania fasoli, jednak nie wydaje mi się, by ta czynność była aż tak bardzo znacząca, by dedykować jej tytuł całej książki. Może to właśnie kwestia tego przyciągnięcia czytelnika? Zasiania ciekawości? Komu opowiada? Przypadkowemu słuchaczowi, którego spotkał nad zalewem i który przy okazji łuskał z nim tę fasolę...

Ta książka to refleksja nad mozolnym życiem, w którym ogromną rolę odegrał przypadek. Życiem, w którym główny bohater właściwie stale musiał się z czymś mierzyć. Myślę, że był on nim tak samo umęczony, jak ja czytaniem. Brak w nim było równowagi, ciągle pod górkę. W najlepszym razie opowieści miały wydźwięk neutralny, ale nie zaryzykuję stwierdzenia, że jakieś epizody były radosne albo pozytywne.

Nie da się ukryć, że nie zachwyciła, nie urzekła i nie trafiła do mnie ta opowieść. I wcale nie uważam, że jest przeintelektualizowana czy zbyt filozoficzna. Raczej określiłabym te mądrości na poziomie „wiejskiego filozofa”. Zastanawia mnie jednak większość opinii na portalu – tych bardzo wysoko oceniających tę pozycję, jednak bardzo oszczędnych w treści i ograniczających się często do jednego zdania. „Cudowna powieść”, „rewelacyjna”, „dobra książka” – ale właściwie dlaczego? Może tak jakieś uzasadnienie? Ciekawe, czy autorzy potrafiliby jakoś konkretnie umotywować swoje oceny.

Reasumując: zaletą bez wątpienia jest język, jakim została napisana ta książka, gdyż czytało się ją dość szybko i płynnie. Na plus zaliczę również kilka opowieści z przeszłości, niestety niedokończonych, a szkoda. Z pewnością nietypowa narracja, również może przekonać do sięgnięcia po tę książkę. Przyszłym czytelnikom życzę dużo wytrwałości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz i zapraszam ponownie.