Wydawnictwo: Znak
Tytuł oryginału: Спитайте Мієчку
Data wydania: 2023-01-30
Liczba stron: 304
ISBN: 9788324065820
„Nim dojrzeją maliny” to książka zdecydowanie nietypowa i wyjątkowa. Kilka miesięcy temu zobaczyłam jej opis na jakimś portalu książkowym i zapragnęłam ją przeczytać. Jednak musiała odczekać swoje zanim po nią sięgnęłam. Minęło też sporo czasu zanim zdecydowałam się przeczytać jej ostatni rozdział. „Nim dojrzeją maliny” to powieść do niespiesznego czytania. Historia, którą bardzo chce się poznać do końca, jednak chce się z nią również obcować każdego dnia – co dzień… chociaż trochę. Ta książka może albo oczarować albo całkowicie rozczarować. Nie ma półśrodków.
Powieść Eugeni Kuzniecowej to opowieść o kobietach z jednej rodziny. Panie od lat zdecydowanie grają tu pierwsze skrzypce, a mężczyźni niejako przemykają w tle. Przebywają w ich towarzystwie i „znikają”. Nestorka rodu – babcia Teodora, mieszka pośrodku lasu w domu, który staje się oazą i kryjówką dla tych, które akurat tego potrzebują. Jedne zostają tam dłużej, inne krócej, czasem być może na zawsze? Jednak bez względu na wszystko, ten dom je przyciąga jak magnes. Wracają i wiedzą, że czują się tam jak u siebie.
Tym razem do ukochanej babci przyjeżdżają siostry Lila i Mijeczka, ale za chwilę dołącza do nich ich kuzynka Marta, a następnie kolejne kobiety, a w końcu ich dzieci. Czasem pojawią się też mężczyźni, bo w sumie dobrze ich czasem mieć przy sobie. Każda z nich zmaga się z osobistymi dylematami lub staje przed trudnymi decyzjami. Czy pomogą sobie nawzajem?
W tej książce pozornie niewiele się dzieje. Ot, po prostu odwiedziny w domu babuni, które w końcu urastają do rangi rodzinnego zlotu. Jednak przy okazji kolejnych rozdziałów, czytelnik poznaje osobiste historie każdego z bohaterów. Ich losy zazębiają się i uzupełniają. Zarówno bohaterowie jak i czytelnicy wyciągają z nich wnioski dla siebie. Książka jest jednak całkowicie pozbawiona moralizatorskich tonów, za to bije z niej niesamowita tolerancja i akceptacja. Bohaterki wspierają się i są dla siebie – zawsze, mimo wszystko. To, w połączeniu z magiczno-sielskim, urokliwym domkiem pośrodku natury, niesamowicie przyciąga. Myślę, że chyba każdy, kto czytał „…maliny” marzy, by przenieść się tam chociaż na jedno lato.
Powieść Kuzniecowej to literatura zdecydowanie kobieca. Można by zaryzykować stwierdzenie, że traktuje o nietypowym feminizmie. Bohaterki walczą o siebie – o swoje wybory, marzenia, cele. Jednocześnie, wszystkie doceniają rolę rodziny i co się z tym wiąże również macierzyństwa. Pokrzepiające jest to, że takie rodziny istnieją. Nie ukrywam, że czasem losy rodziny babci Teodory budziły moją zazdrość. Autorka opisała ich historię niezwykle klimatycznie, tak, że nie sposób było oprzeć się pokusie, by być tam z nimi – chociaż chwilowo, poprzez kartki książki. Cóż… może uda mi się kiedyś stworzyć podobne miejsce. „Malinowy dom” zdecydowanie może być inspiracją ku temu.
„Nim dojrzeją maliny” to debiut ukraińskiej pisarki. Jestem bardzo ciekawa jej kolejnych książek. Zaskakujące, że Kuzniecowa oparła się presji, by pisać w tym czasie o wojnie rosyjsko-ukraińskiej, chociaż to oczywiście istotny temat, który również powinien mieć swoje miejsce w literaturze. Cieszę się, że zdecydowała się ukazać swój kraj i rodaków z zupełnie innej strony. Polecam!
Blog Książniczki
Subiektywnie i rzeczowo o moich lekturach.
poniedziałek, 11 listopada 2024
„Nim dojrzeją maliny” – Eugenia Kuzniecowa
wtorek, 15 października 2024
„Nigdy się nie poddam” – Barbara Wysoczańska
Wydawnictwo: Filia
Data wydania: 2024-10-09
Liczba stron: 512
ISBN: 9788383577548
Proza Barbary Wysoczańskiej to zdecydowanie to, co mnie relaksuje i trafia w mój gust. Zajmujące opowieści, lekki styl, oparte na faktach tło historyczne i – dodatkowo – realia moich rodzinnych stron. Tym razem czytelnicy będą mogli odwiedzić winnice w okolicach Grünbergu in Schlessien przed niemal stu laty i poznać sporo ciekawostek na temat produkcji wina. Ponieważ to jednak (mimo wszystko wg mnie) literatura kobieca (o kobietach, dla kobiet i pisana przez kobietę) więc nie obędzie się bez wątków miłosnych. Romans historyczny? To w żadnym wypadku nie jest określenie pejoratywne!
Fabuła powieści „Nigdy się nie poddam” rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych – obecnie oraz w latach 30-tych XX wieku – które łączy miejsce: malowniczy dworek i winnica koło Zielonej Góry. Główna bohaterka Alicja, po tragicznych wydarzeniach poczuła ogromną potrzebę zmiany. Kupiła więc zabytkową posiadłość w zacisznym miejscu, z dala od zgiełku metropolii, do którego przywykła. Jej nowa nieruchomość oczarowała ją od pierwszej chwili, więc zapragnęła dowiedzieć się, kto mieszkał tam przed nią. Tajemnicza skrzyneczka odkryta podczas prac remontowych była początkiem drogi, a ta kończyła się w Monachium, gdzie poznała historię Gretel Vogel – dziewczyny produkującej wino w jej nieruchomości tuż przed drugą wojną światową. Alicja zdawała sobie sprawę, że podróż jaką odbyła będzie znacząca, ale nawet przez chwilę nie podejrzewała, jak bardzo zmieni się jej życie.
Gdybym miała wybierać, która część książki jest bardziej intrygująca, to chyba skłoniłabym się jednak do historii z przeszłości. Jedna kobieta i dwóch braci uwikłanych w trudne relacje, którym zarówno realia jak i obyczaje niczego nie ułatwiają ani przez chwilę, mimo to zakończenie jest pozytywne. Jednak skłamałabym, że nie ciekawią mnie dalsze losy Alicji, a te mają potencjał – przynajmniej na kontynuację „Nigdy się nie poddam”. Otwarte zakończenie powieści ma jednak potencjał, pozostawia otwarte wrota dla fantazji czytelników.
„Nigdy się nie poddam” to obecnie chyba moja ulubiona powieść Barbary Wysoczańskiej. Uwielbiam ją za chwytającą za serce historię obu mieszkanek dworku przy winnicy. Fakty dotyczące historii, topografii, realiów Grünbergu sprzed wieku są niesamowicie interesujące i plastyczne, co pozwala wniknąć w dawne miejsca i stać się niemal uczestnikiem wydarzeń. Konkrety dotyczące życia i pracy na winnicy intrygują nawet tych, którzy nigdy nie byli miłośnikami wina. Do tego sposób w jaki przeszłość przenika teraźniejszość, dodaje całej książce zaskakująco nęcącej i wabiącej liryczności. Poszukiwanie własnego miejsca na ziemi i życie w zgodzie ze swoim wewnętrznym ja było ważne dla obu pań. Ich podejście do życia może motywować i zachęcać do zmian, które zapewnią spokój ducha i taką „zwykłą” codzienną błogość i entuzjazm.
Jedyne, co mogę zarzucić tej książce albo autorce, to fakt, że poszczególne wątki mogłyby być bardziej rozbudowane – tak, by czytelnik mógł bardziej dogłębnie wniknąć w życie bohaterów powieści, gdyż obecnie czuję jednak pewien niedosyt. Powiedzmy, że przynajmniej około 800-stronnicowa książka mogłaby prawdopodobnie zaspokoić moje „wymagania”. Opcjonalnie, rozbudowanie powieści do 3-tomowej sagi również brałabym pod uwagę.
Reasumując: polecam nowym czytelnikom, gdyż wiernych fanów prozy Barbary Wysoczańskiej z pewnością nie trzeba zachęcać do sięgnięcia po tę powieść. Książka jest idealnym wyborem dla miłośników Ziemi Lubuskiej, wina oraz historii. Świetnie sprawdzi się jako prezent.
niedziela, 6 października 2024
„Odlecieć jak najdalej” – Ałbena Grabowska
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 2024-05-14
Liczba stron: 352
ISBN: 9788383381893
Jestem dość mocno zdziwiona ostatnią powieścią Ałbeny Grabowskiej. Szczerze powiedziawszy, podczas czytania odniosłam wrażenie, że autorką jest zupełnie ktoś inny. Całkowicie inny styl, narracja, bohaterowie, ich język, sama konstrukcja książki, klimat. Owszem, fajnie gdy autor zaskakuje, jednak zastanawia mnie, dlaczego ta powieść jest tak bardzo inna. Niestety, podczas czytania brak było tej lekkości, tym razem kolejne strony nie znikały w oka mgnieniu – wręcz trzeba było brnąć przez kolejne rozdziały.
Warszawa lata 60-te. Główną bohaterką książki jest nastolatka – Aleksandra, która mieszka tylko z babcią, ponieważ jej mama – ze względu na traumatyczne wydarzenia związane z powstaniem warszawskim – przebywa w Tworkach. Ojciec zginął tragicznie tuż po wojnie. Dziewczyna przygotowuje się do matury, ma plany i marzenia – czasem dość naiwne, jak to w tym wieku. Ponieważ sytuacja jest dość ciężka, zarówno Ola jak i babcia dorabiają sobie szyjąc i przerabiając stroje. Żyją dniem codziennym. Dziewczyna przeżywa w końcu pierwszą wielką miłość, a zarazem rozczarowanie. I cały czas marzy – marzy by wyrwać się z tego kraju, by wyjechać za granicę. Żadna z kobiet nie zdaje sobie sprawy, że są obserwowane przez tajnego współpracownika Czyżyka. Komu i dlaczego donosi ta „życzliwa” z najbliższego otoczenia?
Wielką zaletą książki jest bez wątpienia tematyka – bardziej współczesna niż tak bardzo popularne lata drugiej wojny światowej, które to – przynajmniej mi – trochę się już „oczytały”. Dobrze iść o „krok” dalej. Czasy powojenne – jak każdy okres – posiadają potencjał, jednak ciągle niewykorzystany przez współczesnych autorów. Tym razem Grabowska opisuje lata 60-te. Przybliża czytelnikowi realia tamtych lat – zwykłą, szarą i ciężką codzienność. Społeczeństwo, które za plecami nadal odczuwa tragizm powstania, musi zmagać się z nowym porządkiem. Ten trud i znój jest bardzo dobrze wyczuwalny w trakcie lektury. Natomiast fragmenty dotyczące donosów TW Czyżyka uświadamiają, w jakim napięciu żyli wówczas ludzie. Praktycznie, nikt nie mógł czuć się całkiem swobodny – nawet w domu, bo przecież nawet „ściany mają uszy”. Potworne i frustrujące doświadczenia.
Bardzo wielkim zaskoczeniem okazały się tym razem postaci. Zdarzyło mi się to pierwszy raz, ale żaden z bohaterów nie budził mojej jednoznacznej sympatii. Owszem, posiadali oni również pozytywne cechy, jednak antypatyczne zdecydowanie je przysłaniały. I tak mamy: pracowitą, chociaż zarozumiałą Aleksandrę; poczciwą, chociaż stetryczałą i patrzącą wybiórczo babkę; Janka – niby chłopaka idealnego, który jednak okazuje się być wygodnym i chętnie korzystającym z protekcji cwaniaczkiem; jego nowobogacką i wręcz prymitywną matkę, która nie sięga dalej niż czubek własnego nosa – no może jeszcze nosa swojego syneczka. Każda z postaci (nawet te drugoplanowe czy epizodyczne) posiada całą gamę cech negatywnych. Pierwszy raz nie byłam w stanie kibicować bohaterom i trzymać za nich kciuki. Dość męczące odczucie.
Jeśli chodzi o fabułę, to owszem, autorka miała ciekawy pomysł. Historia rodziny Oli i tym samym jej jest intrygująca. Jednak sama realizacja jakby autorce tym razem nie wyszła. Język, którym mówili bohaterowie nękał i dręczył. To nie było przyjemne czytanie, tak jak zawsze w przypadku książek Grabowskiej. Zatracenie się w historii było wręcz niemożliwe. Jednocześnie fabuła opisana dość pobieżnie, trochę po łebkach – na zasadzie dość rzeczowej relacji.
Zakończenie otwarte – czytelnik może je sobie zinterpretować jak chce. Ten zabieg daje możliwości kontynuacji, jednak mam nadzieję, że autorka nie skorzysta z tego i da sobie spokój z tego typu „nowościami”. Ze względu na tło historyczne i inne niż zawsze realia polecam, ale radzę uzbroić się w cierpliwość i zacisnąć zęby. Niemniej jednak nie żałuję lektury, bo jest to przynajmniej „JAKAŚ” książka i wywołuje emocje, a że raczej negatywne to już insza inszość.
poniedziałek, 23 września 2024
„Brama do nieba” – Éric-Emmanuel Schmitt
Wydawnictwo: Znak Literanova
Cykl: Podróż przez czas (tom 2)
Tytuł oryginału: La Porte du ciel
Data wydania: 2023-10-02
Liczba stron: 496
ISBN: 9788324096466
Cykl „Podróż przez czas” to dość specyficzne dzieło Schmitta. Zupełnie inne niż jego pozostałe utwory. Zazwyczaj przez jego prozę „przelatuję” z prędkością światła – ani się obejrzę, a czytam już ostatnią stronę książki. Przez kolejne części serii podróżuje się, poświęcając dużo czasu – nieśpiesznie, z refleksją, z zadumą. Tytuł jak najbardziej trafny. I wydaje mi się, że odzwierciedla pracę, jaką autor włożył w jego tworzenie. Przypomnę, że pisał ten cykl 30 lat.
„Brama do nieba” rozpoczyna się tajemniczą sceną w jaskini. Noam budzi się z długiego snu, nie wie jak trafił do tego miejsca, nie wie jaki jest rok. I nie rozumie dlaczego jeszcze żyje. Na szczęście wkrótce pojawia się ukochana Nura i wiele pytań znajduje swoją odpowiedź. Oboje sądzą, że teraz będzie już tylko dobrze, że zostaną razem mimo obiektywnych trudności. Jednak, pewnego dnia Nura znika. Noam nie może pogodzić się z faktem, że nie udało mu się obronić ukochanej przed porwaniem. Postanawia, że znajdzie ją za wszelką cenę. Poszukiwania okazują się jednak niezwykle żmudne. Po sześciu latach mężczyzna trafia do Babelu. Zaskoczony, uświadamia sobie, że znalazł tutaj kogoś zupełnie innego. Kogoś, kogo wolałby nigdy więcej nie zobaczyć…
Chociaż historia Noama intryguje i trzyma w napięciu, podobnie jak w pierwszym tomie, to fabułę spowalniają w pewnym sensie liczne przypisy, dotyczące aktualnych wydarzeń historycznych, nierzadko zajmujące na stronie więcej miejsca niż główny tekst. Przyznam, że niestety było to dość irytujące, gdyż te przypisy były w większość przypadków dość chaotyczne. Poza tym odnoszę wrażenie, że Schmitt w „Bramie do nieba” bardziej skupił się na starożytnych wydarzeniach związanych z budową Wieży Babel oraz historią Abrahama niż na głównych bohaterach. Chyba, że był to celowy zabieg – by czytelnik mógł bardziej się wczuć w położenie Noama, któremu ukochana kobieta cały czas regularnie gdzieś umyka, podobnie jak szczęście i spełnienie.
Paradoksalnie – w zestawieniu z bieżącymi wydarzeniami – przerywniki między rozdziałami, opisujące czasy współczesne i dość dramatyczne wydarzenia, dawały przyjemne odprężenie. Skoro Noam dotrwał do współczesności… Podobnie, wyciągając wnioski z obszerności dwóch pierwszych tomów, można przypuszczać, że cykl będzie obejmował jeszcze kilka części. Pod warunkiem, że Schmitt nie zmieni koncepcji.
Czasy starożytne nigdy nie były okresem historycznym, który by mnie fascynował. Może z tego powodu „Brama do nieba” nie oczarowała mnie tak jak pierwsza część cyklu. Oczywiście, jestem niesamowicie zaciekawiona jak potoczą się dalsze losy Noama i Nury. Dlatego z niecierpliwością czekam na kolejną część. Na podziw zasługuje pomysł jaki przyświeca temu monumentalnemu dziełu (mam na myśli całość – cały cykl). Połączenie wydarzeń historycznych z fikcyjnymi zdarzeniami i postaciami na tak długim odcinku czasu wymaga nie lada wiedzy, fantazji i umiejętności. Mam tylko nadzieję, że to nie będzie dzieło życia Schmitta, czyli ostatnie, które będą mieli okazję przeczytać jego miłośnicy…
środa, 18 września 2024
„Madame Pylinska i sekret Chopina” – Éric-Emmanuel Schmitt
Wydawnictwo: Znak Literanova
Seria: Cykl o Niewidzialnym
Tytuł oryginału: Madame Pylinska et le secret de Chopin
Data wydania: 2019-02-25
Data 1. wydania: 2018-03-28
Liczba stron: 96
ISBN: 9788324048533
Schmitt należy do grona pisarzy, których twórczość chciałabym poznać kompleksowo. Kwestią czasu było więc sięgnięcie po tę niewielką objętościowo historię o odwrotnie proporcjonalnym do grubości przesłaniu. Powodem przeczytania właśnie teraz tej książki jest spektakl pt. „Pani Pylińska i sekret Chopina”, który odbędzie się dzisiaj w sulechowskim Domu Kultury i na który oczywiście się wybieram. Dodam jeszcze, że mocno zaskoczyła mnie dostępność (lub raczej niedostępność) książki Schmitta. Ciekawe z czego wynika tak niewielki nakład.
„Madame Pylińska i sekret Chopina” to bardzo osobista historia, w której pisarz opisuje swoją fascynację muzyką Chopina. A jak powszechnie wiadomo, teatr i muzyka odgrywają prawie równą rolę w życiu Schmitta co literatura. W tej autobiograficznej mini-powieści przeczytamy o momencie, który odczarował „intruza” zajmującego salon w domu Schmittów i sprawił, że mały Eric zapragnął grać na fortepianie. Przeczytamy o kolejnej kobiecie, która otworzyła przed nim magiczny świat muzyki polskiego kompozytora. Czytelnik będzie mieć również okazję, by podpatrzeć niezwykle oryginalne, ale jakże skuteczne lekcje gry na fortepianie. Które – jak się okaże – uczyły o wiele więcej niż „tylko” gry na instrumencie.
Bez zbędnych słów – absolutny konkret w niezwykle subtelnym i otulającym stylu Schmitta. Powieść urocza, magiczna, eteryczna, która niesie ze sobą wielki ładunek emocjonalny. Polecam czytać przy muzyce Chopina (chociażby znalezionej na YT). Tworzy się wtedy wyjątkowy klimat, co tylko podbija fabułę. Jestem niezwykle ciekawa, jak po tej lekturze odbiorę dzisiejszy spektakl teatralny. Cóż… Schmitt zawiesił poprzeczkę bardzo wysoko.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Jestem świeżo po obejrzeniu spektaklu „Pani Pylińska i sekret Chopina”, którym jestem zachwycona chyba nawet bardziej niż książką Schmitta. Chociaż, gdyby nie proza Schmitta, pewnie nie byłoby takiego efektu. Genialnym posunięciem było właczenie do spektaklu muzyki na żywo. Utwory Chopina i Liszta wykonała Lena Ledoff nadając przedstawieniu wyjątkowego klimatu. Joanna Żółkowska idelnie wpisała się w rolę ekscentrycznej pani Pylińskiej. Wprawdzie Kacper Kuszewski wizualnie nie przypomina Ericha-Emmanuela jednak poradził sobie z rolą. Jestem zaszczycona, że mogłam uczestniczyć w tym wydarzeniu organizowany przez Slechowski Dom Kultury w ramach Festiwalu Muzyki Fryderyka Chopina.
czwartek, 29 sierpnia 2024
„Jak u Barei, czyli kto to powiedział” - Rafał Dajbor
Wydawnictwo: Krytyka Polityczna
Seria: Seria Biograficzna [Krytyka Polityczna]
Data wydania: 2019-05-10
Liczba stron: 336
ISBN: 9788366232242
Wydawać by się mogło, że ta książka to strzał w dziesiątkę w przypadku takiego miłośnika twórczości Mistrza Barei jak ja. Tym bardziej, że na moim koncie jest już kilka pozycji sritce o reżyserze i jego filmach. Przyznam, że spodziewałam się czegoś innego po tym zbiorze – niestety, chwilami był dość nużący i niewiele nowego dowiedziałam się o kultowych komediach.
Książka składa się z 9 rozdziałów. Każdy z ośmiu pierwszych dotyczy konkretnych „aktorów Barei”, a ostatni poświęcony jest kilku artystom, którzy również zapadli widzom w pamięć, jednak o których nie ma zbyt wielu informacji w archiwach. Zatem autor nie był wstanie opisać ich życia w „typowej długości” – około 30-stronnicowym rozdziale.
Schemat poszczególnych rozdziałów jest taki sam. Punktem wyjścia jest opis sceny filmowej z kultowym tekstem, który przeszedł do historii kina i który zna chyba każdy widz. Często teksty te żyją już swoim życiem i powtarzane są w przeróżnych sytuacjach – w życiu codziennym, w telewizji, na łamach książek. Następnie, opisywana jest biografia aktorów, czasem cytowane są wypowiedzi na ich temat ludzi ze środowiska. Pomiędzy tymi wywodami (przy odrobinie szczęścia) można wyłapać jakieś perełki – ciekawostki, dotąd nieznane z innych źródeł. Niestety, w moim przypadku tych nowych informacji było bardzo mało. Pomijam oczywiście same biografie aktorów. Jednak sposób opisywania ich życia był dość monotonny – suche encyklopedyczne fakty. Czasem tylko uzupełnione anegdotami.
Czy polecam tę książkę miłośnikom Barei? Raczej jest to książka dla miłośników kina ogólnie. Aktorzy, którzy opisani są w tym zbiorze nie należą raczej do popularnych artystów. Kojarzeni są przeważnie z tej jednej konkretnej sceny z „Misia”, „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz” lub „Bruneta wieczorową porą” – gdyż autor ograniczył się do kultowych tekstów z tych trzech komedii. Zatem, jeśli interesują kogoś sylwetki mniej znanych, aczkolwiek charakterystycznych postaci, wybór będzie odpowiedni. Przede mną jeszcze druga część serii – poświęcona rolom damskim. Mam nadzieję, że będzie różniła się od tego tomu in plus.
piątek, 23 sierpnia 2024
„W świetle latarni” – Zofia Mąkosa
Wydawnictwo: Książnica
Cykl: Pomiędzy (tom 1)
Data wydania: 2024-07-03
Liczba stron: 352
ISBN: 9788327167194
Kolejna książka lubuskiej autorki, traktująca o moim regionie, za mną. Ponownie jest to część trylogii, tym bardziej cieszy fakt, że wkrótce powrócimy do bohaterów opowieści i będziemy mogli znowu podglądać ich perypetie. Dla niektórych czytelników będą to z pewnością losy zbliżone do historii rodzinnych, opowiadanych z pokolenia na pokolenie. W najnowszym cyklu pt. „Pomiędzy” Zofia Mąkosa poszła kawałek dalej i postanowiła odkryć nowe dla siebie tereny, czyli Trzciel i jego okolice oraz Poznań. Historia dotyczy również okresu, który jeszcze nie jest tak chętnie opisywany w literaturze współczesnej jak druga Wojna Światowa, a mianowicie – przemiany po Wielkiej Wojnie, dotyczące głównie wytyczania nowych granic i tego co się z tym wiązało bezpośrednio dla mieszkańców terenów przygranicznych.
Czytając „W świetle latarni” odniosłam wrażenie, że autorka zmieniła trochę koncepcję swoich książek. Dużo bardziej rozwinięte jest tło powieści, opisujące wnikliwie wydarzenia historyczne, przemiany społeczne i realia panujące w dawnych czasach. Jest to w pewnym sensie zrozumiałe, szczególnie biorąc pod uwagę jaki zawód wykonywała Zofia Mąkosa. Ubolewam jednak, że warstwa fabularna zeszła na dalszy plan. Oczywiście, książka opisuje perypetie bohaterów związanych z Trzcielem, jednak dość ogólnie i jakby z doskoku.
Głównymi bohaterkami książki są kobiety. Jedną z nich jest Joanna – młoda wdowa, która w dzieciństwie została sierotą i wakacje spędzała przy obcej rodzinie w Trzcielu, gdzie za wakacyjny wikt i opierunek pomagała w gospodarstwie. Po latach spędzonych w Poznaniu przy mężu, nadarza się okazja, by ponownie spotkać się ze swoją przyszywaną rodziną – jedyną rodziną jaką zna. Tam okazuje się, że ciocia zmarła kilka lat temu przy porodzie najmłodszej córki, a domem zajmuje się starsza – Weronika. Między kobietą a nastolatką dość szybko nawiązuje się nić sympatii i porozumienia. Ciekawe jak rozwiną się ich losy w drugim tomie.
Z pewnością, gdyby w czasie szkolnym istniały podobne książki lub nauczyciele w szkole opowiadaliby tak zajmująco jak autorka, to w niejednym młodym człowieku rozbudzono by zamiłowanie do historii, tak często jednak nużącej i wypełnionej suchymi faktami. Niestety, sama należę do osób, które niezbyt miło wspominają te lekcje w szkole. Zofia Mąkosa niezwykle interesująco i przystępnie opisuje dawne czasy. Jej proza wypełniona jest ciekawostkami i faktami historycznymi. Nie omija nie tylko przemian gospodarczo-historycznych ale i bardzo wiernie oddaje realia tamtych lat. Codzienność, jaka wyłania się z kart jej książki sprawia, że czytelnik ma wrażenie jakby sam uczestniczył w tych wydarzeniach lub był ich bezpośrednim świadkiem. To wszystko jednak sprawia, że książka bardzo mocno przypomina reportaż historyczny, a nie beletrystykę z historią w tle.
Mimo to nie zmienia to faktu, że „W świetle latarni” czyta się bardzo dobrze. Fabuła wciąga, ciekawość zostaje rozbudzona, zachęcając czytelnika do kolejnych części serii. Myślę, że warto byłoby rozpropagować powieści Zofii Mąkosy również wśród młodszego pokolenia, chociażby żeby pokazać, iż historia może być – kolokwialnie mówiąc – fajna. Na spotkaniach autorskich zdecydowanie dominuje pokolenie seniorów, chociaż wg mnie autorka kieruje swoje książki do wszystkich grup wiekowych. Polecam. Nieprzecenione źródło informacji na temat Trzciela i okolic przygranicznych z czasów po pierwszej wojnie światowej.