poniedziałek, 22 lipca 2024

„Wspomnienia z martwego domu” – Fiodor Dostojewski

Wydawnictwo: Świat Książki
Seria: Arcydzieła Literatury
Tytuł oryginału: Записки из Мёртвого дома
Data wydania: 2024-02-14
Liczba stron: 240
ISBN: 9788382891072

Gdy widzę nazwisko Dostojewski, nie potrzebuję dodatkowych zachęt do sięgnięcia po książkę. Styl, charakter i klimat utworów autora dawno trafiły w mój gust literacki. Docelowo chciałabym poznać jego twórczość kompleksowo. Naturalną więc konsekwencją pojawienia się nowego wydania „Wspomnień z martwego domu”, było sięgnięcie po nie. Jednak chyba trafiłam na wyjątek potwierdzający regułę.

„Wspomnienia z martwego domu” to wspomnienia autora z katorgi na Syberii, pisane w pewnym sensie w formie pamiętnika i reportażu jednocześnie z elementami fabularnymi i dialogami. Dostojewski nie pisze jednak w pierwszej osobie, a narratorem powieści, który zdaje relację z więziennego życia, jest szlachcic Aleksander Pietrowicz Gorianczykow. Bohater został skazany za zabicie swojej żony na 10 lat katorgi.

Fiodor Dostojewski, przez swoją przynależność do grupy literackiej, został skazany na karę śmierci przez rozstrzelanie. W ostatniej chwili, decyzją cara, wyrok zamieniono ma 4 lata ciężkich robót w syberyjskim więzieniu. To właśnie ten czas był inspiracją do stworzenia „Wspomnień z martwego domu”, które opisują pobyt w zamknięciu, uwzględniając ważniejsze momenty oraz współosadzonych, którzy zapadli autorowi w pamięć. Jest to opis dość rzeczowy i pozbawiony emocji. Narrator relacjonuje bez okazywania swojego stosunku do tematu.

Skojarzenia z Syberią i katorgą chyba wszyscy mają jednoznaczne – miejsce, które poprzez nadludzką przymusową pracę wykańcza przebywających w nim pechowców zesłanych na koniec świata, gdzie zima nie mija. Prawie nikt stamtąd nie wracał, gdyż odchodził z tego świata przed upływem końca wyroku. Tymczasem opis Dostojewskiego pozbawiony jest praktycznie grozy, tragizmu czy też dramatyzmu, a najbardziej zatrważającym wydaje się jedynie fakt, iż więźniowie non stop zakłuci byli w kajdany. Poza tym ich życie jawiło się nad wyraz zwyczajnie. Kwitł handel (także alkoholem), a za drobną opłatą można było mieć służącego na posługi. Osadzeni nigdy nie byli sami – tłum był ogarniający i to – poza oczywistym pozbawieniem wolności – było najbardziej dotkliwą represją. Poza tym miejsce jak miejsce, w którym można się urządzić, przesiedzieć i wyjść.

Nie wiem z czego wynika koncepcja autora na ten utwór i jaki cel chciał on osiągnąć. Niestety, książka nie porwała mnie, nie wstrząsnęła mną i nie zapadła w pamięć. Przeciwnie – bardzo chciałabym o niej zapomnieć, by móc z typowym dla mnie zapałem sięgnąć po inną powieść Dostojewskiego i rozkoszować się tą literaturą. Przeczytałam, a raczej przebrnęłam przez nią, bo na szczęście nie jest to zbyt obszerna lektura.

poniedziałek, 8 lipca 2024

„Jej ostatnia prośba” – Krzysztof Koziołek

Wydawnictwo: Manufaktura Tekstów
Data wydania: 2024-06-27
Liczba stron: 332
ISBN:  9788396487292

Lubię kiedy autorzy eksperymentują z gatunkami i tematami. Kiedy nie trzymają się bezpiecznie obranego przez siebie nurtu. Gdy zaskakują swoich czytelników i na kartach książek serwują im coraz to nowe niespodzianki. Tak było tym razem, gdyż „Jej ostatnia prośba” to pierwsza powieść obyczajowa w dorobku najbardziej znanego zielonogórskiego „kryminalisty”, który zdecydował się poruszyć dość trudny temat, jakim jest adopcja.
 
Andrzeja Trzebę poznajemy w przełomowym (kolejnym zresztą) momencie jego życia – podczas pogrzebu żony, która zginęła w wypadku samochodowym. Kamilę zobaczył po raz pierwszy w swoich ukochanych Karkonoszach, dokładniej przy Śnieżnych Kotłach. Gdyby nie zareagował tak szybko, spadłaby w przepaść. Takie okoliczności połączyły ich na zawsze. To była miłość jego życia. Dziś nie może uwierzyć w to, co się stało. Stojąc nad otwartym grobem, nie jest w stanie pożegnać Kamili na zawsze. Stoi jak sparaliżowany. Z tego dziwnego odrętwienia budzi go dzwonek telefonu. To dom dziecka dopytuje się, kiedy odbiorą Januszka. Adopcja jest już prawie dopięta na ostatni guzik. Pozostała jedna formalność. Formalność, gdyby sytuacja była taka jak wczoraj. Dziś Andrzej staje przed ogromnym dylematem: odebrać Januszka, tak jak obiecał umierającej żonie, czy przyznać się przed urzędnikami, że Kamila nie żyje i tym samym skazać malca na dom dziecka. Chociaż to szaleństwo, jedzie po chłopca.
 
Fabuła powieści toczy się dwutorowo. Naprzemiennie poznajemy kolejne etapy znajomości Andrzeja i Kamili – od spotkana w Śnieżnych Kotłach, do pożegnania w szpitalu oraz aktualne wydarzenia, które rozpoczynają się od pogrzebu kobiety. Teraźniejszość trzyma w napięciu, przeszłość zaskakuje, rzucając co chwilę inne światło na bieżące wydarzenia. Obie części uzupełniają się i tworzą spójną całość. Chociaż to nie kryminał, to napięcie sięga zenitu, a serce bije mocniej przy każdym zwrocie akcji.
 
Adopcja nie jest zbyt popularnym materiałem na powieść obyczajową, jednak Krzysztof Koziołek stworzył na kanwie tego problemu społecznego bardzo interesującą i znaczącą opowieść. Jestem pewna, że część czytelników zdecyduje się pogłębić swoją wiedzę po lekturze „Jej ostatniej prośby”, innych przynajmniej skłoni do dłuższej refleksji. Kto wie, być może skutkować ona będzie jakimś bardziej konkretnym działaniem.
 
Ponieważ autor – jak zawsze – pracę nad książką poparł bardzo wnikliwym reaserchem, czytelnik – niejako między wierszami – znajdzie wiele konkretów i regulacji prawnych na temat adopcji. Wątpię np. by „przeciętny” czytelnik był świadom faktu, iż formalnie nie istnieją żądne przepisy uniemożliwiające adopcję samotnemu rodzicowi – bez względu na jego płeć. W praktyce – wiadomo – można spodziewać się wielu przeszkód, by jednak do tego nie doszło. Mimo to uważam, że tylko od sprytu, wiedzy i determinacji takiego singla chcącego stworzyć dom maluchowi po przejściach, zależy czy mu się powiedzie. Co ciekawe (łamane na „zaskakujące” bądź „szokujące”) jeszcze nie miała miejsca taka sprawa. Krzysztof Koziołek opisuje sytuację bezprecedensową. Miłośnikom jego literatury jest powszechnie znane, że autor nieraz antycypował i „przepowiadał” zdarzenia z dalszej lub bliższej przyszłości. Nie wiem, czy większe zdumienie powodował ten fakt jeszcze podczas czytania powieści, czy wtedy, gdy jego słowa znajdowały odzwierciedlenie w rzeczywistości.  
 
„Jej ostatnia prośba” to literatura zaangażowana, wskazująca na konkretny problem społeczny jakim jest nie tylko adopcja, ale i niemożność posiadania potomstwa (z takich czy innych względów), co jest osobistą tragedią dla wielu osób. Autor bardzo wnikliwie opisuje dramat takich rodziców oraz różne sposoby, by zmienić niepożądany stan rzeczy. Z drugiej strony, możemy zobaczyć jak dramatyczną jest sytuacja wychowanków domów dziecka. Chociaż, na szczęście, nie znajdziemy w tej książce drastycznych przykładów prześladowania ich zarówno przez starszych „kolegów”, jak i nieodpowiedzialną kadrę, których sporo w literaturze faktu. Mimo to, samo przebywanie w takim miejscu z dala od kochającej rodziny, odciska piętno na zdrowiu psychicznym małych dzieci. Często tych negatywnych skutków nie można naprawić, a droga do w miarę normalnego funkcjonowania jest długa, żmudna i kręta. Obie strony – rodzic adopcyjny oraz adoptowane dziecko – muszą wykazać się ogromnym zaufaniem, cierpliwością i determinacją, by stworzyć prawdziwą rodzinę, zapominając o dramatach przeszłości. I właśnie taką więź, która zaczyna się tworzyć między bohaterami książki opisuje Krzysztof Koziołek. Ukazanie psychiki zaniedbanego dziecka ale i mężczyzny po przejściach jest zobrazowane niezwykle trafnie i dogłębnie. Emocjonujące opisy niejednokrotnie wzruszają i chwytają za serce. Jak na autora kryminałów i thrillerów, zadanie wykonane wzorowo. Zaryzykuję stwierdzenie, że może wystarczy być „po prostu” dobrym pisarzem, by osiągnąć taki efekt.
 
Bardzo dobra powieść. Wartościowa, wzruszająca, emocjonująca, refleksyjna historia, którą warto poznać, mimo iż niejeden raz pojawi się także złość i irytacja – szczególnie przy fragmentach dotyczących systemu zarządzania  i złośliwych urzędników. Na szczęście, jeśli chodzi o bohaterów, autor zachował balans i można dostrzec także ich pozytywne strony oraz sprytne sposoby na tą całą machinę biurokracji, co summa summarum mimo wszystko nastraja optymistycznie.
Panie Krzysztofie, poproszę więcej tych książkowych niespodzianek – z zastrzeżeniem: MIŁYCH. Bo otwarte zakończenie, to coś dokładnie odwrotnego. Chyba, że możemy liczyć na drugą część opisującą dalsze losy Trzeby i syna? To by było coś! To KIEDY? ;)

poniedziałek, 1 lipca 2024

„Ropuszki” – Aneta Jadowska

Wydawnictwo: Sine Qua Non
Seria: Imaginatio [SQN]
Data wydania: 2021-03-21
Data 1. wyd. pol.: 2015-09-18
Liczba stron: 764
ISBN: 9788382102000

O „Ropuszkach” słyszałam już dość dawno temu, ale przez pewien czas był problem z nabyciem tej książki. Pojawienie się jej w księgarni w równym stopniu zaskoczyło mnie, co ucieszyło, gdyż to – póki co – ostatni zbiór opowiadań Anety Jadowskiej, którego nie miałam okazji przeczytać. Narazie nie odważyłam się na „pełnowymiarową” powieść z głównego nurtu autorki. Natomiast jej fantastyczne opowiadania trafiły w mój gust idealnie. Dają mi sporą dawkę rozrywki, śmiechu i w pewnym sensie takiego fajnego powrotu do dzieciństwa – do bajek, baśni, fantastycznych bohaterów i ich niesamowitych przygód. Oczywiście, opowiadania adresowane są do dorosłych czytelników, na co składa się wiele elementów, ale to pozostawiam do samodzielnego odkrycia tym, którzy lubią, mają ochotę, ale się wahają lub po prostu są otwarci na inną – nieprzeciętną literaturę.

„Ropuszki” to zbiór ponad dwudziestu opowiadań o bardzo zróżnicowanej długości i tematyce, co powoduje, że z jednej strony każdy znajdzie tu coś dla siebie, ale z drugiej – nie każda historyjka spodoba się w równym stopniu. Jak chyba każdy czytelnik, mam tu swoich faworytów i złapałam się na tym, że miałabym ochotę przeczytać te opowieści w rozbudowanej formie – czyli jako powieść i pewnie tak samo dobrze bym się przy tej lekturze bawiła. Cóż… może to czas, by jednak skusić się na jakąś powieść Anety Jadowskiej? Tylko że autorka pisze cykle, a jak już rozpocznę jakąś serię, to zazwyczaj kończę. Nie wiem czy to mnie obecnie nie przytłoczy.

I mimo, iż autorka lubuje się w seriach, które z zasady składają się z kilku tomów, to i tak pozostają jej pomysły i wątki, na które brak miejsca właśnie w tych obszernych książkach. Z tego względu m.in. powstają kolejne zbiory opowiadań, które uzupełniają historie głównych bohaterów Anety Jadowskiej, z którymi ciężko się rozstać – tak czytelnikom, jak i samej twórczyni.

To, co łączy wszystkie opowiadania z „Ropuszek”, to sztandarowa postać książek Jadowskiej czyli Dora Wilk. Czy tylko ja mam wrażenie, że ta ruda wiedźma, która była policjantką w Toruniu, a obecnie jest detektywką w magicznym Thronie po sąsiedzku, to alter ego autorki? Czy zmyliła mnie ognista fryzura? Dora Wilk jest wspólnym mianownikiem historyjek, które opisują ją w interakcji z całą rzeszą fantastycznych stworów – wiedźm, wampirów, wilków, czarodziejów i wielu innych, których nazw nie jestem w stanie powtórzyć. Czasem walczą po jednej stronie, czasem po przeciwnych – bez wątpienia jest niezwykle dynamicznie i zaskakująco, co dostarcza sporą dawkę rozrywki i jest świetnym przerywnikiem pomiędzy bardziej poważnymi, wymagającymi lub przytłaczającymi lekturami.

Ciekawe, czy szybciej będę mieć okazję, by sięgnąć po kolejny zbiór opowiadań, czy po kolejną część trylogii usteckiej o Gracjach. Tak czy siak, przeczytam z wielką przyjemnością.