Wydawnictwo: Znak Literanova
Seria: Cykl o Niewidzialnym
Tytuł oryginału: Les Dix Enfants Que Madame Ming n'a Jamais Eus
Data 1. wydania: 2012-04-02
Liczba stron: 80
ISBN: 9788324025145
Książki Schmitta – szczególnie te krótsze, około 100-stronicowe – idealnie nadają się na „przerywniki” między bardziej obszernymi i wymagającymi pozycjami. Idealne na jeden wieczór. Zresztą są zazwyczaj tak zajmujące, że i tak nie sposób odłoży ich na później. Autor niesamowicie przyciąga i rozbudza ciekawość, a jego styl sprawia, że nawet nie zauważam, kiedy znikają kolejne strony. Po ostatnich lekturach, kiedy musiałam „brnąć” było to bardzo przyjemne uczucie. Czyli to jednak kwestia sposobu pisania, a nie czytania sprawia ile czasu trzeba poświęcić na lekturę.
„Tajemnica pani Ming” to historia nietypowej znajomości, która z czasem przeradza się w osobliwą przyjaźń między francuskim biznesmenem a chińską babcią klozetową. A wszystko zaczęło się od przypadkowego spotkania, kiedy to tajemniczy narrator (którego imienia nie poznajemy), w czasie negocjacji z kontrahentem, zwyczajowo robił przerwę w najmniej odpowiednim momencie i szedł właśnie do hotelowej toalety. Tak poznał pracująca tam panią Ming – uroczą i bardzo przyjazną – ale wyjątkowo gadatliwą osóbkę. Zaczęło się błaho, od gadki szmatki, jednak z każdym kolejnym spotkaniem pani Ming pokazywała swojemu interlokutorowi coraz więcej blasków i cieni, które towarzyszyły jej życiu. Ciekawiła, szokowała, ale i w pewnej chwili mocno irytowała swojego partnera. Czym tak zaszła mu za skórę, że pierwsze o czym myślał przy następnej wizycie w kraju kwitnącej wiśni było właśnie spotkanie z panią Ming i poznanie dalszego ciągu?
Ta książka jest tak urzekająca jak charyzma pani Ming. Historia nieprawdopodobna i zaskakująca. Pełna złotych myśli i morałów, przez co pouczająca i inspirująca. I idealnie w tym wypadku pasuje metafora, iż książki są przeciwieństwem armat – im krótsze i lżejsze, tym dalej niosą. Niestety, nie pamiętam, kto jest autorem tego powiedzenia. Kusi mnie, by dzisiejszego wieczoru zrobić replay. Czeka na półce jeszcze kilka mini-opowiastek Schmitta.
Blog Książniczki
Subiektywnie i rzeczowo o moich lekturach.
poniedziałek, 16 czerwca 2025
„Tajemnica pani Ming” – Éric-Emmanuel Schmitt
niedziela, 15 czerwca 2025
„Starość. O tym co najważniejsze” – Lisa Aisato, Linn Skåber
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Tytuł oryginału: Til oss fra de eldste
Data wydania: 2024-08-28
Liczba stron: 256
ISBN: 9788308084779
Właśnie przeczytałam ostatnią część cyklu książek o różnych etapach życia autorstwa Linn Skaber, ilustrowanych przez Lise Aisato i z przykrością stwierdzam, że na tle poprzedzających ją wypada średnio. Więcej tu cieni, niż blasków. Brak tego dowcipu i polotu, który charakteryzował „Młodość” i „Dorosłość”. Tym razem nie dało się jej przeczytać „jednym tchem”. Raczej trzeba było zaczerpnąć powietrza po każdym kolejnym rozdziale.
Książka stylistycznie i formalnie nie odbiega od poprzednich części. Składa się z 24 dość krótkich rozdziałów, przeważnie pisanych prozą, które dotyczą pewnego zagadnienia związanego ze starością. Pisane przeważnie w formie wspomnień. Uzupełnione są oczywiście przepięknymi ilustracjami Lisy Aisato. I to one w dużej mierze wpływają na pozytywny odbiór „starości”, gdyż wypowiedzi bohaterów książki raczej napawają pesymistycznie. Może to taki zabieg autorki „ku przestrodze”? By zmienić coś jeszcze – teraz, na potem? Lub zmienić nastawienie do osób, które przeżywają to „potem”.
Już kiedyś zauważyłam, że książki Skaber raczej nie są pisane uniwersalnie. Wiele w nich niuansów powszechnych jedynie dla środowiska autorki, czyli Skandynawii. Tym razem było to jeszcze bardziej wyczuwalne, co jeszcze bardziej przeszkadzało w odbiorze. Jak dobrze, że każdy rozdział zakończony był ilustracją Aisato! Z pewnością warto po nią sięgnąć, by dopełnić serię. Jednak o ile dwie pierwsze części byłyby świetnymi prezentami dla osób w stosownym wieku, tak tym razem powstrzymałabym się z zakupem na urodziny dla jakiegoś seniora. I to dość dużo mówi o tej książce.
Z pewnością skłania do refleksji i zadumy – szczególnie w kontekście, czy rzeczywiście posiada jakąś wartość „dokumentalną”. Chyba najbardziej podobał mi się ostatni rozdział pt. „Rady”, w którym przedstawiono rady STARYCH dla młodych i STARYCH dla STARYCH. Tak – to cytaty z książki, tak właśnie ujęła to Linn Skaber, lub też przetłumaczyła Milena Skoczko-Nakielska. I może to jest właśnie problem tej książki? Cóż – szkoda, że ostatni rozdział nie jest podsumowaniem całości. Na szczęście zapada w pamięci najbardziej.
środa, 4 czerwca 2025
„Ostatni zdrajca” – Krzysztof Koziołek
Data wydania: 2025-04-03
Liczba stron: 442
ISBN: 9788397187177
Nigdy nie ukrywałam, że Krzysztof Koziołek jest jednym z moich ulubionych lubuskich pisarzy. W zasadzie, jak dotąd, jego książki albo mnie zachwycały, albo „zaledwie” mi się podobały. Sporadyczne przypadki, które można policzyć na palcach jednej ręki, nie trafiły w mój gust. Z najnowszą książką znowu jest problematycznie. Próbując ją ocenić, musiałabym wyciągnąć średnią, gdyż mniej więcej od połowy akcja wciągnęła mnie jak zazwyczaj. Wcześniej było ciężko…
Fabuła powieści dotyczy aktualnych wydarzeń politycznych w Polsce, czyli wyborów prezydenckich. Niespodziewanie nową głową państwa zostaje skrajnie prawicowy kandydat, co kolosalnie wypływa na sytuację polityczną w kraju. Wychodzi na to, że historia może się powtarzać i na ulicach Polski znowu pojawiają się „przyjaciele” ze wschodu. Na szczęście, prawe i szlachetne jednostki myślące inaczej biorą sprawy w swoje ręce i tak powstaje ruch oporu. Czy będzie jednak w stanie przeszkodzić błyskawicznie rozpowszechniającemu się absurdowi i złu?
„Ostatni zdrajca” to thriller polityczny, chociaż w moim odczuciu mogłoby to być political ficition. Może nie posiadam tak ogromnej wiedzy i zamiłowania do polityki jak Krzysztof Koziołek, ale podczas lektury odniosłam wrażenie, że przedstawione tam wydarzenia jednak nie są prawdopodobne i nie stanowią realnego zagrożenia dla polskich obywateli. Ale może „nie wiem, nie znam się, nie orientuję się, zarobiona jestem”? Na pewno są w tej dziedzinie bardziej kompetentni, więc nie polemizuję. Jednakże, pomijając powyższe, w stuprocentowym pozytywnym odbiorze przeszkadzało mi coś jeszcze. Otóż, polityka zbyt mocno przytłoczyła fabułę i zdecydowanie zdominowała pierwszą połowę książki, uniemożliwiając wciągnięcie się w akcję i nawiązanie jakiejś nici sympatii z bohaterami, których przedstawiono dość pobieżnie. Zazwyczaj historia głównych bohaterów ciekawi tak mocno, że nie można oderwać się od książki, tym razem musiałam mocno wytężać wzrok, by ją dostrzec pomiędzy politycznymi przepychankami. Ale może „to jest słuszna koncepcja”…
Reasumując. Na pewno polecam miłośnikom polityki, którzy śledzą regularnie i intensywnie aktualną sytuację w państwie. Zawsze ciekawie jest spojrzeć na problem z innej perspektywy. Dodam, iż powinni to być czytelnicy obiektywni, a nie zafiksowani na jedną ze stron. Druga połowa książki przynosi kilka pozytywnych zaskoczeń i wywołuje uśmiech zadowolenia, który tak lubię podczas lektury. Ciekawe, czy ktoś jeszcze – tak jak ja – podczas czytania szukał w sieci informacji o Barze Laguna… Grupa emerytowanych judoków – cudna! Powinno być ich więcej… w TEJ pierwszej połowie.
niedziela, 11 maja 2025
„Nikczemny narrator” – Juliusz Machulski
Wydawnictwo: Sonia Draga
Data wydania: 2024-10-23
Liczba stron: 592
ISBN: 9788382307948
Juliusz Machulski – obok Stanisława Barei i Władysława Pasikowskiego (tak wiem – INTERESUJĄCE połączenie) to jeden z mojej TOP3 polskich reżyserów. Twórczość wyżej wymienionych panów uwielbiam kompleksowo, niemalże bez wyjątków. Dlatego, gdy tylko dowiedziałam się, że Machulski napisał powieść, musiałam ją przeczytać. W sumie nie wahałam się nawet przez chwilę, a bardzo pozytywne i pełne entuzjazmu opinie ludzi z branży, tylko utwierdziły mnie, że to jest to. Z perspektywy czasu stwierdzam, że ta reklama jest zbędna, a nawet krzywdząca, gdyż z jej powodu wiele więcej obiecywałam sobie po tej powieści. Szczególnie, mając w pamięci filmy reżysera. Z przykrością przyznam nawet, że jestem dość rozczarowana, ale po kolei.
Bohaterem książki jest Kamil Hubeny – scenarzysta i reżyser, który robi krótką przerwę w amerykańskim stypendium i wraca do rodzinnego kraju. Już od pierwszych stron czytelnik nieodparcie utożsamia go z autorem książki. Ciekawe dlaczego? Podczas urlopu Kamil ma zamiar załatwić kilka spraw osobistych, ale ma też nadzieję, że współpraca z jego najlepszym przyjacielem i reżyserem – Erykiem – nabierze bardziej konkretnego wymiaru. I tak też się staje, jednak w zupełnie innej formie niż miał nadzieję bohater.
W otoczeniu Eryka – dokładniej mówiąc w ekipie filmowej, z którą współpracował 20 lat temu – dochodzi do serii kilku śmierci, oficjalnie uznanych za nieszczęśliwe wypadki. Coś jednak nie daje mu spokoju, prosi więc swojego kumpla Kamila, by ten przyjrzał się całej sprawie. Skoro potrafi pisać scenariusze oparte na zawiłych intrygach, potrafi też przeprowadzić dochodzenie. Podobnie jak w filmie, gdzie scenarzysta od początku ma sprawcę i do tego misternie tka całą intrygę. Eryk oczekuje, że Kamil zrobi to samo, ale w odwrotnej kolejności. Czyli na podstawie intrygi odkryje, kto jest sprawdzą i co nim powoduje, uspokajając tym samym przyjaciela.
Tak pokrótce prezentuje się cała fabuła, wypełniona jednak poza głównym wątkiem detektywistycznym, wieloma pobocznymi, które z kolei wiążą się bezpośrednio z życiem prywatnym i zawodowym Kamila. Niektóre szczególnie zaciekawią miłośników kina. Chociaż, jak na mój gust, mogłyby być bardziej rozbudowane. Inne z kolei lepiej doprecyzowane, gdyż zrozumiałe w 100% są raczej dla ludzi z branży.
Dodatkiem do książki, który uważam za najciekawszy i najmocniejszy jej element, jest scenariusz „Torsji” – czyli filmu, nad którym Kamil ma pracować z Erykiem. Ta współpraca jest niejako kartą przetargową między kolegami. „Ty mi pomożesz z zagadką, ja nakręcę twój film”. Taka to przyjaźń. A co najciekawsze, bohaterowie powieści wyrażają się o „Torsjach” dość krytycznie. Mnie zaciekawiła ta dodatkowa historia o wiele bardziej niż główna.
Szczerze, to nie wiem co zadziało się w tej książce. Dlaczego filmy kręcone prze Juliusza Machulskiego trzymają w napięciu, bawią (nawet gdy ogląda się je po raz setny), a książka ciągnęła się jak flaki z olejem. Brnęłam przez kolejne rozdziały. Robiłam przerwy – dłuższe, krótsze. Mimo kolejnych zabójstw, mimo tropienia sprawcy, mimo licznych postaci i wątków – było to jakieś takie chłodne. Sama intryga – owszem mogłaby być interesująca, jednak jej realizacja kuleje.
O wiele więcej emocji pojawiło się w dodanym do powieści scenariuszu. Mimo, iż sama forma scenariusza nie należy do moich ulubionych gatunków, to czytało się go bardzo dobrze i pozwoliło zatrzeć niemiłe uczucia wywołane przez „Nikczemnego narratora”. Może Machulski, jeśli już musi pisać książki, powinien się skupić na swojej biografii? Tak… autobiografię chętnie przeczytam. Inne książki reżysera raczej sobie odpuszczę
poniedziałek, 31 marca 2025
„Kobiety” – Kristin Hannah
Tytuł oryginału: The Women
Data wydania: 2024-05-15
Liczba stron: 544
ISBN: 9788382890945
Kristin Hannah dość długo kazała mi czekać na kolejną książkę. Już prawie zdążyłam zapomnieć, jak doskonale czyta się jej powieści. Zaskakuje mnie to za każdym razem tak samo. Mimo, iż autorka – jak np. w tym przypadku – opisuje zupełnie inne i jednak obce dla nas realia, to mimo wszystko czytelnicy nawet z drugiego końca świata, mogą utożsamiać się z bohaterami i współodczuwać ich radości, ból i strach, tak jakby te problemy dotyczyły ich bezpośrednio. A tak naprawdę wojnę w Wietnamie oraz stosunek Amerykanów do żołnierzy i całego przedsięwzięcia militarnego znamy głównie z filmów. Bo właśnie Wietnam jest tłem historii „Kobiet”, którą Kristin Hannah przez wiele lat opisywała.
Frankie (chyba mimo wszystko pod wypływem impulsu i silnych emocji) postanawia diametralnie zmienić swoje dotychczasowe życie grzecznej panienki, wychowywanej na wzorową przyszłą żonę i jako pielęgniarka pojechać do Wietnamu. Pomysł wydaje się tym bardziej szalony, że praktyki w zawodzie właściwie wcale nie ma. Jednak tak podpowiada jej serce i cicho marzy, że kiedyś jej zdjęcie trafi na ścianę bohaterów w gabinecie jej ojca, gdzie swoje miejsce mają wszyscy walczący o swoją ojczyznę.
W ciągu kilkunastu godzin lotu młoda kobieta przenosi się do zupełnie innego świata. Świata, którym rządzą zupełnie inne zasady niż znała dotychczas. Świata, w którym śmierć i to w ogromnych męczarniach, jest integralną (by nie powiedzieć zwykłą) częścią codzienności. Świata, który nie wiadomo kiedy się skończy, gdyż każdego dnia można stracić życie. Na szczęście, nawet w piekle można trafić na prawdziwych przyjaciół i to dzięki dwóm pielęgniarkom – Ethel i Barb – Frankie zrozumiała, że postąpiła słusznie jadąc na misję i nigdy nie zmieniłaby tej decyzji. Odtąd były jak trzej muszkieterowie – mogły na sobie polegać w każdej sytuacji. Wietnam przyniósł Frankie nie tylko dwie najwspanialsze przyjaciółki. To tam stała się nie tylko dorosłą osobą, ale i prawdziwą kobietą, która przeżyła swoją pierwszą miłość. Czy była to miłość na całe życie? Czy miłość do końca życia (jednego z dwóch)?
„Kobiety” to książka, podczas pisania której Hannah starała się pozostać jak najbardziej wierną faktom historycznym i dlatego obok przepięknej i przejmującej historii młodej kobiety, mamy tutaj potężny zbiór merytorycznej wiedzy, która przybliża mniej zorientowanej części czytelników istotę okrucieństwa wojny w Wietnamie. Przyznam, że i mnie zaskoczył skrajnie negatywny stosunek Amerykanów do weteranów, którym udało się wrócić do domu oraz przede wszystkim niedorzeczne bagatelizowane roli kobiet na froncie. Kobiet, które wprawdzie walczyły przy stole operacyjnym, ale każdego dnia stykały się z zagrożeniem i jego skutkami, ratując życie rannych, jeśli było to w ogóle możliwe.
Kolejnym ważnym aspektem jest powrót do domu i trudy odnalezienia się w zupełnie innej i nowej rzeczywistości. Frankie (jak wielu innych) w Wietnamie funkcjonowała na ogromnej adrenalinie. Ciągły stres jaki jej towarzyszył, spowodował, że wyrobiła sobie pewne mechanizmy obronne, działała niczym robot, który miał wykonać pewne zadanie. Intuicyjnie podchodziła do wielu problemów, które odhaczała z listy punkt po punkcie. Z czasem stała się niesamowicie kompetentnym fachowcem, który idealnie wykonywał swoją pracę. Powrót do spokojnej, zwyczajnej i nudnej rzeczywistości ponownie wywrócił jej życie do góry nogami. Hannah bardzo dogłębnie opisuje skutki stresu pourazowego, który w czasach bohaterów książki dopiero wchodził do kanonu psychologii i z którym lekarze do końca nie potrafili jeszcze pracować.
Poza tym, że weterani musieli walczyć o siebie z „demonami wojennymi”, które towarzyszyły im w powojennej codzienności, to musieli również walczyć z dużą częścią społeczeństwa o swoje dobre imię, tak by w końcu byli traktowani jak bohaterowie, którzy walczyli o swój kraj, a nie przeciwko niewinnym cywilom. W dzisiejszych czasach ciężko jest mi zrozumieć, z czego wynikała niechęć do kobiet, które pojechały na wojnę. Większą ich część stanowiły pielęgniarki, jednak pracowały one również na innych stanowiskach. Może rzeczywiście nie walczyły z karabinem w ręku, jednak była to bezspornie walka.
„Kobiety” to bardzo ważna książka – nie tylko w środowisku amerykańskim, ale i globalnie. Porusza oczywiście istotne aspekty wiedzy na temat wojny w Wietnamie i – jakkolwiek patetycznie to zabrzmi – szerzy prawdę. Jest to jednak książka przede wszystkim o kobietach – ich roli, prawach, możliwościach i o ogromnej sile jaka nimi kieruje. „Kobiety” to oczywiście również bardzo emocjonująca powieść o wielkiej i nieszczęśliwej miłości, o prawdziwej przyjaźni, która przenosi góry. To powieść o celu i sensie życia i o tym jak ważne jest znaleźć swoje miejsce, by czuć się spełnionym. To również powieść o tych ciemnych stronach egzystencji – o rozczarowaniach, zdradach, zawodach, nałogach i lękach. Może dzięki nim bardziej doceniamy jasne dni. Wyjątkowo przejmująca historia, która zapada w pamięć. „Typowa” Hannah!
poniedziałek, 24 marca 2025
„Wzgórze psów” – Jakub Żulczyk
Wydawnictwo: Świat Książki
Ekranizacje: Wzgórze psów (2025)
Seria: Nowa proza polska
Data wydania: 2025-01-29
Data 1. wyd. pol.: 2017-04-26
Liczba stron: 864
ISBN: 9788368350302
To moje drugie spotkanie z twórczością Żulczyka i chociaż pierwsze było bardzo udaną przygodą, to sama nie zdecydowałabym się tak szybko na jego kolejną książkę, ale otrzymałam prezent, więc przeczytałam. Uzasadnienie tego prezentu było dość ciekawe, a mianowicie – serial na podstawie „Wzgórza psów” (notabene o tym samym tytule) nakręcono w miejscu, w którym bywam od czasu do czasu i które lubię. Były to Pilchowice oraz Lwówek Śląski. Ot taka turystyczno-filmowa ciekawostka. Dodam, iż serial jeszcze przede mną, ale kto wie… być może się skuszę.
Głównym bohaterem „Wzgórza psów” jest Mikołaj – młody pisarz po przejściach, który do niedawna prowadził typowo rock’n’roll’owy tryb życia. Ponieważ to dorosłe życie przerosło go, postanawia wrócić do rodzinnego Zyborka, do ojca. Ten powrót traktuje oczywiście tymczasowo, jako zło konieczne bądź też mniejsze zło, czy też ostatnią deskę ratunku. Towarzyszy mu żona – Justyna.
Na miejscu odżyły wspomnienia, odżyły dawne rodzinne konflikty oraz obraz pewnego tragicznego wydarzenia z wczesnej młodości, które – jak się okazało – miało ogromny wpływ na obecny kształt życia Mikołaja. Poza tym, okazało się, że prowincjonalne mazurskie miasteczko stało się kolebką miejscowej gangsterki, która wprowadza tam swoje rządy. Jednak, na szczęście dla mieszkańców Zyborka, jest ktoś, kto chce walczyć o swoją małą ojczyznę. Książka określana jest jako thriller i częściowo owszem skłaniam się ku tej kategorii – szczególnie jeśli mówimy o zakończeniu powieści, które bardzo trzymało w napięciu, a akcja była szybka, dynamiczna, brutalna i zaskakująca. Szczególnie w zestawieniu z wcześniejszymi rozdziałami. Gdyby autor trzymał taki poziom od początku z pewnością skończyłabym tę powieść po kilku dniach, a tymczasem towarzyszyła mi – o zgrozo! – ponad miesiąc! A to niestety, przynajmniej w moim przypadku, o czymś świadczy. Niestety, przez niektóre rozdziały trzeba było brnąć i w momencie, kiedy ciekawość zaczynała być chociaż trochę bardziej pobudzona, następował zwrot akcji, który raczej nużył zamiast pobudzić.
Fabuła prowadzona była na kilku płaszczyznach czasowych, które przeplatały się czasem płynnie, czasem bardziej wyraźnie. Narracja dotyczyła aktualnych wydarzeń w Zyborku. Poza tym pojawiały się wspomnienia Mikołaja, dotyczące niedawnych lat w Warszawie po tym jak odniósł sukces oraz dawnej historii z czasów szkoły średniej – przed i w trakcie dramatycznego wydarzenia, które do dziś odbija się echem. Wplecionych jest jeszcze kilka wątków – powiedzmy dość zaprzeszłych – które wg mnie można było całkiem pominąć. W moim odczuciu służyły tylko jeszcze większemu wyhamowaniu akcji. Ogólnie, kompozycję określiłabym jako spory misz-masz.
Zaletą fabuły, poza dość mocno rozciągniętym tajemniczym wątkiem głównym, jest ukazanie bardzo bogatego obrazu lokalnej społeczności. Podoba mi się tendencja w literaturze, by pokazywać również różne strony prowincji – te jasne i te ciemne. Jej zwykłą i niezwykłą codzienność. Bardzo ciekawe i zróżnicowane postaci, nadające specyficznego kolorytu historii. I przyznam, że po tym miesiącu jaki spędziłam na kartach książki w Zyborku, w pewnym sensie będę tęsknić za tą miejscówką.
Książka w gruncie rzeczy interesująca, chociaż bardzo nierówna. Opowieść o zemście, sprawiedliwości – może tej jednej najprawdziwszej jaka istnieje – i walce o nią. Opowieść o walce o swoje przekonania, swoje miejsce i o czyste sumienie. Thriller z wątkami psychologiczno-kryminalnymi. Polecam miłośnikom autora oraz wytrwałym czytelnikom.
piątek, 21 lutego 2025
„Sekretna historia pana White’a” – Juan Gómez-Jurado
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Cykl: Antonia Scott (tom 0.8)
Seria: Uniwersum Reina Roja
Tytuł oryginału: La historia secreta del Señor White
Data wydania: 2024-08-14
Liczba stron: 112
ISBN: 9788383304601
Niesiona na fali emocji, które towarzyszyły lekturze „Pacjenta”, postanowiłam sięgnąć od razu po „Sekretną historię pana White’a”, którą przeczytałam w niecałą godzinkę… Widziałam, że to cienka książeczka, ale tym razem Jurado „przegiął”. Te kilka rozdziałów można było spokojnie dodać do innej powieści – chyba najbardziej pasowałaby do „Pacjenta” lub rozbudować do pełnowymiarowej książki. Potencjał był, zabrakło chęci?
Autor podkreślał kilkukrotnie, że od piętnastu lat tworzył projekt uniwersum, na które składało się kilka powieści, w tym dwie trylogie. To co łączy te wszystkie historie to dwie przeciwstawne – skrajnie różne postacie: Antonia Scott i Mr. White. O ile tę pierwszą czytelnicy mieli okazję poznać dość dokładnie, to pan White ciągle pozostawał bardzo tajemniczy. Tym razem czytelnicy odkryją trochę więcej faktów zarówno z dzieciństwa jak i z młodości tego czarnego charakteru. Czy uda się dzięki temu zrozumieć co nim kieruje – to już zupełnie inne pytanie. Trochę dokładniej opisane zostaną również wątki z „Pacjenta”. Jednak z przykrością muszę stwierdzić, że ta książka – lub raczej to opowiadanie, pozostawia ogromny niedosyt.
Rozdziały dotyczące kolejnych etapów życia lub istotnych wydarzeń spisane są bardzo zwięźle lub wręcz oszczędnie. Jakby były tylko szkicem lub notatką do jakiegoś większego projektu. Owszem – zawierają konkret, jednak biorąc pod uwagę inne powieści autora pojawia się zawód, rozczarowanie i niedowierzanie. Tak jakby decyzja o obecnej formie książki powstała poza autorem. Może i tak było… Gdyby to był „bonus” do „Pacjenta” mogłoby być nawet miło. Niemniej jednak polecam miłośnikom twórczości Juana Gomez-Jurado i zalecam czytać od razu po wspomnianej wyżej powieści.