Tytuł oryginału: The Great Alone
Data wydania: 23 maja 2018
ISBN: 9788380319189
Liczba stron: 512
Jakoś podświadomie mylę tytuł tej książki i przeinaczam na „Wielką samotnię” i chyba coś w tym jest. To też książka o tym, że mimo „tłumu” (czasem większego, czasem mniejszego) ludzi w koło nas, tak naprawdę z najskrytszymi sekretami i najgłębszymi problemami jesteśmy sami – samodzielnie musimy stawić im czoła. A może trzeba po prostu czasu, by odważyć się i otworzyć przed kimś. Przed TYM Kimś. By poprosić o pomoc? Ale po kolei…
„Wielka samotność” to druga książką Kristin Hannah, którą miałam przyjemność przeczytać i chociaż wiele osób porównuje ją z genialnym „Słowikiem”, który i mnie wcześniej oczarował, to jednak nie zestawiałabym koło siebie tych dwóch pozycji. To dwie zupełnie inne książki. Owszem – obie napisane w świetnym stylu, bardzo ekscytujące, porywające i dramatyczne, w obu pojawia się dość charakterystyczny wątek rodziny, ale to zupełnie inna problematyka i inne czasy. Nie wartościowałabym, która lepsza. Najbardziej trafną odpowiedzią na pytanie „czy ta książka mi się podobała” będzie stwierdzenie, że połowę przeczytałam w jeden wieczór i kawałek nocy (skończyłam przed 3), bo nie byłam w stanie jej odłożyć i poczekać do kolejnego dnia. Tak wciągnęła mnie historia i nie mogłam się doczekać finału! Już dawno nie przytrafiło mi się nic podobnego.
Główną bohaterkę książki Leni poznajemy gdy ta ma 13 lat – jest rok 1974. Ojciec wrócił po wielu latach z niewoli w Wietnamie. Jeden koszmar się skończył, ale zaczął drugi, gdyż Ernt ma syndrom stresu pourazowego i nie radzi sobie ze swoimi tragicznymi doświadczeniami. Zarówno żona Cora jak i córka starają się go wspierać i być dobrej myśli, że pokona on swoją „chorobę”. Bo niestety jest to choroba, która trzeba leczyć. Niekontrolowane wybuchy agresji, nocne koszmary, wahania nastrojów, podejrzliwość… i to wszystko odbija się niestety na najbliższych.
Już wiele razy próbowali optymistycznie zaczynać wszystko w nowym miejscu. I przez pewien czas bywało dobrze. Gdy otrzymują wiadomość od ojca przyjaciela Ernta, który zginął w Wietnamie, że jego ostatnią wolą było, by Ernt otrzymał jego parcelę i chatkę na Alasce, w Ernta wstępuje nowa siła! Jest naładowany tak pozytywną energią i wiarą, że udziela się ona ufnej rodzinie i postanawiają zacząć nowe życie z dala od cywilizacji. Tym razem na pewno im się uda – tym razem będzie inaczej! Czują to i wierzą szczerze. Ale czy tak się stanie? Czy dzika i nieobliczalna Alaska, gdzie można zginąć na 1000 sposobów stanie się ich nowym domem, azylem, czy właśnie tam znajdą to czego nie mogli odnaleźć w innych miejscach?
Kristin Hannah w malowniczej i urzekającej scenerii nieodkrytych lądów Alaski umieszcza historię o miłości, która ma całą feerię barw i odcieni. Na pierwszy plan wybija się niestety toksyczna miłość rodziców leni, pełna zazdrości, bólu – także fizycznego, chorego uzależnienia od siebie. Dla równowagi jednak pojawia się również wątek miłości rodzicielskiej – matczynej – która potrafi przenieść góry. Jest też o tej pierwszej czystej miłości – miłości, która okaże się być na całe życie – która wiele zniesie, ale przetrwa i będzie jeszcze silniejsza! (Ups… czyżbym zdradziła happy end?).
„Wielka samotność” to niesamowita emocjonująca, dramatyczne, pełna zwrotów akcji książka, która na długo pozostanie w mojej pamięci. Mimo dość trudnej i chwilami wręcz przytłaczającej problematyki, czuję wiele pozytywnej energii po jej przeczytaniu i jakąś taką wewnętrzną ulgę. Że jednak można, jak się chce – jak ma się siłę, która płynie z prawdziwej miłości. Polecam wszystkim, którzy mają ochotę, by odkrywać „nowe lądy”. I nie ukrywam, że o wiele bardziej przychylnym okiem spoglądam teraz na Alaskę i jej zimowa scenerię. Fascynuje i kusi – oj bardzo! Może kiedyś…
Data wydania: 23 maja 2018
ISBN: 9788380319189
Liczba stron: 512
Jakoś podświadomie mylę tytuł tej książki i przeinaczam na „Wielką samotnię” i chyba coś w tym jest. To też książka o tym, że mimo „tłumu” (czasem większego, czasem mniejszego) ludzi w koło nas, tak naprawdę z najskrytszymi sekretami i najgłębszymi problemami jesteśmy sami – samodzielnie musimy stawić im czoła. A może trzeba po prostu czasu, by odważyć się i otworzyć przed kimś. Przed TYM Kimś. By poprosić o pomoc? Ale po kolei…
„Wielka samotność” to druga książką Kristin Hannah, którą miałam przyjemność przeczytać i chociaż wiele osób porównuje ją z genialnym „Słowikiem”, który i mnie wcześniej oczarował, to jednak nie zestawiałabym koło siebie tych dwóch pozycji. To dwie zupełnie inne książki. Owszem – obie napisane w świetnym stylu, bardzo ekscytujące, porywające i dramatyczne, w obu pojawia się dość charakterystyczny wątek rodziny, ale to zupełnie inna problematyka i inne czasy. Nie wartościowałabym, która lepsza. Najbardziej trafną odpowiedzią na pytanie „czy ta książka mi się podobała” będzie stwierdzenie, że połowę przeczytałam w jeden wieczór i kawałek nocy (skończyłam przed 3), bo nie byłam w stanie jej odłożyć i poczekać do kolejnego dnia. Tak wciągnęła mnie historia i nie mogłam się doczekać finału! Już dawno nie przytrafiło mi się nic podobnego.
Główną bohaterkę książki Leni poznajemy gdy ta ma 13 lat – jest rok 1974. Ojciec wrócił po wielu latach z niewoli w Wietnamie. Jeden koszmar się skończył, ale zaczął drugi, gdyż Ernt ma syndrom stresu pourazowego i nie radzi sobie ze swoimi tragicznymi doświadczeniami. Zarówno żona Cora jak i córka starają się go wspierać i być dobrej myśli, że pokona on swoją „chorobę”. Bo niestety jest to choroba, która trzeba leczyć. Niekontrolowane wybuchy agresji, nocne koszmary, wahania nastrojów, podejrzliwość… i to wszystko odbija się niestety na najbliższych.
Już wiele razy próbowali optymistycznie zaczynać wszystko w nowym miejscu. I przez pewien czas bywało dobrze. Gdy otrzymują wiadomość od ojca przyjaciela Ernta, który zginął w Wietnamie, że jego ostatnią wolą było, by Ernt otrzymał jego parcelę i chatkę na Alasce, w Ernta wstępuje nowa siła! Jest naładowany tak pozytywną energią i wiarą, że udziela się ona ufnej rodzinie i postanawiają zacząć nowe życie z dala od cywilizacji. Tym razem na pewno im się uda – tym razem będzie inaczej! Czują to i wierzą szczerze. Ale czy tak się stanie? Czy dzika i nieobliczalna Alaska, gdzie można zginąć na 1000 sposobów stanie się ich nowym domem, azylem, czy właśnie tam znajdą to czego nie mogli odnaleźć w innych miejscach?
Kristin Hannah w malowniczej i urzekającej scenerii nieodkrytych lądów Alaski umieszcza historię o miłości, która ma całą feerię barw i odcieni. Na pierwszy plan wybija się niestety toksyczna miłość rodziców leni, pełna zazdrości, bólu – także fizycznego, chorego uzależnienia od siebie. Dla równowagi jednak pojawia się również wątek miłości rodzicielskiej – matczynej – która potrafi przenieść góry. Jest też o tej pierwszej czystej miłości – miłości, która okaże się być na całe życie – która wiele zniesie, ale przetrwa i będzie jeszcze silniejsza! (Ups… czyżbym zdradziła happy end?).
„Wielka samotność” to niesamowita emocjonująca, dramatyczne, pełna zwrotów akcji książka, która na długo pozostanie w mojej pamięci. Mimo dość trudnej i chwilami wręcz przytłaczającej problematyki, czuję wiele pozytywnej energii po jej przeczytaniu i jakąś taką wewnętrzną ulgę. Że jednak można, jak się chce – jak ma się siłę, która płynie z prawdziwej miłości. Polecam wszystkim, którzy mają ochotę, by odkrywać „nowe lądy”. I nie ukrywam, że o wiele bardziej przychylnym okiem spoglądam teraz na Alaskę i jej zimowa scenerię. Fascynuje i kusi – oj bardzo! Może kiedyś…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz i zapraszam ponownie.