niedziela, 26 sierpnia 2018

„Wielka samotność” – Kristin Hannah

Wydawnictwo: Świat Książki 
Tytuł oryginału: The Great Alone
Data wydania: 23 maja 2018
ISBN: 9788380319189
Liczba stron: 512

Jakoś podświadomie mylę tytuł tej książki i przeinaczam na „Wielką samotnię” i chyba coś w tym jest. To też książka o tym, że mimo „tłumu” (czasem większego, czasem mniejszego) ludzi w koło nas, tak naprawdę z najskrytszymi sekretami i najgłębszymi problemami jesteśmy sami – samodzielnie musimy stawić im czoła. A może trzeba po  prostu czasu, by odważyć się i otworzyć przed kimś. Przed TYM Kimś. By poprosić o pomoc? Ale po kolei…

„Wielka samotność” to druga książką Kristin Hannah, którą miałam przyjemność przeczytać i chociaż wiele osób porównuje ją z genialnym „Słowikiem”, który i mnie wcześniej oczarował, to jednak nie zestawiałabym koło siebie tych dwóch pozycji. To dwie zupełnie inne książki. Owszem – obie napisane w świetnym stylu, bardzo ekscytujące, porywające i dramatyczne, w obu pojawia się dość charakterystyczny wątek rodziny, ale to zupełnie inna problematyka i inne czasy. Nie wartościowałabym, która lepsza. Najbardziej trafną odpowiedzią na pytanie „czy ta książka mi się podobała” będzie stwierdzenie, że połowę przeczytałam w jeden wieczór i kawałek nocy (skończyłam przed 3), bo nie byłam w stanie jej odłożyć i poczekać do kolejnego dnia. Tak wciągnęła mnie historia i nie mogłam się doczekać finału! Już dawno nie przytrafiło mi się nic podobnego.

Główną bohaterkę książki Leni poznajemy gdy ta ma 13 lat – jest rok 1974. Ojciec wrócił po wielu latach z niewoli w Wietnamie. Jeden koszmar się skończył, ale zaczął drugi, gdyż Ernt ma syndrom stresu pourazowego i nie radzi sobie ze swoimi tragicznymi doświadczeniami. Zarówno żona Cora jak i córka starają się go wspierać i być dobrej myśli, że pokona on swoją „chorobę”. Bo niestety jest to choroba, która trzeba leczyć. Niekontrolowane wybuchy agresji, nocne koszmary, wahania nastrojów, podejrzliwość… i to wszystko odbija się niestety na najbliższych.

Już wiele razy próbowali optymistycznie zaczynać wszystko w nowym miejscu. I przez pewien czas bywało dobrze. Gdy otrzymują wiadomość od ojca przyjaciela Ernta, który zginął w Wietnamie, że jego ostatnią wolą było, by Ernt otrzymał jego parcelę i chatkę na Alasce, w Ernta wstępuje nowa siła! Jest naładowany tak pozytywną energią i wiarą, że udziela się ona ufnej rodzinie i postanawiają zacząć nowe życie z dala od cywilizacji. Tym razem na pewno im się uda – tym razem będzie inaczej! Czują to i wierzą szczerze. Ale czy tak się stanie? Czy dzika i nieobliczalna Alaska, gdzie można zginąć na 1000 sposobów stanie się ich nowym domem, azylem, czy właśnie tam znajdą to czego nie mogli odnaleźć w innych miejscach?

Kristin Hannah w malowniczej i urzekającej scenerii nieodkrytych lądów Alaski umieszcza historię o miłości, która ma całą feerię barw i odcieni. Na pierwszy plan wybija się niestety toksyczna miłość rodziców leni, pełna zazdrości, bólu – także fizycznego, chorego uzależnienia od siebie. Dla równowagi jednak pojawia się również wątek miłości rodzicielskiej – matczynej – która potrafi przenieść góry. Jest też o tej pierwszej czystej miłości – miłości, która okaże się być na całe życie – która wiele zniesie, ale przetrwa i będzie jeszcze silniejsza! (Ups… czyżbym zdradziła happy end?).

„Wielka samotność” to niesamowita emocjonująca, dramatyczne, pełna zwrotów akcji książka, która na długo pozostanie w mojej pamięci. Mimo dość trudnej i chwilami wręcz przytłaczającej problematyki, czuję wiele pozytywnej energii po jej przeczytaniu i jakąś taką wewnętrzną ulgę. Że jednak można, jak się chce – jak ma się siłę, która płynie z prawdziwej miłości. Polecam wszystkim, którzy mają ochotę, by odkrywać „nowe lądy”. I nie ukrywam, że o wiele bardziej przychylnym okiem spoglądam teraz na Alaskę i jej zimowa scenerię. Fascynuje i kusi – oj bardzo! Może kiedyś…

środa, 22 sierpnia 2018

„Góra Synaj” – Krzysztof Koziołek

Wydawnictwo: Akurat 
Data wydania: 17 maja 2017
ISBN: 9788328706323
Liczba stron: 304

„Góra Synaj” to kolejny kryminał retro autorstwa Krzysztofa Kozioł, który miałam przyjemność przeczytać. Muszę przyznać, że ten gatunek bardzo przypadł mi do gustu – mamy tu do czynienia z zagadką kryminalną – tajemnicą do rozwikłania i to jeszcze umieszczoną w przeszłości, której realia autor ponownie bardzo wiernie odwzorował, dbając o najdrobniejsze szczegóły życia codziennego sprzed 80 lat.

Ponieważ K. Koziołek w danym mieście umieszcza akcje swoich opowieści tylko raz, tym razem odwiedzimy głównie Głogów, a właściwie Glogau, bo historia dzieje się w 1938 roku i jesteśmy na terenie Niemiec. Jednak ze względu na „działalność” seryjnego mordercy, konieczna będzie również wizyta w oddalonej o 35 km Nowej Soli. Nie są to może „moje tereny”, jednak bardzo dobrze mogłam sobie wyobrazić te miejsca i poznać sporo faktów z ich historii jak np. spalenie głogowskiej synagogi.

W „Górze Synaj” ponownie spotkamy postacie, o których więcej można było przeczytać we „Wzgórzu Piastów” i „Furii...”. Ja szczególnie ucieszyłam się na spotkanie z hrabiną Franziską von Häften, którą jestem oczarowana i która tym razem próbuje równolegle do działań policji, rozwiązać zagadkę tajemniczej śmierci małego chłopca wzorując się na czytanej w odcinkach serii kryminalnej publikowanej na łamach lokalnej gazety opowiadającej o Sherlocku Holmesie i doktorze Watsonie. Czyż nie urocze? ;)

Poza tym będziemy mogli się przyjrzeć początkom kariery Antona Habichta, na którego po tej książce będę patrzeć bardziej przychylnie. Habicht dostaję szansę od „losu”, by wybić się z słabo opłacanej i niewdzięcznej roboty w policji porządkowej i dostać upragniony awans do policji kryminalnej. Jego przyszłość zawodowa będzie zależała od wyników śledztwa, które pomaga prowadzić pewnemu aroganckiemu i nieszczególnie lubianemu w środowisku policyjnym śledczemu o nazwisku Matzke. Tylko w czym tak naprawdę Habicht ma mu pomóc? I jaki będzie finał ich współpracy? Kto okaże się seryjnym mordercą młodych chłopców z biednych rodzin, a kto poniesie konsekwencje tego czynu?

Jeśli miałabym ocenić „Górę Synaj” jako kryminał, to musze przyznać, że akcja rozwijała się dość powoli i tempa – naprawdę szybkiego – nabrała dopiero po 2/3 książki. Ta końcówka jest wyjątkowo zaskakująca, trzyma w napięciu i mocno rzutuje na pozytywną ocenę całości jako dobrego kryminału. Wcześniej określiłabym tę książkę jako powieść obyczajową mającą oczywiście sporo zalet – jak choćby związanych z, wspomnianym przeze mnie wcześniej, szeroko pojętym życiem w latach 30tych ubiegłego wieku.

Bezwzględnie i obowiązkowo polecam tę pozycję wszystkim fanom Krzysztofa Koziołka, kryminałów retro i sensacyjnych powieści historycznych. Warto czasem sięgnąć po książki mniej znanych pisarzy, którzy w swoich utworach przybliżają czytelnikom lokalne środowiska i historię tej mniej znanej części Polski, z której pochodzą – mniej znanej, co absolutnie nie znaczy mniej ciekawej.

piątek, 10 sierpnia 2018

„Klub Kameleona. Paryż 1932” – Francine Prose

Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 2016
ISBN: 9788328026209
liczba stron: 480

„Klub Kameleona” to wyjątkowe miejsce na rozrywkowej mapie Paryża. Wśród jazzu i dymu papierosowego każdy znajdzie wolność i nieskrępowaną swobodę – niezależnie od płci i imienia jakie używa, bez względu na to czy jest to kobieta w męskim stroju, czy mężczyzna z upodobaniem noszący sukienki. Każdy kto przekroczy próg tego „magicznego królestwa” może zrzucić maskę codzienności i w końcu poczuć się naprawdę sobą, bez ryzyka, że komuś się to nie spodoba.

Tak samo barwna jak wyżej opisany klub jest i cała książka, pełna wyjątkowych i ciekawych historii, które opisują oryginalne i bardzo zróżnicowane postaci. Łączy je Paryż – łączy je również Klub Kameleona. Właścicielką i założycielką klubu jest Węgierka – Yvonne, która ma słabość do marynarzy i kameleonów… Jej częstymi gośćmi jest dwóch przyjaciół (bez skojarzeń…) Gabor Tsenyi - węgierski fotograf i Lionel Maine – niespełniony amerykański pisarz, który próbuje zaistnieć z dala od ojczyzny. Wkrótce poznamy także młodziutką Susanne, którą pokochają obaj… Klub oczaruję również baronową Lily de Rossignol – protektorkę talentu Gabora, której nie jest on obojętny…

Jednak jeśli miałabym określić, kto jest głównym bohaterem tej książki to zdecydowałabym się na Lou Villars – transseksualną sportsmenkę, zdeklarowaną lesbijkę i kierowcę rajdowego, a później także fankę nazizmu i sadystyczną współpracowniczkę gestapo. Lou przez pewien czas pracowała w „Klubie Kameleona” – poznała wszystkich bohaterów, o których już wspomniałam. Ciekawym faktem jest, że autorka książki wzorowała się na rzeczywistej postaci – Violette Morris, której biografia jest dość wiernie (chociaż nie w 100%) przedstawiona w „Klubie Kameleona”. Jednak jeszcze bardziej jest interesujące jest to, jak mało wiemy o Morris, tak jakby Francuzi za wszelką cenę chcieli ukryć ten element ich niechlubnej historii. Oczywiście pierwszy raz usłyszałam o niej przy okazji tej książki i z każdym kolejnym faktem z jej życia byłam zaskoczona coraz bardziej.

Tak na marginesie dodam, że zdjęcie na okładce „Klubu Kameleona” przedstawia właśnie Violette Morris w towarzystwie partnerki i zostało zrobione w 1932 roku przez węgierskiego fotografa Brassaï’a (właśc. Gyula Halász) w paryskim klubie lesbijskim ‘Le Monocle’. Podobało mi się podczas czytania tej książki wyłapywanie tych odnośników do autentycznych zdarzeń. Nie jest to książka stricte biograficzna, ale fikcja przeplata się bardzo często z prawdą i faktami. Jest to bardzo ciekawy zabieg Francine Prose.

Chciałabym wspomnieć, że autorka nie tylko opowiedziała bardzo ciekawe historie, ale zrobiła to w dość oryginalny sposób, do którego co prawda musiałam się przyzwyczaić przez kilka rozdziałów, ale który ostatecznie bardzo mi odpowiadał. Poszczególne rozdziały są opowiedziane naprzemiennie z perspektywy różnych bohaterów. To jakby książki w książce. Dominującą w narracji jest opowieść autorstwa postaci Nathalie Dunois - nauczycielki, która zdecydowała się w swojej pierwszej książce p.t. „Diabeł za kierownicą. Życie Lou Villars.” przedstawić szerszej publiczności tę ciekawą bohaterkę. Poza jednym małym wyjątkiem pointującym książkę są to jedyne fragmenty pisane ze współczesnej perspektywy. Poza tym przeczytamy listy Gabora do rodziców, którzy zostali na Węgrzech i którym opowiada o swojej paryskiej codzienności. Są również fragmenty kilku powieści napisanych przez Lionela Maina, nieopublikowane wspomnienia Suzanne Dunois Tsenyi, których autorka zaznaczyła, że mają być zniszczone po jej śmierci, fragmenty pamiętników Lily de Rossignol p.t. „Baronowa nocą”, które wydała ona po wojnie oraz rozdziały p.t. „Yvonne”, które opowiadają o jej życiu i o tym jak to się stało, że powstał właśnie „Klub Kameleona”.

Czytanie powieści Francine Prose było dla mnie niesamowitą niespodzianką i przyjemnością. Z każdą stroną odkrywałam coś nowego. Autorka bardzo dobrze oddała atmosferę Paryża i obraz francuskiego życia w latach 30tych i 40tych ubiegłego wieku oraz wyjątkowo interesująco uzupełniła moją wiedzę na temat drugiej wojny światowej głównie przez wątki związane ze skandalizującą kolaborantką. „Klub Kameleona” porusza o wiele więcej tematów. To książka o miłości przedstawionej na bardzo wiele sposobów, o namiętności, pasji, sztuce, przyjaźni, ale i zdradzie nie tylko w kontekście ojczyzny. Wciągająca i emocjonująca opowieść, która zostaje w pamięci jeszcze długo po tym jak przeczyta się ostatnią stronę i zamknie książkę – czyli to co lubię najbardziej. Polecam!

czwartek, 2 sierpnia 2018

„Mistrz i Małgorzata” – Michaił Bułhakow

Tłumaczenie: Irena Lewandowska, Witold Dąbrowski
Wydawnictwo: Muza
Tytuł oryginału: Мастер и Маргарита
Data wydania: 2018 r.
ISBN: 9788374958288
Liczba stron: 544

„Mistrz i Małgorzata” jest bez wątpienia dziełem życia Bułhakowa, które pisał z przerwami przez ponad dwanaście lat (1928-1940). Jest to też jedna z moich ulubionych książek, do których wracam bardzo chętnie. Tekst był wielokrotnie zmieniany, a nawet w 1930 pisarz częściowo spalił swój rękopis. Historycy literatury doliczyli się ośmiu podstawowych wersji utworu. Kolejne modyfikacje treści przerwała jednak ostatecznie śmierć pisarza. Jednak później utwór również był mocno zmieniany, a dokładniej mówiąc znacząco ocenzurowany.

I właśnie tym razem sięgnęłam po przygotowaną według wydania z 1969 r. w Possev-Verlag, Frankfurt/Main wersję „Mistrza i Małgorzaty”, w której zostały zaznaczone na czerwono wszystkie ingerencje sowieckiej cenzury. Wersja niesamowita i intrygująca. Ilość „czerwonych fragmentów” mocno mnie zaskoczyła, ale i sam ich wybór był zadziwiający. Bo i ile mogę zrozumieć uzasadnienie cenzury w przypadku niektórych akapitów opisujących wątki biblijne – w szczególności samego Jezusa, albo inne ukazujące codzienne życie w sowieckiej Rosji, którego prawdziwy obraz lepiej byłoby ukryć przed oczami – szczególnie ludzi z zewnątrz, to przy wielu innych naprawdę nie mogłam się doszukać jakichkolwiek nieodpowiednich treści – nawet biorąc pod uwagę absurdy od zawsze rządzące Rosją. Zdecydowanie fajnym uzupełnieniem były by komentarze cenzorów, albo znawców literatury i historii Związku Radzieckiego.

Stosunkowo więcej ocenzurowanych – nawet kilku stron tekstu pod rząd [sic!] znajduje się w drugiej części książki (tej, którą bardziej lubię). Sporadycznie cenzorzy nie godzili się tylko na jeden wyraz, jak np. w przypadku pierwszego lotu Małgorzaty, kiedy krzyczała „Jestem niewidzialna i wolna” i to drugie określenie było wg nich absolutnie nie do przyjęcia… Szczerze to nie wyobrażam sobie, że książka w tak okrojonej wersji była kiedyś dostępna powszechnie. Toż to był zupełnie inny utwór!

Jeśli już poruszam w tej opinii bardziej szczegółowo temat cenzury, muszę nadmienić, że Bułhakow miał z nią problemy przez całe swoje życie. Swoje doświadczenia opisał w powieści przedstawiając zasady funkcjonowania świata literackiego oraz na przykładzie mistrza, który odważył się jednak napisać książkę o Chrystusie. Pisarz, którego twórczość stoi w opozycji z jedyną słuszną linią partii jest szykanowany i niszczony. Oczywiście jego książki nie mają szansy, by ukazać się w druku.

Jednak książkę Bułhakowa ogólnie odbieram bardzo pozytywnie i obcowanie z tą literaturą sprawia mi zawsze bardzo dużo radości. „Mistrz i Małgorzata” to metafizyczna i magiczna książka, która co prawda opisuję naturę zła, ale robi to w bardzo przewrotny i dowcipny sposób. Diabelska szajka z Wolandem na czele wzbudza wiele sympatii – nie sposób nie ulec jej czarowi. Ja uległam – zdecydowanie – ponownie! I już się cieszę na kolejny raz – z innym przekładem tego dzieła, który mam w planie.

wtorek, 24 lipca 2018

„Fatalne jaja” – Michaił Bułhakow

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Tytuł oryginału: Rokowyje jajca
Data wydania: 1999
ISBN: 83-7180-974-3
Liczba stron: 74

Ciągle pod wrażeniem epokowego dzieła Michaiła Bułhakowa, które jest jedną z moich ulubionych książek, gdy nadarzyła się okazja i w antykwariacie pojawiły się „Fatalne jaja”, postanowiłam sięgnąć po ten mniej znany utwór mistrza.

Ponieważ staram się nie żałować rzeczy, które zrobiłam (ewentualnie tych, których nie udało mi się zrobić…) uznaję, że był to bardzo dobry wybór, chociaż ta książeczka nie oczarowała mnie tak, jak wspomniana na początku „Mistrz i Małgorzata”. Z resztą uważam, że nie powinno się porównywać ze sobą tych dwóch zupełnie innych utworów, chociaż nie uniknie się chyba tego zabiegu i raczej większość czytelników będzie próbowała szukać jakichś odniesień, pewnie pojawią się też jakieś „ale”…

ALE ja skupię się w mojej opinii oczywiście tylko na „Fatalnych jajach”, które określiłabym jako dłuższe opowiadanie lub nowelkę. Natknęłam się też na określenie „utwór science fiction”, który jest parodią powieści katastroficznej.   Zgadzam się z tymi nazwami – dodam, że elementów fantastycznych jest w sam raz, nawet dla kogoś takiego jak ja, kto delikatnie mówiąc nie przepada za SF.

„Fatalne jaja” to historia przełomowego odkrycia czerwonych promieni oraz ich badacza profesora Persikowa. Zoolog w zasadzie przypadkowo doszukuje się istnienia czerwonego światła, które przyspiesza rozwój organizmów, sprawia, że rosną do ponad przeciętnych rozmiarów, ale i nowe zmutowane gatunki stają się dużo bardziej drapieżne i groźne… Profesor bardzo szybko zdobywa rozgłos, a władze kremlowskie decydują się wykorzystać to nie zbadane jeszcze do końca i nieprzewidywalne odkrycie, by zwalczyć skutki zarazy kur. Jak można się spodziewać nie był to do końca dobry pomysł. Jeśli dodamy do tego jeszcze FATALNIE pomylone JAJA o tragedię nie trudno. By jednak pozostawić jakieś zaskoczenie dla potencjalnych czytelników na tym poprzestanę…

Treść tej satyry na sytuację w Związku Radzieckim obnażającą hipokryzję władzy sowieckiej została tak sprytnie dopracowana, że tym razem utwór pisarza nie dostał się w ręce cenzury. Za to należy mu się wielkie uznanie. Zabawna, zaskakująca, ironiczna historia z mało optymistycznym zakończeniem – ale jakże prawdziwym i mimo, że powstała w 1924 roku pozostaje ciągle aktualna. Uniwersalizm Bułhakowa to na fenomen, a charakterystyczny styl sprawia, że czyta się to opowiadanie bardzo dobrze. Zachęciło mnie ono do sięgnięcia po inne – mniej znane utwory Michaiła Bułhakowa, co też uczynię, gdy tylko trafi się taka okazja. Polecam. 

środa, 11 lipca 2018

„Furia rodzi się w Sławie” – Krzysztof Koziołek

Wydawnictwo: Manufaktura Tekstów 
Data wydania: 5 sierpnia 2015
ISBN: 9788393483181
liczba stron: 296

„Furia rodzi się w Sławie” to kolejny kryminał retro, który potwierdził moją przychylność do twórczości Krzysztofa Koziołka. Mimo, że książka powstała przed najnowszym kryminałem p.t. „Wzgórze Piastów”, to przedstawia późniejsze wydarzenia 1944 roku. Tym sposobem – przypadkowo – poznałam chronologicznie historię hrabiny Franziski von Häften – głównej postaci „Wzgórza Piastów” i jak się szybko okazało również jednej z ważniejszych postaci „Furii”. Muszę przyznać, że ta bohaterka ponownie wywarła na mnie największe wrażenie i wzbudziła wielka sympatię. Mam nadzieję, że jeszcze pojawi się na kartkach literatury Koziołka. Dodam jeszcze, że akcja naprawdę nabrała tempa kiedy wątek hrabiny zaczął być rozwijany – fabuła bardzo na tym zyskała!

Wróćmy jednak do „Furii”. Akcja książki tym razem dzieje się w innym miasteczku województwa lubuskiego – mianowicie w tytułowej Sławie – uzdrowisku położonym nad tzw. „Śląskim Morzem”. Z książki dowiemy się naprawdę sporo ciekawostek dotyczących tego miejsca, co jest ogromną zaletą tej (jak i innych) książki Koziołka. Przyznam, że chętnie odwiedziłabym to miasto i podążyła śladami zarówno hrabiny jak i Antona Habichta – asystenta kryminalnego (brzmi znajomo?) – który może nie wzbudził tak wielkiej sympatii, ale jest mimo wszystko postacią interesującą.

Otóż Habicht otrzymuje zadanie wydające się przekraczać jego kompetencje zawodowe i z Głogowa trafia do Sławy, by rozwiązać zagadkę brutalnych morderstw młodych dziewcząt. Przełożeni motywują go jednak obietnicą awansu w przypadku pomyślnego zakończenia śledztwa. Nadzieja, że w uzdrowisku będzie mógł trochę pobumelować i nacieszyć się specyficznym mikroklimatem, pryska dość szybko jak bańka mydlana. Habicht z coraz większym zaangażowaniem pracuje nad sprawą odkrywając coraz to nowe fakty, aż pewnego razu – chyba ku zaskoczeniu mocodawców przez których został wybrany do tego zadania – poznaje o „jeden fakt za dużo”…

Jak skończy się śledztwo Habichta? Co naprawdę dzieje się w Sławskim Pałacu? Nad czym pracują Niemcy i jakie zdanie ma grupa Hitler Jugend stacjonująca w pobliskiej marinie? W końcu jaką rolę tym razem odegra hrabina von Häften i co w Sławie będzie robić sam Himmler? Odpowiedzi na te pytania poznacie po przeczytaniu książki.

Ciekawa zagadka, stopniowane napięcie, lekkie pióro, ciekawe postacie oraz bogato przedstawione tło obyczajowe i historyczne historii to zdecydowane zalety kryminału „Furia rodzi się w Sławie”. Polecam ponownie i mam nadzieję, że Krzysztof Koziołek wkrótce należeć będzie przynajmniej do piątki najpoczytniejszych polskich autorów kryminałów. Dobra literatura, na dobrym poziomie!

niedziela, 1 lipca 2018

„Wzgórze Piastów” – Krzysztof Koziołek

Wydawnictwo: Akurat 
Data wydania: 13 czerwca 2018
ISBN: 9788328709782
Liczba stron: 320

„Wzgórze Piastów” to już czternasta powieść Krzysztofa Koziołka, która jednocześnie należy - obok książek „Furia rodzi się w Sławie” i „Góra Synaj” – do serii kryminałów retro. Dość długo się też zastanawiałam czy sięgać po cykl chronologicznie, ale doszłam do wniosku, że nie jest to konieczne. Poza tym nie mogłam się doczekać „Wzgórza Piastów”, którego akcja rozgrywa się przede wszystkim w moim rodzinnym mieście.

Fabuła kryminału dzieje się głównie w 1939 roku - dosłownie w przeddzień Drugiej Wojny Światowej, chociaż mamy kilka retrospekcji opisujących wcześniejsze wydarzenia, do których bohaterowie odnoszą się w teraźniejszości. Główną bohaterką książki jest hrabina Franziska von Häften – Polka, która z praktycznych względów poślubiła Niemca. Jest ona również polską agentka wywiadu, a jej zadanie w Grünbergu (obecnie Zielona Góra) polega na donoszeniu polskim władzom o postępach w budowie umocnień nad Odrą, które koordynuje z resztą jej mąż inżynier. 

Działalność wywiadowcza hrabiny jest jednak motywem pobocznym. Na główny plan wysuwa się śledztwo kryminalne dotyczące pewnej tajemniczej śmierci, która zdarzyła się podczas przyjęcia śmietanki towarzyskiej Grünbergu, nie mogło tam zabraknąć oczywiście Franziski i jej męża. Traf chciał, że coraz więcej poszlak wskazuje na udział osób trzecich w tym niefortunnym „wypadku” największej plotkary w środowisku, która straciła życie w swojej piwniczce na wino. W końcu podejrzenia padają także na hrabinę…

Intrygująca fabuła, zaskakująca historia, napięcie stopniowane z każdym kolejnym rozdziałem, gdy czytelnik dowiaduje się niesamowitych i nowych faktów, bardzo ciekawe charakterystyczne postacie to tylko niektóre zalety „Wzgórza Piastów”. Będzie też trochę miłości, namiętności, zdrady – co pewnie szczególnie ucieszy czytelniczki. Wszystko jednak bardzo wyważone, akuratne i ze smakiem. 

Poza tym autor wykonał kawał naprawdę dobrej roboty oddając bardzo wiernie realia Zielonej Góry lat 30tych ubiegłego wieku. Skupił się tu nie tylko na faktach historycznych – chociaż te są nie bez znaczenia – bardzo wiernie opisuje również topografię i architekturę miasta (i okolic) oraz ważniejszych miejsc i wystrój wnętrz budynków, w których toczy się historia. Czytając tę powieść czytelnik bez problemu wyobraża sobie życie społeczne, kulturalne i polityczne dawnych lat, ma przed oczami najmniejszy detal strojów postaci, czy niemal czuje smak spożywanych przez nich dań i trunków. Nie mogę tu co prawda uniknąć skojarzeń z serią o Breslau Marka Krajewskiego, chociaż nie sądzę by było to coś złego. Z resztą postać hrabiny przywodzi mi na myśl tytułową „Marlene” z powieści historycznej Hanni Münzer, która na długo zapadła w mojej pamięci.

„Wzgórze Piastów” to bardzo dobry kryminał, który przypadnie do gustu nie tylko zielonogórskim lokalnym patriotom (tych serca skradnie na bank!). Szkoda tylko, że spotkanie z hrabiną von Häften było tak krótkie i tak szybko się skończyło. Pozostaje mi mieć nadzieję, że nie będzie ono ostatnie. Polecam i czekam na więcej!