Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
data wydania: listopad 2012
ISBN: 9788308050118
liczba stron: 584
Zachęcona intrygującym opisem z wielkim zapałem sięgnęłam po „Morfinę” Szczepana Twardocha i niestety dość duże było moje początkowe rozczarowanie tą książką. Fabuła ciekawiła, ale specyficzny sposób jej przedstawienia był dość męczący i drażniący. I nie mam tu na myśli narracji z różnych perspektyw, która odnosi się do dłuższych fragmentów. Ten zabieg jest oryginalny, ale nie „przekombinowany”.
Mamy więc przede wszystkim narratora pierwszoosobowego utożsamiającego się z głównym bohaterem – Konstantym Willemannem – który koncentruje się na jego wewnętrznych przeżyciach oraz interpretacji zdarzeń, których doświadcza.
Po jakimś czasie pojawia się narrator drugoosobowy – niezbyt skonkretyzowany, dość enigmatyczny, ale wiemy, że jest to głos kobiecy. Wchodzi on w swoisty dialog z pierwszym narratorem, jednak nie uczestniczy w wydarzeniach jedynie się do nich odnosi. Kim jest ten narrator autor pozostawia interpretacji czytelnika, a ta może być dość szeroka. Najwięcej wyjaśnia zakończenie książki, które w zasadzie jednoznacznie pozwoliło mi go określić.
Dostrzec możemy jeszcze jeden typ narracji – narrację osoby wszechwiedzącej i zdystansowanej, posiadającej nieograniczona wiedzę także o przyszłości i „przepowiadająca” głównie jak skończy się życie postaci występujących w utworze – tzw. narrację auktorialną. Ta narracja płynnie przechodzi z wyżej opisywanej. Często miałam wrażenie, że tą wszechwiedzącą narratorką jest właśnie głos kobiecy.
I występowanie tych wszystkich wyżej wspomnianych narratorów opowiadających każdy ze swojej perspektywy jest naprawdę w porządku. Ale irytujące było przeplatanie dwóch narracji naprzemiennie w każdym kolejnym zdaniu – identycznie brzmiącym ze zmienioną tylko osobą – z pierwszej na trzecią. Tak jakby po Konstantym powtarzało jakieś echo. Niestety ten zabieg pojawia się w początkowej części powieści dość często i może zniechęcić do dalszego jej czytania, bo wprowadza jakiś niezrozumiały i niepotrzebny chaos. Pod tym względem „Morfina” jest książką, której trzeba dać szansę i po przeczytaniu całości stwierdzam, że można przymknąć oko na te początkowe niedoskonałości, a nawet znaleźć jakieś ich uzasadnienie – w końcu to „Morfina”…
Przejdźmy jednak do zalet. Bez wątpienia jednym z dwóch bardzo mocnych punktów tej książki jest sylwetka głównego bohatera – wspomnianego już Kostka Willemanna. Postać zdecydowanie nieszablonowa i raczej wykreowana na antybohatera, mimo to budzi naprawdę dużą sympatię. Chociaż „Morfina” jest książką, której akcja toczy się w czasie Drugiej Wojny Światowej, to nie jest to powieść stricte o wojnie. Nie dopatrzymy się tu raczej typowej dla polskich dzieło dotyczących tego okresu martyrologii i także Kostek nie jest kryształowym patriotą gotowym oddać swoje życie w imię ojczyzny. Jest z kimś zgoła odmiennym. To Warszawiak ale prawie Niemiec, gdyż jego ojciec jest niemieckim arystokratą i oficerem, a matka spolszczoną Ślązaczką, który mimo dość krótko trwającego epizodu wojskowego stara się nie zauważać, że w koło toczy się wojna. Żyję bardzo rozrywkowo, wygodnie, intensywnie i egoistycznie. Nie stroni od nocnych lokali, alkoholu, morfiny i kobiet mimo, że w domu czeka idealna żona i syn. I właśnie to jaki jest ten rozpaczliwie szukający swojej tożsamości główny bohater „Morfiny” sprawiło, że mimo początkowych „niedogodności” postanowiłam poznać jego wyjątkową historię do końca – historię, która nie raz będzie zaskakiwać czytelnika.
Drugim atutem powieści są bardzo wiernie odtworzone przez Szczepana Twardocha (który jest Ślązakiem, a nie warszawiakiem) realia stolicy z 1939 r. Opis konkretnych miejsc, ulic, kawiarni, lokali nocnych, w końcu opis ludzi – ich zachowania, obyczajów, dialogi - to wszystko sprawia, że czytając bardzo łatwo możemy zobaczyć tamtą Warszawę, stojącą u progu ogromnej tragedii. Atmosfera dawnych czasów będzie jeszcze bardziej wyczuwalna, gdy obraz polskiej stolicy zestawimy z kontrastującym z nią wizerunkiem Budapesztu, gdzie również toczy się część akcji powieści. Przedstawienie tych dwóch miast jest jak porównanie ze sobą dwóch różnych światów. Warszawa wyniszczona wojną - miasto, którego praktycznie już nie ma i węgierska luksusowa idylla - sielankowa, w której ciągle można normalnie żyć. Ukazanie takiego Budapesztu daje oddech - także czytelnikowi - nie tylko bohaterom.
„Morfina” Szczepana Twardocha to powieść zdecydowanie uzależniająca i wywołująca całe spektrum skrajnych emocji. To książka, która wciąga coraz bardziej z każdym kolejnym rozdziałem! szczególnie w kontekście tytułu określenie to jest jak najbardziej adekwatne. Jest to lektura wymagająca od czytelnika niesamowitego skupienia, ale cieszę się, że podjęłam się tego „wyzwania”. Wyjątkowa, oryginalna i bez wątpienia godna polecenia. I jeśli nie oczaruje was od pierwszego wejrzenia, warto wykazać się cierpliwością i dać jej druga szansę. Ja nie żałuję!
data wydania: listopad 2012
ISBN: 9788308050118
liczba stron: 584
Zachęcona intrygującym opisem z wielkim zapałem sięgnęłam po „Morfinę” Szczepana Twardocha i niestety dość duże było moje początkowe rozczarowanie tą książką. Fabuła ciekawiła, ale specyficzny sposób jej przedstawienia był dość męczący i drażniący. I nie mam tu na myśli narracji z różnych perspektyw, która odnosi się do dłuższych fragmentów. Ten zabieg jest oryginalny, ale nie „przekombinowany”.
Mamy więc przede wszystkim narratora pierwszoosobowego utożsamiającego się z głównym bohaterem – Konstantym Willemannem – który koncentruje się na jego wewnętrznych przeżyciach oraz interpretacji zdarzeń, których doświadcza.
Po jakimś czasie pojawia się narrator drugoosobowy – niezbyt skonkretyzowany, dość enigmatyczny, ale wiemy, że jest to głos kobiecy. Wchodzi on w swoisty dialog z pierwszym narratorem, jednak nie uczestniczy w wydarzeniach jedynie się do nich odnosi. Kim jest ten narrator autor pozostawia interpretacji czytelnika, a ta może być dość szeroka. Najwięcej wyjaśnia zakończenie książki, które w zasadzie jednoznacznie pozwoliło mi go określić.
Dostrzec możemy jeszcze jeden typ narracji – narrację osoby wszechwiedzącej i zdystansowanej, posiadającej nieograniczona wiedzę także o przyszłości i „przepowiadająca” głównie jak skończy się życie postaci występujących w utworze – tzw. narrację auktorialną. Ta narracja płynnie przechodzi z wyżej opisywanej. Często miałam wrażenie, że tą wszechwiedzącą narratorką jest właśnie głos kobiecy.
I występowanie tych wszystkich wyżej wspomnianych narratorów opowiadających każdy ze swojej perspektywy jest naprawdę w porządku. Ale irytujące było przeplatanie dwóch narracji naprzemiennie w każdym kolejnym zdaniu – identycznie brzmiącym ze zmienioną tylko osobą – z pierwszej na trzecią. Tak jakby po Konstantym powtarzało jakieś echo. Niestety ten zabieg pojawia się w początkowej części powieści dość często i może zniechęcić do dalszego jej czytania, bo wprowadza jakiś niezrozumiały i niepotrzebny chaos. Pod tym względem „Morfina” jest książką, której trzeba dać szansę i po przeczytaniu całości stwierdzam, że można przymknąć oko na te początkowe niedoskonałości, a nawet znaleźć jakieś ich uzasadnienie – w końcu to „Morfina”…
Przejdźmy jednak do zalet. Bez wątpienia jednym z dwóch bardzo mocnych punktów tej książki jest sylwetka głównego bohatera – wspomnianego już Kostka Willemanna. Postać zdecydowanie nieszablonowa i raczej wykreowana na antybohatera, mimo to budzi naprawdę dużą sympatię. Chociaż „Morfina” jest książką, której akcja toczy się w czasie Drugiej Wojny Światowej, to nie jest to powieść stricte o wojnie. Nie dopatrzymy się tu raczej typowej dla polskich dzieło dotyczących tego okresu martyrologii i także Kostek nie jest kryształowym patriotą gotowym oddać swoje życie w imię ojczyzny. Jest z kimś zgoła odmiennym. To Warszawiak ale prawie Niemiec, gdyż jego ojciec jest niemieckim arystokratą i oficerem, a matka spolszczoną Ślązaczką, który mimo dość krótko trwającego epizodu wojskowego stara się nie zauważać, że w koło toczy się wojna. Żyję bardzo rozrywkowo, wygodnie, intensywnie i egoistycznie. Nie stroni od nocnych lokali, alkoholu, morfiny i kobiet mimo, że w domu czeka idealna żona i syn. I właśnie to jaki jest ten rozpaczliwie szukający swojej tożsamości główny bohater „Morfiny” sprawiło, że mimo początkowych „niedogodności” postanowiłam poznać jego wyjątkową historię do końca – historię, która nie raz będzie zaskakiwać czytelnika.
Drugim atutem powieści są bardzo wiernie odtworzone przez Szczepana Twardocha (który jest Ślązakiem, a nie warszawiakiem) realia stolicy z 1939 r. Opis konkretnych miejsc, ulic, kawiarni, lokali nocnych, w końcu opis ludzi – ich zachowania, obyczajów, dialogi - to wszystko sprawia, że czytając bardzo łatwo możemy zobaczyć tamtą Warszawę, stojącą u progu ogromnej tragedii. Atmosfera dawnych czasów będzie jeszcze bardziej wyczuwalna, gdy obraz polskiej stolicy zestawimy z kontrastującym z nią wizerunkiem Budapesztu, gdzie również toczy się część akcji powieści. Przedstawienie tych dwóch miast jest jak porównanie ze sobą dwóch różnych światów. Warszawa wyniszczona wojną - miasto, którego praktycznie już nie ma i węgierska luksusowa idylla - sielankowa, w której ciągle można normalnie żyć. Ukazanie takiego Budapesztu daje oddech - także czytelnikowi - nie tylko bohaterom.
„Morfina” Szczepana Twardocha to powieść zdecydowanie uzależniająca i wywołująca całe spektrum skrajnych emocji. To książka, która wciąga coraz bardziej z każdym kolejnym rozdziałem! szczególnie w kontekście tytułu określenie to jest jak najbardziej adekwatne. Jest to lektura wymagająca od czytelnika niesamowitego skupienia, ale cieszę się, że podjęłam się tego „wyzwania”. Wyjątkowa, oryginalna i bez wątpienia godna polecenia. I jeśli nie oczaruje was od pierwszego wejrzenia, warto wykazać się cierpliwością i dać jej druga szansę. Ja nie żałuję!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz i zapraszam ponownie.