Wydawnictwo: Świat Książki
Tytuł oryginału: The Paris Daughter
Data wydania: 2024-06-19
Liczba stron: 400
ISBN: 9788382899597
Po dość długiej świąteczno-noworocznej przerwie i wielu „zajętościach” wróciłam do czytania! Chyba była mi potrzebna ta pauza, bo „Paryską córkę” pochłonęłam w dwa dni. A może to po prostu tak dobrze napisana książka? Już wspominałam, że widzę (jak się okazuje nie tylko ja) wiele podobieństw między twórczością Harmel i Hannah – tak samo dobrze odbieram książki obu autorek. Opowieść wywołuje nie tylko szybsze bicie serca ale i powoduje szybsze przekładanie kolejnych kartek. Ale o czym jest TA historia?
Pewnego jesiennego dnia, dwie Amerykanki, które odnalazły szczęście i miłość w Paryżu, spotykają się przypadkowo w parku. Okazuje się, że łączy je jeszcze więcej – obie panie są w ciąży i to na podobnym etapie. Gdy jedna gorzej się czuje, tej drugiej instynkt nie zawodzi – musi jej pomóc. Tak zaczyna się przyjaźń między Elise a Juliette. Gdy przychodzą na świat ich córeczki Mathilde i Lucie – spędzają ze sobą jeszcze więcej czasu. Wspierają się i w pewnym sensie stają się dla siebie rodziną. Jednak pewien dramatyczny dzień wystawi na próbę ich przyjaźń. By uchronić swoją córeczkę Elise będzie musiała ją zostawić pod opieką Juliette. Czy dziewczynka znajdzie w nowej rodzinie miłość i schronienie w tym trudnym czasie drugiej wojny światowej? Czy Elise da radę dotrzymać słowa i wrócić po swoją córkę gdy niebezpieczeństwo minie?
Autorzy, chociaż chyba jednak częściej autorki, często wybierają tematykę wojenną na tło swoich powieści. Wiele takich książek mam już na swoim regale, sporo opisywało również wojenny Paryż. Zresztą Kristin Harmel napisała „Księgę utraconych imion”, do której nawiązuje kilka rozdziałów „Paryskiej córki”, a jedna z bohaterek trafia dokładnie w to samo miejsce, co wcześniej Eva. Autorka wspomina, że na powrót do tamtej historii zdecydowała się na prośbę swoich czytelników. Wydawać by się mogło, że właściwie nie można napisać niczego oryginalnego na ten temat. Jednak Harmel napisała taką książkę – nie tylko o matczynej miłości i przyjaźni, na tle trudnych czasów drugiej wojny światowej, ale i o pasji, i sztuce oraz jej wpływie na artystę. I chociaż w pewnym momencie (przynajmniej dla mnie) ciąg dalszy był dość oczywisty (tak: miałam rację), to jednak droga do finału była bardzo ekscytująca, a fabuła wciągająca.
Dodatkowym atutem książki jest zmiana miejsca akcji na Nowy Jork, w którym bohaterowie znajdują się po wojnie. Ukazanie życia w zupełnie innych – kontrastowych do paryskich – realiach, jest interesującym zabiegiem, który „podkręca” akcję. Poza tym, nie bez znaczenia jest też fakt, że bohaterowie Harmel przechodzą całkowitą zmianę charakterologiczną, stając się praktycznie zupełnie innymi osobowościami, do których czytelnik również odczuwa zupełnie inne – skrajne – uczucia. Aż tak wielka zmiana jest raczej rzadko spotykana, chociaż w tym przypadku jak najbardziej uzasadniona.
Elementem „Paryskiej córki” – oczywiście poza istotą fabuły – który jednak najbardziej przypadł mi do gustu był motyw sztuki. Bohaterowie książki to malarze i rzeźbiarze. Harmel, przygotowując się do pracy nad książką, sięgnęła po sporo fachowej literatury na ten temat. Czytając powieść można zauważyć, że ma o tym pojęcie i podpiera się merytoryczną wiedzą, a opisy pracy artystów są bardzo inspirujące i pociągające. Idealnie kontrastują z trudniejszymi tematami, które porusza autorka.
„Paryska córka”, chociaż jest kolejną książką dotyczącą tematyki drugiej wojny światowej i holocaustu, traktuje również o ludzkiej psychice, o zmianach jakie w niej zachodzą przez okoliczności zewnętrzne. To powieść o ludzkich granicach, sile, poświęceniu i miłości. Postawy prezentowane przez Harmel mogą budzić podziw i skłaniają do refleksji. A na tej szczególnie zależało autorce, biorąc pod uwagę czas, w którym powstała książka, czyli wojna w Ukrainie. Autorka chętnie powraca w książkach do przeszłości. Robi to głównie po to, by przypominać, by ludzie mogli wyciągnąć wnioski na przyszłość. By mogli lepiej się do niej przygotować, bez względu na to, co ona przyniesie. Bardzo dobra literatura. Polecam.
środa, 22 stycznia 2025
„Paryska córka” - Kristin Harmel
piątek, 10 stycznia 2025
„Sztuka tworzenia wspomnień. Jak kreować i zapamiętywać szczęśliwe chwile” – Meik Wiking
Wydawnictwo: Insignis
Tytuł oryginału: The Art of Making Memories: How to Create and Remember Happy Moments
Data wydania: 2019-11-13
Liczba stron: 288
ISBN: 9788366360501
Któż z nas nie pragnie być szczęśliwym? Najpopularniejszym życzeniem składanym z wszelakich okazji jest właśnie życzenie szczęścia. Czym jednak jest to szczęście? Oczywiście, jest to bardzo indywidualne – dla każdego będzie to coś innego. I z pewnością każdego z nas uszczęśliwiają różne rzeczy – czasem są to drobiazgi, o których zdarza się szybko zapomnieć lub przeoczyć, które uświadamiamy sobie dopiero po dłuższym zastanowieniu. Czasem coś co jest niespełnionym marzeniem i tylko wydaje się nam, że zapewni poczucie szczęścia. I chyba dlatego książka Meika Wikinga „przemówiła” do mnie z kosza w sklepie spożywczym, sprawiając, że postanowiłam ją kupić (w wyjątkowo promocyjnej cenie), chociaż zdecydowanie nie gustuję w poradnikach.
„Sztuka tworzenia wspomnień…” to wyjątkowo pozytywna i pogodna książka, napisana na luzie, swobodnym stylem, co sprawia, że obcuje się z nią wyjątkowo przyjemnie. Nie jest to na pewno lektura dla każdego, chociaż z drugiej strony jest ona wyjątkowo uniwersalna. Myślę, że powinien po nią sięgnąć ten, kto tak jak ja, poczuje to. Nie ukrywam zresztą, że po zakupie książka przeczekała trochę na półce.
Autor książki, uznawany przez wielu za najszczęśliwszego człowieka na świecie, gdyż to on w 2013 roku założył w Kopenhadze pierwszy na świecie Instytut Badań nad Szczęściem, zarówno na podstawie prowadzonych przez siebie badań jak i doświadczeń w intrygujący sposób przedstawia korelację między ludzką pamięcią, wspomnieniami i szczęściem. Radzi także, co zrobić by te szczęśliwe chwile pamiętać przez długie lata i by dawały nam także po czasie błogie i przyjemne uczucie. Gdyby się nad tym zastanowić, chyba większość logicznie myślących ludzi doszłaby do podobnych wniosków, jednak „słuchanie” (czytanie) opowieści Wikinga ma w sobie coś magicznego i relaksującego.
Książka, która idealnie nadaje się na prezent, wraz z życzeniami „dużo szczęścia”. W takim zestawieniu na pewno nabiorą innego znaczenia. Książka, którą warto przeczytać i zapamiętać, by móc mnożyć szczęście. Książka, która sprawia, że ma się ochotę sięgnąć po kolejne pozycje autora. I czuję, że prędzej czy później „Hygge” lub/i „Lykke” – tak to ten autor – staną na moim regale.
poniedziałek, 2 grudnia 2024
„Być jak Caravaggio. Życie i oszustwa genialnego fałszerza dzieł sztuki” – Giampiero Ambrosi, Tony Tetro
Wydawnictwo: Znak Literanova
Tytuł oryginału: Con/Artist: The Life and Crimes of the World's Greatest Art Forger
Data wydania: 2024-03-25
Liczba stron: 304
ISBN: 9788324096206
Malarstwo, obok teatru i muzyki, to moja ulubiona dziedzina sztuki. Chętnie sięgam po książki opisujące zarówno życie jak i twórczość malarzy. Dlatego też książka „Być jak Caravaggio” zaintrygowała mnie. Wprawdzie opisuje dość specyficznego artystę, a mianowicie fałszerza dzieł sztuki, jednak udowodnił on nie raz, że to co tworzył zasługiwało na miano dzieł sztuki, a nie było tylko tanią podróbką, jak by się mogło większości w pierwszym momencie wydawać.
Książka to wspomnienia Tonego Tetro, pisane przez niego w pierwszej osobie. Jednak w pracy nad książką wspomógł go dziennikarz śledczy, który pracował nad pewną aferą związaną z obrazami fałszerza i osobami z pierwszych stron gazet. Tekst jest jednak spójny i nawet jeśli Ambrosi ma tu jakiś wkład, to czytelnik odnosi wrażenie, że cały czas słucha opowieści Tonego, a te są niezwykle zajmujące.
Tony Tetro to syn włoskich imigrantów, który wprawdzie urodził się już w Stanach Zjednoczonych, ale przez całe dzieciństwo i wczesną młodość przebywał głównie w otoczeniu podobnych do jego rodzin, które przyjechały do Ameryki, by spełnić swój wielki sen. Jak każdy miał marzenia, chciał więcej, ale codzienność nie ułatwiała mu ich realizacji. Pewnego dnia jednak postanowił postawić wszystko na jedną kartę i wyjechać do wielkiego świata. Tam – przez kolejny przypadek – postanowił wykorzystać swoje zdolności plastyczne i zarobić trochę więcej. Nie mógł uwierzyć, że jego plan działa. Jak długo miała trwać jego dobra passa, dowiecie się sięgając po tę książkę.
Książka jest absolutnie zaskakująca i aż trudno uwierzyć, że to nie jest fikcja literacka. Otwiera też oczy „laikom”, którzy mają stereotypowe pojęcie na temat fałszowania obrazów. Tony (i mu podobni, jeśli tacy w ogóle istnieli) to prawdziwy artysta, który właściwie tworzył całkiem nowe dzieła i to ze skrajnie różnych gatunków. Gdy dodamy do tego fakt, że był totalnym samoukiem bez szkół, a swoje umiejętności opierał jedynie na książkach i obserwacjach obrazów w galeriach, to jego osoba może budzić jedynie zachwyt i podziw. W ogóle postać Tonego Tetro przedstawiona w książce wzbudza same pozytywne odczucia – to taki sympatyczny gość, którego nie można nie lubić. Czy to tylko chwyt marketingowy? Wątpię…
Nie chciałabym zdradzać więcej tajników dotyczących działalności bohatera, by nie zepsuć potencjalnym czytelnikom przyjemności odkrywania historii. „Być jak Caravaggio. Życie i oszustwa genialnego fałszerza dzieł sztuki” to beletryzowana biografia, pisana w pierwszej osobie, w formie wspomnień i opowieści. Styl lekki, przyjemny i chwytliwy, co w połączeniu z intrygującą treścią sprawia, że książkę czyta się bardzo szybko. Dodatkowym atutem jest ogrom ciekawostek na temat malarstwa i twórczości wielu znanych malarzy, których „kopiował” Tetro. Polecam – książka inna niż wszystkie.
piątek, 22 listopada 2024
„Topiel” – Jakub Ćwiek
Wydawnictwo: Marginesy
Data wydania: 2020-06-03
Liczba stron: 384
ISBN: 9788366500280
Ze względu na dość sporą kolejkę książek oczekujących na mojej półce na przeczytanie, sporadycznie sięgam po zupełnie nowych autorów i przypadkowe tytuły. Wyjątek stanowi bardzo zachęcający opis fabuły i tak właśnie było w tym przypadku. Na decyzję, by kupić „Topiel” miały z pewnością wpływ także ostatnie tragiczne zdarzenia związane z tegoroczną powodzią. Bo właśnie powódź – tylko z 1997 roku – jest tłem do fabuły. Wprawdzie – jak zastrzega autor – nie jest to historia na faktach, ale nie wierzę, że tak całkowicie jest to fikcja literacka. Tym bardziej, że Głuchołazy, w których dzieje się opisana historia, to rodzinne miasto autora, a tragedia z lipca 1997 mocno odcisnęła na nim piętno.
„Topiel” to przede wszystkim opowieść o przełomowych wakacjach w życiu czwórki nastoletnich chłopców – Darka, Kacpra, Grześka i Józka, którzy stoją u progu dorosłości. Jest lipiec – lato w pełni. Żaden z nich nie przypuszczał, że wieczorne przygody z dreszczykiem, które i tak były mocno emocjonujące, przerwie coś, co dostarczy im jeszcze więcej adrenaliny i wrażeń – nie zawsze jednak pozytywnych. 6 lipca 1997 r. zaczął podnosić się znacząco i błyskawicznie poziom wody w rzece, czego skutkiem okazała się niszczycielska powódź. Te wakacje dały chłopakom coś zupełnie innego niż luz i beztroska – otrzymali przyspieszony kurs dojrzewania. Czy zakończy się on pozytywie zdanym „egzaminem”?
„Topiel” to powieść bardzo zaskakująca. Początkowa „przygodówka” ewoluuje i zmienia się w sensację i kryminał, a emocje towarzyszące czytaniu znam raczej z lektury thrillerów! Nie chcę zdradzać fabuły, by nie pozbawić przyszłych czytelników przyjemności jej odkrywania, ale pojawienie się w takich okolicznościach , było ostatnim czego się spodziewałam.
I chociaż autor twierdzi, że to nie miała być oparta na faktach książka historyczna, to nie mogę pozbyć się wrażenia, że jest to – obok sensacji osadzonej w zalanych Głuchołazach – także relacja z tamtych trudnych dni. Opisy skutków niszczycielskiego żywiołu oraz solidarnej walki mieszkańców z nim sprawiają, że czytelnik ma dokładny wgląd w realia towarzyszące powodzi stulecia tuż przy granicy polsko-czeskiej.
Poza wszystkim, miło było cofnąć się w czasie i wrócić wspomnieniami do realiów lat 90-tych. Będzie to z pewnością plus dla czytelników-rówieśników autora. Lubię, kiedy pisarze w swoich książkach tak wiernie opisują także tło historyczne i taką zwykłą codzienność bohaterów. Fabuła zyskuje wtedy na realności.
Polecam przede wszystkim jako „dokument” tamtego zdarzenia, by móc skonfrontować go z bieżącymi zdarzeniami. Miłośnicy trzymającej w napięciu prozy również będą zadowoleni. Ćwieka dołączam do listy autorów, którym warto się przyjrzeć.
poniedziałek, 11 listopada 2024
„Nim dojrzeją maliny” – Eugenia Kuzniecowa
Wydawnictwo: Znak
Tytuł oryginału: Спитайте Мієчку
Data wydania: 2023-01-30
Liczba stron: 304
ISBN: 9788324065820
„Nim dojrzeją maliny” to książka zdecydowanie nietypowa i wyjątkowa. Kilka miesięcy temu zobaczyłam jej opis na jakimś portalu książkowym i zapragnęłam ją przeczytać. Jednak musiała odczekać swoje zanim po nią sięgnęłam. Minęło też sporo czasu zanim zdecydowałam się przeczytać jej ostatni rozdział. „Nim dojrzeją maliny” to powieść do niespiesznego czytania. Historia, którą bardzo chce się poznać do końca, jednak chce się z nią również obcować każdego dnia – co dzień… chociaż trochę. Ta książka może albo oczarować albo całkowicie rozczarować. Nie ma półśrodków.
Powieść Eugeni Kuzniecowej to opowieść o kobietach z jednej rodziny. Panie od lat zdecydowanie grają tu pierwsze skrzypce, a mężczyźni niejako przemykają w tle. Przebywają w ich towarzystwie i „znikają”. Nestorka rodu – babcia Teodora, mieszka pośrodku lasu w domu, który staje się oazą i kryjówką dla tych, które akurat tego potrzebują. Jedne zostają tam dłużej, inne krócej, czasem być może na zawsze? Jednak bez względu na wszystko, ten dom je przyciąga jak magnes. Wracają i wiedzą, że czują się tam jak u siebie.
Tym razem do ukochanej babci przyjeżdżają siostry Lila i Mijeczka, ale za chwilę dołącza do nich ich kuzynka Marta, a następnie kolejne kobiety, a w końcu ich dzieci. Czasem pojawią się też mężczyźni, bo w sumie dobrze ich czasem mieć przy sobie. Każda z nich zmaga się z osobistymi dylematami lub staje przed trudnymi decyzjami. Czy pomogą sobie nawzajem?
W tej książce pozornie niewiele się dzieje. Ot, po prostu odwiedziny w domu babuni, które w końcu urastają do rangi rodzinnego zlotu. Jednak przy okazji kolejnych rozdziałów, czytelnik poznaje osobiste historie każdego z bohaterów. Ich losy zazębiają się i uzupełniają. Zarówno bohaterowie jak i czytelnicy wyciągają z nich wnioski dla siebie. Książka jest jednak całkowicie pozbawiona moralizatorskich tonów, za to bije z niej niesamowita tolerancja i akceptacja. Bohaterki wspierają się i są dla siebie – zawsze, mimo wszystko. To, w połączeniu z magiczno-sielskim, urokliwym domkiem pośrodku natury, niesamowicie przyciąga. Myślę, że chyba każdy, kto czytał „…maliny” marzy, by przenieść się tam chociaż na jedno lato.
Powieść Kuzniecowej to literatura zdecydowanie kobieca. Można by zaryzykować stwierdzenie, że traktuje o nietypowym feminizmie. Bohaterki walczą o siebie – o swoje wybory, marzenia, cele. Jednocześnie, wszystkie doceniają rolę rodziny i co się z tym wiąże również macierzyństwa. Pokrzepiające jest to, że takie rodziny istnieją. Nie ukrywam, że czasem losy rodziny babci Teodory budziły moją zazdrość. Autorka opisała ich historię niezwykle klimatycznie, tak, że nie sposób było oprzeć się pokusie, by być tam z nimi – chociaż chwilowo, poprzez kartki książki. Cóż… może uda mi się kiedyś stworzyć podobne miejsce. „Malinowy dom” zdecydowanie może być inspiracją ku temu.
„Nim dojrzeją maliny” to debiut ukraińskiej pisarki. Jestem bardzo ciekawa jej kolejnych książek. Zaskakujące, że Kuzniecowa oparła się presji, by pisać w tym czasie o wojnie rosyjsko-ukraińskiej, chociaż to oczywiście istotny temat, który również powinien mieć swoje miejsce w literaturze. Cieszę się, że zdecydowała się ukazać swój kraj i rodaków z zupełnie innej strony. Polecam!
wtorek, 15 października 2024
„Nigdy się nie poddam” – Barbara Wysoczańska
Wydawnictwo: Filia
Data wydania: 2024-10-09
Liczba stron: 512
ISBN: 9788383577548
Proza Barbary Wysoczańskiej to zdecydowanie to, co mnie relaksuje i trafia w mój gust. Zajmujące opowieści, lekki styl, oparte na faktach tło historyczne i – dodatkowo – realia moich rodzinnych stron. Tym razem czytelnicy będą mogli odwiedzić winnice w okolicach Grünbergu in Schlessien przed niemal stu laty i poznać sporo ciekawostek na temat produkcji wina. Ponieważ to jednak (mimo wszystko wg mnie) literatura kobieca (o kobietach, dla kobiet i pisana przez kobietę) więc nie obędzie się bez wątków miłosnych. Romans historyczny? To w żadnym wypadku nie jest określenie pejoratywne!
Fabuła powieści „Nigdy się nie poddam” rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych – obecnie oraz w latach 30-tych XX wieku – które łączy miejsce: malowniczy dworek i winnica koło Zielonej Góry. Główna bohaterka Alicja, po tragicznych wydarzeniach poczuła ogromną potrzebę zmiany. Kupiła więc zabytkową posiadłość w zacisznym miejscu, z dala od zgiełku metropolii, do którego przywykła. Jej nowa nieruchomość oczarowała ją od pierwszej chwili, więc zapragnęła dowiedzieć się, kto mieszkał tam przed nią. Tajemnicza skrzyneczka odkryta podczas prac remontowych była początkiem drogi, a ta kończyła się w Monachium, gdzie poznała historię Gretel Vogel – dziewczyny produkującej wino w jej nieruchomości tuż przed drugą wojną światową. Alicja zdawała sobie sprawę, że podróż jaką odbyła będzie znacząca, ale nawet przez chwilę nie podejrzewała, jak bardzo zmieni się jej życie.
Gdybym miała wybierać, która część książki jest bardziej intrygująca, to chyba skłoniłabym się jednak do historii z przeszłości. Jedna kobieta i dwóch braci uwikłanych w trudne relacje, którym zarówno realia jak i obyczaje niczego nie ułatwiają ani przez chwilę, mimo to zakończenie jest pozytywne. Jednak skłamałabym, że nie ciekawią mnie dalsze losy Alicji, a te mają potencjał – przynajmniej na kontynuację „Nigdy się nie poddam”. Otwarte zakończenie powieści ma jednak potencjał, pozostawia otwarte wrota dla fantazji czytelników.
„Nigdy się nie poddam” to obecnie chyba moja ulubiona powieść Barbary Wysoczańskiej. Uwielbiam ją za chwytającą za serce historię obu mieszkanek dworku przy winnicy. Fakty dotyczące historii, topografii, realiów Grünbergu sprzed wieku są niesamowicie interesujące i plastyczne, co pozwala wniknąć w dawne miejsca i stać się niemal uczestnikiem wydarzeń. Konkrety dotyczące życia i pracy na winnicy intrygują nawet tych, którzy nigdy nie byli miłośnikami wina. Do tego sposób w jaki przeszłość przenika teraźniejszość, dodaje całej książce zaskakująco nęcącej i wabiącej liryczności. Poszukiwanie własnego miejsca na ziemi i życie w zgodzie ze swoim wewnętrznym ja było ważne dla obu pań. Ich podejście do życia może motywować i zachęcać do zmian, które zapewnią spokój ducha i taką „zwykłą” codzienną błogość i entuzjazm.
Jedyne, co mogę zarzucić tej książce albo autorce, to fakt, że poszczególne wątki mogłyby być bardziej rozbudowane – tak, by czytelnik mógł bardziej dogłębnie wniknąć w życie bohaterów powieści, gdyż obecnie czuję jednak pewien niedosyt. Powiedzmy, że przynajmniej około 800-stronnicowa książka mogłaby prawdopodobnie zaspokoić moje „wymagania”. Opcjonalnie, rozbudowanie powieści do 3-tomowej sagi również brałabym pod uwagę.
Reasumując: polecam nowym czytelnikom, gdyż wiernych fanów prozy Barbary Wysoczańskiej z pewnością nie trzeba zachęcać do sięgnięcia po tę powieść. Książka jest idealnym wyborem dla miłośników Ziemi Lubuskiej, wina oraz historii. Świetnie sprawdzi się jako prezent.
niedziela, 6 października 2024
„Odlecieć jak najdalej” – Ałbena Grabowska
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 2024-05-14
Liczba stron: 352
ISBN: 9788383381893
Jestem dość mocno zdziwiona ostatnią powieścią Ałbeny Grabowskiej. Szczerze powiedziawszy, podczas czytania odniosłam wrażenie, że autorką jest zupełnie ktoś inny. Całkowicie inny styl, narracja, bohaterowie, ich język, sama konstrukcja książki, klimat. Owszem, fajnie gdy autor zaskakuje, jednak zastanawia mnie, dlaczego ta powieść jest tak bardzo inna. Niestety, podczas czytania brak było tej lekkości, tym razem kolejne strony nie znikały w oka mgnieniu – wręcz trzeba było brnąć przez kolejne rozdziały.
Warszawa lata 60-te. Główną bohaterką książki jest nastolatka – Aleksandra, która mieszka tylko z babcią, ponieważ jej mama – ze względu na traumatyczne wydarzenia związane z powstaniem warszawskim – przebywa w Tworkach. Ojciec zginął tragicznie tuż po wojnie. Dziewczyna przygotowuje się do matury, ma plany i marzenia – czasem dość naiwne, jak to w tym wieku. Ponieważ sytuacja jest dość ciężka, zarówno Ola jak i babcia dorabiają sobie szyjąc i przerabiając stroje. Żyją dniem codziennym. Dziewczyna przeżywa w końcu pierwszą wielką miłość, a zarazem rozczarowanie. I cały czas marzy – marzy by wyrwać się z tego kraju, by wyjechać za granicę. Żadna z kobiet nie zdaje sobie sprawy, że są obserwowane przez tajnego współpracownika Czyżyka. Komu i dlaczego donosi ta „życzliwa” z najbliższego otoczenia?
Wielką zaletą książki jest bez wątpienia tematyka – bardziej współczesna niż tak bardzo popularne lata drugiej wojny światowej, które to – przynajmniej mi – trochę się już „oczytały”. Dobrze iść o „krok” dalej. Czasy powojenne – jak każdy okres – posiadają potencjał, jednak ciągle niewykorzystany przez współczesnych autorów. Tym razem Grabowska opisuje lata 60-te. Przybliża czytelnikowi realia tamtych lat – zwykłą, szarą i ciężką codzienność. Społeczeństwo, które za plecami nadal odczuwa tragizm powstania, musi zmagać się z nowym porządkiem. Ten trud i znój jest bardzo dobrze wyczuwalny w trakcie lektury. Natomiast fragmenty dotyczące donosów TW Czyżyka uświadamiają, w jakim napięciu żyli wówczas ludzie. Praktycznie, nikt nie mógł czuć się całkiem swobodny – nawet w domu, bo przecież nawet „ściany mają uszy”. Potworne i frustrujące doświadczenia.
Bardzo wielkim zaskoczeniem okazały się tym razem postaci. Zdarzyło mi się to pierwszy raz, ale żaden z bohaterów nie budził mojej jednoznacznej sympatii. Owszem, posiadali oni również pozytywne cechy, jednak antypatyczne zdecydowanie je przysłaniały. I tak mamy: pracowitą, chociaż zarozumiałą Aleksandrę; poczciwą, chociaż stetryczałą i patrzącą wybiórczo babkę; Janka – niby chłopaka idealnego, który jednak okazuje się być wygodnym i chętnie korzystającym z protekcji cwaniaczkiem; jego nowobogacką i wręcz prymitywną matkę, która nie sięga dalej niż czubek własnego nosa – no może jeszcze nosa swojego syneczka. Każda z postaci (nawet te drugoplanowe czy epizodyczne) posiada całą gamę cech negatywnych. Pierwszy raz nie byłam w stanie kibicować bohaterom i trzymać za nich kciuki. Dość męczące odczucie.
Jeśli chodzi o fabułę, to owszem, autorka miała ciekawy pomysł. Historia rodziny Oli i tym samym jej jest intrygująca. Jednak sama realizacja jakby autorce tym razem nie wyszła. Język, którym mówili bohaterowie nękał i dręczył. To nie było przyjemne czytanie, tak jak zawsze w przypadku książek Grabowskiej. Zatracenie się w historii było wręcz niemożliwe. Jednocześnie fabuła opisana dość pobieżnie, trochę po łebkach – na zasadzie dość rzeczowej relacji.
Zakończenie otwarte – czytelnik może je sobie zinterpretować jak chce. Ten zabieg daje możliwości kontynuacji, jednak mam nadzieję, że autorka nie skorzysta z tego i da sobie spokój z tego typu „nowościami”. Ze względu na tło historyczne i inne niż zawsze realia polecam, ale radzę uzbroić się w cierpliwość i zacisnąć zęby. Niemniej jednak nie żałuję lektury, bo jest to przynajmniej „JAKAŚ” książka i wywołuje emocje, a że raczej negatywne to już insza inszość.