poniedziałek, 27 stycznia 2020

„Odette i inne historie miłosne” - Éric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak 
Tytuł oryginału: Odette Toulemonde et autres histoires
Data wydania: 9 lutego 2009
ISBN: 9788324011438
Liczba stron: 168

Po skończeniu poprzedniej lektury, wybór kolejnej był wyjątkowo łatwy. Miałam ogromną ochotę przeczytać coś francuskiego i pozytywnego. Sięgnęłam więc po zbiór ośmiu opowiadań Ericha-Emmanuela Schmitta pt.: „Odette i inne historie miłosne”. Jak autor wspomina w posłowiu, jest to literatura „zakazana”, gdyż powstała podczas pracy Schmitta nad filmem – trochę po kryjomu, w krótkich chwilach przerwy i wbrew ustaleniom umowy, która sugerowała by poświęcił się on tylko pracy „za kamerą”. Rozbawiony dodaje, że tym razem – wyjątkowo – literatura powstała dzięki filmowi, a nie odwrotnie. Swoją drogą to jeśli tylko mi się uda, z ogromną chęcią i ciekawością obejrzę film w reżyserii Schmitta pt.: „Odette Toulemonde”. Będzie to z pewnością ciekawe i pozytywne doświadczenie.

Erich-Emmanuel Schmitt bardzo często sięga po krótką formę jaką jest opowiadanie. Paradoksalnie, w tym przypadku nie przeszkadza mi ich długość – uważam, że są w sam raz i autorowi udało się wyczerpująco i satysfakcjonująco wyczerpać temat. Zazwyczaj, czytając opowiadania innych pisarzy, mam wrażenie, że czegoś jednak brak, że są pełne niedopowiedzeń. Tu traktuję je jako „pełną całość”. Mimo, że tak naprawdę autor, jako baczny obserwator, uchwycił bardzo trafnie zaledwie magiczne momenty. Wydaje się jakby tylko Schmitt był w stanie je dostrzec i tak subtelnie opisać. Momenty niby oczywiste, ale jednak wyjątkowe. Wywołujące bezapelacyjnie refleksyjny uśmiech. Aż chciałoby się rzec „Heh… no tak!”.

Jak wskazuje tytuł – ale i poniekąd nazwisko autora – zbiór ten opowiada o różnych rodzajach miłości – każda bohaterka opowiadania jest zupełnie inna i charakteryzuje się wyjątkową, indywidualną i bardzo osobistą historią. Jest więc m.in.: samotna milionerka kupująca miłość; prosta wdowa potrafiąca cieszyć się każdą chwilą; kobieta, którą po 25 latach zostawił kochanek i oziębła żona, która „ma wszystko by być szczęśliwą”. Te i kolejne bohaterki łączy jedno – wielka potrzeba miłości.

Wyjątkowo spójny i jednolity zbiór opowiadań. Refleksyjny, melancholijny, poetycki, subtelny – piękny. W sam raz na wieczorne wyciszenie. Polecam nie tylko fanom Ericha-Emmanuela Schmitta.



niedziela, 26 stycznia 2020

„Głowa Minotaura” – Marek Krajewski

Cykl: Edward Popielski (tom 1)
Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: wrzesień 2009
ISBN: 9788374147019
Liczba stron: 344

Z perspektywy czasu zastanawiam się, z czego wynikała obawa przed sięgnięciem po drugą serię autorstwa Marka Krajewskiego opowiadającą losy Edwarda Popielskiego. Czy była spowodowana brakiem wiary w możliwość, że inny bohater dorówna sławetnemu Eberhardowi Mockowi czy też, że sukces jaki odniósł ten pierwszy można powtórzyć? Tymczasem okazuje się, że Marek Krajewski jest po prostu dobrym narratorem i kreatorem rzeczywistości – nieważne czy opisuje mroczny Breslau i ostrego funkcjonariusza wydziału kryminalnego czy jego bardziej „ułożoną” i subtelną „wersję” czyli lwowskiego policjanta Edwarda Popielskiego. Książki tego autora są najzwyczajniej w świecie dobre.

„Głowa Minotaura” to kryminał retro, który określiłabym mianem „pomostu” łączącego obu flagowych bohaterów Krajewskiego. Ten „drugi” zostaje niejako wprowadzony przez pierwszego na scenę kryminalnych powieści. Po dość burzliwym początku znajomości – Ebi i Edi – razem zaczynają prowadzić dochodzenie, poszukując sadystycznego Minotaura, który nie tylko gwałci dziewice, ale na koniec oszpeca wygryzając im kawałek policzka. Co gorsza, zasięg bestii nie ogranicza się tylko do rodzinnych stron Popielskiego, w związku z czym obaj panowie odwiedzą też okolice Katowic podróżując tam razem – już jako przyjaciele jedną salonką, co tylko utwierdzi obu panów, że łączy ich dużo więcej niż przypuszczali…

Ta pierwsza część drugiego cyklu jest wielce obiecującym początkiem nowej przygody zapowiadającej się na kartach książek Marka Krajewskiego. Edward nie ustępuje przenikliwością i charyzmą Eberhardowi. Owszem, różni się nieco od niego, co jest zrozumiałe, ale czytelnik czuje do niego sympatię już od pierwszych stron i kibicuje mu. Lwów, wprawdzie przedstawiony bardziej „idyllicznie” niż mroczny Breslau (jednak oczywiście bardzo realistycznie dzięki dokładnym opisom realiów tamtych lat), także posiada swoje czarne strony. Akcja książki rozwija się bardzo dynamicznie. Stopniowane napięcie przyprawia o mocniejsze bicie serca. Intryga odkrywana kawałek po kawałku zaskakuje swoim finałem. Popielski zajął chwilowo (z braku nowej powieści…) miejsce Mocka i zrobił to w bardzo dobrym stylu. A ja – jako czytelniczka – cieszę się, że mam teraz dwa razy więcej książek na które będę czekać. Mam nadzieję, że druga część serii będzie przynajmniej tak dobra jak pierwsza. Zachwycona polecam!

środa, 22 stycznia 2020

„Niech zawiruje świat” - Colum McCann

Wydawnictwo: Muza
Tytuł oryginału: Let the Great World Spin
Data wydania: 2011
ISBN: 978-83-7495-977-3
Liczna stron: 432

Kilka lat temu, podczas urlopu, obejrzałam w polskiej telewizji film biograficzny o francuskim linoskoczku – Philippe Petit – który w 1974 roku przeszedł po linie rozciągniętej między wieżami WTC w Nowym Jorku. Rzadko zdarza się, by jakiś film telewizyjny tak mnie zaciekawił. Natomiast „The Walk. Sięgając chmur” (w reżyserii Roberta Zemeckisa) oczarował mnie i wręcz zahipnotyzował. Opowiadał niezwykłą historię w bardzo poetycki sposób. I właśnie przy okazji tego filmu trafiłam na informację, iż istnieje książka opowiadająca o tym wydarzeniu. Uznałam, że muszę ją przeczytać…

Szczerze, to zwlekałam dość długo z sięgnięciem po „Niech zawiruje świat”. Sądziłam, że będzie ona opowiadać głównie o utalentowanym Francuzie i jego spektakularnym wyczynie, a tę opowieść przecież już znam z ekranu. Tymczasem, wydarzenia z 7 sierpnia 1974 roku są zaledwie tłem do historii kilku innych mieszkańców Nowego Jorku i tworzą niejako między nimi pętlę spajając dość luźno, ale jednak, w całość.

Książka Columa McCann’a opowiada historię niekonwencjonalnego irlandzkiego zakonnika, który postanowił służyć bliźnim w „terenie” – głównie na ulicach nowojorskich slumsów. Wspiera on głównie czarnoskóre prostytutki z sąsiedztwa oraz niepełnosprawnych, których transportuje swoją starą ciężarówką. W książce przeczytamy również historię jednej z jego „podopiecznych” i jej rodziny. Autor poświęci kilka rozdziałów również żonie sędziego, który będzie zajmował się sprawą linoskoczka oraz jej przyjaciółce, gdyż obie panie połączyła wspólna tragedia – straciły one synów w Wietnamie.

I tak od jednej biografii przechodzimy do kolejnej. Nie zawsze na pierwszy rzut oka widać w ogóle odniesienie do – można by sądzić – głównego tematu książki. Nie zmienia to jednak faktu, że ostatecznie uznaję tę powieść za bardzo oryginalnie skonstruowaną i niezwykle ciekawie napisaną. Autor potrafi zaintrygować i obudzić ciekawość w czytelniku. Jednocześnie stopniuje w pewnym sensie napięcie i nie odkrywa wszystkich kart od razu.

Ciekawa, choć bez wątpienia nie tak fascynująca jak fenomenalny wyczyn Petit’a i trochę żałuję, że mogłam o nim przeczytać tak mało w tej książce... Jednak jest to lektura godna uwagi – szczególnie dla ludzi fascynujących się Nowym Jorkiem. Można poczuć klimat miasta z jego charakterystycznym kolorytem.

sobota, 18 stycznia 2020

„Będę Cię szukał, aż Cię pokocham” - Krzysztof Koziołek

Cykl: Będę Cię (tom 2)
Wydawnictwo: Manufaktura Tekstów
Data wydania: 2019
ISBN: 9788394955762
liczba stron: 474

Lubię sięgać po kontynuacje i ponownie „odwiedzać” znajomych już bohaterów, szczególnie jeśli przy poprzednim „spotkaniu” wywołali pozytywne emocje. Dlatego z ogromną chęcią i zaciekawieniem sięgnęłam po drugą część serii pt.: „Będę Cię szukał, aż Cię pokocham”. I z góry uprzedzam – zbyt wiele o treści książki nie napiszę, co chyba jest dość zrozumiałe, gdyż nie zamierzam psuć czytelnikom świetnej zabawy!

U Wally’ego i Sokoła oraz ich kobiet dzieje się! Dzieje się i to z każdym rozdziałem książki coraz więcej i coraz bardziej nieprawdopodobnie! Już dawno żadna książka nie trzymała mnie w takim napięciu – i to praktycznie ciągłym. Młodzież, pod czujnym i opiekuńczym okiem Sokoła oraz jego ukochanej i szefowej – Sary, pracuje w tajnej organizacji nad tajemniczą maszyną o ogromnej mocy i nieziemskich wręcz możliwościach, która ma się przysłużyć całej ludzkości. Chyba, że plany dostaną się w niepowołane i nieodpowiednie ręce – wtedy jej przeznaczenie może się zmienić o 180 stopni nie tracąc ani trochę swoich właściwości. Taka wpadka porównywalna mogłaby być przynajmniej z Armagedonem… A jak wiadomo – tam gdzie Sokół, tam prędzej czy później pojawią się kłopoty… Na szczęście (jak również wiadomo) Sokół potrafi z kłopotami sobie radzić – zazwyczaj…

Dodam może jeszcze tylko, że Wally to już prawdziwy facet, a i Kesja oraz Ina przestały już dawno być dziewczynkami. Hormony buzują, uczucia stają się coraz bardziej intensywne. On jeden, one dwie… czy muszę dodawać coś jeszcze? Nie zapominajmy, że mowa o trójce posiadającej nadprzyrodzone moce, więc trzeba się przygotować na nieprzewidywalne i nierealne. Będzie grzmiało – dosłownie. Zresztą, miłość dopadła nie tylko młodzież, również Sokoła poznamy z całkiem nowej, bardziej namiętnej strony. Jego związek z Sarą kwitnie – mimo, iż towarzyszą mu dość liczne rozłąki spowodowane pracą zawodową. A jak wiadomo, tęsknota podgrzewa temperaturę w związku... Po powrocie będzie wrzało. Swoją drogą to sceny niczym z polskiego lub amerykańskiego Greja (chyba… tak przypuszczam, gdyż nie czytałam tych „dzieł”…) były wielką niespodzianką. Przyznam, że nie spodziewała się ich u tego autora, ale wydaje mi się, że zyskał nimi jeszcze większą sympatię fanek… 

Poza tym pojawią się tragedie na skalę światową, tak samo bogate jak i okrutne koncerny, szpiedzy, gra na kilka frontów, porwanie, komandosi, naziści… i… i… i… po prostu to trzeba przeczytać!

Trzymający w napięciu thriller z elementami science-fiction, umiejscowiony w aktualnych realiach, jednak z odnośnikami do historii – tej prawdziwej i tej hipotetycznej. Wartka akcja, zajmująca wielowątkowa fabuła i coraz bardziej rozbudowane portrety psychologiczne bohaterów. Wyborna rozrywka. Na szczęście w przygotowaniu trzecia część serii (celowo nie używam określenia trylogii, bo być może pozytywnie się zaskoczę...) pt.: „Będę Cię szukał, aż Cię zabiję”, na którą czekam z wielką nadzieją.

poniedziałek, 30 grudnia 2019

„Martwy sezon” – Aneta Jadowska

Cykl: Garstka z Ustki (tom 2) Wydawnictwo: Sine Qua Non
Data wydania: 30 października 2019
ISBN: 9788381296113
Liczba stron: 390

Bardzo długo czekałam na „Martwy sezon” – wg zapowiedzi miałam szansę przeczytać go podczas mojego czerwcowego urlopu w Ustce. Niestety, plany wydawnicze trochę zweryfikowała rzeczywistość i stał się on moim prezentem gwiazdkowym. Na wstępie muszę zaznaczyć, że w przypadku tej książki raczej nie będę obiektywna, gdyż Ustkę po prostu uwielbiam…

Druga część serii o Garstkach z Ustki różni się trochę od rozpoczynającego cykl „Trupa na plaży”. Jest to raczej powieść obyczajowa z elementami miłosnymi (czyli to co każda kobieta lubi najbardziej?), a dopiero w dalszej kolejności kryminał mający wyjaśnić zagadkę trupa, gdyż jak wiadomo tam gdzie Magdalena Garstka musi być i trup(y). Fabuła książki skupia się głównie na Tamarze czyli ciotce Magdy, która zastąpiła jej matkę i opiekowała się Garstką jak własną córką. Kobieta uległa poważnemu wypadkowi samochodowemu podczas pracy nad projektem fotograficznym w Szwecji. Poczuła, mimo iż traktowała się cały czas jak nomadkę, że miejscem gdzie chce wrócić do zdrowia jest właśnie Ustka – przy Magdzie. A ponieważ poważne złamanie nogi uniemożliwiało jej normalne funkcjonowanie i mogła pojeździć co najwyżej na wózku inwalidzkim a nie swoim stylowym „wielorybem”, potrzebowała kierowcy, który odwiezie ją do Ustki jej samochodem. I los ponownie postawił na jej drodze dawną miłość czyli Cezarego. Cezarego, który zresztą był uczestnikiem projektu i który przez te wszystkie lata rozłąki również wiele myślał o Tamarze…

I tak do zwariowanego świata Garstki zawitają dwaj nowi bohaterowie, którzy bardzo szybko poczują na własnej skórze „urok” Ustki i pensjonatu „Wielka Niedźwiedzica”. Nie będą jedynymi gośćmi u Marii Garstki. Na wypoczynek przyjechały także dwa emerytowane małżeństwa. Nazywające siebie „Łowcami duchów” z rozszczekanym terierem oraz drugie – specyficzne i wyjątkowo konfliktowe. Jak to u pani Marii bywa – pod swoim dachem znalazła miejsce i kolejna „Ptaszyna”, gdyż pensjonat ciągle kontynuuje swoją drugorzędną i tajną misję czyli pomoc maltretowanym kobietom. Jak w takiej rzeczywistości odnajdzie się Tamara i przede wszystkim Czarek – jako ktoś całkiem z zewnątrz? Czy udzieli im się „zabawa w detektywa” tak jak wcześniej Magdzie?

Ja, czytając „Martwy sezon” miałam wrażenie, że odwiedzam starych znajomych i podglądam trochę ich życie, co było bardzo przyjemnym doświadczeniem, podczas którego dobrze się bawiłam. Wprawdzie mało było w tej części tej mojej Ustki – niestety nie była tak mocno wyczuwalna jak w pierwszej części, gdzie spokojnie można było uznać miasteczko za drugiego głównego bohatera, a między wierszami odnaleźć dosłownie przewodnik turystyczny. Trudno się mówi, mi wystarczyły wspomnienia, bo i tak widziałam którędy spacerują bohaterowie, ale może być to rozczarowujące dla innych czytelników. Jeśli komuś nie przeszkadza, że wątek obyczajowo-rodzinno-miłosny zdominował opowieści sensacyjne, na pewno będzie zadowolony z kontynuacji historii Garstek. Ale jeżeli ktoś się jednak głównie nastawia na wartki kryminał trzymający w napięciu i zakończony zaskakującym finałem, może się poczuć lekko rozczarowany. Ja mimo wszystko z wielką chęcią przeczytam kolejny tom serii jeśli się taki pojawi, a mam przeczucie, że tak właśnie będzie, gdyż pewne wątki ciągle pozostają otwarte.

sobota, 28 grudnia 2019

„Dynia i jemioła. Nietypowe historie świąteczne” - Aneta Jadowska

Wydawnictwo: Sine Qua Non 
Data wydania: 24 października 2018
ISBN: 9788381292870
Liczba stron: 416

Twórczość Anety Jadowskiej poznałam poprzez jej „ustecki” kryminał opowiadający o moim ulubionym wakacyjnym miejscu. (Obecnie na półce czeka jego kontynuacja pt. „Martwy sezon” i przyznam, że kusi by sięgnąć po niego już dziś…) Jednak ponieważ autorka jakiś czas temu napisała „Nietypowe historie świąteczne” postanowiłam umieścić tę pozycję w „liście do Mikołaja” i tak właśnie – mimo iż nie jestem fanką fantastyki – przeczytałam „Dynię i jemiołę” czyli cykl opowiadań, których bohaterami są sztandarowe postacie z powieści Anety Jadowskiej, z typowego dla tej pisarki gatunku.

Przyznam, że forma opowiadań w tym gatunku – jak na początek mojej „przygody z fantastyką” – była optymalna. Historyjki niezbyt długie i napisane dość dynamicznie, przez co całość przeczytałam w ciągu 2 dni. Nie ukrywam, że dobrze się bawiłam podczas lektury – było zabawnie, lekko, nietypowo (szczególnie jak na mój gust literacki), ale mało świątecznie. Decydując się na tę książkę sądziłam, że opowieści będą bardziej osadzone w tej aktualnej atmosferze, a tymczasem okres świąt był jedynie tłem i to bardzo odległym, które w większości przypadków nie miało żadnego znaczenia dla treści. Historyjki równie dobrze mogły wydarzyć się w każdym innym czasie. No trudno – nie ma tragedii, ale jakiś dysonans pozostał.

Co do samych opowiadań, to odbieram je trochę na zasadzie baśni albo legend, ale dziejących się jak najbardziej w świecie współczesnym. Może wielką fanką fantastyki nie zostanę, ale dobrze bawiłam się czytając o wilkołakach, duchach, wiedźmach, cieniach i innych „zbirach” z alternatywnego świata „za bramą”. Bo tym, którym jak mi obce są powieści Jadowskiej, trzeba wspomnieć, że fabuła umieszczona jest głównie w świecie łudząco kojarzącym się z tym prawdziwym chociażby poprzez nazwy miejsc takich jak Thorn, Trójprzymierze, Sawa oraz Wars, gdzie na ulicy spotkać można jednak nie tylko żywego człowieka ale i np. zmiennokształtnych, potrafiących przybierać postać zarówno zwierząt jak i ludzi.

Poza tym podobało mi się umieszczenie w treści kultowych elementów z popkultury pod zmienionymi dowcipnie nazwami. I tak np. jedna z wiedźm – Malina – pracowała w kawiarence o nazwie „Starbunny” – czyż to nie urocze?  A czytając zakończenie jednego z opowiadań, w którym płatna zabójczyni potworów Nikita miała spłacić dług wdzięczności swojemu partnerowi od mokrej roboty, pomagając przeobrazić jego mieszkanie w „dom” podczas zakupów w Ikei, sprawiło, że śmiałam się na głos. Nie wiem do końca czy taki był zamysł autorki, ale mnie te opowiadania naprawdę bawiły, chociaż chwilami miało być chyba dość „straszno”…

Fanom sztandarowej twórczości Anety Jadowskiej nie trzeba chyba polecać tych opowiastek. Sceptykom, którzy ostrożnie podchodzą do fantastyki polecam, by mogli się przekonać, że ten gatunek również może dostarczyć niezłej dawki rozrywki. Miło spędzony czas.


poniedziałek, 23 grudnia 2019

„Małe zbrodnie małżeńskie” - Éric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak
Tytuł oryginału: Petits crimes conjugaux
data wydania: 2005
ISBN: 8324005803
liczba stron: 100

Chcąc wypełnić sobie czytelniczo ostatni dzień przed świętami, postanowiłam sięgnąć po coś krótkiego, trafiło więc na dramat Schmitta pt.: „Małe zbrodnie małżeńskie”. Chciałam dziś skończyć, by jutro – z czystym sumieniem – móc rozpocząć jakiś gwiazdkowy prezent, jednak się trochę przeliczyłam. Zamiast spędzić z tą książką jeden dzień lub wieczór, spędziłam około półtorej godziny i znowu jestem w punkcie wyjścia…

To właściwie moje drugie spotkanie z tym utworem, gdyż kilka lat temu miałam przyjemność oglądać spektakl teatralny na jego podstawie. Na scenie było bardzo dynamicznie, podobnie jak podczas dzisiejszego czytania. Utwór opowiada historię małżeństwa z 15-letnim stażem. Opowieść rozpoczyna się w momencie, kiedy żona przyprowadza do mieszkania męża cierpiącego na amnezję będącą skutkiem wypadku. Wspominając czasy przed wypadkiem próbuje namalować mężowi jego obraz, czy aby na pewno jest on jednak jego a nie jej? Między parą dochodzi do bardzo żywiołowego i energicznego dialogu, podczas którego co chwilę – zarówno czytelnik jak i zaangażowani – dowiadują się kolejnych rewelacji. Polemika przypomina chwilami „mecz ping-ponga” – tak szybko ripostują wypowiedzi interlokutora! Celowo nie piszę nic więcej na temat treści, gdyż nie chcę pozbawić czytelnika zabawy!

Przysłuchiwanie się tej rozmowie było świetną rozrywką, gdyż cały utwór to właściwie jedna małżeńska rozmowa. Zaskakująca, emocjonująca, chwilami zabawna i rozczulająca, pełna zwrotów akcji, ale i nostalgicznie wywołująca wspomnienia. Schmitt jak zawsze w doskonałym gatunku, chociaż tym razem wybrał mniej popularny (przynajmniej dla siebie) dramat. Jednak spokojnie – czytelnik „wchodzi” w akcję jak w najbardziej wartkiej powieści. Szczerze polecam!