sobota, 26 lipca 2025

„Colette” – Valérie Perrin

Wydawnictwo: Albatros
Tytuł oryginału: Tata 
Data wydania: 2025-05-21 
Liczba stron: 576 
ISBN: 9788383616360

Do tej pory wszystkie książki Valerie Perrin porywały mnie praktycznie od pierwszej strony. Nauczona doświadczeniem, w zasadzie w ciemno, sięgałam po kolejne nowe pozycje. Z „Colette” z początku było dość opornie i wręcz męcząco, co dość mocno mnie zdziwiło. Jednak w pewnym momencie historia porwała mnie na całego i nie mogłam doczekać się dalszego ciągu opowieści, a ta z rozdziału na rozdział zaczęła być coraz bardziej zaskakująca. Można by rzec, że Valerie Peririn zaczęła doskonalić się w suspensie (!), co nie jest typowe dla gatunku jaki reprezentuje.

Tytułowa „Colette” jest ciotką głównej bohaterki Agnes. Obie kobiety były ze sobą dość mocno zżyte. Od najmłodszych lat Agnes spędzała każde wakacje u cioci i obie bardzo lubiły ten czas. W późniejszym etapie życia, kiedy Agnes ze względu na sprawy zawodowe mieszkała w Stanach Zjednoczonych, regularnie w każdy wtorek rozmawiała z Colette przez telefon. Po śmierci ciotki Agnes mocno odczuła tę stratę. Ogólnie zaczął się dla niej dość ciężki okres zakończony rozwodem i niemocą twórczą. I żeby tego wszystkiego było mało, to otrzymała dziwny telefon z żandarmerii z rodzinnego miasta Colette, zawiadamiający o śmierci jej ciotki. Tylko że ciotka nie żyła od 3 lat.

Mimo niedorzeczności całej sytuacji Agnes postanawia wrócić w strony z młodzieńczych lat i sprawdzić kto został pochowany wtedy, a kto zmarł teraz. W tym amatorskim śledztwie wesprą ją przyjaciele z dzieciństwa oraz detektyw, z którym współpracowała podczas kręcenia swoich filmów. Po raz kolejny potwierdzi się, że życie pisze najlepsze scenariusze – często wręcz niewiarygodne. Agnes odkryje wiele tajemnic – nie tylko Colette, ale i całej swojej rodziny – oraz (co zaskoczy ją najbardziej) również jej samej…

„Colette” to powieść wielowątkowa, bardzo rozbudowana, można by rzec epicka. W zasadzie to osobista historia prawie każdego bohatera mogłaby posłużyć za kanwę oddzielnej książki. Jednak autorka postanowiła bardzo subtelnie połączyć ze sobą losy wielu bohaterów. Przenikają się one na przestrzeni lat, tworząc swoistą, wielowarstwową pajęczynę w taki sposób, że nie wszystko jest widoczne od pierwszego momentu. Nierzadko trzeba się przebić przez gąszcz nitek, by dojść do sedna. I odkrycie właśnie tej istoty czyli w zasadzie finał powieści bardzo mocno zaskakuje.

A swojej najnowszej powieści autorka zestawia ze sobą bardzo wiele kontrastowych problemów i motywów. Nie tylko opisuje historię utalentowanego, genialnego dziecka z nizin społecznych, które potrafi ze słuchu zagrać na fortepianie utwory mistrzów. Dzięki wsparciu życzliwych osób udaje mu się zostać w przyszłości wielkim muzykiem i osiągnąć niebywały sukces.

Przeciwstawnie pokazuje jak mogą potoczyć się losy, kiedy dziecko nie tylko nie otrzymuje tego wsparcia od otoczenia, ale i zostaje skrzywdzone przez dorosłego. I mimo, iż temat molestowania nieletnich nie jest typowym dla literatury pięknej, to w narrację Perrin wpisuje się jak ulał i uzupełnia całą historię. Zresztą sporo uwagi poświęca również przemocy wobec kobiet i brutalności mężczyzn.

Tłem historycznym niektórych wątków jest holocaust i sytuacja Żydów we Francji w latach 40-tych. Perrin sięga więc po fakty historyczne i pomiędzy nie wplata losy swoich bohaterów.

Ale przede wszystkim wskazuje, iż każdy człowiek ma bardzo bogatą historię osobistą, której na pierwszy rzut oka nie widać. Każdy ma jakieś tajemnice, które po odkryciu zmieniają postrzeganie tej osoby. Warto poznać swoje historie rodzinne, by odkryć kim się jest, o czym dowiaduje się Agnes – główna bohaterka książki. Mimo wszystko jest to oczyszczające i pozwala pójść naprzód swoją drogą.

Mimo trudnego początku, ogólnie jestem zachwycona książką „Colette” – zaangażowana literatura piękna, której towarzyszą dźwięki fortepianu to coś, co polecę każdemu czytelnikowi. Jestem niesamowicie ciekawa, co teraz Valerie Perrin szykuje dla swoich czytelników. Nawet nie będę próbowała zgadywać.

niedziela, 6 lipca 2025

„Sekret prawie byłego męża” – Aneta Jadowska

Wydawnictwo: Sine Qua Non 
Cykl: Gracje z Ustki (tom 2)
Data wydania: 2025-03-12 
Liczba stron: 350 
ISBN: 9788383309378

Ponieważ w tym roku nie udało mi się pojechać do Ustki, postanowiłam odwiedzić Gracje chociażby na kartach książki i poczuć przynajmniej w małym stopniu klimat mojego ulubionego, nadbałtyckiego kurortu. Usteckie trylogie to lektura idealna na lato i urlop. Nie mogłam się więc doczekać, kiedy w końcu sięgnę po drugi tom, drugiej trylogii z Ustki.

„Sekret prawie byłego męża” Agaty przysporzył trzem Gracjom sporo kłopotów. Z racji relacji oczywiście najbardziej dotknął Agatę – autorkę kryminałów, która odniosła ogromny zawodowy sukces. A ponieważ w życiu panuje równowaga, to niestety sfera prywatna – od czasu gdy na pełen etat zaczęła zajmować się pisarstwem – dała jej mocno w kość. To co stało się podczas jej wizyty w stolicy na tyłach domu Niny, było punktem kulminacyjnym jej przeprawy z prawie byłym mężem. Od teraz na dwoje babka wróżyła: albo totalne zwycięstwo, albo klapa na całego. Na szczęście Agata nie była z tym wszystkim sama, przyjaciółki stanęły za nią jak mur! Razem postanowiły rozwiązać zagadkę kryminalną i wesprzeć swoim talentem detektywistycznym lokalną policję. Kto zna się na sprawach kryminalnych lepiej niż trzy Gracje literatury ? Przecież nie Straszewicz i Garstka. Swoją drogą, ten pierwszy sporo zyskuje w drugim tomie. Podoba mi się to!

Nadmorskie komedie kryminalne autorstwa Jadowskiej to świetna rozrywka, lekka lektura, pełna humoru, ale i wywołująca dreszczyk emocji. Nie zapominajmy w końcu, że fabuła opiera się jednak na tajemniczym morderstwie. Cudowne, ciekawe i inteligentne postacie między którymi iskrzy – zarówno w kontekście przyjaźni jak i miłości. Chyba każdy, czytając marzy, by trafić kiedyś na taką (lub dokładnie tę) ekipę! By mieć koło siebie tak oddanych przyjaciół. Jedyny zarzut do książki to to, że tak szybko się skończyła. Akcja toczy się tak wartko i tak wciąga czytelnika, że nawet nie zauważa kiedy dochodzi o ostatniej strony. Ciekawe ile czasu autorka będzie kazała czekać na ostatni tom serii. Czyżby pierwsze skrzypce miała w nim zagrać Zuza?

poniedziałek, 16 czerwca 2025

„Tajemnica pani Ming” – Éric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak Literanova 
Seria: Cykl o Niewidzialnym
Tytuł oryginału: Les Dix Enfants Que Madame Ming n'a Jamais Eus 
Data 1. wydania: 2012-04-02 
Liczba stron: 80 
ISBN: 9788324025145

Książki Schmitta – szczególnie te krótsze, około 100-stronicowe – idealnie nadają się na „przerywniki” między bardziej obszernymi i wymagającymi pozycjami. Idealne na jeden wieczór. Zresztą są zazwyczaj tak zajmujące, że i tak nie sposób odłoży ich na później. Autor niesamowicie przyciąga i rozbudza ciekawość, a jego styl sprawia, że nawet nie zauważam, kiedy znikają kolejne strony. Po ostatnich lekturach, kiedy musiałam „brnąć” było to bardzo przyjemne uczucie. Czyli to jednak kwestia sposobu pisania, a nie czytania sprawia ile czasu trzeba poświęcić na lekturę.

„Tajemnica pani Ming” to historia nietypowej znajomości, która z czasem przeradza się w osobliwą przyjaźń między francuskim biznesmenem a chińską babcią klozetową. A wszystko zaczęło się od przypadkowego spotkania, kiedy to tajemniczy narrator (którego imienia nie poznajemy), w czasie negocjacji z kontrahentem, zwyczajowo robił przerwę w najmniej odpowiednim momencie i szedł właśnie do hotelowej toalety. Tak poznał pracująca tam panią Ming – uroczą i bardzo przyjazną – ale wyjątkowo gadatliwą osóbkę. Zaczęło się błaho, od gadki szmatki, jednak z każdym kolejnym spotkaniem pani Ming pokazywała swojemu interlokutorowi coraz więcej blasków i cieni, które towarzyszyły jej życiu. Ciekawiła, szokowała, ale i w pewnej chwili mocno irytowała swojego partnera. Czym tak zaszła mu za skórę, że pierwsze o czym myślał przy następnej wizycie w kraju kwitnącej wiśni było właśnie spotkanie z panią Ming i poznanie dalszego ciągu?

Ta książka jest tak urzekająca jak charyzma pani Ming. Historia nieprawdopodobna i zaskakująca. Pełna złotych myśli i morałów, przez co pouczająca i inspirująca. I idealnie w tym wypadku pasuje metafora, iż książki są przeciwieństwem armat – im krótsze i lżejsze, tym dalej niosą. Niestety, nie pamiętam, kto jest autorem tego powiedzenia. Kusi mnie, by dzisiejszego wieczoru zrobić replay. Czeka na półce jeszcze kilka mini-opowiastek Schmitta.

niedziela, 15 czerwca 2025

„Starość. O tym co najważniejsze” – Lisa Aisato, Linn Skåber

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Tytuł oryginału: Til oss fra de eldste 
Data wydania: 2024-08-28 
Liczba stron: 256 
ISBN: 9788308084779

Właśnie przeczytałam ostatnią część cyklu książek o różnych etapach życia autorstwa Linn Skaber, ilustrowanych przez Lise Aisato i z przykrością stwierdzam, że na tle poprzedzających ją wypada średnio. Więcej tu cieni, niż blasków. Brak tego dowcipu i polotu, który charakteryzował „Młodość” i „Dorosłość”. Tym razem nie dało się jej przeczytać „jednym tchem”. Raczej trzeba było zaczerpnąć powietrza po każdym kolejnym rozdziale.

Książka stylistycznie i formalnie nie odbiega od poprzednich części. Składa się z 24 dość krótkich rozdziałów, przeważnie pisanych prozą, które dotyczą pewnego zagadnienia związanego ze starością. Pisane przeważnie w formie wspomnień. Uzupełnione są oczywiście przepięknymi ilustracjami Lisy Aisato. I to one w dużej mierze wpływają na pozytywny odbiór „starości”, gdyż wypowiedzi bohaterów książki raczej napawają pesymistycznie. Może to taki zabieg autorki „ku przestrodze”? By zmienić coś jeszcze – teraz, na potem? Lub zmienić nastawienie do osób, które przeżywają to „potem”.

Już kiedyś zauważyłam, że książki Skaber raczej nie są pisane uniwersalnie. Wiele w nich niuansów powszechnych jedynie dla środowiska autorki, czyli Skandynawii. Tym razem było to jeszcze bardziej wyczuwalne, co jeszcze bardziej przeszkadzało w odbiorze. Jak dobrze, że każdy rozdział zakończony był ilustracją Aisato! Z pewnością warto po nią sięgnąć, by dopełnić serię. Jednak o ile dwie pierwsze części byłyby świetnymi prezentami dla osób w stosownym wieku, tak tym razem powstrzymałabym się z zakupem na urodziny dla jakiegoś seniora. I to dość dużo mówi o tej książce.

Z pewnością skłania do refleksji i zadumy – szczególnie w kontekście, czy rzeczywiście posiada jakąś wartość „dokumentalną”. Chyba najbardziej podobał mi się ostatni rozdział pt. „Rady”, w którym przedstawiono rady STARYCH dla młodych i STARYCH dla STARYCH. Tak – to cytaty z książki, tak właśnie ujęła to Linn Skaber, lub też przetłumaczyła Milena Skoczko-Nakielska. I może to jest właśnie problem tej książki? Cóż – szkoda, że ostatni rozdział nie jest podsumowaniem całości. Na szczęście zapada w pamięci najbardziej.

środa, 4 czerwca 2025

„Ostatni zdrajca” – Krzysztof Koziołek

Wydawnictwo: Manufaktura Tekstów
Data wydania: 2025-04-03 
Liczba stron: 442 
ISBN: 9788397187177

Nigdy nie ukrywałam, że Krzysztof Koziołek jest jednym z moich ulubionych lubuskich pisarzy. W zasadzie, jak dotąd, jego książki albo mnie zachwycały, albo „zaledwie” mi się podobały. Sporadyczne przypadki, które można policzyć na palcach jednej ręki, nie trafiły w mój gust. Z najnowszą książką znowu jest problematycznie. Próbując ją ocenić, musiałabym wyciągnąć średnią, gdyż mniej więcej od połowy akcja wciągnęła mnie jak zazwyczaj. Wcześniej było ciężko…

Fabuła powieści dotyczy aktualnych wydarzeń politycznych w Polsce, czyli wyborów prezydenckich. Niespodziewanie nową głową państwa zostaje skrajnie prawicowy kandydat, co kolosalnie wypływa na sytuację polityczną w kraju. Wychodzi na to, że historia może się powtarzać i na ulicach Polski znowu pojawiają się „przyjaciele” ze wschodu. Na szczęście, prawe i szlachetne jednostki myślące inaczej biorą sprawy w swoje ręce i tak powstaje ruch oporu. Czy będzie jednak w stanie przeszkodzić błyskawicznie rozpowszechniającemu się absurdowi i złu?

„Ostatni zdrajca” to thriller polityczny, chociaż w moim odczuciu mogłoby to być political ficition. Może nie posiadam tak ogromnej wiedzy i zamiłowania do polityki jak Krzysztof Koziołek, ale podczas lektury odniosłam wrażenie, że przedstawione tam wydarzenia jednak nie są prawdopodobne i nie stanowią realnego zagrożenia dla polskich obywateli. Ale może „nie wiem, nie znam się, nie orientuję się, zarobiona jestem”? Na pewno są w tej dziedzinie bardziej kompetentni, więc nie polemizuję. Jednakże, pomijając powyższe, w stuprocentowym pozytywnym odbiorze przeszkadzało mi coś jeszcze. Otóż, polityka zbyt mocno przytłoczyła fabułę i zdecydowanie zdominowała pierwszą połowę książki, uniemożliwiając wciągnięcie się w akcję i nawiązanie jakiejś nici sympatii z bohaterami, których przedstawiono dość pobieżnie. Zazwyczaj historia głównych bohaterów ciekawi tak mocno, że nie można oderwać się od książki, tym razem musiałam mocno wytężać wzrok, by ją dostrzec pomiędzy politycznymi przepychankami. Ale może „to jest słuszna koncepcja”…

Reasumując. Na pewno polecam miłośnikom polityki, którzy śledzą regularnie i intensywnie aktualną sytuację w państwie. Zawsze ciekawie jest spojrzeć na problem z innej perspektywy. Dodam, iż powinni to być czytelnicy obiektywni, a nie zafiksowani na jedną ze stron. Druga połowa książki przynosi kilka pozytywnych zaskoczeń i wywołuje uśmiech zadowolenia, który tak lubię podczas lektury. Ciekawe, czy ktoś jeszcze – tak jak ja – podczas czytania szukał w sieci informacji o Barze Laguna… Grupa emerytowanych judoków – cudna! Powinno być ich więcej… w TEJ pierwszej połowie.


niedziela, 11 maja 2025

„Nikczemny narrator” – Juliusz Machulski

Wydawnictwo: Sonia Draga
Data wydania: 2024-10-23
Liczba stron: 592
ISBN: 9788382307948

Juliusz Machulski – obok Stanisława Barei i Władysława Pasikowskiego (tak wiem – INTERESUJĄCE połączenie) to jeden z mojej TOP3 polskich reżyserów. Twórczość wyżej wymienionych panów uwielbiam kompleksowo, niemalże bez wyjątków. Dlatego, gdy tylko dowiedziałam się, że Machulski napisał powieść, musiałam ją przeczytać. W sumie nie wahałam się nawet przez chwilę, a bardzo pozytywne i pełne entuzjazmu opinie ludzi z branży, tylko utwierdziły mnie, że to jest to. Z perspektywy czasu stwierdzam, że ta reklama jest zbędna, a nawet krzywdząca, gdyż z jej powodu wiele więcej obiecywałam sobie po tej powieści. Szczególnie, mając w pamięci filmy reżysera. Z przykrością przyznam nawet, że jestem dość rozczarowana, ale po kolei.

Bohaterem książki jest Kamil Hubeny – scenarzysta i reżyser, który robi krótką przerwę w amerykańskim stypendium i wraca do rodzinnego kraju. Już od pierwszych stron czytelnik nieodparcie utożsamia go z autorem książki. Ciekawe dlaczego?  Podczas urlopu Kamil ma zamiar załatwić kilka spraw osobistych, ale ma też nadzieję, że współpraca z jego najlepszym przyjacielem i reżyserem – Erykiem – nabierze bardziej konkretnego wymiaru. I tak też się staje, jednak w zupełnie innej formie niż miał nadzieję bohater.

W otoczeniu Eryka – dokładniej mówiąc w ekipie filmowej, z którą współpracował 20 lat temu – dochodzi do serii kilku śmierci, oficjalnie uznanych za nieszczęśliwe wypadki. Coś jednak nie daje mu spokoju, prosi więc swojego kumpla Kamila, by ten przyjrzał się całej sprawie. Skoro potrafi pisać scenariusze oparte na zawiłych intrygach, potrafi też przeprowadzić dochodzenie. Podobnie jak w filmie, gdzie scenarzysta od początku ma sprawcę i do tego misternie tka całą intrygę. Eryk oczekuje, że Kamil zrobi to samo, ale w odwrotnej kolejności. Czyli na podstawie intrygi odkryje, kto jest sprawdzą i co nim powoduje, uspokajając tym samym przyjaciela.

Tak pokrótce prezentuje się cała fabuła, wypełniona jednak poza głównym wątkiem detektywistycznym, wieloma pobocznymi, które z kolei wiążą się bezpośrednio z życiem prywatnym i zawodowym Kamila. Niektóre szczególnie zaciekawią miłośników kina. Chociaż, jak na mój gust, mogłyby być bardziej rozbudowane. Inne z kolei lepiej doprecyzowane, gdyż zrozumiałe w 100% są raczej dla ludzi z branży.

Dodatkiem do książki, który uważam za najciekawszy i najmocniejszy jej element, jest scenariusz „Torsji” – czyli filmu, nad którym Kamil ma pracować z Erykiem. Ta współpraca jest niejako kartą przetargową między kolegami. „Ty mi pomożesz z zagadką, ja nakręcę twój film”. Taka to przyjaźń. A co najciekawsze, bohaterowie powieści wyrażają się o „Torsjach” dość krytycznie. Mnie zaciekawiła ta dodatkowa historia o wiele bardziej niż główna.

Szczerze, to nie wiem co zadziało się w tej książce. Dlaczego filmy kręcone prze Juliusza Machulskiego trzymają w napięciu, bawią (nawet gdy ogląda się je po raz setny), a książka ciągnęła się jak flaki z olejem. Brnęłam przez kolejne rozdziały. Robiłam przerwy – dłuższe, krótsze. Mimo kolejnych zabójstw, mimo tropienia sprawcy, mimo licznych postaci i wątków – było to jakieś takie chłodne. Sama intryga – owszem mogłaby być interesująca, jednak jej realizacja kuleje.

O wiele więcej emocji pojawiło się w dodanym do powieści scenariuszu. Mimo, iż sama forma scenariusza nie należy do moich ulubionych gatunków, to czytało się go bardzo dobrze i pozwoliło zatrzeć niemiłe uczucia wywołane przez „Nikczemnego narratora”. Może Machulski, jeśli już musi pisać książki, powinien się skupić na swojej biografii? Tak… autobiografię chętnie przeczytam. Inne książki reżysera raczej sobie odpuszczę

poniedziałek, 31 marca 2025

„Kobiety” – Kristin Hannah

Wydawnictwo: Świat Książki
Tytuł oryginału: The Women
Data wydania: 2024-05-15
Liczba stron: 544
ISBN: 9788382890945

Kristin Hannah dość długo kazała mi czekać na kolejną książkę. Już prawie zdążyłam zapomnieć, jak doskonale czyta się jej powieści. Zaskakuje mnie to za każdym razem tak samo. Mimo, iż autorka – jak np. w tym przypadku – opisuje zupełnie inne i jednak obce dla nas realia, to mimo wszystko czytelnicy nawet z drugiego końca świata, mogą utożsamiać się z bohaterami i współodczuwać ich radości, ból i strach, tak jakby te problemy dotyczyły ich bezpośrednio. A tak naprawdę wojnę w Wietnamie oraz stosunek Amerykanów do żołnierzy i całego przedsięwzięcia militarnego znamy głównie z filmów. Bo właśnie Wietnam jest tłem historii „Kobiet”, którą Kristin Hannah przez wiele lat opisywała.

Frankie (chyba mimo wszystko pod wypływem impulsu i silnych emocji) postanawia diametralnie zmienić swoje dotychczasowe życie grzecznej panienki, wychowywanej na wzorową przyszłą żonę i jako pielęgniarka pojechać do Wietnamu. Pomysł wydaje się tym bardziej szalony, że praktyki w zawodzie właściwie wcale nie ma. Jednak tak podpowiada jej serce i cicho marzy, że kiedyś jej zdjęcie trafi na ścianę bohaterów w gabinecie jej ojca, gdzie swoje miejsce mają wszyscy walczący o swoją ojczyznę.

W ciągu kilkunastu godzin lotu młoda kobieta przenosi się do zupełnie innego świata. Świata, którym rządzą zupełnie inne zasady niż znała dotychczas. Świata, w którym śmierć i to w ogromnych męczarniach, jest integralną (by nie powiedzieć zwykłą) częścią codzienności. Świata, który nie wiadomo kiedy się skończy, gdyż każdego dnia można stracić życie. Na szczęście, nawet w piekle można trafić na prawdziwych przyjaciół i to dzięki dwóm pielęgniarkom – Ethel i Barb – Frankie zrozumiała, że postąpiła słusznie jadąc na misję i nigdy nie zmieniłaby tej decyzji. Odtąd były jak trzej muszkieterowie – mogły na sobie polegać w każdej sytuacji. Wietnam przyniósł Frankie nie tylko dwie najwspanialsze przyjaciółki. To tam stała się nie tylko dorosłą osobą, ale i prawdziwą kobietą, która przeżyła swoją pierwszą miłość. Czy była to miłość na całe życie? Czy miłość do końca życia (jednego z dwóch)?

„Kobiety” to książka, podczas pisania której Hannah starała się pozostać jak najbardziej wierną faktom historycznym i dlatego obok przepięknej i przejmującej historii młodej kobiety, mamy tutaj potężny zbiór merytorycznej wiedzy, która przybliża mniej zorientowanej części czytelników istotę okrucieństwa wojny w Wietnamie. Przyznam, że i mnie zaskoczył skrajnie negatywny stosunek Amerykanów do weteranów, którym udało się wrócić do domu oraz przede wszystkim niedorzeczne bagatelizowane roli kobiet na froncie. Kobiet, które wprawdzie walczyły przy stole operacyjnym, ale każdego dnia stykały się z zagrożeniem i jego skutkami, ratując życie rannych, jeśli było to w ogóle możliwe.

Kolejnym ważnym aspektem jest powrót do domu i trudy odnalezienia się w zupełnie innej i nowej rzeczywistości. Frankie (jak wielu innych) w Wietnamie funkcjonowała na ogromnej adrenalinie. Ciągły stres jaki jej towarzyszył, spowodował, że wyrobiła sobie pewne mechanizmy obronne, działała niczym robot, który miał wykonać pewne zadanie. Intuicyjnie podchodziła do wielu problemów, które odhaczała z listy punkt po punkcie. Z czasem stała się niesamowicie kompetentnym fachowcem, który idealnie wykonywał swoją pracę. Powrót do spokojnej, zwyczajnej i nudnej rzeczywistości ponownie wywrócił jej życie do góry nogami. Hannah bardzo dogłębnie opisuje skutki stresu pourazowego, który w czasach bohaterów książki dopiero wchodził do kanonu psychologii i z którym lekarze do końca nie potrafili jeszcze pracować.

Poza tym, że weterani musieli walczyć o siebie z „demonami wojennymi”, które towarzyszyły im w powojennej codzienności, to musieli również walczyć z dużą częścią społeczeństwa o swoje dobre imię, tak by w końcu byli traktowani jak bohaterowie, którzy walczyli o swój kraj, a nie przeciwko niewinnym cywilom. W dzisiejszych czasach ciężko jest mi zrozumieć, z czego wynikała niechęć do kobiet, które pojechały na wojnę. Większą ich część stanowiły pielęgniarki, jednak pracowały one również na innych stanowiskach. Może rzeczywiście nie walczyły z karabinem w ręku, jednak była to bezspornie walka.

„Kobiety” to bardzo ważna książka – nie tylko w środowisku amerykańskim, ale i globalnie. Porusza oczywiście istotne aspekty wiedzy na temat wojny w Wietnamie i – jakkolwiek patetycznie to zabrzmi – szerzy prawdę. Jest to jednak książka przede wszystkim o kobietach – ich roli, prawach, możliwościach i o ogromnej sile jaka nimi kieruje. „Kobiety” to oczywiście również bardzo emocjonująca powieść o wielkiej i nieszczęśliwej miłości, o prawdziwej przyjaźni, która przenosi góry. To powieść o celu i sensie życia i o tym jak ważne jest znaleźć swoje miejsce, by czuć się spełnionym. To również powieść o tych ciemnych stronach egzystencji – o rozczarowaniach, zdradach, zawodach, nałogach i lękach. Może dzięki nim bardziej doceniamy jasne dni. Wyjątkowo przejmująca historia, która zapada w pamięć. „Typowa” Hannah!