środa, 20 listopada 2019

„Kiedy byłem dziełem sztuki” - Éric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak Literanova 
Tytuł oryginału: Lorsque j'etais une oeuvre d'art
data wydania:  3 listopada 2014
ISBN: 9788324026333
liczba stron: 264
 

„Kiedy byłem dziełem sztuki” to kolejna opowieść-przypowieść autorstwa popularnego francuskiego pisarza, który jest marką samą w sobie. Zawsze wiele obiecuję sobie, gdy sięgam po kolejne książki Schmitta. Póki co, jeszcze mnie nie zawiódł, chociaż przyznam, że ta powieść nie zostanie moją ulubioną. Nie można jednak zarzucić, że fabuła jest nieoryginalna czy też mało wyjątkowa! Pisarz zaskoczył ponownie.

Tytułowym dziełem sztuki jest Adam Bis, czyli stworzony przez sławnego artystę udziwniony stwór – dosłownie ludzka rzeźba. Pewnie wiele osób ma teraz skojarzenia z Frankensteinem… Coś w tym chyba jest. Adam w poprzednim swoim życiu – tym pierwszym, prawdziwym – czuł się bardzo nieszczęśliwy. Przytłoczony przez sławę jaką cieszyło się jego dwóch pięknych braci bliźniaków, czuł się przez cały czas wręcz niewidzialny, tak jakby nigdy nie istniał. Podczas kolejnej próby samobójczej spotkał jednak na urwisku intrygującą postać, a był nią wspomniany wcześniej artysta – Zeus Peter Lama. Ten poprosił go jedynie o odsunięcie swojej decyzji w czasie na 24 godziny. Zapewniał, że może odmienić jego życie i dać mu większą sławę od jego braci. Młody chłopiec nie przypuszczał, że dosłownie podpisał pakt z „diabłem”.

Książka traktuje wg mnie o dość oczywistych tematach, jednak – jak to zawsze w przypadku Schmitta – ubranych w piękne słowa. Opowieść dość surrealistyczna pełna filozoficznych myśli, przekazanych jednak niezwykle przystępnie i zrozumiale. Poruszana jest przede wszystkim kwestia prawdziwego piękna, które każdy z nas nosi w sobie i które prędzej czy później zostanie odkryte przez tę właściwą osobę. Dalej autor pyta, co jesteśmy w stanie zrobić, by osiągnąć sukces i sławę, i czy nasze wyobrażenie o nich rzeczywiście zapewni to prawdziwe szczęście. Czy wyrzekając się siebie zapewnimy sobie radość i zadowolenie? I przede wszystkim, gdzie są granice sztuki i czy cokolwiek ogranicza artystę?

Ładna, intrygująca i pozytywna historia, która przypomina o kilku ważnych i jednoznacznych prawdach, którymi powinniśmy kierować się w życiu. Godna uwagi

poniedziałek, 18 listopada 2019

„Apartament w Paryżu” – Michelle Gable

Wydawnictwo: W.A.B. 
Tytuł oryginału: A Paris Apartment
Data wydania: 4 lipca 2018
ISBN: 9788328057708
Liczba stron: 576

Na książkę „Apartament w Paryżu” zwróciłam uwagę przez powieść Guillaume Musso o tym samym tytule. Stwierdziłam, że interesującym może być czytanie dwóch różnych, a tak samo zatytułowanych książek, a ponieważ – jak chyba „powszechnie” wiadomo – mam bzika na punkcie Francji, decyzja była prosta.

„Apartament w Paryżu” Michelle Gable opowiada historię dwóch kobiet, które łączy tytułowe mieszkanie. Jedna z nich – April – młoda amerykańska rzeczoznawczyni, pracująca dla znanej firmy zajmującej się licytacjami antyków, trafia do apartamentu, by przeprowadzić ekspertyzę znajdujących się w nim przedmiotów. Przedmioty te, jak i cały apartament, należały przed niespełna wiekiem do drugiej głównej bohaterki – Marty de Florian, która była luksusową kurtyzaną. O jej losach czytelnik jak i sama April dowiaduje się z pamiętników znalezionych pomiędzy meblami. Z każdą przeczytaną stroną młoda Amerykanka ulega coraz większemu czarowi wyjątkowej Francuzki. Aż w końcu za cel stawia sobie zorganizowanie aukcji poświęconej tylko i wyłącznie dziedzictwu Marty, gdyż uznaje, że jej dobytek straci wiele na wartości będąc umieszczonym pomiędzy „zwyczajnymi” antykami na wielu tematycznych aukcjach.

Zadanie jakiego podejmuje się April jest dość trudne, ale czy niewykonalne? Wprawdzie swoje paryskie życie podporządkuje głównie zbieraniu kolejnych informacji na temat Marty, ale przecież nie samą pracą człowiek żyje i to na dodatek w Paryżu! Tym bardziej, że na horyzoncie pojawi się interesujący prawnik… Nie można chyba pisać o francuskiej stolicy, nie poruszając tematu miłości. Jednak ta książka to nie tylko „babskie romansidło”. To powieść obyczajowa z historią w tle i to niezwykle interesującą, gdyż jak się okaże główna bohaterka spokrewniona jest z Wiktorem Hugo, a na dodatek zawodowo miała okazję poznać wiele interesujących osobistości, powszechnie znanych z kart historii.

Ostatecznie, książka zrobiła na mnie duże wrażenie i jestem zadowolona, że zdecydowałam się po nią sięgnąć, chociaż jest dość nierówna. Pierwszą połowę czytało mi się dość mozolnie, jednak w drugiej części akcja tak przyspieszyła, że „pochłonęłam” ją w jeden dzień. Intrygująca, zaskakująca i bardzo paryska, mimo, że napisana przez Amerykankę. Polecam, chociaż raczej czytelniczkom.

sobota, 28 września 2019

„Cierpkie grona” – Zofia Mąkosa

Cykl: Wendyjska Winnica (tom 1)
Wydawnictwo: Książnica
Data wydania: 10 maja 2017
ISBN: 9788324582648
Liczba stron: 496

Po „Cierpkie grona” sięgnęłam ze względu na fakt, iż akcja powieści rozgrywa się na pograniczu polsko-niemieckim (czyli w moich rodzinnych okolicach) przed i w trakcie II Wojny Światowej. Wprawdzie bardziej ciekawi mnie kontynuacja tej historii – czyli 2 tom cyklu, którego akcja dziać się będzie już bezpośrednio w Grünbergu, jednak uznałam, że lepiej poznać tę opowieść chronologicznie – od samego początku. Myślę, że w tym przypadku to najlepsze rozwiązanie.

Debiutancka książka Zofii Mąkosy to powieść epicka, w której fakty historyczne przeplatają się z fikcją literacką, a ponieważ autorka jest z wykształcenia historykiem, książka ma bez wątpienia dużą wartość merytoryczną. Jest to właściwie pewnego rodzaju kronika, obrazująca życie na terenie obecnego województwa lubuskiego, które kiedyś należało do III Rzeszy. Pisarka skupia się głównie na codziennych sprawach mieszkańców Chwalimia zwanych Wendami. Przyznam, że nie kojarzyłam wcześniej tej grupy etnicznej i dlatego tym bardziej cieszę się, że mogłam tu o nich przeczytać.

„Cierpkie grona” to saga rodzinna, której głównymi bohaterkami są Marta Neumann oraz jej córka Tila. Niby ich losy możnaby określić mianem całkiem zwyczajnych, jednak przedstawiono je w tak interesujący sposób, że czytelnik śledził je zaintrygowany i z każdym rozdziałem w coraz większym napięciu. W swojej książce autorka skupia się głównie na przedstawieniu roli kobiet we wspomnianym wyżej okresie, ich determinacji, sile, zaradności. Nie tylko na przykładzie matki i córki, ale i ich bliskich, znajomych i sąsiadek. Często brały na swoje barki niewyobrażalnie dużo obowiązków, by utrzymać dom i rodzinę, kiedy mężczyźni musieli walczyć na froncie. Ich postawa imponuje. Siłą rzeczy Mąkosa poruszą również problem Żydów oraz obozów pracy, do których trafiały także niemieckie obywatelki odsiadując w nich wyroki. Miały więc teoretycznie szansę wyjść z tego specyficznego więzienia o ile udało im się przetrwać. Jak okrutne to miejsce i jak tragiczne były losy osadzonych przedstawia na przykładzie Janki, niesłusznie skazanej na 5 lat zamknięcia.

Książkę polecam, szczególnie zainteresowanym 2 Wojną Światową oraz historią pogranicza polsko-niemieckiego. Wprawdzie stylistycznie nie zawsze wszystko mi się zgadzało, ale wierzę, że z każdą kolejną powieścią autorka będzie doskonalić swój warsztat literacki i jej książki będzie się czytało jeszcze lepiej. Zwyczajna-niezwyczajna książka o życiu na prowincji, ukazująca w uniwersalny sposób ludzkie losy. A co najważniejsze, zachęcająca do sięgnięcia po kolejny tom, co uczynię z wielką chęcią… za jakiś czas.

środa, 21 sierpnia 2019

„Napój miłosny” - Éric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak Literanova 
Tytuł oryginału: L'Elixir d'amour
data wydania: 26 stycznia 2015
ISBN: 9788324026562
liczba stron: 144

„Napój miłosny” Schmitta to powieść pisana w formie listów pomiędzy byłymi kochankami. Korespondencja zaczyna się tuż po ich rozstaniu, którego skutkiem była również wyprowadzka Luizy z Paryża i to aż do Kanady. A przyczyną? Wina leży po jednej stronie – i to winny jest Adam – sarkastyczny i pewny siebie psychoanalityk, który ma dość lekkie podejście do wierności w związku i zdecydowanie rozgranicza miłość od seksu, który jest przyjemnością. A dlaczego mężczyzna (w sumie dlaczego ktokolwiek) miałby rezygnować z przyjemności?

Czytelnik podgląda więc korespondencję tych dwojga, których ciągle jeszcze wiele łączy. W zasadzie ich relacja przechodzi na zupełnie inne tory. Chwilami przypomina nawet bardziej przyjaźń – wymiana zdań między nimi jest bardzo intymna i porusza wiele osobistych tematów. Jednak motywem przewodnim jest pytanie, czy istnieje jakiś sposób na to, by rozkochać w sobie każdą osobę – coś w rodzaju „miłosnego eliksiru”, który zawsze zadziała. Adam jest zdania, że jak najbardziej i przechwala się, iż zna taką metodę! Eliza niby niedowierza, jednak… i tu czeka na czytelników niespodzianka! Jest to niezwykle zajmująca rozmowa, której finał mocno intryguje i w końcu zaskakuje, powodując uśmiech na twarzy czytelnika! No tak – taki pomysł mógł mieć „tylko” Schmitt!

Polecam – jak zawsze zresztą – powieść Ericha-Emmanuela Schmitta, gdyż ponownie przygotował wyjątkowo oryginalną książkę dla swoich czytelników, która jest może niezbyt dużą objętościowo, ale bardzo treściwą lekturą skłaniającą do refleksji i zadumy – nad tym co było, nad tym co jest i być może nad przyszłością. Poza tym Schmitt to taki czarodziej słów – czytanie jego książek to „po prostu” wielka przyjemność. Czemu jej sobie nie podarować?

środa, 14 sierpnia 2019

„Opowieści fantastyczne” – Fiodor Dostojewski

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie   
Tytuł oryginału: Pietierburgskije snowidienija w stichach i prozie; Bobok; Malczik u Christa na jołkie; Mużyk Mariej; Stoletniaja; Krotkaja; Son smiesznogo czełowieka; Priłożenije: Kak opasno priedawat'sia czestolubiwym snam
Data wydania: 1988
ISBN: 830801352X
Liczba stron: 194

Tak jak przypuszczałam, pod nazwą FANTASTYCZNE nie kryły się wcale takie typowe opowiadania, które można by określić mianem tego gatunku. Ponieważ fantastyka to raczej nie moja bajka, a elementy surrealistyczne i groteskowe przyjmuję w literaturze tylko w symbolicznej ilości (wyjątek: ukochany „Mistrz i Małgorzata” – wyjątek potwierdzający regułę?) – dla mnie było to bardzo pozytywne „rozczarowanie”. Dodam, że elementy ze świata fantastyki ograniczały się właściwie jedynie do ukazywania sennych mar i widziadeł, które spotykała większość bohaterów opowiadań. Poza tym, jeśli mam być szczera, to w niektórych utworach było mi bardzo trudno dopatrzyć się tej fantastyki…

Uważam te opowiadania za jak najbardziej realistyczne, czyli takie, jak typowe powieści Dostojewskiego. Jednak mimo wszystko nie wywarły na mnie takiego wrażenia jak np. ulubiona „Zbrodnia i kara” (klasyka sama w sobie!). Owszem, pewne utwory ze zbioru „Opowiadania fantastyczne” zdecydowanie wyróżniają się na tle pozostałych, ale ogólnie czegoś mi w tej książce brakowało. Może to kwestia bardzo oszczędnej – krótkiej – formy? Czegoś było mi za mało, za szybko się kończyły – jak mgnienie oka.

Co mi się w nich podobało, to wyczuwalny charakter i klimat typowy dla rosyjskich pisarzy. To coś, po czym od razu pozna się wschodnią duszę. Sposób przedstawiania przez Rosjan rzeczywistości jaka ich otacza jest niepowtarzalny i praktycznie od razu zauważalny. To coś, co mnie urzekło w literaturze rosyjskiej już bardzo dawno temu. Także w „Opowiadaniach fantastycznych” czytelnik mógł „podglądać” typową rosyjską rzeczywistość, a jak mówił sam Dostojewski „czy może być coś bardziej fantastycznego i bardziej zaskakującego – ba, często mniej wiarygodnego niż rzeczywistość”? Polecam mimo wszystko, bo to Dostojewski i warto poznać go od trochę innej strony. Chociaż nie mogę się doczekać kiedy sięgnę po jego kolejną POWIEŚĆ…

sobota, 27 lipca 2019

„Labirynt duchów” – Carlos Ruiz Zafon

Cykl: Cmentarz Zapomnianych Książek (tom 4)
Wydawnictwo: Muza
Tytuł oryginału: El Laberinto de los Espíritus
Data wydania: 11 października 2017
ISBN: 9788328707757
Liczba stron: 896

„Labirynt duchów” to ostatnia część zamykająca tetralogię Zafona pt. „Cmentarz zapomnianych książek”. Miałam na nią ochotę już od dawna, ale nie chciałam zbyt szybko pozbywać się przyjemności poznawania dalszego ciągu historii, a w zasadzie jej zakończenia, jak i nie chciałam się pożegnać „już na zawsze” (?) z jej wyjątkowymi bohaterami. Na szczęście przez 900-stronicową objętość mogłam z tą lekturą obcować niemal tydzień, co było miłą odmianą, gdyż zazwyczaj kończę „standardowe” powieści po 2-3 dniach.

Mogłoby się wydawać, że kolejna część nie przyniesie już czytelnikowi nic nowego, jednak nic bardziej mylnego! Fabuła „Labiryntu duchów” skupia się wokół całkiem nowej, budzącej sympatię, postaci – Alicji Gris, której losy oczywiście w jakiś sposób będą powiązane ze starymi bohaterami, jednak jej pojawienie się łączy się z całkiem nowymi i niezwykle intrygującymi wątkami, których oczywiście nie będę tu zdradzać. Wspomnę tylko, że los samej bohaterki do złudzenia przypomina tytułową Nikitę z filmu Luca Bessona. Tak – tym razem będzie trochę strzelania i przemocy. Jednak, mimo iż niektóre sceny są dość drastyczne, książka nie straciła swojego uroku. Autor zachował równowagę, chociaż zdecydowanie pokazał inne oblicze historii, co jest oczywiście tylko i wyłącznie zaletą. Zaskoczenia w literaturze są niezwykle ważne – przynajmniej dla mnie.

Już przy okazji pisania opinii o innej książce Zafona wspomniałam, iż nie ma takich słów, które w pełni oddadzą wyjątkowość dzieł tego autora. Je trzeba po prostu przeczytać, by się o tym przekonać! By móc ulec ich urokowi. Mnie niezmiennie oczarowują i dostarczają całego spektrum doznań. Wzruszają, zaskakują, trzymają w napięciu, wywołują uśmiech do swoich myśli – czarują! Z każdą kolejną częścią serii byłam pod coraz większym wrażeniem i coraz większą sympatią darzyłam jej bohaterów.

Zakończenie godne całego cyklu i chociaż autor daje sobie pewną furtkę, by jednak jeszcze kiedyś móc powrócić na Cmentarz Zapomnianych Książek, to wg mnie opowieść jest już spełniona i zakończona. Na jego miejscu raczej zrezygnowałabym z jej przeciągania na siłę. Czasem można „przedobrzyć”, a w tym przypadku byłaby to wielka szkoda.

piątek, 19 lipca 2019

„Trucicielka” - Éric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak Literanova 
Tytuł oryginału: Concerto a la memoire d'un ange
Data wydania: 7 lutego 2011
ISBN: 9788324016198
Liczba stron: 240

Jeśli Erich-Emmanuel Schmitt to wiadomo, że będzie o uczuciach i to w dużych dawkach. Tak też jest tym razem. „Trucicielka” to zbiór 4 opowiadań, przy okazji którego dowiedziałam się dlaczego autor tak upodobał sobie ten gatunek – ale o tym trochę później…

Cykl otwiera tytułowe opowiadanie o kobiecie, którą oskarżono o otrucie swoich trzech mężów. Starszą panią jednak ułaskawiono. Lokalna społeczność spekuluje, każdy mieszkaniec miasteczka ma swoje podejrzenia. Jednak prawdę pozna tylko jeden człowiek – kto, dlaczego i co będzie dalej??? Z pewnością zmieni to jego przyszłe życie, a czy będzie przełomowe również dla „trucicielki”?

Bohaterem kolejnego opowiadania pt.: „Powrót” jest marynarz, który – by utrzymać swoją rodzinę – większość życia spędza na morzach. Właściwie od dawna dbanie o swoje dzieci ogranicza się w jego przypadku do zapewnienia im bytu. Pewnego dnia – będąc bardzo daleko od domu – dowiaduje się z telegramu, że jego córka nie żyje. Z powodu trudności w łączności nie można uzyskać dokładniejszych informacji. Zanim nie zejdzie na ląd przeżywa męki, gdyż miał 4 córki. Autor niesamowicie przedstawia psychikę ojca, który znalazł się w tak tragicznej sytuacji.

„Koncert Pamięci anioła” to chyba najbardziej zaskakujące opowiadanie z tego zbioru. O dwójce muzyków, których życie diametralnie zmienia jedno przypadkowe a zarazem tragiczne zdarzenie. Powoduje ono, że obaj zamieniają się poniekąd swoimi rolami. Cwaniactwo zastąpi szlachetny altruizm, a czystość i łagodność zostaną wyparte przez chęć zemsty. Jak zakończy się historia „Kaina” i „Abla” – bo tak często nazywani byli chłopcy w młodości? Niezwykle osobliwy i nietuzinkowy utwór.

Zbiór zamyka „Elizejska miłość” – opowiadanie o rzeczywistych relacjach prezydenckiej pary, które diametralnie różnią się od kreowanego przez nich modelu idealnego małżeństwa. O tym jakie uczucia pojawiają się kiedy miłość się kończy. I czy kończy się definitywnie? Czy ewoluuje, przybiera nietypowe oblicze, by w końcu wybuchnąć ze zwielokrotnioną mocą? Z pewnością o Miłości przez duże M.

Jeśli chodzi o te opowiadania, nie zrobiły one na mnie takiego wrażenia jak poprzednie. Chociaż muszę przyznać, że im więcej mija czasu od ich przeczytania, tym bardziej na mnie oddziałują. Z pewnością skłaniają do refleksji i nie pozostawiają czytelnika obojętnym. Poza tym jest to, co zawsze u Schmitta, więc jego miłośnicy będą z pewnością ukontentowani. Są niebanalne postacie z oryginalną historią pełną emocji, opisane w wyjątkowym stylu – subtelnym, chwilami poetyckim ale też z drugiej strony takim bliskim – chyba każdemu – nienachalnym i bardzo przystępnym.

Dla mnie szczególną zaletą tego zbioru opowiadań jest umieszczony na końcu książki „Pamiętnik autora”, z którym zetknęłam się po raz pierwszy, a który od jakiegoś czasu umieszcza on w drugim wydaniu swoich książek. Ponieważ z feedbacku, jaki Schmitt otrzymał od swoich czytelników dowiedział się, iż cenią oni sobie te jego zapiski, pierwszy raz dołączył je do pierwszego wydania książki. Jako że pamiętnik powstawał równolegle z utworami, dowiemy się z niego nie tylko jakie okoliczności towarzyszyły ich powstaniu, ale również dlaczego autor zdecydował się na pisanie tak wielu opowiadań. Wbrew pozorom każdy z jego zbirów jest spójną, przemyślaną i zaplanowaną całością, a nie oddzielnymi utworami (chociaż oczywiście można je czytać pojedynczo).

Co ciekawe, autorowi zdarza się czasem pisać opowiadania np. z okazji jakiegoś wydarzenia, a nie z myślą o konkretnym cyklu – na tzw. „luźnych kartkach”. Jeśli kiedyś zostaną wydane opatrzy je tytułem „Opowiadania zebrane”. Przyznam, że miałabym ochotę poznać Schmitta od tej strony. Póki co, na mojej półce z książkami oczekującymi na przeczytanie znajdują się trzy powieści Schmitta. Czas więc na małą zmianę, po której ponownie wiele sobie obiecuję.