niedziela, 12 kwietnia 2020

"Ósme życie (dla Brilki)." Tom 1 - Nino Haratischwili

Cykl: Ósme życie (dla Brilki) (tom 1)
Wydawnictwo: Otwarte
Tytuł oryginału: Das achte Leben
Data wydania: 18 maja 2016
ISBN: 9788375153927
Liczba stron: 586

Powieść „Ósme życie (dala Brilki)” poleciło mi swego czasu kilka osób, nie zagłębiając się bardziej w treść, tylko określając ją jako „bardzo dobrą książkę”. Opis fabuły utwierdził mnie w przekonaniu, że chcę ją przeczytać, jednak książka przeczekała na półce kilka miesięcy i z perspektywy czasu nie wiem właściwie dlaczego. Chyba dość lakoniczny opis okładkowy nie oddaje całej wyjątkowości tego monumentalnego dzieła, bo tak należy je określić i myślę, że nie jest to przesada.
Pisząc o tej książce, należy chyba zacząć od tego, że jest to saga opisująca kilka pokoleń rodziny pewnego gruzińskiego fabrykanta czekolady. Narratorka – Nica, jego praprawnuczka – postanowiła opisać losy rodziny głównie z myślą o swojej siostrzenicy, która znajduje się w dość trudnym momencie swego życia. Wspomnienia te mają być poniekąd drogowskazem, który pomoże jej odnaleźć siebie w tym pełnym chaosu świecie.

Nica opisuje więc poszczególne pokolenia i daje się zauważyć, że na pierwszy plan zdecydowanie wysuwają się kobiety z jej rodziny, a mężczyźni tworzą zaledwie tło i są uzupełnieniem tych historii. Każda z czterech części książki toczy się wokół głównego jej bohatera. I tak, tom 1 dotyczy kolejno: Stazji, Kristine, Kostii oraz Kitty. Chociaż oczywiście czytelnik poznaje też inne, w mniejszym lub większym stopniu powiązane z nimi, postacie. Bo rodzina, czego dowiedziała się Nico dawno temu, jest jak dywan, którego niteczki tworzą niepowtarzalne wzory, będąc jednocześnie historiami rodzinnymi. Taki dywan był w rodzinie Brilki i Nico od wielu, wielu lat i Nica postanowiła ten „zabytek” odkurzyć i nareperować, by mógł ponownie cieszyć oko kolejnych pokoleń.

„Ósme życie” to powieść epicka, którą osadzono w realiach historycznych. I (co raczej nie jest typowe na tle innych książek z historią w tle) opisuje przede wszystkim Gruzję oraz po części związany z nią siłą rzeczy Związek Radziecki, począwszy od początku XX wieku, kiedy to na świat przyszła Stazja. Autorka przywołuje też autentyczne postacie historyczne i często splata ich losy z losami bohaterów swojej powieści. Mimo tych fikcyjnych zabiegów, czytelnik poznaje lub przypomina sobie wiele faktów historycznych, które sprawiają, że miejsca i czas (tak rzadko opisywany w literaturze) staje się bardziej realny i namacalny.

Nie zamierzam oczywiście streszczać fabuły książki, co jest zresztą niemożliwe, jednak jak to w każdej rodzinie będzie cała masa przełomowych i jednocześnie dramatycznych zdarzeń, które będą miały ogromne skutki dla przyszłości bohaterów. Banalnie zabrzmi, kiedy napiszę, że książka opisuje wielkie miłości, zdrady, przyjaźnie, tragedie i jest niezwykle emocjonująca. Jednak nic banalnego nie ma w tej wyjątkowo plastycznie opisanej i subtelnej opowieści o rodzinie fabrykanta czekolady, która każdemu czytelnikowi na długo zapadnie w pamięć, o czym jestem przekonana. Polecam i zabieram się za tom 2, gdyż tworzą one bezwzględnie jedną całość, a jakiż sens czytać tylko połowę...?

niedziela, 5 kwietnia 2020

„Erynie” – Marek Krajewski

Cykl: Edward Popielski (tom 2) Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 20 maja 2010
ISBN: 9788324013609
Liczba stron: 272

Jednak nie wyobrażam sobie czytelnictwa bez kryminału retro, a ponieważ cała seria o Eberhardzie Mocku autorstwa Marka Krajewskiego za mną, nadrabiam „zaległości” i poznaję biografię kolegi po fachu tego pierwszego, czyli Edwarda Popielskiego. Długo zwlekałam, zanim sięgnęłam po pierwszą część tej serii, głównie z takiego powodu, że wydawał mi się on jakby ugrzecznioną wersją Mocka. Jakże się myliłam i jakie było moje zdziwienie przy drugiej części czyli „Eryniach”…

Akcja powieści dzieje się głównie w 1939 roku we Lwowie, chociaż prolog i epilog zahaczają o współczesność, co jest niezwykle ciekawym pomysłem, który pozostawię jednak do odkrycia czytelnikom. Tuż przed wojną, w mieście dochodzi do makabrycznego odkrycia. Jeden z mieszkańców znajduje w ustępie zmasakrowane ciało małego chłopca. Wszyscy lwowiacy pokładają nadzieję na rozwiązanie zagadki tego mordu w jedynej osobie, która sobie z tym poradzi. Łyssy ma jednak inne plany – właśnie przy kieliszku wódki napisał podanie o przejście na emeryturę. Z jakiegoś powodu postanowi jednak zmienić zdanie i zająć się tą ostatnią sprawą – ma do niej bardzo osobisty stosunek…

Powieść niezwykle dynamiczna i trzymająca w napięciu, pełna zaskakujących zwrotów akcji. Intryga i jej drugie dno („DNA”) przeprowadzona zawodowo! Finał historii wywołuje uśmiech zadowolenia u spełnionego czytelnika. Z przyczyn oczywistych nie będę zdradzać więcej szczegółów dotyczących treści. Co do samej koncepcji serii o Popielskim, to jest ona podobna do tej o Mocku. Poznajemy w tej książce końcówkę kariery policyjnej Łyssego, wynika z tego, że książki można czytać, pomijając ich kolejność wydania, chociaż ja wolę trzymać się chronologii zaplanowanej przez autora. To co szczególnie mi się podobało, to fakt, że Popielski nie okazał się taką kryształową postacią, na jaką się zapowiadał. Z wielką chęcią poznam kolejne części jego biografii. Cieszę się, że prawie cała seria (poza dwoma częściami) przede mną, a radość jest tym większa, że prawie całość czeka na mojej półce… Polecam miłośnikom twórczości Krajewskiego oraz kryminałów w klimacie retro!

środa, 18 marca 2020

„Nocna droga” – Kristin Hannah

Wydawnictwo: Świat Książki
Tytuł oryginału: Night Road
Data wydania: 22 stycznia 2020
ISBN: 9788381394161
Liczba stron: 456

Kristin Hannah należy do autorów, których książki biorę w ciemno, gdyż wiem, że podczas czytania czekają mnie niezapomniane przeżycia. Odkładałam sobie tę przyjemność przez jakiś czas, bo wiedziałam, że lektura „Nocnej drogi” będzie bardzo emocjonująca, jednak aż tylu wzruszeń się nie spodziewałam. Z każdą kolejną powieścią Hannah daje coraz więcej.

„Nocna droga” to opowieść o przyjaźni między trójką młodych ludzi – bliźniakami Mią i Zachem (szczęściarzami z bogatego szczęśliwego domu) oraz Lexi, która wkroczyła w ich hermetyczny świat niczym tornado. Było to jednak spotkanie jak najbardziej pozytywne, gdyż nieśmiała dziewczyna zyska prawdziwą przyjaciółkę na całe życie, a jej brat pierwszą prawdziwą miłość, której się nigdy nie zapomni. Również Lexi z tej relacji dostanie bardzo dużo – w końcu prawdziwy rodzinny dom. Jednak szczęście nie trwa wiecznie i pewne tragiczne zdarzenie wywróci życie bohaterów i ich najbliższych do góry nogami. Nieszczęśliwy splot wydarzeń, złośliwość losu – po prostu wypadek – jednak konsekwencje poniosą wszyscy… Największe niestety biedna Lexi z zasadami…

To nie tylko powieść o przyjaźni, to również opowieść o winie i przebaczaniu oraz tym, jakie są skutki, gdy nie potrafimy zrozumieć i szczerze wybaczyć. Tym bardziej, że nic nie jest czarno-białe. Pomiędzy jest cała gama szarości. W tej książce, na przykładzie bardzo zróżnicowanych przypadków bohaterek, Hannah wiele miejsca poświęciła również matkom i macierzyństwu.

Autorka tak tworzy swoje powieści, że czytelnik nie tylko czyta o tych wszystkich zdarzeniach. Ba – nie ma nawet wrażenia, że je obserwuje z boku! Czytelnik czuje jakby był w samym środku akcji i współodczuwa wszystkie emocje bohaterów – zarówno radości, jak i smutki, wzruszenia, ból, złość, niesprawiedliwość. Trzeba mieć mocne nerwy, by czytać książki Kristin Hannah i po przeczytaniu ostatniej strony i zamknięciu książki przejść nad tymi historiami do porządku dziennego. Mimo to, uwielbiam jej książki, właśnie dlatego, że są jakieś. Są wyraziste, barwne, intrygujące i nie pozostawiają czytelnika obojętnym.

środa, 11 marca 2020

„Mistrz i Małgorzata” – Michaił Bułhakow

Tłumaczenie: Andrzej Drawicz
Wydawnictwo: Rebis
Tytuł oryginału: Мастер и Маргарита
Data wydania: 10 kwietnia 2012
ISBN: 9788375108552
Liczba stron: 528

Kolejne, marcowe czytanie mojego wielbionego „Mistrza i Małgorzaty” za mną. Tym razem wybrałam przekład w wykonaniu Andrzeja Drawicza, gdyż za każdym razem sięgam po inne wydanie tej powieści. I niestety, już w zasadzie od pierwszego zdania czegoś mi brakowało… Niby „Pewnego razu wiosną, w porze niesłychanie upalnego zmierzchu, pojawiło się nad Patriarszymi Stawami dwóch obywateli.” to to samo co „Kiedy zachodziło właśnie gorące wiosenne słońce, na Patriarszych Prudach zjawiło się dwóch obywateli”, ale…

Ale chyba przyzwyczaiłam się do tego bardziej „kultowego” początku i pierwszego tłumaczenia, z którym zaczęłam moją przygodę ze świtą Wolanda. Niestety (a może i stety), ale dla mnie to już zawsze będą Patriarsze Prudy, a nie stawy. Olej może rozlać tylko Anuszka, a nie Anielcia. Natomiast czarną magię zdemaskowano w „Variétés”, a nie na scenie „Rozmaitości”. Przykłady mogłabym mnożyć... Troszkę mniej uroku miały dla mnie również najbardziej znane cytaty, po których prawie każdy rozpozna, z jakim utworem ma do czynienia. Może się czepiam, ale pod tym względem czułam podczas czytania lekkie rozdrażnienie.

Pomijając specyfikę wspomnianego przekładu, czytając książkę, ponownie miałam wrażenie jakbym spotkała się z przyjaciółmi po latach (a dokładnie mówiąc po roku). Powiedziałabym, że bosko bawiłam się czytając szczególnie drugą część powieści, lecz w tym wypadku określenie „diabelsko” będzie chyba bardziej na miejscu. Co jeszcze zauważyłam po tym kolejnym czytaniu, to fakt, że wątek dotyczący Piłata odbieram coraz bardziej spójnie z historią współczesną dziejącą się w Moskwie. Za pierwszym razem uznawałam te „biblijne” opowieści wręcz za jakąś niedorzeczność. Tymczasem, obie historie zazębiają się i poniekąd uzupełniają. Lubię dostrzegać tego typu zmiany w odbiorze „Mistrza i Małgorzaty”.
I niezmiennie żałuję tylko jednego – że nie dane mi będzie poznać dalszego losu bohaterów powieści Bułhakowa. Przy każdym kolejnym czytaniu coraz bardziej brakuje mi ciągu dalszego. Myślę zresztą, że nie tylko mnie zastanawia dokąd tym razem i w jakiej postaci trafiliby Woland, Korowiow, Azazello, Hella i Behemot, a także jak odnaleźliby się w nowej rzeczywistości Mistrz z Małgorzatą. Szkoda, że Bułhakow nie spotkał swego czasu na swej drodze Wolanda…

czwartek, 5 marca 2020

"Drwal" - Michał Witkowski

Seria: Nowa polska proza 
Wydawnictwo: Znak Literanova
Data wydania: 26 listopada 2018
ISBN: 9788324048731
Liczba stron: 496

„Drwal” to książka, po którą sama raczej prędko bym nie sięgnęła – głównie ze względu na czekające w kolejce książki z gatunku literatury klasycznej. Jest to książka-prezent, za który jestem szczególnie wdzięczna mojej przyjaciółce. Nie pamiętam kiedy się tak ubawiłam i śmiałam na głos podczas czytania. Totalne zaskoczenie i świetna rozrywka na bardzo dobrym poziomie. Mimo, że autor, jako postać dość oryginalna i nietuzinkowa, może wzbudzać kontrowersje, a nawet uprzedzenia. Przyznam, że ja też jako „celebrytę” traktowałam go z przymrużeniem oka. Jednak po tej lekturze wręcz uwielbiam Witkowskiego jako pisarza. Tak, tak „Michaśka” Witkowska skradła moje serce.

Wg opisu na okładce, miał to być kryminał, jednak mimo „wątku z dreszczykiem i tajemnicą” (ale o tym później) zupełnie nie określiłabym tej książki w taki sposób. To powieść lustro, bardzo celnie obrazująca rzeczywistość – celnie ale z niebywałym humorem. W tym wypadku rzeczywistość pomorza zachodniego po sezonie, przedstawioną na przykładzie Międzyzdrojów – skądinąd bardzo dobrze mi znanych. Jest to materiał z wielkim potencjałem, który został wykorzystany przez autora bardzo wyczerpująco.

Główny bohater, narrator i alter ego autora, postanawia wyrwać się z Warszaffki, by poszukać natchnienia do kolejnej książki na łonie natury – pośrodku lasu w okolicy Międzyzdrojów. Nocleg – jak i cała postać – nie mogą być banalne. Trafia więc do leśniczówki, która przypomina domek letniskowy typowy dla nadmorskich ośrodków wczasowych, by w towarzystwie specyficznego gospodarza znaleźć inspirację. Tajemniczy Robert, od pierwszego niemalże momentu, dostarcza mu zajęcia jakim jest rozgryzienie jego tajemnicy! Niczym detektyw (na wakacjach – na wakacjach po sezonie) Michał prowadzi swoje dochodzenie, bo coś mu podpowiada, że będzie to przydatne dla jego prozy. Tak trafia m.in. na miejscowego luja, spod którego uroku nie może już wyjść aż do samego finału książki (ja również) oraz do całej gamy miejscowej śmietanki (tzw. lokalnego folkloru) nadającej kolorytu książce i sprawiającej, że uśmiech nie schodził mi z twarzy. Kolejne tajemnicze postacie i tajemnice pojawiają się jak grzyby po deszczu. Bohater-pisarz z coraz większym zaangażowaniem stara się „rozkminić” o co kiedyś poszło. Kiedyś, zanim Robert trafił do swojej leśniczówki, w której przy otwartym oknie gra nocą na saksofonie…

Jak już wspomniałam, typowego kryminału czy też sensacji tu raczej brak – przynajmniej jak na mój gust. Owszem, napięcie jest budowane, bo dalszy rozwój akcji intryguje bardzo mocno, jednak finał lekko wyhamowuje – jakby już zabrakło paliwa. Całość jednak oceniam bardzo wysoko, bo ubawiłam się przednio. Autor, z niesłychanym dystansem do siebie, tworzy niepowtarzalną narrację. Nie wiem jakim trzeba być homofobem, żeby nie polubić takiego geja – a przepraszam „warszawskiej ciotorzycy”! Książka jest pełna humoru, jednak nie jest wulgarna czy też niesmaczna. Z wielką przyjemnością rozkoszowałam się kolejnymi kąśliwymi ale i inteligentnymi opisami, które wyszły spod pióra absolwenta polonistyki. Jakie to przyjemne, szczególnie po poznaniu „dzieł” niektórych pseudopisarzy, trudniących się na co dzień zupełnie innym zajęciem niż pisanie…

Polecam wszystkim, którzy lubią niebanalną literaturę i książkowe przygody oraz niespodzianki. Mi się marzy teraz wypad nad morze w towarzystwie „Michaśki”, chociaż mentalnie chyba będzie mi towarzyszyć już podczas każdego wypadu do Międzyzdrojów. Tak… z pewnością żaden wyjazd nad Bałtyk nie będzie już taki sam!

niedziela, 1 marca 2020

„Winne miasto” – Zofia Mąkosa

Cykl: Wendyjska Winnica (tom 2) 
Wydawnictwo: Książnica
Data wydania: 30 stycznia 2019
ISBN: 9788324583041
Liczba stron: 432

„Winne miasto” to druga część trylogii pt.: „Wendyjska Winnica”, która opowiada przede wszystkim o losach Matyldy Neumann – córki Marty, głównej bohaterki pierwszej części serii. Po dramatycznych przeżyciach wieńczących powieść „Cierpkie grona” Tila zostaje uratowana przez radzieckiego żołnierza. W końcu, z małej wioski, gdzie jakoś doszła do zdrowia, trafia do większego miasta na ziemiach odzyskanych, które z Grünbergu staje się Zieloną Górą. Jej „wybawca” traktuje ją jak zdobycz wojenną, jednak dziewczyna żyje. Po wielu tragicznych i bolesnych przeżyciach, które mnożą się w niewyobrażalnym tempie, udaje jej się jednak w końcu z optymizmem spojrzeć w przyszłość. Wprawdzie wspomnienia nie dają jej spokoju, ale powoli zaczyna jakoś się urządzać w tym nowym życiu, w nowym kraju – w nowej Polsce. Co prawda ciągle poszukuje siebie i własnej tożsamości, jednak wydaje się, że jest na dobrej drodze, by osiągnąć spokój. Nie przypuszczała, jak bardzo się myli…

Fabularnie „Winne miasto” to saga rodzinna przedstawiająca losy rodziny z Chwalimia, która bardzo boleśnie odczuła skutki zakończenia 2 Wojny Światowej. Sporo bohaterów zostało brutalnie wypędzonych z obecnych terenów polskich w głąb Niemiec – z dnia na dzień musieli opuścić jedyne miejsce, które przez całe życie było ich ojczyzną. Domy rodzinne przejęli przesiedleni ze wschodu Polacy, którzy w większości również zostali do tego zmuszeni. Nie wszyscy jednak doczekali (względnego) pokoju i mieli szansę zacząć w nowym miejscu – tak jak Matylda.

Jednak powieść ta nie jest tylko opowieścią o pewnej rodzinie i jej losach. To w pewnym sensie kronika Ziem Odzyskanych i Zielonej Góry, o dużej wartości historycznej. Autorka, która była nauczycielką historii i wiedzy o społeczeństwie, bazując na licznych publikacjach naukowych i dokumentach, umieściła w swojej książce wiele faktów historycznych, które przybliżą czytelnikom historię powojenną – głównie pogranicza zachodniego, ale też przy okazji i całej Polski. Najwięcej uwagi – co mnie jako zielonogórzankę bardzo cieszy – Zofia Mąkosa poświeciła jednak Zielonej Górze. Nakreśliła bardzo wiernie i szczegółowo – dzięki bogatym, wymienionym w posłowiu źródłom – życie społeczne i codzienność pierwszych mieszkańców – już nie Grünbergu, a Zielonej Góry. W książce wymienione są więc zarówno postaci związane z miastem, jak i ważniejsze instytucje, firmy, fabryki, miejsca i adresy. Myślę, że szczególnie interesujące będzie to dla miłośników tego miasta, które jest w pewnym sensie kolejnym bohaterem powieści.

Czasami miałam wrażenie, że właśnie temu bohaterowi autorka poświęca zdecydowanie więcej uwagi i bardziej skupia się na nakreśleniu realiów i sytuacji politycznej po 45 roku, a losy Tili i jej bliskich schodzą na dalszy plan lub rozmywają się w tle. Jeśli chodzi o akcję powieści, ta rozwija się dość powoli, a pod sam koniec nabiera dużego tempa i trzyma w napięciu. Podobnie, samo zakończenie sprawia, że już teraz ma się ochotę na otwarcie ostatniej części trylogii, na którą jednak czytelnicy muszą jeszcze trochę poczekać…

Polecam głównie miłośnikom fabularyzowanej powieści historycznej, którzy chcą poznać historię terenów zachodniej Polski, chociaż jako lokalna patriotka nie jestem raczej obiektywna. Z wielką chęcią przeczytam, jak skończą się losy Matyldy Neumann i jej bliskich. Potencjał jest! Myślę, że zakończenie serii może nas mocno zaskoczyć

piątek, 14 lutego 2020

„Kobieta w lustrze” - Éric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak Literanova 
Tytuł oryginału: La Femme au miroir
data wydania: 20 lutego 2012
ISBN: 9788324016792
liczba stron: 464

To, że Eric-Emmanuel Schmitt zna kobiecą duszę jak żaden inny mężczyzna, jest faktem bezsprzecznym. Niesamowicie trafnie ujmuje w piękne słowa zakamarki damskiej psychiki, tworząc coraz to nowe i oryginalne historie. Tym razem przedstawił historię trzech kobiet pozornie różnych, gdyż wydaje się, że dzieli je niemal wszystko – czas, w którym żyją, środowisko, status społeczny, doświadczenia. Jest jednak coś co je łączy – wszystkie te młode kobiety stojące u progu dorosłego – można by rzec kobiecego życia – czują, że zupełnie nie pasują do swoich czasów. Co więcej, znajdują odwagę, by się im przeciwstawić i iść własną – oczywiście niełatwą – drogą. Jak prawdziwe nonkonformistki.

„Kobieta w lustrze” to powieść, chociaż właściwie mogłoby się wydawać, że autor ponownie zdecydował się na opowiadania. Tym razem przedstawia on historię trzech kobiet, naprzemiennie poświęcając każdej z nich rozdział. Przyznam, że wie jak stopniować napięcie, przerywając daną opowieść w najlepszym momencie. Czasem nawet miałam ochotę przeskoczyć dwa rozdziały do przodu, by poznać szybciej ciąg dalszy. Nie będzie chyba wielkim czytelniczym nietaktem, gdy zdradzę, że finał bardzo zręcznie połączy losy trzech pań. Zacznijmy jednak od początku.

Pierwszą bohaterką książki jest Anne z XVI-wiecznej Brugii, zafascynowana przyrodą i widząca w niej odbicie „boga” mistyczka. Posiada ona bezgraniczną wiarę w ludzi i wszystkich – nawet największych wrogów – obdarza miłością i ufnością. Jej życie przypomina żywot świętych. Kolejna bohaterka to Hanna von Waldberg, której losy poznajemy z listów pisanych regularnie do swojej kuzynki. Jest ona bogatą arystokratką z przełomu XIX i XX wieku, którą nuży typowa rola jaką na kobietę nakładają konwenanse oraz wiedeńska socjeta. Ma na siebie zupełnie inny plan – chce poznawać ludzką psychikę i pójść w ślady doktora Freuda. Trio zamyka Anny Lee – współczesna gwiazda Hollywoodzka, której kariera rozpoczęła się spektakularnym debiutem jeszcze w dzieciństwie. Osiągnęła w tym zawodzie już to wszystko o czym marzy każdy aktor – sławę, pieniądze, sympatię widzów. Korzysta z życia na całego, a publika mimo wszystko staje po jej stronie. Jednak dziewczyna dochodzi do wniosku, że kariera nie daje jej szczęścia, że chodzi jej o zupełnie inny cel…

Pewnego dnia kobiety dochodzą do wniosku, że bezwzględnie muszą zmienić swoje życie wbrew powszechnie panującym normom i skupić się na tym, co jest naprawdę dla nich ważne. Przeglądając się w sobie niczym w lustrze rozumieją, że nie każda kobieta musi zostać żoną i matką, a kariera i ogromna fortuna nie są synonimem szczęścia, kiedy brak samorealizacji i wewnętrznego spokoju. Schmitt przedstawia trzy emancypantki swoich czasów – tak różne, ale jak wiele je łączy!

Pisarz ponownie urzekł mnie swoim słowem, co jest już w jego przypadku normą. Schmitt po prostu pisze piękne historie, które przyciągają czytelnika całym spektrum emocji. Zaskakująca, oryginalna i refleksyjna historia – właściwie trzy historie ze zdumiewającym zakończeniem, które zamyka całość niczym klamra.